Rozdział piąty- Merkury cz. 1

Rozdział piąty – Merkury

Wiem, że im dalej idę, im bardziej się staram, tym bardziej moje oczy pozostają zamknięte.

A jednak stało się, że się zakochałem w tej płaszczyźnie porozumienia za cenę własnej duszy.

A jednak wiem, że gdybym stanął na uboczu, wypuścił z rąk kontrolę, otworzyłbyś moje oczy. 

W jakiś sposób ten cały chaos jest tylko próbą poznania, ile warte jest moje życie.*

Wpatrywał się w Juliana zastanawiając, czy to właśnie ta chwila, kiedy pozna sekret szatyna, wydawało mu się, że tak właśnie będzie. Usłyszał jego głośne westchnienie i poczuł, jak materac ugina się, gdy Jules usiadł tuż obok niego. Obrócił się w jego stronę i uśmiechnął pocieszająco. Starszy zawsze wydawał mu się ostoją spokoju i opanowania, ale teraz był dziwnie nerwowy i zestresowany.

– Muszę ci coś powiedzieć i przepraszam, że robię to dopiero teraz – zaczął szatyn, ociągając się. – Za pół roku wyjeżdżam, a dokładniej biorę udział w misji kosmicznej, nie będzie mnie przez bardzo, bardzo długi czas.

Usłyszał każde słowo wypowiedziane przez Juliana, zrozumiał, co miał mu do przekazania, ale nie potrafi zareagować w żaden sposób. Przetwarzał wiadomość, która docierała do niego powoli, szatyn był astronautą, nie był zwyczajnym chłopakiem, studentem inżynierii kosmicznej. Był astronautą, a to oznacza tylko jedno, że należy do NASA. Dlatego tyle ćwiczył, nie pił alkoholu, nie objadał się słodyczami, był ciągle w formie, a czasami wracał wykończony i ledwo ruszał nogami. To wszystko nagle złożyło się w całość i było zrozumiałe. Nareszcie poznał prawdziwego Juliana Sennetta.

– Tristan, powiesz coś? – usłyszał głos szatyna i popatrzył na niego szybko. Nie zorientował się, że milczał tak długo i zaniepokoił chłopaka. – Naprawdę przepraszam, rozumiem, że mam sobie pójść i nie odzywać się do ciebie więcej, uszanuję to, po prostu wiedz, że spędziłem z tobą najcudowniejszy czas i nie chciałem, żeby to tak się skończyło. Przepraszam – patrzył, jak wstaje i kieruje się w stronę drzwi i niczego już nie rozumiał.

– Julian, dlaczego ty w ogóle wychodzisz? – zapytał szczerze, ponieważ niczego nie rozumiał.

– Mam zostać? – zszokowany niebieskooki wpatrywał się w niego bez mrugnięcia.

– A dlaczego miałbyś odejść? – odpowiedział pytaniem na pytanie i poklepał miejsce obok siebie.

– Myślałem, że mnie znienawidzisz, że będziesz płakał, albo krzyczał, cokolwiek, że mnie znienawidzisz i wyrzucisz –mówił przejętym głosem, unikając wzroku zaskoczonego Tristana.

– Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał loczek, kładąc uspokajająco dłoń na kolanie szatyna.

– Ponieważ cię okłamałem, ukrywałem przed tobą coś tak ważnego i cały czas nie wyjaśniłem wszystkiego dokładnie, więc nadal nie znasz całej prawdy i powinieneś mnie nienawidzić.

– Jeszcze nie wiem, co czuję w związku z tą informacją, ale ostatnie co czuję, to nienawiść. Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć? Jak mógłbym cię odrzucić tak po prostu? – zapytał, głaszcząc skórę na policzku mężczyzny. – To wszystko jest takie zabawne Julian. Pamiętasz nasze pierwsze spotkania? Byliśmy ... nie, sądzę że nadal jesteśmy dziwni, gadamy głupoty, których nikt nie rozumie, każdy z nas ma swój świat, ty nawet coś więcej, bo masz swój kosmos. Oboje nie kochaliśmy nigdy nikogo poza naszymi rodzinami, nie sądziliśmy, że pokochamy kogokolwiek. Ja śmiałem się z miłości, mówiłem, że coś takiego nawet nie istnieje, że zakochani tylko ranią siebie wzajemnie. I nagle trafiliśmy na siebie zupełnym przypadkiem i teraz mówisz, że odejdziesz Julian i chyba niczego innego się nie spodziewałem, ponieważ jak mielibyśmy skończyć? Nie jesteśmy jedną z tych par z tandetnych romansów, która kłóci się, by później wpaść sobie w ramiona i żyć długo i szczęśliwie. To nie jesteśmy my, to nie jest nasza historia i cieszę się z tego, naprawdę. To musiało się tak skończyć, my musieliśmy się tak skończyć. Nigdy nie wierzyłem w szczęśliwe zakończenie dla siebie, więc niech dzieje się co chce. Odejście było jedynym możliwym zakończeniem, ale jeżeli taki ma być nasz koniec Julian, to na zakończenie mam zamiar kochać cię tak mocno, jak nikogo nigdy nie kochałem, a ty mi na to pozwolisz, rozumiesz? – przytrzymał twarz starszego i wpatrywał się w jego oczy, doszukując się tam jakiejś odmowy, odrzucenia, ale napotkał tylko zaufanie i coś co dostrzegł u niego już kiedyś, wtedy tego nie rozumiał, teraz wiedział zbyt dobrze. – Jezu, jak mógłbym pozwolić ci odejść? Jak mógłbym odrzucić mojego najlepszego przyjaciela? – nie zastanawiając się wcale, zarzucił mu ręce na szyję i przytulił do niego mocno. – Nie mógłbym stracić swojego przyjaciela Jules. Kocham Cię – wyszeptał z twarzą wtuloną w jego skórę. – Tak niewyobrażalnie mocno.

– Tristanie nie powinieneś, nie wiesz nawet wszystkiego, muszę ci powiedzieć – zaczął niepewnie Julian, ale przerwały mu wargi młodszego, łączące ich usta w powolnym tańcu pełnym delikatnych muśnięć.

– Nie chcę wiedzieć w tym momencie, porozmawiamy później, ponieważ chcę wiedzieć wszystko o tych całych kosmitach i kosmosie, ale nie teraz, nie dziś Jules – wyszeptał Tristan i odsunął się od niego niechętnie. – Idź na dół, bo zaraz okaże się, że wszyscy stoją pod drzwiami i nas podsłuchują – zażartował i sam wstał powoli z łóżka.

– A ty? – zapytał Sennett, obserwując go uważnie.

– Zaraz przyjdę, idę jeszcze do łazienki – powiedział i uśmiechnął się lekko do nadal zmieszanego szatyna. – No idź, idź – ponaglił i wypchnął go z cichym śmiechem.

Gdy drzwi zamknęły się za chłopakiem, westchnął i podszedł do dużego okna. Spojrzał na niebo, które już niedługo miało stać się domem dla jego miłości. Dowiedział się prawdy, więc dlaczego czuł ciężar na dnie swojego serca? Dlaczego jego dłonie drżały nieznacznie? Dlaczego oddech stał się dziwnie urywany? Oparł czoło o zimną szybę i wypuścił powietrze z ust, to wcale nie było tak proste, jak przed chwilą mówił Julianowi, ale widział wzrok szatyna, widział jak bardzo ten stara się trzymać i udawać, że wcale nie cierpi. Nie mógł rozsypać się i załamać, nie mógł sprawić, że spełnianie marzeń okaże się dla Juliana czymś trudnym, wywołującym ból. Jeżeli nie potrafił trzymać się dla siebie, to musiał zrobić to dla niego.

– Julian – szepnął w przestrzeń, wiedząc, że nikt go tutaj nie usłyszy.

Przez cały czas zastanawiał się, kiedy przyjdzie powiedzieć mu żegnaj, ale teraz, gdy nadszedł ten moment, wcale nie czuł się na to gotowy, przeciwnie chciał zatrzymać go za wszelką cenę, zmusić do pozostania. Jednak już teraz był pewny, że tego nie zrobi, widział na własne oczy, co dzieje się z ludźmi, którzy poświęcają całych siebie dla innych, widział co stało się z jego mamą, co zrobił jej ojciec myślący tylko o sobie. Tristan nie był egoistą i chociaż ten jeden raz chciał nim być, rozumiał, że to było niedopuszczalne. Miał nadzieję, że Julian spełni swoje marzenie i będzie szczęśliwy gdziekolwiek to będzie miało się stać, nawet jeśli Tristana nie będzie obok.

Odetchnął mocno po raz ostatni i wyszedł ze swojej sypialni, przywdziewając na twarz miły uśmiech, cokolwiek by się działo Tristanie, głowa do góry.

***

Kiedy dowiedział się wszystkiego, poznał całą prawdę, nareszcie poczuł, że on i Julian nie mają przed sobą tajemnic. Mimo, że świadomość nieuchronnego bolała, odczuwał radość, wiedząc, że grają w otwarte karty. Każdego dnia czuł na sobie wzrok swojej mamy, która znała całą prawdę i obserwowała go, jakby doszukując się czegoś na jego twarzy. Tristan zastanawiał się, czy czekała na moment, w którym postanowi rozpaść się na drobne kawałki. Wiedział, że wtedy ona będzie blisko, by go poskładać, ale jak na razie nie zamierzał dramatyzować. Oczywiście z czasem wszystko zaczęło być coraz trudniejsze, a nie jak oczekiwał łatwiejsze. Widział, jak Julian zerka na niego z troską i postanowił sobie, że nie podda się lękom, nie będzie płakał i nie zrezygnuje z niego, nie podda się.

Nie spodziewał się, że przyjdzie mu rozstać się z Julesem tak szybko. To było zaledwie kilka tygodni po urodzinach, gdy szatyn przyszedł do niego i powiedział, że wyjeżdża na trzy tygodnie na wybrzeże Key Largo, by tam odbyć podwodny trening w Aquarius, jedynej istniejącej podwodnej stacji NASA.

– To na pewno jest bezpieczne? – zapytał po raz kolejny, gdy szatyn przyszedł się z nim pożegnać. Stali przed domem Tristana, wpatrując się w swoje twarze, starając się ukryć wszystkie emocje, które aż krzyczały wewnątrz nich.

– Tak Tris, jestem nawet bardziej niż pewien – zapewnił go Julian, muskając dłonią jego blady policzek. – Nie martw się, naprawdę nie masz czym.

– Co dokładnie będziecie tam robić? – dopytywał zielonooki, nerwowo przygryzając wargę.

– Będziemy zamknięci w bardzo małym pomieszczeniu, które będzie znajdowało się mniej więcej osiemnaście metrów pod wodą. Spędzimy tam trzy tygodnie i wracam do ciebie cały i zdrowy. Już to przechodziłem, nie denerwuj się.

– Jak mam się nie denerwować? Czy ty wiesz ile to jest osiemnaście metrów? – zapytał podniesionym głosem młodszy. – Zachowujesz się, jakby to było takie nic, jakbyś nie bał się, że coś może ci się stać, jakbyś ...

– Ciii – uciszył go Julian, przykładając palce do jego warg. – Skarbie jeżeli mówię ci, że nie ma się czym denerwować, to musisz mi uwierzyć, że tak właśnie jest. Nic mi się tam nie stanie, będą ze mną chłopaki, cała ekipa, wszystko będzie pod kontrolą tak? – poczekał, aż skinie powoli głową, po czym pocałował go krótko. – A teraz uśmiechnij się i wracaj do domu, zająć się tym referatem na poniedziałek – loczek zarumienił się lekko, ale posłusznie uśmiechnął się. – Grzeczny chłopak – pochwalił Jules i cmoknął go jeszcze raz. – Widzimy się za dokładnie dwadzieścia jeden dni, ucz się pilnie i nie rozrabiaj.

Nie czekając na reakcję Tristana, wsiadł do samochodu i machając mu krótko, odjechał. Widział w lusterku oddalającą się sylwetkę chłopaka, który nadal stał w tym samym miejscu na chodniku. Nie będzie go trzy tygodnie, a już zaczynał za nim tęsknić. Przerażała go sama myśl, że zostawia go na tak długo. Za pół roku, zniknie z jego życia na dobre, nie wiedział, co wtedy się z nimi stanie.

***

Tristan był samotny przez większą cześć swojego młodego życia, więc to nie tak, że nie potrafił znaleźć sobie zajęcia, kiedy Juliana nie było obok. Chodził na zajęcia, wracał do domu i robił to, co zwykle, uczył się, przygotowywał na kolejne zajęcia, odwiedzał swoją mamę w szpitalu, czytał książki, kłócił z siostrą, która okazyjnie do nich wpadała. Po raz kolejny dopadała go rutyna, robił to, co przed poznaniem Juliana i nie czuł się z tym źle, nigdy nie czuł się źle ze swoim życiem jako takim. Może nie zadowalały go studia, ale cała reszta była w porządku. Dziwiło go tylko to, że budził się wcześnie rano, dokładnie o tej godzinie, o której zawsze razem biegali. Nie chciał robić tego w pojedynkę, to nie byłoby to samo, zresztą bieganie wiązało się tak bardzo z Julesem, że od razu poczuł się tak, jakby zdradzał go w jakiś sposób, myśląc tylko o samotnym wyjściu na plażę i przebiegnięciu się.

Mimo to, czasami łapał się na tym, że sięgał dłonią po telefon chcąc napisać o czymś Julianowi, ale wiedział, że to okaże się zupełnie bez sensu, ponieważ osiemnaście metrów pod wodą ostatnie o czym myślał Jules to telefon. Radził sobie naprawdę dobrze i zastanawiał, co będą robić, kiedy szatyn wróci. Nigdy nie byli na normalnej randce, ale oni od początku nie byli standardowi, więc nawet nie myśleli o czymś takim jak kino i kolacja. Za to Tristan wpadł na naprawdę fajny pomysł, który miał zamiar wykorzystać, gdy tylko Sennett wróci pod koniec marca.

Był też kilka razy u Iris, zastanawiał się, jak kobieta radzi sobie z tą całą sytuacją, w końcu to jej syn miał ją opuścić na tak długo. Przecież w przeciągu tych lat mogło zdarzyć się wszystko, a Jules nie będzie wtedy obok nich. Nie wyobrażał sobie, by mógł zostawić swoją mamę na tak długo, nie mógłby jej tego zrobić, nie mógłby zrobić tego sobie, ale najwidoczniej Julian dawał sobie z tym radę. Zawsze kiedy zaczynał tak myśleć, ganił sam siebie, nie chciał, by takie negatywne słowa krążyły po jego głowie. Nie miał żalu do Juliana, nie mógł być zły za to, że spełnia swoje marzenia, tylko czasami docierała do niego przykra prawda i wtedy nie potrafił spojrzeć na to właśnie tak, jak na spełnianie marzeń. Wtedy, w takich momentach, myślał tylko o tym, że chłopak ich wszystkich zostawia, porzuca dla jakiegoś kosmosu, że to nieznane tam daleko jest ważniejsze niż oni tutaj na ziemi. Całe szczęście takie myśli nie pojawiały się zbyt często, a jeżeli nawet, to spychał je szybko na dno tak, by nie zaprzątały mu głowy. Wolał skupiać się na dobrych rzeczach na przykład na tym, jak bardzo lubił przebywać w domu szatyna, jak polubił Becce i Rose, dwie zwariowane nastolatki. Jak miło rozmawiało mu się z Iris, która chyba dobrze go rozumiała i tęskniła za szatynem tak mocno, jak on. Starał się nie skupiać na negatywach, to nie było mu teraz potrzebne.

***

– Dobrze Tris, możesz mi powiedzieć, gdzie idziemy? Dopiero przyjechałem, myślałem, że poleniuchujemy trochę u ciebie w pokoju, a ty ciągniesz mnie, nie wiadomo gdzie – marudził Julian, posłusznie idąc obok Tristana, który uśmiechał się do siebie. – Przestań się tak szczerzyć wariacie.

– Hej nie bądź aż tak marudny – upomniał go chłopak z wyraźnym oburzeniem na twarzy. – Myślałem, że chcesz spędzić ze mną trochę czasu.

– Oczywiście, że chcę, po prostu jestem zmęczony i myślałem, że ... zresztą nieważne – urwał, widząc zmartwioną minę. – To gdzie idziemy? Zdradzisz mi w końcu tę tajemnicę? – ścisnął mocniej jego palce w swojej dłoni i pokręcił tylko głową, słysząc chichot młodszego.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział loczek i pokazał mu, co znajdowało się na górce, na którą się wspinali. – Co ty na to? – bujał się na stopach z niepewnym uśmiechem na ustach.

– Przyprowadziłeś mnie na stary cmentarz? – zapytał powoli Julian, lustrując miejsce, w którym się znajdowali.

– Dokładnie tak – odparł Tristan i nie czekając na dalsze słowa Julesa, chwycił go ponownie za dłoń i poprowadził w stronę małej żeliwnej furtki. – No nie patrz tak, nie podoba ci się? – zapytał, widząc minę starszego, który przyglądał się otoczeniu.

– Po prostu to dość nieoczekiwane, nie sądzisz? Randka na cmentarzu? – zażartował i objął loczka w pasie, przyciągając go bliżej siebie. Stęsknił się za tym uczuciem, posiadania go blisko siebie, skóra przy skórze.

– A kto powiedział, że to jest w ogóle randka co? – obruszył się Willis i udawał, że odpycha go od siebie.

– A nie jest? – Jules uniósł brew i poruszył nią rozbawiony zachowaniem młodszego.

– Kretyn – powiedział tylko. – Chciałem po prostu przyjść w jakieś spokojne miejsce, gdzie nikt by nam nie przeszkadzał.

– Oj tu zdecydowanie nikt nam nie będzie przeszkadzał skarbie – zaśmiał się niebieskooki, a jego usta zostały od razu zasłonięte dłonią.

– Zachowuj się – upomniał go młodszy z naganą w głosie, ale czuły uśmiech zaprzeczał temu, co było słychać.

– Zawsze.

Poprowadził chłopaka wąską, tak bardzo znajomą alejką. Często przychodził właśnie tutaj, by odsapnąć od całego świata, uciec od Daytona Beach i zgiełku tego miasta, turystów spędzających całe dnie na plaży i studentów imprezujących w klubach. Nigdzie nie było tak spokojnie i cicho jak tu. Tęsknił za Julianem i nie chciał być z nim gdzieś, gdzie inni ludzie mogli ich zobaczyć, chciał go tylko dla siebie. Słyszał szelest liści z wielkiego, starego drzewa stojącego nieopodal, chciał tam później posiedzieć, ale najpierw musiał odwiedzić pewne konkretne miejsce. Zatrzymał się przy jednym z nagrobków i westchnął cicho, był tak podekscytowany powrotem Sennetta, że zapomniał wziąć ze sobą jakieś kwiaty. Będzie musiał wrócić tu niedługo.

– To ktoś, kogo znasz? – zapytał cicho szatyn, opierając głowę na jego ramieniu.

– Nie, nie mam pojęcia, co to za człowiek, ale ten grób zawsze jest taki opuszczony i samotny. Pewnego dnia pomyślałem, że ten człowiek tutaj mógł być podobny do mnie. Wiesz co mam na myśli? Taki inny i niezrozumiały przez współczesny świat i nikt teraz o nim nie pamięta, ponieważ on nie chciał być przez nikogo zapamiętany. Odwiedzam go od tego czasu, siedzę tu czasami i odpoczywam od głośnego miasta i ludzi, którzy są inni niż ja – usiadł na ławce, którą sam tu kiedyś postawił. Zmusił Jamiego do pomocy i brunet nie miał wyboru, musiał mu pomóc. Od tego czasu mógł przynajmniej przesiadywać tutaj dłużej.

– Tęskniłem za tobą – wyznał Julian, siadając obok niego i przyglądając się napisom na tablicy.

– Ja za tobą też, każdego dnia – w takich momentach jak ten, Tristan starał się opanować, nie myśleć zbyt dużo, czuł się na granicy płaczu i nie mógł dopuścić do łez, na pewno nie przy Julianie. – Myślisz, że jego życie było dobre?

– Nie mam pojęcia – zamyślił się, patrząc na datę urodzin nieznanego mężczyzny. – Spójrzmy, urodził się w najpiękniejszych latach dla muzyki, tańca i sztuki, jego lata młodości przypadały na lata trzydzieste – nagle szatyn podniósł się z miejsca. – Pomyślmy, może nie urodził się tutaj, albo nie, urodził się dokładnie tu, ale chciał podróżować po całym świecie, pewnego dnia spakował się i wyruszył do Paryża.

– Dlaczego do Paryża? – zapytał loczek, obserwując uważnie Juliana.

– Nie wiem. A dlaczego nie? Chciał wybrać się do Europy, pomyślał o sztuce i wybrał Paryż. Pomyślał, że tam w mieście miłości odnajdzie swoją miłość, spakował jedną torbę i wyruszył samotnie z głową pełną marzeń i planów.

– I co stało się dalej? – Willis uśmiechnął się radośnie, słuchając opowieści Juliana, który zaczął majstrować w swoim telefonie i nagle wskoczył na ławkę.

– A dalej mój drogi dzieje się magia. Poznawał prawdziwy świat, spotykał piękne kobiety, tancerki, malarki, poetki, ale żadna z nich nie skradła jego serca, dopóki nie poznał jej. Stał przy barze w jednym z tych awangardowych klubów z muzyką na żywo. W tle Irving Aaronson śpiewał kiedy mały dzwonek na dole doliny zaczyna dzwonić, ding ding. Kiedy mały niebieski urzędnik w środku jego pracy zaczyna śpiewać do księżyca w górze. To jest natura, to wszystko, po prostu mówiąca nam, by się zakochać – zaśpiewał głośno szatyn, udając styl dawnych lat.

– Jules nie śpiewaj – zakrył usta, chcąc powstrzymać śmiech, ale nie potrafił, ponieważ zachowanie szatyna było komiczne.

– Tak właśnie było Tris, ona stała po drugiej stronie w swoich upiętych elegancko włosach, w czarnej sukience i perłami na szyi, wyglądając na tak znudzoną, gdy ich oczy spotkały się i nagle to zaczęło się dziać. I to jest, dlaczego ptaki to robią, pszczoły to robią. Nawet tresowane pchły to robią. Zróbmy to, zakochajmy się. Odepchnął się od baru i szedł powoli w jej kierunku, gdy muzyka zmieniła się, spotkali się w połowie drogi, ich dłonie dotknęły się. To było to – zeskoczył z ławki i usiadł obok Tristana, który wpatrywał się w niego urzeczony.

– I co dalej? – ponaglił go zniecierpliwiony.

– Spędzili ze sobą wspaniałe tygodnie, pełne tańca, muzyki, Paryża nocą i gorącej miłości, ale on musiał wracać, ponieważ to była tylko krótka przygoda. Musiał wrócić do swojego kraju, więc pożegnali się w promieniach wiosennego słońca. Każdy z nich wrócił do swojego życia, pisali do siebie od czasu do czasu, starannie przechowując wszystkie listy, które były jedyną pamiątką o tym, że te tygodnie w Paryżu nie były snem, a wydarzyły się naprawdę.

– Och to smutne – westchnął brunet i oparł swoją głowę na ramieniu szatyna, przytulając się do niego. – Ale podobają mi się te listy, mieli do czego wracać.

– Takie jest właśnie życie mały.

– Wiem, ale myślałem, że może dla niego było trochę łaskawsze.

– On poznał tutaj pewną dziewczynę, poznawali się lepiej i mimo że nie pokochał jej tak mocno, jak tej paryżanki, wiedział, że nie chce być całe życie sam i oświadczył się jej pewnej jesiennej nocy. Jesiennej, ponieważ wiosna kojarzyła mu się tylko z nią, z jego prawdziwą miłością.

– A co stało się z nią? – zapytał, muskając ustami skórę Juliana, składając tam drobne pocałunki.

– Och ona też ułożyła sobie życie, wyszła za mąż za przystojnego Francuza, który mieszkał kilka domów dalej, był zwyczajnym facetem, ze zwyczajną historią, dobrym materiałem na męża, kimś kto zawsze będzie blisko i nigdy nie zawiedzie.

– Kochała go?

– Nigdy tak jak tego tajemniczego Amerykanina, poznanego przypadkiem pewnej nudnej nocy – powiedział cicho Julian, głaszcząc włosy Tristana. – Ona założyła rodzinę, miała dzieci, uroczą parkę i mały dom na przedmieściach Paryża. Była szczęśliwa i czasami tylko myślała, co byłoby, gdyby wtedy nie pozwoliła mu odejść. A on nie potrafił zapomnieć i w końcu wszystko co starał się poskładać, rozpadło się na dobre. Nie potrafił kochać kogoś na pół gwizdka, oddał swoje serce lata temu i teraz nie miał czego ofiarować swojej żonie, która chciała tylko być kochana. Rozstali się po latach nieudanego małżeństwa, został zupełnie sam z listami upchniętymi w starym kuferku schowanym pod łóżkiem. Pisali ze sobą przez całe życie i momenty, gdy otwierał kopertę, były najszczęśliwszymi chwilami w jego życiu. Pisał o wszystkim i ukrywał tylko jedno, miłość, którą cały czas do niej czuł i swoją niekończącą się samotność.

– Przestań – powiedział nagle Tristan, ściskając mocniej materiał jego koszulki. – Nic już nie mów.

– Co się stało? Hej co się dzieje? – zaalarmowany nagłą zmiana nastroju loczka, Julian popatrzył na niego szybko i zauważył, jak mocno przymknięte są powieki młodszego, jak trzyma się jego koszulki. – Tristan?

– Po prostu wiem, co robisz i przestań w tej chwili – powiedział powoli młodszy, nie patrząc na niego. – Opowiadasz zmyśloną historię, ale myślisz o zupełnie kimś innym prawda?

Szatyn poczuł się, jak przyłapany na gorącym uczynku, nie myślał, że jest aż tak oczywisty. Oparł swój policzek o głowę Tristana i westchnął cicho. Nie chciał zniszczyć im dnia, ale najwidoczniej nie udało mu się.

– Opowiedz mi o tym całym kosmosie – poprosił szeptem zielonooki. – No dalej, opowiedz mi o tych wszystkich dziwnych ćwiczeniach, które robicie, trochę o tym poczytałem, ale chcę, żebyś mi opowiedział.

– Dobrze, więc na przykład musimy być dokładnie przygotowani na start, bo to nie wygląda tak przyjemnie jak na filmach. Generalnie prawie każdy dostaje nagle choroby lokomocyjnej, możesz sobie wyobrazić, co się dzieje.

– Ugh niesmaczne – jęknął i wtulił się mocniej. – Mów dalej.

– Bez takiego przygotowania, gdybyśmy tylko wystartowali, wszyscy straciliby przytomność, więc mamy takie zabawne symulatory lotu. Hmm ... co jeszcze – zastanawiał się głośno. – Mamy jeszcze trening rotacji i przeciążeń.

– Co to takiego?

– Dzięki temu potrafimy sobie poradzić w momentach totalnej dezorientacji, ale też kiedy zbliżamy się do ziemskiej atmosfery.

– I jak to działa?

– Po prostu jesteśmy przypięci do takiej dziwnej maszyny i kręcimy się w różnych kierunkach.

– Nie kręci ci się w głowie? – zapytał, zerkając na Juliana z zainteresowaniem.

– Już nie, ale na początku wymiotowałem po kilku sekundach i nie mogłem samodzielnie stać – wyznał zgodnie z prawdą, zresztą nie miał nic do ukrycia, pamiętał doskonale pierwsze treningi. – Mamy też loty paraboliczne, to jest akurat całkiem zabawne, uczymy się, jak żyć bez grawitacji.

– Latacie sobie w powietrzu?

– Mniej więcej coś w tym stylu – uśmiechnął się, widząc coraz bardziej śpiącą twarz loczka. – Co ty na to żeby wrócić do mnie i pójść spać? Jesteś dziś dziwnie śpiący.

– Po prostu czekałem na ciebie i nie mogłem zasnąć w nocy – powiedział Tristan i wstał z ławki. – Zgadzam się na twój pomysł z powrotem do ciebie i spaniem, chodźmy.

– Tak bardzo, jak nie chce mi się prowadzić, sądzę, że nie powinieneś siedzieć za kierownicą w tym stanie – mówił Julian, gdy schodzili z górki do miejsca, gdzie stał zaparkowany samochód szatyna.

– Niby w jakim stanie?

– Zasypiasz na stojąco kochanie, jesteś ledwie przytomny – posadził go na miejscu pasażera i zapiął mu pas. – Mały śpioch.

– I tak nigdy nie pozwalasz mi prowadzić – mruknął loczek z zamkniętymi oczami.

– Dobranoc.

– Dobranoc Jules, kocham cię i naprawdę tęskniłem – wymruczał śpiąco, a po chwili słychać było jego ciche pochrapywanie.

– Wiem Tris, ja też za tobą tęskniłem.

***

– Jak to się stało, że wybrali właśnie ciebie? – zapytał Tristan, patrząc na niego ciekawsko.

– Było nas dwudziestu, wszyscy w tym samym wieku. Dorastaliśmy razem, ale też rywalizowaliśmy. Po jakimś czasie zrozumieliśmy, że nie może być walki pomiędzy nami, ponieważ zmagamy się tylko z własnymi organizmami, z niczym więcej. Niespodziewanie okazało się, że bardzo dobrze znoszę wszystkie wstępne testy, reagowałem na nie lepiej, niż inni. Ludzie wykruszali się, ale pamiętaj, że wtedy byłem dzieciakiem, wszyscy byliśmy. Uczyłem się w zwykłej szkole, przy okazji zrobiłem kurs pilotażu, później byłem w Wojskowej Szkole Lotniczej, skończyłem ją, miałem tytuł porucznika. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego lotu odrzutowcem, to było takie nierzeczywiste, jakbym nagle oderwał się od tego wszystkiego tutaj i mógł być kimkolwiek i gdziekolwiek – mówił rozmarzonym głosem.

– Jesteś porucznikiem? – zapytał zszokowany i przybliżył się do niego.

– Tak wyszło – wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko. Dla niego to nie było nic wielkiego.

– Potrafisz pilotować? Tak jak mój ojciec – stwierdził po chwili loczek i Julian skrzywił się momentalnie, nie chciał takich porównań. Nie był jak ojciec Tristana, a może właśnie był identyczny.

– Tak, mogę pilotować. Tris ... – zaczął, ale młodszy przerwał mu szybko.

– Nie, przepraszam, nie to miałem na myśli, nie jesteś jak mój ojciec, przepraszam. I co działo się dalej? Zostaliście tylko w trójkę? – zapytał loczek, by zmienić temat.

– Tak, koniec końców zostaliśmy tylko my i zapadła decyzja, że jesteśmy wybrani do lotu.

– Wyobrażam sobie, jak się cieszyłeś – powiedział z uśmiechem Willis, ale jego oczy nie błyszczały tak jak zawsze.

– Tak, to było spełnienie moich marzeń, ale moja mama nie była do końca zadowolona, możesz sobie zresztą wyobrazić – popatrzył na zielonookiego i razem wybuchli śmiechem, myśląc o wściekłej Iris.

– Tak, dokładnie mogę to sobie wyobrazić – stwierdził po chwili brunet i przyczołgał się na kolanach do Juliana, kładąc się między jego nogami, wtulając twarz w jego szyję. – Czy będę mógł, kiedyś przyjść i zobaczyć twoje treningi? – zapytał nieśmiało, przytulając się jeszcze mocniej, jakby chciał się ukryć.

– Och chciałbyś? – nie krył zdziwienia, nie miał pojęcia, że chłopak był zainteresowany tym wszystkim. Cieszyło go to, ale też szokowało.

– Oczywiście, że tak, jeżeli mówisz, że już nie wymiotujesz, to z chęcią to zobaczę – powiedział złośliwie młodszy, przygryzając lekko skórę Juliana.

– Paskuda z ciebie – pociągnął go lekko za włosy i usłyszał niezadowolone mruknięcie młodszego. – Ale jeżeli chciałbyś, to może uda mi się coś załatwić.

– Naprawdę? – podekscytowany głos Tristana rozległ się tuż obok jego ucha. – To fantastycznie mój kretynie, poznam tych wszystkich twoich kosmitów i różne inne dziwactwa.

– Kosmonautów jeżeli już, a najlepiej astronautów – poprawił go automatycznie Jules.

– Ważniak – prychnął i odepchnął go. – I tak wiem swoje. A teraz lepiej opowiedz mi coś jeszcze o tej waszej międzynarodowej stacji kosmicznej – zażądał i ponownie ułożył się wygodniej na jego ciele.

***

Krzątał się po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Powinien zabrać się za naukę, była połowa kwietnia, wielkimi krokami zbliżały się egzaminy końcowe, a on chodził z głową w chmurach. Usiadł przy stole w kuchni z notatkami i książkami, ale co kilka minut wstawał i szedł do okna, patrząc w błękitne niebo. Czuł na sobie wzrok mamy, która krzątała się po domu, ale cały czas miała na niego oko. W końcu nie wytrzymała i przysiadła naprzeciwko niego.

–Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? – zapytała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Co masz na myśli? – zerknął na nią krótko i poderwał się z miejsca, słysząc hałas. Otworzył okno i popatrzył w niebo z zachwytem.

– Co ty robisz? – Dianna stanęła obok i położyła mu dłoń na ramieniu.

– Julian będzie latał dziś szybowcem i jestem ciekawy, czy będę mógł zobaczyć go na niebie – powiedział podekscytowany i uśmiechał się przez cały czas.

– Usiądź dobrze? Musimy porozmawiać – kobieta westchnęła, patrząc na syna, który zrobił to, o co poprosiła, ale nie potrafił zapanować nad podekscytowaniem.

– Co się stało mamo? – zmarszczył brwi i wydął wargi, widząc jej minę i to jak poważna jest.

– Zachowujesz się jak ja wiele lat temu – zaczęła spokojnym głosem.

– Co masz na myśli?

– Jesteś taki szczęśliwy, cieszy cię wszystko, co robi Julian, zachowujesz się dokładnie jak ja, kiedy myślałam o twoim ojcu. Cieszyłam się jego sukcesami, ekscytowałam wszystkim, co robił, ponieważ był pilotem i to było dla mnie wyjątkowe. Zrobiłabym dla niego wszystko, zresztą robiłam dla niego wszystko, ale on nawet nie okazywał wdzięczności. Tristanie nie chcę żebyś popełnił mój błąd. To wszystko jest jak złośliwy chichot losu, powtórka z rozrywki, tylko że w twoim przypadku będzie sto razy gorzej.

– Mamo – jęknął, nie chcąc prowadzić tej rozmowy ani dziś, ani nigdy.

– Nie Tristanie, nie przerywaj mi – powiedziała stanowczo. – Widzę, co się dzieje. Myślałam, że kiedy dowiesz się prawdy, to cię otrzeźwi, zrozumiesz, że czas to wszystko przerwać teraz, nim nie zostałeś jeszcze skrzywdzony, ale ty nadal to ciągniesz, jakbyś sam chciał doprowadzić się do zniszczenia – odwróciła od niego wzrok, wpatrując się w gałęzie drzew poruszające się lekko dzięki wiosennemu wietrzykowi. – Julian zniknie. Nie będzie go tu, nie przez tydzień, miesiąc, ale przez lata i musisz zdać sobie wreszcie z tego sprawę. Zostały wam dwa miesiące rozumiesz? Dwa miesiące i co później? On zniknie, a ty zostaniesz tutaj zupełnie sam. Będziesz na niego czekał? A co jeżeli coś się stanie i on nie wróci? Co jeżeli zginie tam, albo wróci i umrze? Myślisz, że nie wiem, w jakim stanie wracają astronauci? Często są wrakami, jeżeli nie fizycznie to psychicznie. Nie pozwolę, żebyś męczył się przez całe życie z kimś, kto ... z kimś, kto będzie cię ranił. A co jeżeli poznasz kogoś w tym czasie? Co jeżeli się zakochasz? Będziesz odrzucał każdego, ponieważ przez jakiś czas spotykałeś się z Julianem? W imię czego chcesz zniszczyć sobie całą młodość? Wiem, jak to się skończy i jeśli ty tylko spojrzysz w głąb siebie, też to dostrzeżesz.

Zamilkła i spojrzała na syna, który nie odzywał się ani słowem, patrząc na nią beznamiętnie. Oczekiwała jakiegoś wybuchu z jego strony, krzyku, złości, ale Tristan był dziwnie spokojny i opanowany. Gdy myślała, że już się nie odezwie, odchrząknął cicho i odezwał się głosem, jakiego nie słyszała u niego nigdy wcześniej.

– Nigdy więcej nie waż się mówić tak o mnie i Julianie – podniósł się z krzesła i zmierzył ją wzrokiem twardym jak stal. – Udam, że nie usłyszałem tego, co powiedziałaś, tak będzie dla nas lepiej.

Wyszedł z kuchni, zostawiając ją zupełnie samą z myślami kłębiącymi się w głowie. Chciała tylko mu pomóc, ostrzec, uchronić od cierpienia i bólu. Wiedziała, że nawet silne uczucie nie przetrwa tylu lat rozłąki, a co dopiero coś, co łączyło jej syna z tym chłopakiem. Byli zbyt młodzi, naiwni, niedoświadczeni. Jules był pierwszym chłopakiem Tristana, jej syn nie wiedział nic o miłości. Był emocjonalną skorupą, on nawet nie płakał, ale miała nadzieję, że pozna kiedyś kogoś, kto go pokocha, że będzie przez kogoś kochany. Pojawił się Sennett, ale była pewna jednego, to nie Julian Sennett był tym jedynym dla jej syna. To nie on miał kochać Tristana.

***

Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Skulił się na swoim łóżku i przymknął oczy, by nie widzieć zdjęcia stojącego na szafce. Słowa jego mamy były okrutne i miał nadzieję, że Iris nie karmiła takimi pogadankami Juliana. Cieszył się, że mama postanowiła porozmawiać z nim, a nie z Julesem. Nie wybaczyłby sobie, gdyby okazało się, że to wszystko powiedziała właśnie szatynowi. To byłoby najgorsze. Nie chciał zastanawiać się, czy ma rację, czy może jest w błędzie. Był pewien jednego, on nie był taki jak Dianna, a Julian nie był taki jak John. A to zmieniało wszystko.

***

Julian pomyślał o tym, co Tristan powiedział mu właśnie w tym miejscu. Siedział na ławce, wpatrując się w grób mężczyzny, którego nawet nie znał, zresztą patrząc na lata, w których żył, nie miał nawet szans by go poznać. Myślał o tych prostych i pozornie nic nie znaczących słowach, mówił o listach, podobał mu się pomysł listów. Jednak Jules wiedział, że nie będzie miał szans, by przysyłać mu listy. Zresztą doskonale wiedział, co musiał zrobić, jak musiał pożegnać się z Tristanem, ale nie potrafił żyć ze świadomością, że zostawi go tutaj, zniszczy wszystko, co mieli, bez żadnych słów. Nie potrafił wyobrazić sobie, że nie będzie mógł powiedzieć nic Tristanowi z okazji odebrania dyplomów i końca studiów, że nie będzie mógł zobaczyć, jak przeprowadza się do jakiegoś małego mieszkanka, że nie złoży mu życzeń z okazji trzydziestych urodzin. Nie będzie nawet mógł pogratulować mu na ślubie, nie przytuli jego dzieci, nie zobaczy uroczego malucha z loczkami w dniu jego pierwszych urodzin. Ominie go wszystko co najważniejsze i najpiękniejsze i to bolało tak bardzo, dusiło go, nie pozwalało cieszyć się spełnianymi marzeniami. Musiał coś zrobić i jeżeli to miało być to, to dobrze, poradzi sobie, zostawi Tristanowi coś po sobie, a loczek może opowie kiedyś swoim dzieciom o wujku Julesie, który był astronautą i odbył najdłuższy lot w historii.

***

Siedział w samolocie i nadal nie dowierzał, że to wszystko dzieje się naprawdę. Po prostu to stało się tak nagle, wyszedł z uczelni po napisaniu jednego z trudniejszych egzaminów, a Julian czekał na niego na zewnątrz z tajemniczą miną. Milczał przez prawie całą drogę do domu Tristana, a później kazał mu się spakować i wziąć paszport, a teraz siedział w samolocie, obok niego Jules czytał jakąś książkę, z której Tristan nie rozumiał ani słowa. Obrócił się w jego stronę i uśmiechnął się, widząc, jak szatyn szepta coś do siebie, ze wzrokiem skupionym na skomplikowanych słowach.

–Powiesz mi w końcu, dokąd mnie porwałeś? – zapytał tak cicho, by pasażerowie siedzący przed i za nimi, nie usłyszeli ich.

– Och pomyślałem, że możemy zrobić sobie małe wakacje i odwiedzić rodzinne strony – oparł lekko szatyn, wzruszając ramionami.

– Co masz na myśli, mówiąc rodzinne strony? – podejrzliwość wkradła się w głos loczka.

– Odwiedzimy moją rodzinę, która mieszka w Szkocji, dokładniej na wyspie Barra. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? Na początku pomyślałem o Londynie, ale tak dawno nie widziałem cioci i mojej kuzynki, więc pomyślałem, że tam odpoczniemy i oderwiemy się od tego hałasu i zgiełku. Uwierz mi, nigdzie nie jest spokojniej i piękniej, niż na starej wyspie Barra.

– Zabierasz mnie do Szkocji? – wydusił z siebie Tristan, mrugając szubko, czując, że za chwilę jego serce eksploduje ze szczęścia.

– Tak – odpowiedział niepewnie szatyn. Mina zielonookiego wyrażała tyle sprzecznych emocji, że nie potrafił odgadnąć, czy chłopak cieszy się, czy nie.

– To najcudowniejsza niespodzianka, którą ktoś dla mnie zrobił. Nigdy nie byłem w Szkocji, ja ... dziękuję Julianie– głos loczka zadrżał, gdy wymawiał imię szatyna.

– Nie ma za co, zawsze do usług.

Oparł głowę na ramieniu szatyna i przymknął powieki, gdy ten wrócił do przerwanej lektury. Ułożył dłoń w miejscu, gdzie biło jego serce i zasnął, nie mogąc się doczekać najbliższych dni. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top