Rozdział czternasty - Mars cz.3
Kolejny rozdział przed wami, dzieje się dość dużo i jest sporo emocji. Mam nadzieję, że się spodoba. Miłego czytania 💙
Czterdzieści osiem miesięcy później – sierpień
Nie wiedział, dlaczego dał się na to namówić. Chociaż nie, jego rodzina i przyjaciele nawet nie dali mu możliwości wyboru, po prostu musiał się zgodzić na ich szalony pomysł i teraz świętował swój pierwszy dzień w pracy, w ogrodzie za domem Tony'ego.
– Gratulacje kochanie!– przez taras do ogrodu weszła zarumieniona Iris, podchodząc do niego szybko i biorąc go w swoje ramiona. – Jesteśmy z ciebie tacy dumni, zawsze wierzyliśmy, że ci się uda i że będziesz robił to, czego tylko zapragniesz – mówiła, przytulając go czule.
– Dziękuję – powiedział zawstydzony, nikt nie miał w niego takiej wiary, jak właśnie ta kobieta stojąca przed nim i czuł się dziwnie, ponieważ w jej uścisku odnajdywał się bardziej, niż w ramionach swojej mamy. Tak nie powinno być, ale dziwnym trafem właśnie tak się stało i nie wiedział, co mógłby zrobić, żeby to zmienić. – Gdzie dziewczyny? – rozejrzał się i po chwili zobaczył Rebbece stojącą przy stoliku z jedzeniem i napojami.
– Tam masz Becce, a Rose rozmawiała z kimś w środku, więc zaraz powinna do nas przyjść – kobieta przyglądała mu się z niegasnącym uśmiechem, który peszył go, ale też uszczęśliwiał, bo tak bardzo przypominał mu o Julianie.
– Cieszę się, że przyszłyście – wyznał szczerze, siadając na huśtawce, przesuwając się, robiąc tym samym miejsce dla kobiety, która od razu usiadła obok. – To wszystko nie było moim pomysłem, to nie jest w moim stylu, sama pewnie dobrze o tym wiesz, ale nie chciałem im odmawiać.
– To miłe, że zrobili coś takiego. W końcu jest co świętować prawda? – szturchnęła go lekko w bok. – Uśmiechnij się, to twój wielki dzień i jesteśmy wszyscy z tobą, więc promieniej.
– Nie wszyscy – wydusił zduszonym głosem, nim zdążył ugryźć się w język i nie mówić tego. Miał wrażenie, że użala się nad sobą, że dramatyzuje zupełnie niepotrzebnie.
– To nieprawda, dobrze o tym wiesz. Julian zawsze był tym, który wspierał cię i popychał do robienia nowych rzeczy – mówiła spokojnym głosem, pełnym ciepła i Tristan zastanawiał się, czy kiedy wspominała o nim, jej głos czasami choć w małym stopniu przypominał właśnie ten, który słyszał właśnie teraz. – Na pewno o tobie myśli i cieszyłby się, gdybyś uśmiechał się trochę częściej.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyniosłem wam coś do picia i zaraz znikam – przerwał im uśmiechnięty jak zawsze Tony – drink dla uroczej pani i sok dla uroczego pana – podał im napoje, ukłonił się i zniknął tak szybko, jak obiecywał.
Iris odprowadziła go wzrokiem, po czym uniosła brew i obróciła się prosto do Tristana, obserwując go ostrożnie.
– Kim jest ten przemiły mężczyzna? – zapytała niecierpliwie, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
– To tylko Tony, jest lekarzem w szpitalu, w którym pracuję – wyjaśnił monotonnym głosem chłopak, uśmiechając się do Rose, która pomachała mu radośnie.
– Och wydaje się bardzo miły – zauważyła, przyglądając się loczkowi, który oczywiście nie usłyszał wyraźnej insynuacji w jej głosie.
– Tak, jest w porządku – stwierdził, biorąc duży łyk soku ze szklanki, którą trzymał w dłoni.
– I bardzo przystojny – dodała i zaskoczona zobaczyła, jak Tristan opluł się wodą, którą przed chwilą miał w ustach.
– O czym ty mówisz? – zapytał troszkę histerycznie, a jego oczy stały się komicznie duże.
–Powiedziałam tylko, że twój nowy przyjaciel jest przystojnym, miłym mężczyzną, który najwyraźniej bardzo cię lubi, ponieważ patrzy się cały czas w naszą stronę i teraz znajdujemy się w jego ogrodzie prawda? A to chyba znaczy, że troszczy się i myśli o tobie, to urocze.
– Jesteś ostatnią osobą, po której się tego spodziewałem – wydusił nadal zszokowany. – Jak możesz wygadywać takie rzeczy? Ty jako mama Juliana? Dlaczego wszyscy musicie to robić? Ciągle gadacie tylko o tym, kto jest przystojny, kto jest gejem, albo który z waszych znajomych mnie lubi. Dlaczego nie potraficie zrozumieć jednej prostej sprawy? Ja czekam na Juliana, kocham go i nie interesuje mnie żaden inny facet jasne? Naprawdę chciałbym móc przeżyć chociaż jeden dzień bez zastanawiania się, z kim będziecie chcieli mnie wyswatać – mówił podenerwowany, podnosząc nieświadomie głos. – W końcu znalazłem sobie jakiegoś znajomego, kogoś kto mnie lubi, z kim mogę spędzać czas, a wy psujecie wszystko, mówiąc mi, że Tony jest przystojny i mnie lubi. Mam to gdzieś, mam gdzieś wszystkich facetów, którzy są według was dobrą partią dla mnie. Nie szukam nikogo, jestem w związku i to powinno dotrzeć do was wszystkich, więc możesz przekazać już zawczasu swoim córkom, że nie chcę umawiać się z żadnym z ich kolegów.
– Tristanie– głos Iris drżał, gdy wymówiła jego imię. – Przepraszam, po prostu pomyślałam, że może Tony jest dla ciebie kimś więcej, że zakochałeś się i chcesz dać mu szanse. Nie chciałam, żebyś myślał, że miałabym coś przeciwko temu, ponieważ nie miałabym, zapewniam cię – chwyciła jego dłoń, zamykając ją w mocnym uścisku. – Mój syn jest szczęściarzem, nawet nie wie jak wielkim, a ja mogę tylko czuć wdzięczność za to, że mam cię tak blisko. Przepraszam, że cię zdenerwowałam, kocham cię jak syna i martwię się o ciebie.
– Nie musisz się mną przejmować, jestem szczęśliwy Iris – popatrzył na nią wyraźnie spokojniejszy. – Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wszyscy przejmują się mną, kiedy Julian jest właśnie na Marsie – powiedział i roześmiał się ze swoich słów, a po chwili dołączyła do niego kobieta i ich śmiech zwracał uwagę, ponieważ Alannah, Dianna i kilka innych osób wyraźnie się im przyglądało. – Tęskniłem za tym – wyznał, ale widząc niezrozumienie wymalowane na twarzy kobiety, wyjaśnił. – Za takim śmiechem ze spraw, których inni nie rozumieją. Dla innych to takie nic, ale dopiero będąc przy Julianie zrozumiałem, jak ważne jest posiadanie obok siebie kogoś, kto rozumie moje głupoty, dziwne lęki i nastroje i śmieje się z tego samego co ja.
– Pamiętam, kiedy byłam z ojcem Juliana, byłam naprawdę szczęśliwa, ale nigdy nie czułam tego, o czym mówisz i chyba właśnie dlatego nam nie wyszło. Nie rozumieliśmy się do końca, zbyt wiele nas dzieliło i powoli ta przepaść między nami stawała się większa i większa, by na koniec rozdzielić nas zupełnie.
– Cóż zawsze mogę przedstawić cię Tony'emu, mówiłaś, że jest przystojny, miły i w ogóle – powiedział żartobliwie i poczuł na sobie oburzone i pełne niedowierzania spojrzenie Iris.
– Ty paskudny, uroczy złośliwcu – wytknęła mu ze śmiechem kobieta. – Nie będziesz mnie tu swatał dzieciaku.
– Dobrze, dobrze tak tylko zaproponowałem, bo tak się nim zachwycałaś.
– On i tak jest gejem i chcesz, czy nie, ale jest tobą wyraźnie zainteresowany – stwierdziła z wszystkowiedzącą miną. – I pozwól, że sama znajdę sobie jakiegoś mężczyznę.
– A masz kogoś na oku? – podpytał ciekawsko, zarabiając tym lekkie trzepnięcie w głowę.
– Zrobiłeś się bezczelny, czas najwyższy, żeby Jules już wrócił, bo stajesz się nieznośny – powiedziała z matczynym uśmiechem. – A teraz zostawię cię samego i pójdę przypomnieć tym dwóm pannom, że cały czas mam je na oku – wskazała na Becce i Rose, które dyskutowały o czymś z jednym z kumpli Eliota. – A ty baw się dobrze i uśmiechaj, bo to twój wielki dzień.
Przyglądał się kobiecie, kiedy szła w stronę córek, zaśmiał się cicho, widząc rumieńce na twarzach sióstr Juliana, kiedy ich matka zawstydzała je przed nowopoznanym znajomym. Jego matka siedziała na tarasie z kieliszkiem w dłoni, rozmawiając z Tonym, który faktycznie spoglądał na niego przez cały czas, uśmiechając się przy tym w ten uroczy sposób, który podobał się Tristanowi. To był jego dzień i naprawdę było bardzo miło. Wszyscy gratulowali mu, cieszyli jego szczęściem i spełnionym marzeniem, ale wydawało mu się, że co drugie słowo, które usłyszał, nie było szczere, że ludzie byli tylko mili i starali się mówić to, co chciałby usłyszeć. Byli w błędzie, ostatnie na co miał ochotę, to wysłuchiwanie steku nic niewartych kłamstw. Nie był aż takim desperatem, by napychać sobie duszę tymi fałszywymi słowami. Był wart o wiele więcej, niż kilka nieszczerych komplementów od osób, których i tak w większości nie lubił. Zdawał sobie sprawę, że ludzie nie cieszą się czyimś szczęściem, bo niby czemu mieliby to robić.
Podniósł się z huśtawki i ruszył powoli w stronę domu. Wiedział, że będzie musiał minąć swoją matkę, ale teraz chciał tylko znaleźć jakieś ciche miejsce, by móc zrobić to, o czym myślał przez cały dzień. Wbiegł po schodkach i uśmiechnął się do Tony'ego, który podniósł się na jego widok.
– Jesteś dziś otoczony ludźmi, nie podoba mi się to – powiedział z wyrzutem mężczyzna, ale jego spojrzenie było figlarne i rozbawione. – Nie mogę nawet z tobą porozmawiać.
– Przykro mi, ale jeżeli cię to pocieszy, to wszyscy i tak uważają ciebie za najprzystojniejszego mężczyznę w tym ogrodzie – zażartował i chciał wejść do domu, gdy zatrzymał go głos matki.
– Gdzie się wybierasz? Nie pozwól by biedny Anthony spędził cały wieczór z taką starą kobietą jak ja – jej ton pozornie był swobodny i można by pomyśleć, że kobieta żartuję, jednak Tristan doskonale wiedział, o co jej chodzi, dlatego nie miał zamiaru zatrzymywać się i wdawać z nią w potyczkę słowną. To nie był dobry moment.
– Idę do łazienki, zaraz wracam – rzucił tylko szybką wymówkę i zniknął jak najszybciej, uciekając spod jej wszystkowiedzącego wzroku.
Dość szybko znalazł drzwi prowadzące do toalety. Już nie raz był w domu Tony'ego. Czasami spędzał u niego całe wieczory, dyskutując o małych pacjentach, obgadując wścibskie pielęgniarki, czy też po prostu oglądając kolejne nudne filmy, nadawane na mało ambitnych stacjach telewizyjnych. Wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi, przekręcił klucz, nie chcąc, by ktoś przeszkodził mu i wtargnął tu nieproszony. Rozejrzał się i odnalazł wzrokiem fotel ustawiony w kącie. Uśmiechnął się z zadowoleniem, po raz kolejny doceniając poczucie stylu Tony'ego. Sam nigdy nie pomyślałby o wstawieniu fotela do łazienki. Był pewien, że Jules raczej też nie wpadłby na coś takiego, ponieważ dla szatyna prysznic trwał dokładnie pięć minut i ani sekundy dłużej. Teraz rozsiadł się wygodnie, uprzednio wysuwając z tylnej kieszeni spodni zgiętą na pół kopertę. Rozprostował ją i powoli otworzył, wyciągnął białą kartkę, zapisaną tak dobrze znanym pismem i zaczął czytać z głośnym westchnieniem. Tak dawno nie słyszał głosu Juliana i jego słów, a teraz cała treść listu rozbrzmiewała wyraźnie w jego uszach.
***
Kochany Tristanie,
Nie wiem, czy mogę jeszcze zwracać się do Ciebie tymi słowami, ale zaryzykuję. Nie mam pojęcia, co teraz robisz, czym się zajmujesz. Chciałbym napisać, że wiem, bo przecież znam Cię doskonale, jednak pisząc ten list, zdaję sobie sprawę, że jesteś dla mnie zagadką. Znam Twoje marzenia i pragnienia, ale nie wiem, kim staniesz się za kilka lat, a domyślam się, że czytasz ten list właśnie teraz, więc minęło już trochę czasu. Mam nadzieję, że nie za dużo, ponieważ wtedy zapewne patrzyłbyś na ten stek bzdur, które tu napisałem i zastanawiał się, kim do cholery jest ten Julian i czego ode mnie chce.
Zastanawiałem się, gdzie zaprowadzą Cię twoje marzenia. Mam nadzieję, że w jakieś cudowne miejsce, w którym będziesz się spełniał, będziesz mógł powiedzieć, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. Nie wiem, jak to jest pracować w miejscu, którego się nienawidzi, ale domyślam się, że to musi być jedno z najgorszych uczuć na świecie. Robienie tego, czego się nie kocha, codzienny obowiązek stający się męczarnią, potworna rutyna, która dopada człowieka niespodziewanie i pozostaje już na zawsze. Mam nadzieję, że to wszystko ominie Cię i będziesz uśmiechał się w ten cudowny sposób. Kiedy widziałem ten uśmiech na Twojej twarzy, zawsze chciałem mówić tylko, że jesteś śliczny, ale tak, tak wiem jak bardzo nie lubiłeś tego określenia.
Jeśli miałbym obstawiać czym się zajmiesz, powiedziałbym, że pracą w szpitalu. Widziałem, jak wpatrywałeś się w te malutkie dzieci, byłeś nimi tak zachwycony, w twoich oczach było czyste uwielbienie, więc myślę, że byłbyś szczęśliwy w takim miejscu. Ciekawe, czy trafiłem i miałem rację, ale to nie jest ważne. Dziś jest twój pierwszy dzień pracy. Domyślam się, że to był cudowny dzień, pełen wrażeń, nowych wyzwań i uśmiechów. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny, zacząłeś nową przygodę, która jest zupełnie i całkowicie Twoja. Teraz możesz zrobić ze swoim życiem wszystko, co tylko będziesz chciał. Ciekawe, o czym teraz marzysz. Mam tylko nadzieję, że nie zapakowałeś swoich marzeń do walizki i nie schowałeś ich gdzieś tam na strychu, zapominając o nich.
Nie chcę zajmować Ci więcej czasu, pewnie jesteś zajęty świętowaniem (mam taką nadzieję, bo nie wyobrażam sobie, byś spędził ten dzień w samotności). Chciałbym tylko poprosić Cię o coś. Teraz kiedy masz już pracę swoich marzeń, zacznij być szczęśliwym człowiekiem. Przestań smucić się i rozmyślać o złych rzeczach, nie doszukuj się wszędzie złośliwości i fałszu. Doceniaj to, co masz, nie pragnij więcej, ale nadal miej marzenia. Odczuwaj życie całym sobą, ciesz się z porannego biegu (jeśli nadal trenujesz), z filiżanki aromatycznej herbaty, z ulubionej piosenki, która szczęśliwym trafem właśnie płynie z głośników. Uśmiechaj się do ludzi i odbieraj od nich uśmiechy, uwierz w swoją wyjątkowość i piękno. Nie spieraj się z mamą, ona Cię kocha, chociaż czasami wydaje się, że chce tylko poukładać Twoje życie. Sam bądź dla siebie drogowskazem i szczęściem, a wtedy każdego dnia będziesz czuł taką radość, ekscytację i dreszcz niepewności, jak tego pierwszego dnia nowej pracy.
Kibicuję Ci i myślę o Tobie każdego dnia.
Twój Julian.
***
Siedział na tym samym fotelu, przyciskając list do serca. Nawet nie zorientował się, że zaczął płakać. Łzy toczyły sobie powolną ścieżkę w dół po jego twarzy, nie przejmując się tym, że są niezauważone. Oddychał powoli, ściskając w dłoniach kartkę papieru, która mogła zniszczyć się w każdym momencie, mogła zniknąć i przestać istnieć, ale każde słowo napisane przez Juliana wryło się już mocno w umysł Tristana. Pamiętał wszystko, co napisał szatyn i to nie były łzy smutku. Po prostu odczuwanie obecności szatyna obok było czymś oczyszczającym, dawało mu siłę i dopiero teraz mógł poczuć, że jest szczęśliwy, że ten dzień był wyjątkowy i tylko jego. Dla innych to mogło być głupie i dziecinne, ale dla niego motorem napędzającym był Jules i każde jego słowo dawało mu przysłowiowego kopa do działania. Nie obchodziło go nawet to, że nie miał z kim podzielić się swoim szczęściem, tym co napisał mu Jules, to nie było ważne.
Wstał i otarł twarz, chcąc pozbyć się łez. Nikt nie musiał wiedzieć, że płakał. Ostrożnie złożył kartkę i schował ją wraz z kopertą do kieszeni. Odblokował zamek i wyszedł z łazienki, zostawiając za sobą ten chwilowy obszar bezpiecznej strefy i wygodnego fotela. Wyszedł na taras, gdzie jego mama nadal rozmawiała z Tonym. Czuł na sobie jej oceniające spojrzenie i nie trwało długo, gdy ta postanowiła się odezwać.
– Znów przez niego płakałeś? – zapytała z naganą w głosie, nie pesząc się nawet obecnością mężczyzny.
– To dzięki niemu mamo, to zawsze jest dzięki niemu – powiedział twardo i zbiegł po schodkach, idąc w stronę Rose, która siedziała na trawniku i wpatrywała się w ciemniejące niebo. Przy rodzinie Juliana czuł się lepiej, niż wśród swoich bliskich. To powinno go niepokoić, ale nieoczekiwanie pokrzepiało jego serce.
***
Pięćdziesiąt miesięcy później – październik
Uśmiechał się, widząc szczęśliwą siostrę. Dzień wesela nadszedł tak szybko. Pogoda oczywiście była piękna, Alannah wyglądała elegancko, a Eliot starał się zachowywać dojrzale i tak, jak na dżentelmena przystało. Widział też swoją mamę, była uszczęśliwiona i nie chciał być pełen goryczy, ale mógł myśleć tylko o tym, że teraz chociaż jedno z jej dzieci sprawiło, że jest szczęśliwa.
Goście tańczyli, śmiali się i bawili w najlepsze. Na to również miło było patrzeć. Nie był entuzjastą wesel, takie imprezy były zbyt głośne i chaotyczne lub przeciwnie, sztuczne i ustawione co do szczegółu. Wszystkim wydawało się, że wyglądają dostojnie i są po prostu kwintesencją stylu i szyku, do momentu, gdy ktoś nie upijał się i nie zaczynał tańczyć na stole. Tak przynajmniej widział to Tristan. Nigdy w życiu nie myślał o ślubie, dopóki nie spotkał Juliana. Wtedy nawet to co najgłupsze, zaczęło wydawać mu się niezwykle pociągające i interesujące.
Nie mógł się nie cieszyć na widok swojej siostry, która dosłownie promieniała. Miał wrażenie, że ten czas minął tak szybko, zdążył jedynie mrugnąć okiem i cztery lata przeminęły od tak. Nieświadomie znów do jego myśli zakradł się szatyn. To już tyle miesięcy bez niego i zdawał sobie sprawę z tego, że żył, jakoś przetrwał bez niego. Zresztą właśnie to mu obiecał, że będzie żył tak, jakby był obok niego przez cały czas i dotychczas udawało mu się to całkiem nieźle. Przewrócił oczami, widząc jakie kombinacje i dziwaczne figury stara się zaprezentować na parkiecie pan młody. Eliot chyba nigdy nie miał zamiaru się zmienić i może to dobrze. Ktoś taki przyda się Lanie, która stawała się coraz bardziej marudna i zrzędliwa.
Wypił szampana i odstawił pusty kieliszek na stół, zerkając na swoją mamę, która tańczyła z jakimś dalekim wujkiem pana młodego. Gdyby Jules był na miejscu, zapewne teraz siedziałby obok i razem wyśmiewaliby te wszystkie tańczące pary, którym wydawało się, że umieją tańczyć całkiem dobrze. Niestety był skazany na swoje towarzystwo, co w ostateczności nie było takie złe, bo przecież mógł zostać zmuszony do przyjścia z kimś, a to dopiero byłby koszmar. Jego mama i siostra jednak o nim nie zapomniały i dziwacznym zbiegiem okoliczności na wesele został zaproszony Anthony. Nie rozmawiał jeszcze z przyjacielem, ale widział, że ten idzie właśnie w jego stronę, uśmiechając się przy tym szeroko.
– Cześć – przywitał się brunet, kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Cześć – spojrzał na mężczyznę i wskazał miejsce obok siebie. – Siadasz?
– Nie, chciałem zapytać, czy nie masz ochoty zatańczyć?
– Ja nie tańczę – to były pierwsze, co przyszło mu do głowy i właśnie to powiedział. Zerknął na Tony'ego, który nadal stał obok niego i uśmiechał się radośnie.
– No weź, nie daj się prosić – powiedział, wyciągając w jego stronę dłoń. – Jeden taniec i więcej nie będę cię męczył.
– Tony, ja naprawdę nie tańczę – chciał wyjaśnić to w ten sposób, mógł nawet powiedzieć, że nie umie, bo przecież to byłaby prawda, ale czuł, że mężczyzna nie odpuści.
– Naprawdę chcesz dać mi takiego ostentacyjnego kosza, kiedy wszyscy na nas patrzą? – zapytał smutnym głosem lekarz, ale jego twarz przeczyła temu, co było wyraźnie słyszalne w jego głosie.
– Nikt na nas nie ... – urwał, widząc siostrę unoszącą oba kciuki w górę i szczerzącą się do niego mocno oraz jego mamę przyglądającą się mu z czułym uśmiechem. – No dobrze, może i ktoś patrzy, ale ... – nie wiedział, co ma powiedzieć. Że nie chce z nim tańczyć, bo w całym swoim życiu tańczył tylko z Julianem i nie chciał tego zmieniać?
– To co? Jeden taniec? Zrobisz to dla mnie?
– Tylko jeden taniec – zastrzegł od razu i niepewnie chwycił wyciągniętą dłoń.
– Jak sobie życzysz – zapewnił brunet, zaciągając go na środek parkietu i Tristan mógł myśleć tylko o tym, że Jules na pewno zatrzymałby się gdzieś z boku, gdzie nie byliby pod ostrzałem tych wszystkich wścibskich spojrzeń.
Kiedy znaleźli się naprzeciwko siebie, z głośników popłynęła dobrze wszystkim znana melodia i chciał tylko uciec stamtąd i ukryć się jak najdalej, ale nie mógł tego zrobić, ponieważ duża dłoń Anthony'ego znalazła się na jego plecach i nim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, bujał się powoli, zatopiony w ramionach mężczyzny z którym nie powinien tańczyć w ten sposób.
Mądrzy ludzie mówią, że tylko głupcy się śpieszą
Ale ja nic nie mogę poradzić na to, że się w Tobie zakochuję
Czy powinienem zostać
Czy to byłby grzech
jeśli nic nie będę mógł poradzić na to, że się w Tobie zakochuję
Czuł się niewłaściwie ze zbyt wielu powodów, ale nie potrafił wyjaśnić ani jednego z nich. Najważniejszy z nich był dość oczywisty, Anthony nie był Julianem, a nie chciał tańczyć w ten sposób z nikim oprócz szatyna. To była przyjemna piosenka, tak spokojna, kojąca i usypiająca wszystkie zmysły i tłumaczył sobie, że właśnie dlatego, oparł podbródek na ramieniu Tony'ego, który zacieśnił swój uścisk, jednocześnie głaszcząc powoli jego plecy. Miłe było zatonięcie w czyichś ramionach, poczucie ciepła drugiego człowieka, nie zamartwianie się i zrelaksowanie. Pierwszy raz od nie wiadomo kiedy, czuł się spokojnie i błogo. Westchnął cicho, przymykając powieki, otaczając szyję bruneta swoimi ramionami. Nie wiedział, że taniec może być taki przyjemny. Oczywiście tańczenie z Julianem było wspaniałe, taniec z Tonym był naprawdę miły, ale i tak czuł się zaskoczony, że jeszcze nie potknął się i nie podeptał butów przyjaciela. Poczuł oddech na swoim policzku, wydawało mu się, że usłyszał, jak Tony śpiewa: bo nic nie mogę poradzić na to że się w Tobie zakochuję, a po chwili na jego policzku został złożony delikatny pocałunek. Nie odsunął się, chociaż powinien. Nie wiedział, dlaczego tego nie zrobił, chociaż sam przed sobą przyznałby się, że nie zrobił tego, ponieważ miło było pierwszy raz od dawna poczuć, że ktoś się o ciebie troszczy, że cię chce i potrzebuje. Dlatego pozwolił Tony'emu obejmować się i przytulać. Dlatego zatańczył z nim nie jeden, a niezliczoną ilość tańców, dlatego nie odsunął się, kiedy ten siedział obok niego przy stole i rozśmieszał go opowiadanymi historiami, trzymając go przy tym za dłoń. Popełniał błąd, był o tym przekonany, ale widok uśmiechającej się mamy, szczęśliwej Lany, zadowolonego Eliota i Anthony'ego, który wpatrywał się w niego z czymś wyjątkowym w oczach, sprawił, że pozwolił się temu dziać, chociaż tej jednej nocy.
***
Kiedy Anthony odprowadził go do drzwi i musnął ustami jego policzek, nie odepchnął go i nie powiedział, by nie robił tego nigdy więcej. Pozwolił temu się dziać ...
***
Nie miał na nic siły i jednocześnie czuł, że nie jest w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Czuł przygnębienie, które przeradzało się we wściekłość. Miał dość tej nieustannej ciszy, która panowała dookoła, ale odczuwał ją jako błogosławieństwo, gdy Mark po raz kolejny włączał irytującą płytę Abby, która doprowadzała go do szału. Naprawdę był cierpliwy i tolerancyjny, ale miał dość i czuł, że jeżeli jeszcze raz Mamma Mia rozbrzmi w tym miejscu, to rzuci się na Marka i go zamorduje.
W momentach przeraźliwej i paraliżującej ciszy, gdy miał czas, by usiąść i pomyśleć, w jego głowie dudniło jedno imię Tristan. To sprawiało, że świat dookoła zaczynał wirować i nie potrafił skupić się na niczym innym jak chłopak, którego zostawił tam na Ziemi, której nawet nie widział z tej przeklętej planety, na której się znajdowali. Miał przed oczami twarz Tristana, jego uśmiech i błyszczące oczy, ale po chwili widok zacierał się, a przed oczami miał ciemność, której nie mógł się pozbyć. Nie wiedział, jak teraz wygląda loczek, może nawet nie miał już tych cholernych loków. Boże nawet nie wiedział, w którym momencie zaczął nienawidzić wspomnień z Willisem w roli głównej. Były dni, kiedy trzymał się ich kurczowo, by później odpychać je od siebie jak najdalej. Tęsknił za nim tak mocno. Każdego dnia żałował, że zdecydował się na misję, że nie przerwał tego w odpowiednim momencie. Chciał przytulić się do swojego chłopca, powiedzieć, że już nigdy nie opuści go nawet na krok, że chce przeprowadzić się z nim do Szkocji i zamieszkać tam w małym domku z dala od innych ludzi, ale wiedział, że sam odepchnął chłopaka. W zasadzie zmusił go do rozpoczęcia nowego życia. Oczywiście Tristan mógłby go nie posłuchać, ale kto nie skorzystałby z takiej szansy. Nie musiał teraz czekać na swojego beznadziejnego chłopaka. Mógł żyć sobie po swojemu, umawiać się z jakimiś kretynami, którzy będą chcieli go tylko szybko przelecieć i zostawić, traktując go jak nic nie wartą dziwkę, którą przecież był. O Boże, o Boże, Tristan nie jest taki, Tristan nigdy taki nie był. Skąd to się w ogóle wzięło?
Rozejrzał się spanikowanym wzrokiem dookoła i zobaczył, że Emily przygląda mu się niepewnie. Nie miał pojęcia, czy mówił sam do siebie, czy może krzyczał, ale najwidoczniej coś się stało, bo załoga patrzyła na niego z zaniepokojeniem. Odwrócił się od nich tak, by nie widzieli jego twarzy i powoli wypuścił powietrze, starając się uspokoić. Coraz częściej takie myśli pojawiały się w jego głowie. Obrażał Tristana, nazywał go najgorszymi wyzwiskami i chociaż wiedział, że żadne z tych słów nie pasuje i nie określa chłopaka i tak nie potrafił się powstrzymać. Czasami nienawidził go i jeszcze bardziej nienawidził myśli, że gdzieś tam chłopak układa sobie właśnie życie i jest szczęśliwy, a on gnije tutaj i marnuje swój los. Sam wybrałeś, mogłeś zostać, mogłeś być szczęśliwy, zostawiłeś go, kazałeś mu znaleźć szczęście u boku innego mężczyzny, nie masz prawa mu tego wypominać. Wiedział o tym doskonale, ale to w niczym nie pomagało, zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej, gdyby nigdy nie spotkał Tristana. Wtedy byłby sobą, a nie tym kimś, kim stał się przez niego, dzięki niemu.
Mamma mia, here I go again
My, my, how can I resist you?
Usłyszał znienawidzony refren i nim zdążył pomyśleć, co robi, poderwał się gwałtownie z miejsca i szybkim krokiem podszedł do odtwarzacza. Odepchnął Marka i chwycił sprzęt, rzucając nim o ziemię. Muzyka ucichła momentalnie.
– Jak ja nienawidzę tej pieprzonej piosenki, nienawidzę jej! Słyszycie?! – kopał w odtwarzacz, który nie nadawał się już do niczego. – Nienawidzę go, cholernie go nienawidzę! – krzyczał, nie zaprzestając czynności, nie myśląc o tym, że jest obserwowany, że ma świadków swojego kolejnego załamania, które jak dotychczas było najbardziej spektakularne. – Nienawidzę cię ty fałszywy, zakłamany, puszczający się ...
– Julian – George odważył się odezwać i Jules spojrzał na niego z szaleństwem w oczach, które przeraziło najstarszego mężczyznę z załogi. – O kim mówisz? Bo chyba nie o przedmiocie, który właśnie zniszczyłeś.
– Jak to o kim o ... – przerwał i zagubionym wzrokiem popatrzył na wszystkich członków załogi, którzy zebrali się w jednym miejscu, przywołani jego krzykami – mówiłem o ... Tris ... – urwał i spojrzał na zniszczony odtwarzacz, leżący u jego stóp. – Ja ..., co tu się ... – nie pamiętał tego, co spowodowało ten szał, ale był pewien, że kiedy krzyczał i kopał na oślep, myślał tylko o jednej osobie i to przeraziło go najmocniej, ponieważ nigdy nie chciał skrzywdzić Tristana.
– Myślę, że powinieneś się położyć – powiedział jego zastępca i podszedł do niego powoli. – Jesteś zmęczony, prześpij się trochę.
– Nie dotykaj mnie – warknął w jego stronę, strącając dłoń ze swojego ramienia. – Nic mi nie jest, nic mi nie jest.
– Kogo starasz się przekonać, siebie czy nas? – zapytał zirytowany Victor, mijając go i celowo potrącając ramieniem. – Odwala ci Sennett i lepiej żebyś się ogarnął, bo wszyscy tu przez ciebie zginiemy.
– I kto to mówi? Kto prawie nas zabił? – warknął w jego stronę, ale wyszedł z pomieszczenia, zostawiając swoją załogę w spokoju.
***
– Dziennik pokładowy – zaczęła spokojnym głosem Melissa, uruchamiając transmisję. – Zaczynam być zaniepokojona zachowaniem Juliana i Victora. Powinnam zgłosić to wcześniej, ale wydawało mi się, że Jules jest tylko zestresowany i przemęczony. Niestety wydaje mi się, że to coś poważniejszego. Dowódca wykazuje oznaki załamania psychicznego, mówi do siebie albo całkowicie się wyłącza i nie można się z nim skontaktować. Proszę o konsultację psychiatryczną i przesłanie historii medycznej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top