Rozdział szesnasty - Mars cz.5

Spokojny rozdział na wieczór, a od następnego zacznie się dużo dziać. Miłego czytania 💙

Sześćdziesiąt dziewięć miesięcy później – maj

Eliot był w porządku, musiał to w końcu stwierdzić. Na pewno był lepszy niż Alannah, która ostatnio stała się jeszcze bardziej irytująca i uszczypliwa. I może jej stan usprawiedliwiał rozdrażnienie, ale ona była taka cały czas jeszcze przed ciążą. Za to blondyn dojrzał przez te lata i chociaż na początku był kretynem, który pozwalał sobie na zbyt wiele, teraz można było z nim porozmawiać i nie czuć się ocenianym. Był miłą odskocznią od codzienności, która stawała się coraz bardziej męcząca. Nie wiedział dlaczego, ale zawsze spotykali się na plaży, siadali gdzieś na uboczu i rozmawiali. Po prostu rozmawiali.

– Jak czuje się Lana? – zapytał, bo w końcu jego siostra była w ciąży, więc jako jej brat musiał interesować się jej stanem zdrowia.

– Dobrze, to już czwarty miesiąc, a przecież niedawno dowiedzieliśmy się o ciąży i świętowaliśmy.

– Już niedługo będziecie świętować przyjście na świat tej małej istotki i wtedy skończą się twoje wyjścia na piwo – zażartował i poklepał szwagra po plecach.

– Może na początku odpuszczę sobie piwo, ale kiedy Julian wróci, dziecko będzie już dostatecznie duże i będę mógł w końcu upić go za te wszystkie lata, kiedy biedak mógł tylko patrzeć i zazdrościć – powiedział blondyn i uśmiechnął się ze smutkiem w oczach. Ostatnio właśnie tak wyglądali wszyscy, którzy wspominali szatyna.

– Rozumiem też, że zaopiekujesz się nim, kiedy będzie miał kaca stulecia i będzie wypluwał swoje wnętrzności w toalecie? – upewnił się, chcąc rozśmieszyć Harrisa, który chyba zaczął wspominać swojego przyjaciela i coś wyraźnie nie pozwalało mu się rozluźnić.

– Nie, ten przykry obowiązek pozostawię tobie – odparł i zamilkł na moment, wpatrując się w horyzont. – Pokłóciliśmy się – wyrzucił z siebie nagle i Tristan popatrzył na niego z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. – Ja i Julian, kiedy widzieliśmy się ostatni raz przed tą jego przeklętą misją. Siedzieliśmy w podobnym miejscu jak to, w którym jesteśmy teraz i rozmawialiśmy, ale wszystko skończyło się kłótnią i odszedłem. Po prostu wstałem i poszedłem sobie stąd, zostawiając go i nawet nie pomyślałem, że mogę już go nie zobaczyć.

– Hej, daj spokój – próbował pocieszyć mężczyznę, ale ten przerwał mu od razu.

– Nie, nie rozumiesz. Niezależnie co wtedy sobie myślałem, powinienem z nim zostać i udawać, że wszystko jest w porządku, a nie odchodzić tak, jakbyśmy mieli zobaczyć się jutro – mąż jego siostry, przeczesał nerwowo włosy, nim popatrzył na niego z czymś intensywnym w oczach.

– Takie obwinianie się w niczym nie pomoże.

– Co z tego? Pokłóciliśmy się o ciebie – wyznał gorączkowo. – Mówiłem mu, by z tobą porozmawiał, żeby poszedł do ciebie, ale on był uparty tak jak zawsze i powiedziałem coś ... czego nie powinienem był mówić. Jeżeli on tam teraz umrze, to nie wybaczę sobie tego.

– Skąd ci się to wzięło co? – zapytał roztrzęsiony, starając się nie krzyczeć. – Dlaczego on ma umrzeć? Nie wymyślaj takich bzdur dobrze?

– A skąd pewność, że nie umrze? – odwarknął Eliot. – Nie możesz tego wiedzieć. A ja powiedziałem mu, że kiedyś będzie zupełnie sam bez nikogo i tak naprawdę mogłem mu powiedzieć, że nie ma już przyjaciela. Wyszłoby na dokładnie to samo.

– On na pewno tak tego nie odebrał. Wiedział, że jesteś jego przyjacielem –głośno wypuścił powietrze z ust, wbijając wzrok w spacerującą plażą rodzinę.

– Przyjaciele się tak nie zachowują.

– Nie ma czegoś takiego jak wzorzec zachowań wiesz? Julian jest twoim przyjacielem i po jego powrocie upijesz się z nim, a ja będę pilnował was obu, bo moja siostra na pewno nie pozwoli ci wejść do domu w takim żałosnym, pijackim stanie. I nie chcę słyszeć niczego innego zrozumiano?

– Obyś miał rację Willis.

– Mam rację – powiedział z pewnością, której przecież nie miał, ale jednak wierzył w to tak mocno, jak wierzył w to, że błękitnooki wróci.

***

Obracał w dłoniach przedostatnią kopertę od Juliana. Z przerażeniem uzmysłowił sobie, że zostało ich tak mało. Nie wyobrażał sobie, że nagle mogą się skończyć, że zabraknie słów szatyna i jakiegokolwiek kontaktu z mężczyzną. Wyraźnie napisane słowa raziły swoim przekazem i nim zdążył zastanowić się, czy robi dobrze, postanowił naprawić coś, co spieprzyli Julian i Eliot. Otworzył kopertę i szybko wyciągnął list. Zerknął na niego krótko i to upewniło go tylko w tym, że zrobi coś dobrego. W szufladzie biurka odnalazł czystą kartkę papieru i położył ją na blacie tuż obok listu od mężczyzny. Odetchnął powoli nim zaczął czytać i powoli zmieniać niektóre słowa.

***

– Mam coś dla ciebie – powiedział, siadając obok szwagra. – Powinienem był dać ci to ostatnio, ale ta rozmowa o Julianie trochę wytrąciła mnie z równowagi – skłamał tak wiarygodnie, że raczej nikt nie oskarżyłby go o oszukiwanie. – Proszę, zostawił to u mnie przed swoją pierwszą misją.

– Co to takiego? – blondyn spojrzał na kopertę, na której napisane były słowa Dla nowej rodziny.

– Jules napisał kilka listów przed wylotem. Ten jest dla ciebie, a w zasadzie dla maleństwa, które się urodzi, ale możesz to przeczytać.

– Poważnie?

– Tak, tak o ile pozwolisz mi zerkać przez twoje ramię i dowiedzieć się, co tam napisał – zażartował i przysunął się bliżej blondyna, który z podekscytowaniem rozerwał kopertę.

– Naprawdę mogę to przeczytać? – upewnił się jeszcze Eliot, ale widząc szczery uśmiech Tristana, rozłożył starannie złożoną kartkę i zatracił się w czytaniu.

Cześć!

Nawet nie wiesz, jak ciężko pisze mi się ten list. Nie mam pojęcia, kto go przeczyta. Nie wiem, kim jesteś, nawet się nie znamy i pewnie zastanawiasz się, dlaczego Twój tatuś kazał przeczytać Ci jakieś gryzmoły, które napisał obcy facet, więc może przedstawię się. Jestem Julian i kiedyś, kiedy jeszcze nie było Cię na świecie ja i twój tata byliśmy sobie bardzo bliscy. Nie musisz znać szczegółów. Jeżeli Twój tata będzie chciał, wyjawi Ci wszystko o mnie i o tym, co nas łączyło, ale wiedz, że zrobiłbym dla niego wszystko i zawsze do końca mojego życia będzie moim bohaterem, moim najlepszym przyjacielem, najbardziej wyjątkową osobą, jaką mogłem mieć w swoim życiu. Nie wiem, dlaczego czuję, że jesteś dziewczynką, więc tak będę się do Ciebie zwracać. Jeśli jesteś chłopcem, wybacz stary, nie chciałem zranić twoich uczuć. Musisz wiedzieć, jak wielką szczęściarą jesteś, mając takiego tatę, niejedno dziecko pewnie będzie Ci zazdrościło. Możesz nawet nie zdawać sobie sprawy, jak odjazdowy jest Twój ojciec, ale zapewniam Cię, że jest, a Ty musisz mi uwierzyć.

Poznaliśmy się przypadkowo i wtedy nigdy nie powiedziałbym, że będziemy przyjaciółmi i będziemy sobie tak bliscy, ale teraz wiem, że tamten zwyczajny dzień był jednym z najlepszych w moim życiu. Tego niepozornego dnia zyskałem to, co najważniejsze w życiu, prawdziwego przyjaciela. Mam nadzieję, że w Twoim życiu również jest ktoś taki, ktoś kto jest obok Ciebie w trudnych chwilach. Ktoś kto wspiera Cię, kiedy sama w siebie nie wierzysz, osoba która potrafi rozśmieszyć Cię jednym głupim słowem lub żartem, który wcale nie jest zabawny. Twój tata był taką osobą dla mnie i wiem, jakie to szczęście mieć kogoś takiego obok siebie.

Zdaję sobie sprawę, że pewnie trudno uwierzyć, że myślimy o tej samej osobie, ale zapewniam Cię, że twój ojciec jest całkiem znośny, kiedy dobrze się go pozna. Wystarczy, że pozwoli mu się być sobą, otoczy się go akceptacją i wtedy staje się najjaśniejszą z gwiazd. A jeżeli chodzi o gwiazdy, to wiem, co mówię, więc uwierz mi na słowo.

Chciałbym Cię kiedyś poznać. Jeśli jesteś podobna do swojego taty, może nawet byśmy się polubili i zostali kumplami, chociaż nie wiem, czy ktoś młody chciałby się przyjaźnić z takim staruszkiem jak ja. Powinienem już kończyć, pewnie jesteś już wynudzona moimi wypocinami i zastanawiasz się, co ze mną jest nie tak. Chciałbym tylko prosić Cię w tajemnicy przed Twoim tatą, żebyś przytuliła go ode mnie bardzo, bardzo mocno i powiedziała mu, że myślę o nim i że nigdy nie przestał być częścią mojego życia. Możemy się tak umówić? Dzięki, wydaje mi się, że świetna z Ciebie dziewczyna.

Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze. Twoja rodzina musi być wyjątkowa, zazdroszczę wam, że macie siebie, więc doceniaj to i kochaj swoich bliskich tak, jak ja kochałbym was wszystkich, gdybym mógł być obok was.

Julian

Przetarł szybko załzawione oczy i spojrzał na Eliota, który robił dokładnie to samo co on. Uśmiechnął się w jego stronę i zerknął na list, który nie został napisany przez Juliana, ale był pewien, że szatyn chciałby, żeby blondyn wiedział, że jest dla niego ważny. Dlatego właśnie otworzył swój list od swojej miłości i wykreślając większość czułych zwrotów, napisał list do Harrisa, który najwyraźniej zadziałał, ponieważ Eliot ściskał kartkę w swoich dłoniach i uśmiechał się łzawo. Może powinien czuć się winny, ale tym razem wiedział, że zrobił coś dobrego. Naprawił przyjaźń, która była bardzo ważna dla Juliana i nie powinna się skończyć.

– Okropny z niego kretyn prawda? – zapytał blondyn, składając list i wkładając go do kieszeni.

– Tak, całkowity kretyn, totalny kretyn – przyznał mu rację, po czym roześmiał się głośno i opadł na piasek, zanosząc się coraz głośniejszym śmiechem.

– Mam zacząć się bać? To jakiś histeryczny śmiech, po którym przyjdzie płacz? – zaniepokojony mężczyzna przyglądał mu się ostrożnie, a on potrafił tylko chichotać się i wpatrywać w błękitne, bezchmurne niebo, ponieważ od lat nie powiedział tego głośno. Nie nazwał Juliana kretynem, a przecież to było tak bardzo ich. Przypomniał sobie te wszystkie momenty, gdy dogryzali sobie, przekomarzali się i czuli tak dobrze w swoim towarzystwie.

– Nie, nie musisz się martwić. Po prostu on jest takim kretynem, a ja chyba właśnie sobie o tym przypomniałem.

– Jesteś dziwny, obaj jesteście dziwni, nigdy nie potrafiłem was zrozumieć, kiedy byliście razem – stwierdził Harris i poklepał go po nodze, kręcąc głową z politowaniem. – Potrafiliście zachowywać się jak dwa dzieciaki, a po chwili jak najgorsze staruszki na świecie.

– I tak nas uwielbiasz Eliot.

– Tak, mam do was dziwaków jakąś dziwną słabość.

***

Siedemdziesiąt miesięcy później – czerwiec

To było nie w jego stylu, lubił planować wszystko z wyprzedzeniem, a bycie spontanicznym było mu obce, ale czuł, że powinien zrobić to teraz dla swojego dobra. Sytuacja w Daytona stawała się coraz mniej przyjemna. Lana i jej ciąża stały się głównym tematem w domu i akurat to uznawał za plus, ponieważ nie musiał przejmować się, że nagle jego mama zacznie go swatać lub wspominać coś o Julesie. Eliot coraz bardziej wczuwał się w rolę ojca i całkowicie mu odbijało, więc starał się go unikać. Jamie był już dla niego kimś obcym, nie widywali się i to powinno boleć bardziej, ale najwyraźniej odsunęli się od siebie już dawno temu. Anthony nie odpuszczał. Pozornie między nimi nic się nie zmieniło, ale teraz Tristan zaczął jeszcze bardziej dostrzegać te małe gesty, które kierował w jego stronę mężczyzna i to krępowało go. Nie pozwalał się pocałować, ale niestety nie mógł powiedzieć, że Tony nie próbował. Dlatego pomyślał, że dobrze byłoby wziąć urlop i wyjechać, a wtedy w jego głowie pojawiło się tylko jedno miejsce – wyspa Barra.

Musiał uciec, a tamta mała szkocka wyspa wydawała się idealną odskocznią od codzienności. Pomyślał, że pojutrze chciałby znajdować się w zupełnie innym miejscu. Dlatego nie pozwolił sobie na rozmyślanie, ponieważ wtedy pewnie przeanalizowałby ten pomysł dwadzieścia razy i przy dwudziestym pierwszym doszedłby do wniosku, że to fatalny plan. Nie zastanawiając się, poszedł do domu Iris i bez pukania wszedł do środka.

– Cześć – zawołał z progu. – Jest tu kto?

– Kuchnia – znajomy głos zaprowadził go do najprzyjemniejszego pomieszczenia w tym domu. – Cześć Tristan.

– Mam do ciebie prośbę – zaczął od razu, bojąc się, że stchórzy i nie wyjawi w jakim celu przyszedł.

– Mhm – mruknęła kobieta, kręcąc się po kuchni – słucham cię, ale muszę tutaj trochę posprzątać, więc mów, a ja w międzyczasie ogarnę ten bałagan. - Rozejrzał się i zauważył, że faktycznie Iris musiała chyba coś piec, ponieważ w kuchni panował całkowity chaos, który wymagał ogarnięcia.

– Może ci pomóc? – zaproponował, ale wiedział, że matka Juliana na pewno nie pozwoli mu sprzątać, już prędzej wyrzuciłaby go z domu.

– Nie, a teraz mów, co się stało.

– Dobrze – odchrząknął cicho i usiadł na krześle, zastanawiając się, jak zacząć. – Więc mówiłaś mi kiedyś, że powinienem wziąć urlop i pomyślałem sobie, że to całkiem dobry pomysł i zastanawiałem się, gdzie mógłbym pojechać zupełnie sam i ... – zamarł nagle, zdając sobie sprawę, że nie chcę jechać tam zupełnie sam i że jest ktoś, kto zasługuje na odpoczynek równie mocno co on.

– I? – popatrzyła na niego wyczekująco, przerywając na moment pracę. – No wyduś to z siebie.

– Pomyślałem, że tobie też przydałby się urlop i trochę odpoczynku i może moglibyśmy pojechać gdzieś razem – wyrzucił z siebie prędko każde ze słów i wstrzymując powietrze, w napięciu wpatrywał się w kobietę, która nagle usiadła naprzeciwko i patrzyła na niego z niepokojem wymalowanym na twarzy – Co się stało?

– Chcesz jechać ze mną na wakacje? Dlaczego?

– Po prostu, bez powodu – wzruszył ramionami, nadal obserwując mamę Juliana. – Jeżeli nie chcesz, to nie ma problemu, po prostu pomyślałem, że mogłoby być miło.

– Oczywiście, że chcę, tylko nie wiem, dlaczego chcesz jechać ze mną, zamiast zabrać któregoś ze swoich przyjaciół.

– Mogę być szczery? – miał dość ukrywania swoich myśli, tego co naprawdę czuje.

– Nie obrażaj mnie takim pytaniem – uśmiechnęła się do niego dobrotliwie i to dało mu pewność, że to nie był błąd, że wpadł na cudowny pomysł i musiał go zrealizować, a ta kobieta będzie go wspierać tak, jak robiła to przez cały ten czas.

– Chciałbym w końcu odpocząć, ale tak naprawdę odpocząć. Od tego wszystkiego, od tego miejsca i wszystkich ludzi, których znam. Jestem po prostu zmęczony Iris, tak potwornie zmęczony tym wszystkim i nie mam już siły. Mogę walczyć z Julianem, którego nie widziałem od lat, każdego dnia walczę z nim w swojej w głowie i w sercu, kiedy mówię sobie, że robię dobrze, że nie poddam się i on będzie mi za to wdzięczny, kiedy już wróci. To mnie wykańcza, jednak nie przestanę tego robić. Mam dość swojej rodziny, przyjaciół, tych wszystkich osób, które patrzą na mnie z politowaniem, albo tak jakby już o niczym nie pamiętały. Chcę stąd uciec. Może to tchórzostwo, ale mam to gdzieś i wiem, że ty też jesteś zmęczona i należy ci się trochę spokoju i odpoczynku. Dlatego pytam, czy nie chciałabyś pojechać gdzieś ze mną i odciąć się od tego wszystkiego chociaż na jakiś czas? – wyrzucenie tego wszystkiego z siebie było wyzwalające i oczyszczające. Teraz tylko Iris musiała podjąć decyzję i mogli przejść do działania. Czuł się podekscytowany jak dziecko i dawno nie cieszył się na coś tak bardzo jak teraz.

– Dobrze – powiedziała krótko kobieta i jej twarz powoli rozświetlał uśmiech.

– Dobrze, czyli?

– Pojedźmy gdzieś razem, zróbmy sobie wakacje – klasnęła w dłonie, dodając więcej entuzjazmu w swoje słowa.

– Naprawdę? – nie mógł uwierzyć, że się zgodziła i nie musiał jej przekonywać oraz że ten wyjazd miał wydarzyć się w rzeczywistości, a nie tylko w jego głowie.

– Tak Tristanie, dlaczego nie? Masz rację, coś nam się od życia należy. Tylko powiedz, gdzie mamy jechać? Masz coś w planach?

– W zasadzie to tak, jest takie jedno miejsce, w które chciałbym pojechać – zaczął, ostrożnie dobierając słowa. – Dlatego też przyszedłem do ciebie. Nie chciałabyś odwiedzić swojej rodziny?

– Rodziny?

– Tak jakby tej w Szkocji, mieszkającej na wyspie?

– Chcesz jechać do Josephine?! – wykrzyknęła i roześmiała się głośno, a jej oczy błyszczały ekscytacją i nagle dotarło do niego, że nigdy nie widział jej tak beztroskiej. Kobieta zawsze uśmiechała się i była pogodna, ale widać było, że na swoich ramionach dźwiga jakiś ciężar.

– Tak, bardzo bym chciał, jeżeli to tylko jest możliwe. Kiedy byłem tam z Julianem, bardzo mi się podobało i polubiłem całą waszą rodzinę. Ciocia Josephine była świetna, a Stephenie tak dobrze dogadywała się z Julesem i były jeszcze te urocze dzieci Natalie, Leila i Christian. Chciałbym ich wszystkich spotkać jeszcze raz.

– W takim razie uzgodnione, lecimy do Szkocji.

– Mówisz poważnie? – zapytał i gdy zobaczył jak Iris przytakuje, poderwał się z miejsca. –Jesteś najlepsza! – obszedł stół dookoła i przytulił ją mocno, nie wypuszczając jej z ramion przez dłuższą chwilę. – Nie mogę uwierzyć, że lecimy do Szkocji.

– Nie mogę uwierzyć, że lecimy tam razem.

***

Siedemdziesiąt jeden miesięcy później – lipiec

Życie na wyspie napawało Tristana spokojem, jakiego nie odczuwał od lat. Nie wiedział, dlaczego to właśnie w tym miejscu czuł się tak dobrze, ale niezależnie od tego, czy Barra witała go błękitnym niebem, czy deszczową szarością, tutaj czuł się szczęśliwy. Wcześniej nie myślał nawet, że minęło kilka lat i wszyscy postarzeli się trochę. Jemu również przybyło lat i z niemałym zaskoczeniem dostrzegł, że maleńka Leila nie jest już wcale taką małą dziewczynką, jaką była podczas jego pierwszej wizyty na tej wyspie. Czas mijał szybko, a jego upływ odczuwali wszyscy, starsi i młodsi. Kiedyś zastanawiał się, czy to jakieś przekleństwo kobiet z rodziny Juliana, że wszystkie są zupełnie same, bez żadnych mężczyzn. Teraz mógł tylko udawać, że nie widzi starszego pana, który dość często odwiedzał Josephine i pomagał jej nawet z najmniejszymi usterkami w domu.

Iris była z nim przez dwa tygodnie, po tym czasie wróciła do Daytona, a on został na wyspie rozkoszując się jej ciszą i spokojem.

Tego poranka słońce starało się przebić przez mgliste niebo w kolorze mleka. Tak jak każdego dnia wybrał się na krótką przebieżkę, w drodze powrotnej kupując świeże pieczywo z jedynej piekarni w okolicy. W powietrzu unosił się zapach zbliżającego się deszczu i po raz kolejny uśmiechnął się na myśl o raju, w którym teraz przebywał. Z łatwością mógłby przyzwyczaić się do takiego życia. Cichych poranków, przerywanych tylko donośnymi pozdrowieniami sąsiadów, do przyjaznych uśmiechów i braku pośpiechu, świeżego powietrza, które wdzierało się przez okna i wiatru, który przenikał przez ciepłe kurtki i wywoływał dreszcze. Uwielbiał tę zmienność, to że budziło go słońce, a po chwili słyszał krople deszczu, uderzające o parapet. Mieszkając tutaj przez dwa tygodnie, zrozumiał słowa Jospephine, która mówiła mu, że jeśli nie podoba mu się pogoda, ma poczekać minutkę. Nie tęsknił za Florydą, za tamtymi ludźmi, miejscami czy pogodą i nie wiedział, czy powinien czuć się z tym okropnie, czy może oznaczało to, że właśnie tutaj było jego miejsce na Ziemi.

– Dzień dobry – przywitał się, wchodząc do salonu, w którym siedziała już ciocia Juliana, popijając poranną herbatę.

– Dzień dobry, dzień dobry, na stole w kuchni masz śniadanie – machnęła ręką w stronę pomieszczenia obok, nie odwracając wzroku od gazety, którą czytała.

– Nie musiałaś.

– Smacznego – zbyła go jednym słowem, więc zaśmiał się tylko i zniknął w kuchni, gdzie czekała na niego prawdziwa uczta, którą Josephine raczyła go od czasu do czasu.

– Jeżeli będę jadł takie śniadania, nie zmieszczę się w ubrania, w których przyjechałem i dostanę zawału serca przed czterdziestką – zawołał do kobiety i już wyobrażał sobie, jak przewraca oczami słysząc jego słowa.

– I tak jesteś za chudy, trochę kilogramów ci nie zaszkodzi. A co do zawałów, możesz mieć rację, nasi lekarze zawsze mówią, że Szkocka kuchnia zabiła więcej osób niż wojna.

– I to mnie miało pocieszyć? – zapytał, wchodząc do salonu z talerzem w dłoni. – Co to za lekarze?

– Szkoci, którzy jedzą na śniadanie dokładnie to samo co ty – wyjaśniła kobieta tonem, który mówił jasno, że jest zmęczona tłumaczeniem mu oczywistych oczywistości tego świata.

– Dobrze już dobrze – mruknął ugodowo. – Zabieram się za jedzenie – jadł pod czujnym okiem, więc nawet gdyby coś mu nie smakowało, nie odważyłby się skrzywić.

– Jakie masz plany na dziś?

– Chyba pójdę porozmawiać z owcami – rzucił żartobliwie, zmuszając Jospehine do uśmiechu. – A tak poważnie, to po prostu pójdę pospacerować. Obiecałem pani Margaret, że wpadnę do niej na herbatę i ciasteczka, kiedy będę niedaleko.

– A już myślałam, że poważnie mówisz o tych owcach. Pamiętam, że bardzo je sobie upodobałeś, kiedy byliście u nas z Julianem za pierwszym razem.

– Bardzo śmieszne – parsknął, wspominając moment, kiedy zobaczył owieczki, a szatyn śmiał się z niego przez kilka dni. – Nieładnie tak wyśmiewać się z osób, które nigdy wcześniej nie widziały owcy.

– No już, nie dąsaj się, jesteś na to za stary – zganiła go uprzejmie, jak to miała w zwyczaju.

– Jesteś tak samo urocza jak Julian. Naprawdę macie identyczny urok osobisty.

– Wiem skarbie, nie musisz mi tego mówić, a spacer dziś chyba nie jest dobrym pomysłem, deszcz wisi w powietrzu.

– Nic mi nie będzie, jeśli wyjdę już teraz, zdążę przed deszczem dotrzeć do pani Margaret.

– Później nie mów, że nie ostrzegałam – uśmiechnęła się do niego i z zadowoleniem pokiwała głową, widząc pusty talerz. – A teraz uciekaj, jeśli szczęście ci dopisze, może zdążysz dojść do pubu przed ulewą.

***

Kilka godzin później, kiedy wrócił do domu, pluł sobie w brodę za nieposłuchanie Josephine, która oczywiście musiała mieć rację. Wyglądał, jakby ktoś wylał na niego litry wody i pewnie tak było, zważywszy na to, jaka ulewa panowała właśnie na zewnątrz. Zdjął buty, z których wylała się woda i obiecał sobie, że przy najbliższej sposobności kupi kalosze i dobry płaszcz przeciwdeszczowy.

– A nie mówiłam – przywitała go od progu Josephine, stojąc z zaplecionymi na piersi ramionami i uniesioną jedną brwią.

– Tak, tak wy tutaj wszyscy jesteście lepsi niż prognoza pogody – zgodził się z nią pokojowo, unosząc ręce do góry. – Jestem winien zarzucanego mi czynu.

– Przygotuję herbatę, a ty weź gorący prysznic i doprowadź się do porządku – zaproponowała, patrząc na niego z politowaniem, gdy starał się wycisnąć wodę ze swoich skarpetek. – Całkowicie żałosny – dodała złośliwie, przypatrując się jego poczynaniom.

– Hej, to było niegrzeczne – powiedział urażonym głosem, marszcząc przy tym brwi.

– Skarbie, niegrzeczne byłoby, gdybym powiedziała to podczas twojej nieobecności. A teraz uciekaj, nie mam zamiaru pozwolić ci zachorować i leżeć w łóżku przez twoje dwa ostatnie dni pobytu tutaj.

Wbiegł po schodach na górę i zamknął się w łazience, pospiesznie zrzucając z siebie mokre ubrania, które przylgnęły nieprzyjemnie do jego ciała. Był przemarznięty i miał nadzieję, że przewidywania Josephine się nie sprawdzą, ponieważ nie miał ochoty leżeć w łóżku z gorączką. Miał świadomość tego, że jutro będzie musiał spakować walizki i wrócić do miejsca, które jest podobno jego domem. Miesiąc minął zbyt szybko, a powrót odczuwał jak coś najgorszego na świecie. Tęsknił tylko za szpitalem i cmentarzem oraz spotkaniami ze staruszką. To chyba nie pokazywało go w najlepszym świetle.

Po gorącej kąpieli czuł się trochę lepiej, rozgrzał się i rozleniwił, ale uczucie ostateczności i końca, stanowczo zbyt mocno osiadło w jego umyśle. Powrót zbliżał się nieubłaganie i chcąc, nie chcąc, musiał to zaakceptować. Wakacje nie mogą trwać całe życie, nawet jeśli bardzo byśmy tego pragnęli. Wszystko kiedyś się kończy, odpoczynek, ucieczka, wygnanie, samotność, wiosna, tamten maj ...

***

Stał na lotnisku i nerwowo ściskał w dłoniach swoją torbę. Obrócił się powoli w stronę Josephine, która przyglądała mu się z troską. Czuł się jak zagubiony szczeniaczek. Wiedział, że musi iść, nie może zostać tutaj na zawsze, ale i tak chciał usiąść na jednym z niewygodnych krzesełek i czekać, aż ktoś powie mu, że samolot już odleciał, a następnego nie będzie.

– Chodź tutaj – kobieta rozłożyła swoje ramiona i pozwoliła mu na moment całkowitej słabości. – Przecież nie wyjeżdżasz na zawsze. Możesz nas odwiedzać, kiedy tylko będziesz chciał. Wiesz o tym prawda? Dzieci tak ubolewały, że nie mogły zostać na dłużej, niż weekend, wszyscy się stęskniliśmy. Następnym razem musisz przywieźć ze sobą Juliana.

– Przepraszam – wydukał, pociągając cicho nosem. – Nie chciałem się tak rozklejać.

– Nic się nie stało – pogłaskała go po plecach i nagle zapragnął, żeby Julian w końcu wrócił, żeby skończył tę swoją głupią, bezsensowną misję i był tutaj z nim. Miał dość jego ciągłej nieobecności, poczucia pustki i samotności. Był nieszczęśliwy i potrzebował tego wyjazdu, by w końcu to do niego dotarło. Czuł się przeraźliwie smutny i nawet te krótkie momenty szczęścia nie pozwalały mu do końca na bycie wolnym i beztroskim.

– On ze mną zerwał – to nie miało wyjść z jego ust, ale nagle stało się zupełnie bez jego woli.

– Wiem, Iris mi powiedziała – odsunęła go od siebie powoli. – Chyba nie sądzisz, że miał to naprawdę na myśli prawda?

– Nie, nie wiem, może – westchnął, robiąc krok do tyłu, wyplątując się z uścisku kobiety. – Czasami nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, ale przeważnie wmawiam sobie, że robię dobrze, że to czekanie nie jest tylko zmarnowanym czasem.

– Znam Juliana. On nie chciał z tobą zerwać. Zrobił to, bo czuł, że to było właściwe, czuł, że nie powinien zmuszać cię do stania w miejscu i czekania. Wydawało mu się, że robi dobrze, ale w głębi serca on cierpiał i jestem przekonana, że tęskni za tobą tak mocno, jak ty za nim.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz – powiedział i usłyszał, że pasażerowie są już wzywani. – Muszę iść. Do zobaczenia tak?

– Oczywiście. Do zobaczenia Tristanie.

– Dziękuję za wszystko.

– To ja dziękuję za odwiedziny.

Obrócił się na pięcie i chcąc, nie chcąc ruszył w stronę swojego domu. W jego głowie natychmiast zrodziło się postanowienie, że następnym razem na tym lotnisku będzie już z osobą, którą kochał najmocniej na świecie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top