Rozdział dwudziesty szósty - Saturn cz.2

Ostatni rozdział tej historii. Trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę koniec. Oczywiście pojawi się jeszcze epilog. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Dajcie znać, jak wrażenia 💙

Z zapartym tchem będę wyjaśniać nieskończoność
Jak naprawdę niespotykane i piękne jest to że istniejemy * 

Miesiąc jedenasty – sierpień

Cichy szum drzew rozbrzmiewał w ich uszach, gdy dotarli na małe wzgórze. Julian ściskał mocno dłoń Tristana, który prowadził go w tak bardzo znajome miejsce. Od powrotu nie pojawił się tutaj i teraz zerkał z zaciekawieniem na chłopaka, który szedł obok niego z determinacją wypisaną na twarzy i czymś jeszcze, czego Jules nie potrafił określić i rozpoznać. Ostatni raz był tutaj przed pierwszą misją i wtedy spotkał tą starszą panią, która w tamtym momencie dała mu tyle nadziei i wiary w to, że wszystko zakończy się dobrze. Chociaż nie wszystko potoczyło się tak, jak tego oczekiwał i pragnął, to teraz był w tym miejscu i z chęcią porozmawiałby z tą staruszką, mając bruneta u swojego boku.

– Jesteś dziwnie milczący. Co chciałeś mi pokazać? – zapytał, gdy podeszli do znajomego miejsca. – Nie opowiedziałem ci o tym, ale przed wyjazdem spotkałem tutaj pewną staruszkę. Powiedziała mi, że widywała cię często na cmentarzu. Może ją poznałeś? – zapytał, ale Willis milczał i wbijał swój wzrok w pomnik. – Miło byłoby się z nią spotkać i porozmawiać. Co o tym myślisz?

– Julian, po prostu spójrz – brunet skinął głową w stronę grobu.

Dopiero teraz zauważył, że coś się zmieniło, przeczytał imię i nazwisko, które pojawiło się na tablicy i zamarł. Spojrzał na młodszego, który wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. Nie miał wątpliwości, kto spoczywa w tym grobie i to było nie w porządku. Wszystko działo się nie tak, jak zaplanował i życie w każdej chwili przypominało mu o tym, że nie było go, kiedy miały miejsce najważniejsze wydarzenia.

– Nie byłem nawet na pogrzebie – powiedział po chwili Tristan, siadając na ławeczce, za którą tak bardzo była wdzięczna staruszka. – Wróciłem z wakacji, musiałem iść do pracy, nie miałem na nic czasu, a później kiedy przyszedłem tutaj, zobaczyłem to.

– Ktoś jeszcze umarł podczas mojej nieobecności? – zapytał gorzko, siadając obok zielonookiego, który automatycznie przysunął się bliżej niego.

Nikt, o kim bym wiedział – odparł Willis, kładąc otwartą dłoń na jego kolanie, czekając aż ten złączy ich palce razem. – Cały czas się zastanawiam, dlaczego chciała spocząć tutaj. Byłem taki głupi, nie pytając, kim był dla niej ten mężczyzna. Teraz już niczego się nie dowiemy. Tajemnica umarła razem z nimi.

– Myślę, że oni byli kiedyś parą.

– Co? Dlaczego? – młodszy mężczyzna spojrzał na niego szybko, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej.

– Spotkałem ją tylko raz i wtedy rozmawialiśmy o tobie i ... i ona wspominała jakąś historię o zakochanym mężczyźnie, o jakiejś parze, która nie mogła być razem, ale po latach on i tak przeleciał przez cały świat, zostawił swoje życie, by być tam, gdzie ona, ponieważ przy niej był jego dom. I kiedy później już odchodziłem, zapytałem, kim jest dla niej ten mężczyzna i wtedy powiedziała, że jest jej najlepszym przyjacielem, ale miała coś takiego w głosie – urwał i spojrzał na Tristana, który spajał z jego ust każde słowo tak, jakby pragnął odnaleźć tylko coś, co pozwoli mu uwierzyć, że poznał sekret tamtej pani, która spędzała z nim przecież tyle czasu, a o której tak naprawdę nie wiedział nic. – Nie wiem, po prostu to nie była tylko przyjaźń, za tym stała jakaś dłuższa historia. Jestem tego pewien.

– Więc teraz są razem – wyszeptał, ściskając mocniej jego dłoń. – To dobrze – chłopak podniósł się, pociągając za sobą Juliana – Chodźmy stąd, to słońce mnie wykańcza. Poważnie, następnym razem kiedy tu przyjdę, posadzę jakieś drzewo. Wiem, że urośnie za wiele, wiele lat, ale przynajmniej nasze dzieci, kiedy będą tu przychodziły, posiedzą sobie w cieniu, a nie w tym okropnym słońcu.

– Tristanie – szatyn zamarł na wzmiankę o dzieciach i chciał upomnieć Willisa, ale ten wydawał się być w swoim świecie. Mówił coś przez całą drogę, nim dotarli do samochodu, a później zamilkł i nie odezwał się ani słowem, do chwili, gdy Jules zaparkował pod jego mieszkaniem.

– Przepraszam, że nie byłem zbyt rozmowny – zielonooki patrzył na niego przepraszająco, ale szatyn chciał się tylko śmiać, ponieważ byli tak pokręceni i zmienni. Całkowicie nie do zrozumienia i ogarnięcia, ale przy tym tak doskonale właściwi dla siebie. – I za to co powiedziałem o drzewie, też przepraszam.

– Nie przepraszaj, po prostu myślałem, że marzy ci się Szkocja – stwierdził nagle, zaskakując samego siebie. W tamtej chwili przeraziła go wzmianka o przyszłości i dzieciach, których przecież nie mógł pragnąć, nie mógł chcieć. To byłoby zbyt wiele, jak dla kogoś takiego jak on. Zresztą nigdy nawet nie myślał o założeniu rodziny, to było coś nierealnego. Teraz jednak dotarło do niego, że ma Tristana i im obu marzyła się Szkocja. Popatrzył na mężczyznę i dostrzegł jego duże, zielone oczy, w których błyszczało szczęście i coś jeszcze, coś czego nie odważył się nazwać miłością.

– Mówisz poważnie? – wyszeptał łamiącym się głosem.

– A czy ja kiedykolwiek żartowałem? – zapytał, pozwalając się przytulić. Nie wiedział, jak Tristanowi udało się tak zgrabnie przemieścić na jego stronę, ale po chwili brunet siedział na jego kolanach i otulał go całym sobą. I może Jules powinien czuć się zagrożony, może powinien zepchnąć go i poprosić by wyszedł i zostawił go w spokoju, ale znajome ciepło i bliskość sprawiły, że czuł się bezpiecznie, a po głowie krążyły mu tylko słowa jesteś moim domem.

***

Miesiąc dwunasty – wrzesień

– Możesz mi powiedzieć, gdzie idziemy? Przestań być taki tajemniczy – Tristan przewrócił oczami, kiedy nie doczekał się żadnej odpowiedzi, a szatyn nadal prowadził go Bóg wie gdzie i Bóg wie po co. Naprawdę mogli ten wieczór spędzić o wiele sympatyczniej, aniżeli w jakiejś ... zatrzymał się nagle, nie pozwalając pociągnąć się w stronę budynku. – Julianie Sennett, czy ty zabrałeś mnie do restauracji?

– Mówisz to w taki sposób, jakbym nigdy nigdzie z tobą nie wyszedł i zachowywał się jak jaskiniowiec – prychnął rozbawiony Jules. – Ale tak, właśnie idziemy do restauracji i nim wpadniesz w tę babską panikę w stylu o mój boże, a ja taki nieprzygotowany, spójrz jak ja wyglądam, Julianie jestem niewłaściwie ubrany i tak dalej i tak dalej, uprzedzę cię, że to zwyczajna knajpka, a uwierz mi ludzie z którymi się spotkamy, chcąc zjeść coś porządnego.

– Spotykamy się tu z kimś? – zapytał z komiczną miną. – I hej, wcale nie miałem zamiaru tak panikować, wypraszam to sobie.

– Cały czas mówiłeś, że nie wspominam o misji i o tym, co się działo na Marsie, więc postanowiłem spotkać się z ludźmi, którzy byli tam ze mną. Zresztą obiecaliśmy sobie, że kiedy wszyscy dojdziemy do siebie, spotkamy się i wypijemy nareszcie razem piwo.

– Spotkamy się z astronautami?

– Przestań panikować, dla przypomnienia ja też jestem astronautą.

– Wiem, ale to tylko ty, więc tak jakby się nie liczysz?

– Pytasz się mnie? – prychnął Julian przewracając oczami. – Kiedy już uważam cię za mądrego, ty wygadujesz takie głupoty – pokręcił głową rozbawiony i ponownie ruszył w stronę restauracji.

– Jeżeli chcieliście spotkać się i powspominać, to dlaczego zabrałeś mnie ze sobą? – jęknął Willis pełnym niezadowolenia głosem. – Może po prostu posiedzę tutaj i poczekam na ciebie? – zaproponował za nadzieją.

– Całkowicie zgłupiałeś? Przecież wszyscy przyjdą ze swoimi partnerkami.

– Nie jestem dziewczyną. Ile razy będę musiał powiedzieć ci, że nie jestem Julią, żeby w końcu to do ciebie dotarło? – sapnął dramatycznie zielonooki, wchodząc do środka za Sennettem.

– Uspokój się, to ty ciągle wracasz do tej Julii. Będą też partnerzy, bo z tego co wiem, dziewczyny są hetero i przyjdą ze swoimi facetami.

– Och.

– Taaa och – sparodiował i pomachał do swojej załogi, która zajęła stolik przy oknie – specjalnie powiedziałem tylko o partnerkach, bo wiedziałem, że od razu się oburzysz.

– Jesteś paskudny – zawyrokował Willis. – Odpłacę się kiedyś, kiedy nie będziesz się tego spodziewał. Sprawię, że zrobi ci się bardzo głupio.

– Obiecujesz? – zażartował, ale twarz młodszego była nad wyraz poważna.

– Obiecuję.

***

Na początku był skrępowany, w końcu to byli ludzie o wiele od niego mądrzejsi. Zawsze zdawał sobie sprawę, że Jules ma o wiele większą wiedzę, jest inteligentny, sprytny, po prostu mądry, ale szatyn nigdy nie dał mu tego odczuć. I ku swojemu zdziwieniu cała załoga okazała się wyjątkowo miła. Fakt, wszyscy byli trochę zamknięci w sobie, ale część z nich nadrabiała to humorem, inni spokojem, który z nich emanował, a jeszcze inni wiedzą, którą dzielili się w tak ciekawy sposób, że Tristan nawet gdyby chciał, nie potrafiłby przestać słuchać.

Jednak najmilsze w tym wieczorze było dla niego przyglądanie się Julianowi, który najpierw wydawał się zestresowany i cichy, by później stać się dawnym sobą, albo kimś, kogo Tristan jeszcze nie poznał. Mężczyzna tryskał energią i siłą, która fascynowała go od początku. Przysłuchiwał się, jak żartowali o znienawidzonych piosenkach Abby, ale ciągle obserwował Juliana, który zerkał na niego od czasu do czasu i starał się włączyć go do rozmowy, nie zapominając o nim nawet przez moment.

W ciągu jednego spotkania z tymi ludźmi dowiedział się o kosmosie więcej, niż przez całe swoje życie i prowadził najciekawszą rozmowę w swoim życiu z astronautą – lekarzem Melissą, z którą już w trakcie rozmowy wymienił się numerem telefonu. Jednak największe zaskoczenie przyszło, kiedy stali przed restauracją i mieli rozchodzić się w swoje strony.

– I kto by powiedział, że cała misja MARS spartaczy się spektakularnie przez kogoś takiego jak Tristan. Osobę bardziej milczącą, niż największy samotnik Julian Sennett – zażartował George.

Popatrzył na wszystkich astronautów, którzy roześmiali się głośno, tak jakby chwilę temu usłyszeli naprawdę zabawny żart. Zerknął na Juliana i ich oczy spotkały się, najwidoczniej szatyn cały czas go obserwował. Posłał mu uspokajający uśmiech, bo chociaż sam nie rozumiał tego żartu, nie miał im za złe tego, że się śmieją.

– Fakt, gdybym obstawiał, nigdy w życiu nie wymyśliłbym czegoś takiego – powiedział Mark, najstarszy z całej załogi.

– Najważniejsza misja NASA zakończona porażką, ponieważ dowódca załogi był zakochany do szaleństwa w Tristanie chłopcu który ...

– Błagam, tylko nie chłopcu, który przeżył – wtrącił Willis, przerywając im sesję prywatnych żarcików.

– Chłopcu, który nawet potrafi żartować – zakończył ze śmiechem Victor i ku zaskoczeniu bruneta, Julian roześmiał się, łaskocząc go lekko w bok.

– W wybrańcu! – wykrzyknęła Emily i wszyscy roześmiali się szczerze.

– Astronauci zdecydowanie nie powinni pić. Ludzie macie takie słabe głowy – stwierdził brunet, kręcąc głową z politowaniem.

– Zgadzam się z Tristanem – dziewczyna Victora poparła go entuzjastycznie. – Dlatego następne spotkanie będzie bezalkoholowe.

– Heej – zaprotestował George. – Przecież następne spotkanie to na pewno będzie wesele. Chcesz powiedzieć, że nie będziemy mogli pić na weselu?

– Jakie wesele? – Julian popatrzył kolejno na Emily, Melissę, Victora, wszystkich którzy nie mieli jeszcze obrączki na palcu.

– Twoje stary, przecież znalazłeś już wybrańca – powiedział Mark z taką pewnością i siłą, która poraziła Tristana i najwyraźniej zszokowała Juliana, ponieważ zaniemówił. – Dobrze, a teraz pożegnajmy się, bo chyba faktycznie alkohol w moim wieku to nie jest dobry pomysł.

– Masz trzydzieści siedem lat, nie rób z siebie staruszka – upomniała go żona, ale po chwili wszyscy pożegnali się i rozeszli do swoich samochodów.

Szedł powoli, uśmiechając się sam do siebie. To był miły wieczór, dawno nie bawił się tak dobrze wśród w zasadzie obcych ludzi. To była ciekawa odmiana i mógłby to powtórzyć, jeżeli tylko dostałby zaproszenie. Jules milczał i nie trudno było się domyśleć, że mężczyzna odpłynął myślami gdzieś daleko. Tam, gdzie Tristan nie miał dostępu. Kiedy szatyn pochylił się, by pocałować go na dobranoc i wrócić do siebie, odsunął się i zrobił krok w tył ciągnąc go za dłoń.

– Wejdź jeszcze na trochę, przecież nie jest tak późno, a ty wcale nie jesteś pijany – nie czekając na odmowę, wprowadził Sennetta do środka, nie chcąc by ten odszedł.

– Wiem, przecież wcale nie piłem. Nie chciałem upić się i najeść przed nimi wstydu. Już i tak wygadywałem dostateczne głupoty i usłyszeli zbyt wiele – mruknął starszy i usiadł na kanapie, pozwalając Tristanowi wsunąć zimne stopy pod swoje uda.

– Niby kiedy? – zapytał, ponieważ nie przypominał sobie, by mężczyzna powiedział cokolwiek głupiego.

– Podczas misji. Uwierz mi, nie chciałbyś tego usłyszeć.

– Na pewno nie było tak źle – zaczął, ale wzrok szatyna zgromił go od razu.

– Jest tak ciepło. Dlaczego ty masz zawsze zimne stopy Tris? – mężczyzna szybko zmienił temat i zielonooki pozwolił mu na to, nie chcąc by się zadręczał.

– Jestem zmęczony, idę wziąć prysznic – powiedział nagle i dostrzegł zaskoczenie szatyna.

– Dobrze w takim razie będę się zbierał do siebie – podniósł się, ale Willis nie pozwolił mu się ruszyć dalej.

– A ty przygotujesz mi łóżko do spania, ponieważ spędziłem cały wieczór z ludźmi i czuję się wyczerpany – powiedział wymagającym głosem brunet, szczerząc się radośnie do zdezorientowanego Juliana. – Tak mój drogi, ten jeden raz możesz mnie potraktować jak Julię – z cichym śmiechem wyszedł szybko z pokoju, zostawiając mężczyznę samego z głową pełną pytań i wątpliwości.

***

Westchnął, rozglądając się po sypialni młodszego. Nie rozumiał zachowania mężczyzny, nie wiedział, o co mu chodziło, ale zrobił to, o co poprosił. Uniósł jeden brzeg kołdry w zapraszającym geście. Chciał wyjść z pokoju i poczekać na Willisa na korytarzu, ale ten zastąpił mu drogę, pojawiając się niespodziewanie w progu.

– Twoje życzenie było dla mnie rozkazem – powiedział, wskazując na przygotowane wcześniej łóżko. – Możesz się położyć i spać – mrugnął do niego okiem i odsunął się, przepuszczając go. Patrzył, jak loczek usiadł na łóżku, uderzył lekko w poduszkę, nadając jej upragniony kształt, nim położył się wygodnie. – Mam cię otulić do snu? – zażartował i ze zdumieniem zauważył, że chłopak przytaknął ochoczo, będąc przy tym jak najbardziej poważnym.

Podszedł do niego z zamiarem szybkiego narzucenia na niego kołdry i zniknięcia, ponieważ cały ten wieczór zaczynał przybierać coraz dziwniejszy obrót. Przykrył go aż po same uszy, ale po chwili uzmysłowił sobie, że przecież w pokoju jest zbyt ciepło, więc zsunął kołdrę i odkrył jego ramiona. Zerknął na niego i zauważył, że Tristan ma zamknięte oczy, pewnie już przysypiając. Starając się nie hałasować, zrobił krok do tyłu, chcąc jak najciszej wyjść z pokoju, a później z mieszkania, ale znajoma dłoń złapała jego rękę całkowicie znienacka i unieruchomiła go w miejscu.

– Zostań – wymruczał sennie, przyciągając go bliżej tak, że musiał uklęknąć, opierając się na łóżku.

– Słucham? – zapytał, chcąc upewnić się, że dobrze słyszał, a Tristan nie mamrotał po prostu przez sen jakichś przypadkowych słów.

– Zostań na noc Jules – odparł jeszcze ciszej, nadal trzymając dłoń szatyna. – Położyłeś mnie do snu, więc po prostu ze mną zostań.

– Na noc? – upewnił się, nie wiedząc co z tym zrobić. Nigdy jeszcze nie zostawał u Tristana na noc. Nigdy po tym wszystkim.

– Tak, po prostu się połóż dobrze? – westchnął zniecierpliwiony brunet i puścił jego rękę, zakopując się mocniej w chłodnej pościeli.

Patrzył na niego zmartwiony, nie wiedząc, czy rozebrać się, czy położyć w ubraniach, ale ostatecznie zdecydował się powoli zdjąć spodnie i zostać tylko w bokserkach i koszulce. Stanął wgapiając się w łóżko, ale nim zdołał się chociażby ruszyć, chłopak bez słowa przesunął się, zostawiając dla niego prawą stronę łóżka. Nie komentując tego, położył się obok i nie odważył nawet ruszyć, bojąc się przypadkiem dotknąć Willisa. Wiedział, że nie zmruży oka. Nie z Tristanem śpiącym spokojnie u jego boku. Wpatrywał się w sufit i pewnie gapiłby się tak przez całą noc, gdyby nie zielonooki, który po raz kolejny chwycił go za rękę i przyciągnął bliżej siebie, tak że Jules oplatał go ramieniem w pasie, a plecy chłopaka były wciśnięte w jego ciało. Sapnął zaskoczony, ale po chwili rozluźnił się i wypuścił z ust wstrzymywany oddech. Wydawało mu się, że objęcie Tristana, leżenie tak blisko i wdychanie jego zapachu będzie czymś nieodpowiednim, czymś co uaktywni całą falę wspomnień, ich wspólnych momentów, które były wszystkim, co miał, ale bał się o nich myśleć. Było jednak zupełnie inaczej. Odczuwał tylko spokój, nie bał się, że zrobi coś nie tak, że nagle dotknie chłopaka w jakiś niewłaściwy sposób, a ten odepchnie go i odsunie się. Nie wiedział skąd, ale miał pewność, że nic złego nie wydarzy się, kiedy są tak blisko siebie, kiedy przenikają się swoją obecnością, mieszają swoje zapachy i dzielą ciepłem. Nagle przypomniał sobie te wszystkie momenty, gdy leżeli dokładnie w ten sam sposób i czuli się szczęśliwi i wolni. Uśmiechnął się mimowolnie i nim jego rozum zdążyłby zaprotestować, pochylił się i wtulił twarz w kark bruneta, składając mały pocałunek za jego uchem. Uśmiechnął się, czując dreszcz przechodzący przez drugie ciało, przyciśnięte do swojego. To było tak znajome, dobre i chyba dotarło do niego, co miał na myśli Tristan, mówiąc, że jest jego domem.

– Nareszcie Jules – westchnął młodszy mężczyzna, splatając ich dłonie, układając je w miejscu, gdzie wyraźnie czuć było bicie jego serca. – Nareszcie wróciłeś.

– Wróciłem i już nigdy cię nie zostawię.

***

Miesiąc trzydziesty drugi – maj

Obudził się gwałtownie i dotknął zimnej pościeli po prawej stronie. Był w łóżku zupełnie sam i chociaż powinien być tego świadom, poczuł strach, którego nie był w stanie powstrzymać. Minęły dwa lata, dwa przeraźliwie długie lata, podczas których wydarzyło się tak wiele.

– To tylko sen Julian, to był tylko sen – wyszeptał sam do siebie, pocierając mokre od potu czoło.

Kiedy cofał się myślami do tamtych dni, czuł, jak coś zaciska się w jego piersi. Nigdy nie pomyślałby, że to skończy się w ten sposób, z nim leżącym samym w tym wielkim łóżku, czekającym na ... no właśnie na co. Westchnął, spoglądając na zegarek. Dochodziła piąta rano, normalnie przebrałby się i wyszedł pobiegać, ale nic nie było tak jak zwykle, nic nie działo się normalnie. Tristana nie było przy nim i przecież to wcale nie powinno go dziwić, ale jednak nadal poszukiwał dłonią jego ciepłego ciała, które powinno leżeć gdzieś obok ... Powinno, ale jednak go nie było.

Dzień dopiero się zaczynał, a on był już zmęczony, chociaż nie wstał jeszcze z łóżka. Było zbyt wcześnie, by dzwonić do kogokolwiek i mówić o tym, że właśnie ma atak paniki i nie radzi sobie w pojedynkę. Pomyślał o Tristanie, o tym co robi o tej porze, w tym momencie, ale odrzucił szybko sam pomysł zastanawiania się, jak czuje się loczek, to i tak nie miało sensu.

Usiadł i spojrzał na ciemny garnitur, który przygotował sobie wczoraj. Powinien być szczęśliwy, ale bał się. Jedyne co odczuwał, to strach i niepewność. Nawet nie chciał myśleć, co poczuje, widząc Tristana. Uśmiechniętego, rozluźnionego, emanującego miłością mężczyznę. Wstał i podszedł do okna, rozsunął zasłony i spojrzał na błękitne niebo i słońce, które już pojawiało się na horyzoncie. Zapowiadał się przepiękny majowy dzień.

Zresztą w jego życiu, maj od pewnego czasu zawsze kojarzył się z czymś wyjątkowym. Powrócił myślami do tamtych dni, do tamtego maja, do ludzi, którymi kiedyś byli, uśmiechnął się na myśl o tym wszystkim i odgonił na bok strach, który podpowiadał mu, że dziś zostanie zraniony najmocniej w swoim życiu.

***

Tristan uśmiechał się przez cały czas i miał wrażenie, że policzki niedługo zaczną go od tego boleć. Nie był na zbyt wielu weselach, więc nie wiedział, czy to co miał w planach, było czymś normalnym, czy może po raz kolejny okazał się dziwakiem, ale cóż to było jego wesele, mógł robić to, na co miał ochotę. Podniósł się i rozejrzał po twarzach wszystkich gości. Uśmiechnął się, widząc Mary tańczącą i robiącą piruety niczym baletnica. To była odpowiednia pora. Odchrząknął cicho i pozwolił na to, by wzrok wszystkich gości skupił się na nim. To był ten moment.

– Przepraszam, że przerywam wam zabawę – zaczął głośno i zauważył, że rozmowy przy stole ucichły. – Nie wiem, czy pan młody powinien wygłaszać jakąś przemowę, ale chciałbym coś powiedzieć, a w zasadzie przeczytać. Dostałem kiedyś list od kogoś, kto pojawił się nagle w moim życiu i zmienił je całkowicie. Wiem, że list to coś prywatnego, czym nie powinienem się dzielić z innymi ludźmi, ale w zasadzie ten list nie był do mnie. Był skierowany do osoby, która postanowiła towarzyszyć mi przez resztę mojego życia. Miał go przeczytać mój przyszły mąż, więc myślę, że kiedy przeczytam go głośno, mój mąż będzie się przysłuchiwał, a cała reszta po prostu posłucha – popatrzył na wszystkich i tylko Mary była zajęta kręceniem się dookoła. Wszyscy inni słuchali tego, co miał do powiedzenia. Rozłożył kartkę, którą wcześniej sobie przygotował i zaczął czytać list, który kiedyś zabolał go najmocniej.

Cześć, nie wiem kim jesteś, nie znam cię i pewnie nigdy się nie poznamy, ale coś nas łączy. Nam obu zależy na szczęściu tej samej osoby. Mówi się, że nic nie jest tak długowieczne jak pierwsza miłość. Nie wiem, w jakich okolicznościach spotkałeś Tristana, czy pokochałeś go od pierwszej chwili, gdy go ujrzałeś, czy może musiało minąć dużo czasu, byś zrozumiał, jak wyjątkowy jest. Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. Byłem szczęśliwym facetem spełniającym swoje marzenia, ale los jest przewrotny i postawił na mojej drodze Tristana i nagle wszystko się zmieniło. Chciałbym wierzyć, że byłem wyjątkowy, ale jeżeli czytasz teraz ten list, oznacza to, że Tristan Cię wybrał i muszę się z tym pogodzić. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, z kim masz do czynienia, czy zrozumiałeś już, z jaką osobą przyszło Ci być, jakim szczęściarzem jesteś. W moich planach, w moim życiu nigdy nie było miejsca dla Tristana. Zawiodłem go, nie zdołałem go ochronić, dlatego teraz Ty jesteś u jego boku. Nawet jeżeli zastanawiasz się, dlaczego czytasz list od jakiegoś kretyna, który nie ma prawa udzielać Ci żadnych rad, nie przerwiesz teraz i przeczytasz to do końca. Masz go kochać i pewnie prychniesz pod nosem, że kochasz go, bo jesteś jego mężem, ale to zbyt mało, zawsze będzie zbyt mało. Masz go adorować, kochać każdego dnia. Masz mu to mówić, nawet jeżeli wydaje Ci się, że powiedziałeś to już zbyt wiele razy. Masz go wybierać. Tristan zawsze powinien być na pierwszym miejscu. Gdybym tylko mógł, zawsze wybierałbym jego, ale on nigdy nie kazał mi wybierać, więc pamiętaj o tym. Pewnie wściekłby się, gdyby dowiedział się, że ci groziłem, ale naiwnie spróbuję wierzyć, że powstrzyma swoją ciekawość i nie przeczyta tego listu – przerwał na chwilę, słysząc śmiech gości. Podniósł wzrok i zauważył skupiony wzrok Tony'ego, posłał mu mały uśmiech, i ponownie skupił się na liście. – Jeżeli go skrzywdzisz, dowiem się o tym. Nie wiem jak i od kogo, ale dowiem się i pożałujesz tego. Kiedy piszę ten, list Tristan śpi spokojnie w pokoju obok. Myślę o dniu, w którym będzie stał obok mężczyzny, którego pokocha całym sercem i już teraz mu zazdroszczę. Zazdroszczę Tobie. Myślę o dniach, które z nim spędziłem, i chociaż nie było ich wiele, nie zmieniłby niczego z naszego wspólnego czasu. Dlatego doceniaj każdą chwilę, którą możesz z nim przeżyć. Nawet jeżeli czasami będziesz chciał być sam, bądź sam, ale przy nim. Popełniaj błędy, ale przepraszaj za nie, czasami zachowuj się dziecinnie, rób głupoty i proś o wybaczenie. Całuj go tak, jakbyście byli sami na tym świecie i nikt na was nie patrzył. Rozmawiajcie nawet, kiedy nie macie do powiedzenia niczego istotnego. Namów go do spontaniczności nawet, kiedy będzie narzekał na to przez cały czas. Obejmuj go mocno podczas snu, wybieraj zawsze właściwą stronę łóżka, nie pozwól mu zwątpić w siebie. Powtarzaj mu, że jest niesamowity, mądry i śliczny, chwal się nim przed ludźmi, podziwiaj go. Bądź jego przyjacielem, ponieważ od tego wszystko się zaczyna i na tym wszystko się kończy. Ja i Tristan pewnie już nigdy się nie spotkamy, ale gdybym miał okazję powiedzieć mu cokolwiek, powiedziałbym niczego nie traci się na zawsze. Pozdrawiam Julian.

Zakończył czytanie listu, powoli złożył kartkę i wsunął ją do koperty. Odetchnął głośno, nim podniósł wzrok. Bał się tego, co może zobaczyć, ale zaskoczyły go łzawe uśmiechy i czułe spojrzenia, skierowane w jego stronę. Nie patrząc nawet, chaotycznie wyciągnął dłoń w stronę swojego męża i po chwili poczuł, jak ktoś, nie, jak on wstaje i splata ich palce, delikatnie głaszcząc jego skórę. Wiedział, że ma do dodania coś jeszcze, nim zrobi to, na co miał ochotę od jakiejś godziny.

– Chciałem tylko dodać jedną rzecz – zaczął, patrząc w szare tęczówki mężczyzny, z którym przeżył tak wiele, którego kochał mocniej, niż wszystko, co miał w swoim życiu. – Przeczytałem ten list przed wszystkimi naszymi bliskimi, więc lepiej, żebyś dotrzymał tych obietnic i wszystkich słodkich słów Sennett, ponieważ mamy wielu świadków – zobaczył jasny uśmiech na twarzy Juliana i błysk rozbawienia w jego oczach. Wszystko było w porządku, nareszcie mógł to powiedzieć. Wszystko było w porządku tu i teraz.

– No dalej pocałujcie się! – zawołał Eliot, śmiejąc się głośno z oburzonej miny swojej żony.

– Właśnie Julian, pocałuj mnie tak, jakbyśmy byli sami na tym świecie i nikt by na nas nie patrzył – wyszeptał i pozwolił szatynowi połączyć ich usta, a wszystkie niepewności, lęki i obawy z przeszłości zniknęły, ponieważ byli tutaj razem. Ich dwoje przeciwko światu, dokładnie tak samo, jak na początku ich wspólnej historii i nic złego nie mogło się już wydarzyć, a nawet jeśli, miał pewność, że poradzą sobie z tym tak jak zawsze ... razem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top