Rozdział piętnasty - Mars cz.4
Kolejny rozdział przed wami, w rolach głównych: złamane serce, obietnica i strata. Miłego czytania 💙
Pięćdziesiąt trzy miesiące później – styczeń
Nie wiedział, dlaczego pozwolił temu po prostu się dziać. Nie bronił się, nie unikał, nie zaprzeczał, kiedy wszyscy mówili mu, jak to dobrze, że ruszył dalej ze swoim życiem. I może właśnie dlatego odpuścił i żył życiem kogoś innego, zupełnie obcego. Dzięki temu miał spokój, mógł spokojnie pracować, przesiadywać w swoim pokoju i nie martwić się o to, że nagle Alannah postanowi po raz kolejny wyciągnąć go na jakąś imprezę, gdzie jacyś obcy faceci będą patrzeć na niego tylko jak na kolejne ciało, które będzie można dotknąć. Anthony oferował mu wolność i komfort, którego potrzebował, ale stawał się też jednym wielkim wyrzutem sumienia, z którym musiał sobie radzić.
Przebywanie obok tego mężczyzny było tak przyjemne i z łatwością mógł się do tego przyzwyczaić, ale problem tkwił w tym, że wcale tego nie chciał, ponieważ mimo całej swojej sympatii do Tony'ego nie czuł się przy nim tak wyjątkowo, jak przy Julianie. Może to było nic, ale dla niego znaczyło wszystko. Wiedział, że jest nieuczciwy, że swoim postępowaniem zrani mężczyznę, ale jeden raz w całym swoim życiu postanowił zachowywać się egoistycznie i myślał tylko o sobie.
Podniósł głowę znad książki, którą czytał i uśmiechnął się, widząc bruneta, wychodzącego z kuchni z dwoma kubkami herbaty. Był późny wieczór i byli w domu zupełnie sami, ponieważ jego mama widząc Tony'ego ulotniła się w ciągu kilkunastu minut, tłumacząc się jakimś spotkaniem ze swoimi znajomymi z pracy. Nie wiedział, co jej chodziło po głowie i chyba nawet nie chciał się dowiadywać. Wystarczyło mu tylko to, że od ślubu Lany jego rodzicielka stała się zbyt miła i wręcz emanowała radością i zadowoleniem. To było niepokojące, ale nie miał zamiaru reagować na to w żaden sposób, dopóki nie dotykało go to bezpośrednio. Przyjaciel usiadł obok niego na kanapie i normalnie Tristan odsunąłby się szybko, ponieważ nie przepadał za obcymi, którzy naruszali jego przestrzeń, ale ciągle musiał sobie przypominać, że przecież Tony nie jest obcy, jest kimś bliskim, prawie najbliższym. Dlatego poprawił się tylko i usiadł wygodniej, odbierając kubek z dłoni mężczyzny z wdzięcznym uśmiechem.
– Nadal nie mogę uwierzyć, że masz zaległości w tylu serialach i filmach – powiedział Anthony, niby przypadkiem szturchając go kolanem. – Nie oglądałeś tylu klasyków, wstydź się. W ogóle jak to mogło się stać?
– Normalnie, po prostu ja i J ..., ja spędzałem czas na nauce i raczej nie siedziałem przed telewizorem, do kina też nie chodziłem, więc tak to się stało – odparł, zmuszając się do uśmiechu. W ostatniej chwili powstrzymał się i nie wymówił imienia Juliana.
Nie chciał tłumaczyć wszystkiego Tony'emu, chociaż od jakiegoś czasu wydawało mu się, że on wie. Nie wiedział skąd, ale możliwe, że jego mama mieszała w tym palce. Fakt istnienia szatyna nie był sekretem, ale nie chciał opowiadać o nim Tony'emu. To wydawało się przekroczeniem jakiejś nieistniejącej granicy, którą stworzył w swojej głowie. Razem z Julianem spędzali większość czasu na spacerach, na plaży, biegając, albo rozmawiając. Nie chcieli marnować wspólnych chwil przed ekranem telewizora. Odkąd dowiedział się o misji szatyna, był boleśnie świadom uciekającego czasu i chciał go spędzić z mężczyzną, tylko z nim.
– Dobra, czas najwyższy, żebyś ogarnął kilka klasyków Tristanie Willis.
– Jeżeli muszę – mruknął z niezadowoleniem i cudem uniknął ciosu. – Hej łapska z daleka – zażartował, i poklepał bruneta w udo. – Już przestaję marudzić. Włączaj ten film i oglądamy. Nie mamy całej nocy, obaj jutro pracujemy.
– Jak miło, że przypomniałeś – prychnął mężczyzna i włączył film, odkładając pilot na stolik. – Nie zapytasz nawet, co oglądamy? Skarbie gdzie twoje zainteresowanie? Twój duch przygody?
– Nigdy się nie narodził – zignorował czułe zdrobnienie i zamarł nagle, gdy uświadomił sobie, że zachowuje się w ten sposób, który zawsze rozumiał i akceptował Julian.
Spojrzał na Tony'ego, który chyba nie zwrócił uwagi na jego słowa, ponieważ wpatrywał się w ekran i chyba nieświadomie złączył ich dłonie, nim zdążyłby się chociaż odsunąć. Czuł dotyk mężczyzny i nie potrafił odwdzięczyć się mu chociażby lekkim uściskiem, po prostu to było dla niego niewłaściwe, nieodpowiednie. Sam był sobie winien. Przez trzy miesiące wysyłał mu jednoznaczne sygnały i to dlatego Tony w pracy witał się z nim pocałunkiem w policzek, dlatego niby przypadkiem muskał jego dłoń, dotykał pleców, poprawiał włosy. A teraz trzymał go za dłoń podczas wspólnego wieczornego oglądania filmu i Tristan mógł być słabo rozwinięty społecznie, ale to akurat idealnie rozumiał. Zastanawiał się tylko, czy wszyscy już uznali, że on i Tony tworzą parę, czy może jeszcze ktoś wierzył w to, że nadal jest wierny Julianowi, ponieważ był. Był mu wierny przez cały ten cholernie długi czas i nie planował żadnych zmian w tej kwestii. Tylko, że teraz nie potrafił odepchnąć tego mężczyzny tak po prostu, nie umiał wyrwać dłoni z tego delikatnego uścisku i udawać, że nic się nie stało. Wykorzystał go i teraz miał płacić za to cenę.
– Zaraz wracam, idę do toalety – powiedział z pozornym spokojem i poczekał, aż Anthony go puści.
– Zatrzymam film.
– Nie musisz, opowiesz mi wszystko, co mnie ominęło – uśmiechnął się do bruneta i pobiegł szybko do łazienki.
A za zamkniętymi drzwiami starał się oddychać powoli i spokojnie, ale dusił się i nic nie mógł na to poradzić, że jego życie nagle zaczęło wymykać mu się z rąk. Był zupełnie sam, z Sennettem oddalonym tak daleko, jak to tylko możliwe. Chciał tylko krzyczeć na szatyna za to, że zostawił go tutaj zupełnie samego, ale to niczego by nie zmieniło. Minęły ponad cztery lata i zostało jeszcze dużo czasu, w którym będzie musiał żyć w pojedynkę. Miał zamiar sobie poradzić, musiał sprostać, jeżeli nie dla siebie, to dla Juliana, który prosił go, by żył i był szczęśliwy. Dlatego opłukał twarz i nie wiedząc zupełnie nic o sobie i swojej przyszłości, wyszedł z łazienki i po chwili siedział obok Tony'ego, który zarzucił rękę na oparcie za jego plecami i swobodnie objął go ramieniem. Nic nie było w porządku, ale czy Tristan kiedykolwiek czuł, że jest?
***
Pięćdziesiąt osiem miesięcy później – czerwiec
Prawie pięć lat trwania misji, kontrolowania, sprawdzania, zapisywania pomiarów, utrudnionych kontaktów. Od dłuższego czasu miał złe przeczucia i teraz one zdawały się urzeczywistniać. Pierwszą niepokojącą wiadomość od załogi otrzymali dwa miesiące temu i wydawało mu się, że powinni dostać ją dużo wcześniej, ale najwyraźniej astronauci powstrzymywali się w nadziei, że nie będą musieli pisać w ogóle. Jednak tym co zaskoczyło go najmocniej nie była sama treść wiadomości, a to kogo ona dotyczyła. Jeśli miałby obstawiać, nigdy nie powiedziałby, że to Julian Sennett okaże się tym, który nie wytrzyma. Chociaż teraz, kiedy myślał o tym młodym chłopaku, który od dzieciństwa był przygotowywany tylko do jednej rzeczy, żył tylko w jednym celu, nie czuł się aż tak zdziwiony. Julian wszystko co robił, robił tylko dla misji i kiedy ona w końcu nadeszła, całe to napięcie, które namnażało się latami, dało ujście.
Z tego co zrozumiał z wiadomości, Sennett wpadał w ataki szału, które później przeradzały się w długie epizody otępienia i snucia się bez celu. A wszystkiemu winna była jedna osoba, wokół której Julian zbudował swoje życie i to niepokoiło go już tutaj na Ziemi. Tristan Willis osoba która doprowadziła do zniszczenia najlepszego produktu NASA. Zaśmiał się pod nosem, ponieważ żaden z nich nie pomyślałby, że coś takiego spotka szatyna. Był najmocniejszy. Urodzony samotnik, niepotrzebujący ludzi wokół siebie, żyjący tylko dla misji, kochający NASA prawie tak mocno, jak własną matkę. Był idealny dla tej misji, ale nikt nie przewidział, że nawet ktoś taki jak Julian może się zakochać.
– Kto by powiedział, że miłość będzie tym, co uniemożliwi kontynuację największej misji w dziejach historii – powiedział głośno i chwycił kartkę z wydrukowanymi wiadomościami od załogi. Musiał teraz przedstawić to wszystkim i pozwolić ważnym ludziom podjąć najważniejszą decyzje.
***
Sześćdziesiąt dwa miesiące później – październik
Przed poznaniem Juliana i całą tą historią wydawało mu się, że kiedy będzie przed trzydziestką, wszyscy będą nazywać go starym kawalerem, a mama będzie załamywała ręce nad swoim beznadziejnym dzieckiem. Teraz, kiedy faktycznie minęło kilka lat i nie był już tym dwudziestodwulatkiem, który potrafił tylko narzekać na swój los, nienawidzić ludzi i swojego ojca, wydawało mu się, że jednak jego wyobrażenia się nie sprawdziły. Fakt, faktem można go było nazwać kawalerem, ale chyba nie starym. No i w końcu był z Julianem, chociaż większość twierdziła, że umawia się z Tonym. Jego mama prędzej planowała mu ślub, niż załamywała się, że będzie wiecznie sam.
Czymś czego nigdy w życiu, by nie przewidział, było to, że posiadał drugą rodzinę, kobietę, którą traktował jak drugą matkę, i dziewczyny, które były dla niego jak siostry. Dawniej wzdrygnąłby się z przerażeniem na samą myśl o posiadaniu tylu osób wokół, ale teraz był wdzięczny, że ma je blisko siebie. Julian pewnie nie uwierzyłby, że te młode kobiety, które siedziały teraz obok loczka, były jego małymi siostrzyczkami. Czas płynął tak szybko, dni uciekały im przez palce i nawet gdyby starali się je złapać, z góry byli skazani na porażkę i niepowodzenie.
– Kiedy w końcu wybierzesz się na jakieś wakacje? Naprawdę nie możesz ciągle przesiadywać w szpitalu, to jest niezdrowe – Iris zganiła go w ten dobrotliwy i matczyny sposób, który sprawiał, że nie potrafił być na nią zły nawet przez krótką chwilę.
– Na razie nie mam na to czasu. Wiem, że powinienem przystopować z pracą, ale tam czuję się tak dobrze, że w zasadzie to nie jest praca – wyjaśnił, unosząc lekko kąciki ust, starając się uśmiechnąć.
–Kochasz tę pracę zbyt mocno Tristanie Samuelu Willisie – głos Iris trącił rozbawieniem, więc nie przejął się nawet tym, że użyła jego drugiego imienia. – Ale trudno ci się dziwić, pracując przy takich maluszkach.
– Właśnie – zgodził się z nią szybko. – I nie rozmawiajmy o pracy, w końcu i tak stwierdziłaś, że spędzam w niej za dużo czasu – poprosił i wziął łyk gorącej herbaty, nieumyślnie parząc przy tym język.
– Uważaj, myślałam, że jesteś już dorosły i nie trzeba cię aż tak pilnować – zażartowała, biorąc do ręki swoją filiżankę.
– Zastanawiałem się – zaczął po chwili, gdy Becca i Rose ulotniły się i zostawiły ich samych. – Masz może jakieś wiadomości od Juliana? – wiedział, że może rozmawiać z nią o wszystkim, ale czasami czuł się niekomfortowo, tak wypytując o szatyna.
– Niestety, ale nie. I to zaczyna mnie niepokoić. Zresztą NASA zbywa mnie i nie podaje żadnych informacji. Nie wiem, co się tam dzieje, ale mam złe przeczucia – kobieta była naprawdę zmartwiona i pierwszy raz od tylu lat pomyślał, że przecież tam u góry coś mogło pójść nie tak i Julian może do nich nie wrócić.
To uderzyło w niego z siłą rozpędzonego samochodu i zabolało równie mocno. Oni byli tutaj, a on tam i nawet gdyby coś złego się tam wydarzyło, to nie mieli jak pomóc szatynowi. Byli bezsilni i to chyba właśnie bezsilność zawsze bolała najmocniej, świadomość tego, że powinno się coś zrobić, ale nie posiada się takiej możliwości.
– I co teraz? Naprawdę myślisz, że jest w niebezpieczeństwie? Chyba NASA umie o nich zadbać prawda? Przecież Jules to jest ich człowiek. Muszą zapewnić mu bezpieczeństwo, nie mogą pozwolić mu tam zginąć – mówił coraz szybciej, rozpędzając się bez opamiętania, nie chcąc nawet myśleć o życiu bez Juliana, o rzeczywistości, w której nie ma na kogo czekać, o ciągłej żałobie i rozpaczy za utraconym ... wszystkim.
– Tristanie, Tristanie musisz się uspokoić – chwyciła go za drżące dłonie i przytrzymała je mocno. – Nie wiemy, czy w ogóle coś się dzieje, może to zupełnie nic. Nie panikujmy dobrze? Pewnie przesadzamy, a Jules jest szczęśliwy i świetnie się bawi na Marsie – uspokajała go, ale wyraźnie słyszał, że sama nie wierzy w swoje słowa. Nie był aż tak naiwny.
– A co, jeżeli coś się wydarzyło i nawet o tym nie wiemy? Co jeżeli nas potrzebuje?
– I tak nic na to nie poradzimy, martwię się tak samo jak ty, ale wiesz, że w tej sprawie nic nie zależy od nas.
– Wiem, ale to nie zmienia tego, że jestem teraz przerażony – wyznał ze strachem, którego nie starał się nawet ukryć, tutaj nie musiał. – Oni skontaktowaliby się z tobą, gdyby coś mu się stało prawda? Musieliby to zrobić.
– Oczywiście, że tak – zapewniła go słabo, wypuszczając jego dłonie z uścisku. – Nie zamartwiajmy się na zapas dobrze?
– Mhm.
–Masz mi obiecać, że nie będziesz teraz snuł się przez wszystkie dni, zastanawiając się, czy Julian jeszcze żyje, zrozumiano?
– Tak, spróbuję się nie martwić – powiedział powoli, unikając wzroku osoby, która była dla niego jak druga matka, a czasem z bólem musiał przyznać, że stawała się dla niego ważniejsza, niż kobieta, która go urodziła.
– Jestem jego matką, wiedziałabym gdyby działo się z nim coś złego.
– Wiem, pewnie masz rację, nie powinienem się tak przejmować – uśmiechnął się chcąc uspokoić samego siebie i Iris, ale był przekonany, że na tym polu poniósł wielką porażkę. Z Julianem działo się coś złego. Czuł to i wiedział, że Iris też zdaje sobie z tego sprawę.
***
Sześćdziesiąt pięć miesięcy później – styczeń
Nigdy nie pomyślałby, że z dachu szpitala rozciąga się tak piękny widok. Z miejsca, w którym stał, widział ciemną wodę i plażę, na której o tej porze nie powinno być już żadnych spacerowiczów. Podniósł głowę i spojrzał na rozciągające się nad nimi niebo. Nie było usiane gwiazdami i z rozmarzeniem przypomniał sobie niebo w Szkocji, gdzie nie sposób było policzyć wszystkie gwiazdy, ponieważ było ich aż tyle. Zerknął na Tony'ego, który siedział na kocu, którego nawet nie zauważył, będąc zbyt zafascynowanym samą możliwością wejścia na dach. Uśmiechnął się i usiadł obok mężczyzny, który podał mu kieliszek z czerwonym winem. Byli już po pracy, obaj skończyli dyżur i Tristan marzył tylko o tym, by jak najszybciej wyjść ze szpitala i zaszyć się w swoim pokoju, po raz kolejny analizując, jakie są szanse by Jules był w niebezpieczeństwie, a oni nic o tym nie wiedzieli. Wtedy pojawił się Tony, który chwycił go za dłoń, zaciągnął tutaj i brunet był mu naprawdę wdzięczny, bo ten widok był wart każdej straconej na rozmyślanie chwili. Jednak jedna rzecz była zła. Czuł się tutaj nie na miejscu. Wszystko było niesamowite, wieczór, w zasadzie noc, było cicho i przyjemnie, przed nimi rozciągał się magiczny widok niczym z pocztówki, siedział na miękkim kocu, były nawet poduszki, obok niego siedział przystojny mężczyzna, który adorował go na każdym kroku i powinien być szczęśliwy, ale nie był. Wiedział, że to wszystko wyglądało jak randka i zapewne taki właśnie był zamysł tego spotkania, ale Tristan nie mógł się na to zgodzić. Nie mógł zgodzić się na randkę i powinien wyjaśnić to wszystko raz na zawsze, nim zrani swojego przyjaciela.
– Często tutaj przychodzisz? – zapytał na początek, nie chcąc psuć miłego nastroju.
– Nie tak często, jakbym chciał. Zazwyczaj po dyżurze jestem tak wykończony, że staram się dotrzeć do domu i tylko spać tak długo, jak będę mógł – powiedział szczerze, nie odrywając oczu od twarzy Tristana, który czuł się coraz bardziej niezręcznie.
– Widok jest nieziemski – westchnął ciężko. – Aż żal nie przychodzić tutaj często.
– Zawsze możemy zrobić to naszą tradycją, myślę, że nikt nie będzie miał nam tego za złe – zauważył Tony, uważnie obserwując reakcję loczka, który spiął się nieznacznie.
– Co dobrego masz w tej torbie? Proszę, powiedz, że coś do jedzenia, umieram z głodu – powiedział, pospiesznie zmieniając temat.
– Bingo, pomyślałem, że możemy zjeść coś słodkiego – mężczyzna wyciągnął kilka pudełeczek i loczek z rozkoszą zauważył tam jakieś babeczki z kolorowym kremem i owoce.
– Jesteś najlepszy –nie zastanawiał się długo i sam poczęstował się ciastkiem, mrucząc przy tym głośno. – Pyszne, kocham to – powiedział z pełnymi ustami, nim przełknął duży kęs.
– Tak myślałem, że trochę cukru ci się przyda – stwierdził Tony, przysuwając się nieznacznie. – Zostało ci trochę kremu na twarzy.
– Co? – zmarszczył brwi i zdezorientowany spojrzał na przyjaciela, który teraz siedział tak blisko, że niemal stykali się udami.
– Masz tutaj trochę kremu – Anthony dotknął palcem górnej wargi Tristana, który zadrżał i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale wtedy poczuł, jak mężczyzna całuje go lekko w kącik ust, głaszcząc go po policzku.
– Tony – wyszeptał, bojąc się odezwać głośniej. Zaczynał panikować, a to było najgorsze, co mógł zrobić w tym momencie. Chociaż gorsze byłoby odwzajemnienie pocałunku, który Anthony składał teraz na jego ustach. Nie mógł mu na to pozwolić, to przekroczyłoby wszelkie granice, które postawił. – Tony nie – obrócił szybko głowę tak, że wargi mężczyzny wylądowały na jego zarumienionym policzku. Czuł, jak cały się trzęsie i nie mógł zmusić się do odwrócenia głowy od ściany szpitala, na której teraz skupił swój wzrok. Wiedział, że to jego wina, nie Tony'ego. Wodził za nos osobę, która stała mu się tak bliska, pozwalał mu na bycie obok, na te czułe spojrzenia, na przelotny dotyk dłoni. Bawił się nim, chociaż nigdy nie chciał go skrzywdzić i teraz nie miał odwagi, by na niego spojrzeć, powiedzieć mu to wszystko i przeprosić, ponieważ było mu tak bardzo przykro.
– Tristanie – cichy głos mężczyzny zabrzmiał donośnie niczym huk i zielonooki wzdrygnął się mimowolnie. – Mógłbyś na mnie spojrzeć?
– Tony przepraszam – obrócił się powoli w jego stronę i zauważył, że brunet wpatruje się w niego z ciepłym uśmiechem, bez złości czy smutku i to nie pasowało do sytuacji, która miała przed chwilą miejsce, chyba, że coś przegapił.
– Nie masz za co – lekarz nadal uśmiechał się i wyciągnął w jego stronę dłoń, kładąc ją na jego kolanie. – Uspokój się, nawet stąd widzę, jak się trzęsiesz.
– Nie rozumiesz, niczego nie rozumiesz – wymamrotał pod nosem, ale najwyraźniej nie dość cicho. – Dawałem ci tak sprzeczne sygnały, zachowywałem się, jakby między nami mogło do czegoś dojść, ale to niemożliwe. I czuję się okropnie, skrzywdziłem cię i wykorzystałem, a ty byłeś dla mnie taki dobry i kochany. Nie zasłużyłem sobie na twoją przyjaźń i zainteresowanie.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Ja nie jestem wolny – powiedział w końcu głośno, obserwując poprzeczną zmarszczkę na czole starszego mężczyzny. – Jestem w związku Tony i jestem w kimś zakochany. Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej, ale chciałem zatrzymać to tylko dla siebie. Pewnie o nim słyszałeś Julian Sennett – uśmiechnął się na samo przyjemne uczucie imienia szatyna na swoich ustach. – Poznaliśmy się kilka lat temu i nasze pierwsze spotkanie było okropne, pokłóciliśmy się, a później przypadek zmusił nas do kolejnego spotkania. Zaprzyjaźniliśmy się i naprawdę nigdy w życiu nie pomyślałem, że kiedykolwiek zakocham się i to w dodatku w kimś takim jak on. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak wtedy, kiedy był obok mnie i może to brzmi sztucznie i patetycznie, ale tak naprawdę było w moim wypadku i wiem, że Julian kocha mnie dokładnie tak samo mocno, jak ja kocham jego.
– Więc dlaczego teraz nie ma go obok ciebie? – pytanie zadane przez Anthony'ego nie wytrąciło go z równowagi, ale pozwoliło na wzięcie głębokiego oddechu.
– Ponieważ spełnia teraz swoje największe marzenie i jest na Marsie, a ja czekam, aż wróci i znów będzie obok mnie. Dla mnie to proste i oczywiste, ale jeżeli tego nie zrozumiesz to nie ma problemu, rozumiem to.
– Jak długo go nie ma? – Tony nadal trzymał dłoń na jego kolanie, i wydawał się nieporuszony wyznaniem.
– Bardzo długo. Jeśli mam być szczery, to o wiele za długo, ale też nie na tyle długo, bym mógł o nim zapomnieć, o tym jak bardzo go kocham i jak bardzo chcę wspólnego życia z nim – wyznał uczciwie i nareszcie poczuł, jak coś co zaciskało się mocno w jego wnętrzu znika i pozwala mu na spokój i normalne wzięcie oddechu.
– Rozumiem – brunet uśmiechnął się powoli. Kąciki jego ust podniosły się tylko nieznacznie, ale w jego spojrzeniu nadal było tyle ciepła i troski, na które Tristan nie zasługiwał.
– Przepraszam, że zachowywałem się w ten sposób, nie powinienem był tego robić – położył delikatnie dłoń na tej spoczywającej na swoim kolanie i uścisnął ją lekko. – Przepraszam.
– Nie masz za co. Niczego mi nie obiecywałeś i nie zachowywałeś się jakoś inaczej, niż zazwyczaj – odparł spokojnie Tony, splatając ich palce razem. – Wiedziałem o Julianie, ale miło, że sam postanowiłeś mi o nim powiedzieć. W tym mieście dość dużo mówi się o lotach w kosmos i innych tego typu rzeczach, które mnie nie ciekawią, ale nie sposób się od nich uwolnić. Twoja mama powiedziała mi o Julianie. W zasadzie mówiła o nim dość dużo, więc znałem waszą historię.
– Wiedziałeś o nim? Więc dlaczego zachowywałeś się w ten sposób? – zmieszanie pojawiło się na twarzy bruneta, który myślał o tych wszystkich momentach, gdy wydawało mu się, że Tony wie.
– Może myślałem, że mam jednak jakieś szanse, że przecież nie będziesz czekał na niego w nieskończoność, że nie masz pewności, że on do ciebie wróci – mówił jego przyjaciel i pozornie nadal był spokojny, ale Tristan wyczuwał emanujące od niego emocje. – Wydawało mi się, że do siebie pasujemy i nadal tak myślę.
– Tony, przykro mi, ale nic z tego nie będzie.
– Nie traktuj mnie w ten sposób – poprosił nagle, przenosząc drugą dłoń na policzek młodszego. – Nie chcę twojej litości, czy pobłażliwości. Nie jestem dzieckiem, albo nastolatkiem, którego serce zostało złamane. Wiem, że go kochasz, a ja nie zmuszę cię do tego, żebyś pokochał mnie. Tak się nie da i dobrze o tym wiemy. Ale czy możesz mi obiecać, że jeżeli coś by się zmieniło i gdybyś jednak zdecydował, że nie będziesz na niego czekać, to dasz mi szansę? Dasz szanse nam? O nic więcej nie proszę, tylko o szansę i możliwość kochania cię, jeżeli nie będziesz chciał jego.
– Tony proszę cię, nie mówmy o tym.
– Obiecaj mi, że jeśli nie wybierzesz Juliana, to wybierzesz mnie – było w tym zbyt dużo desperacji, by mógł powiedzieć nie, więc skinął ledwie zauważalnie głową. – Nie mam zamiaru z ciebie rezygnować, mam nadzieję, że jesteś tego świadom – oznajmił po chwili, głaszcząc policzek Willisa. – Ja tu jestem, a Julian nie.
***
Kiedy wolnym krokiem wracał do domu, starał się nie myśleć o tym wieczorze. Uporczywie odrzucał wszelkie myśli, które starały się zmącić jego spokój. Niestety wszystko skończyło się tak, jak obawiał się od samego początku. Wiedział już, że stracił przyjaciela, ponieważ niezależnie od tego, jak bardzo lubił Anthony'ego, teraz nie mógł już mu ufać. Nie mógł czuć się przy nim swobodnie i dobrze, a co najważniejsze wiedział, że mężczyzna jest kolejną osobą, która nie lubi Juliana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top