Rozdział jedenasty - Uran

Kolejny rozdział przed wami, Julian wrócił i cóż...sami przeczytacie co się wydarzyło. Oczywiście z chęcią dowiem się jak wasze wrażenia po lekturze. Miłego czytania 💙

Uran

Julian czuł, że nogi uginają się pod nim i całą siłą woli starał się utrzymać w pionowej pozycji. Świat kręcił się dookoła niego, więc zaczął brać spokojne, powolne oddechy, chcąc unormować bicie swojego serca, które uderzało tak mocno i szybko, jakby chciało wyrwać mu się z piersi i uciec tam, gdzie jego miejsce ... prosto do Tristana. Skarcił się w głowie za tę myśl, tłumacząc przed samym sobą, że takie głupoty przychodzą mu do głowy tylko dlatego, że nie myśli trzeźwo i jest wykończony. Czuł uściski przyjaciół, lekkie poklepywanie po plecach i naprawdę starał się wymusić uśmiech na swoją twarz, ale chyba wszystkie mięśnie, nawet te na jego twarzy, odmówiły współpracy. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, ktoś podtrzymywał go i po chwili był już uniesiony do góry, najwidoczniej nie był w stanie iść samodzielnie.

Ziemia wydawała się teraz zupełnie innym miejscem, kiedy człowiek był tam daleko w przestworzach i widział ją z innej, ciekawszej perspektywy.

***

– Julianie muszę ci powiedzieć, że urosłeś nam pięć centymetrów – zaśmiał się lekarz, starający się oszacować zmiany, jakie zaszły w organizmach astronautów przez te dwa lata.

– Nie mów – odparł chrapliwie szatyn. – Zawsze chciałem mieć metr osiemdziesiąt – dodał, żartując ze swojego wzrostu.

– Ciesz się, że byłeś na stacji tylko dwa lata. Gdybyś podrósł jeszcze trochę, z twojej ukochanej misji na Marsa byłyby nici.

– Nigdy tak bardzo nie cieszyłem się, że jestem średniego wzrostu, jak wtedy, gdy przeczytałam, że sto osiemdziesiąt osiem centymetrów oznacza odrzucenie i brak możliwości latania – przyznał, cały czas się uśmiechając.

– Z tego co można zobaczyć, schudłeś, ale to akurat norma. Narzekałeś na wzrok. Jak widzisz teraz? – zapytał lekarz, świecąc mu światłem prosto w oczy.

– Jest w porządku, po powrocie wszystko było rozmazane i nie mogłem skupić wzroku na żadnym konkretnym punkcie, ale teraz wydaje mi się, że wszystko wróciło do normy.

– Świetnie, to byłoby naprawdę duże ułatwienie, gdybyś nie miał kłopotów ze wzrokiem. Ostatnie czego nam potrzeba to astronauta, który straciłby wzrok w trakcie misji.

– To było mało zabawne – stwierdził szatyn, przewracając oczami na kiepskie żarty lekarza.

– Dobrze. Nie oczekuj, że wyśpisz się porządnie w trakcie pobytu w domu, to raczej nierealne, a i lepiej niech ktoś stale ci towarzyszy. Twoja koordynacja jest zaburzona, łatwo możesz nabić sobie guza.

– Dzięki za ostrzeżenia.

– Do usług, teraz zostawię cię, ale przyjdzie do ciebie psychiatra i psycholog. Musicie sobie porozmawiać od serca – poklepał go po ramieniu, zmierzając do wyjścia. – Później będziesz wolny przynajmniej na tydzień. Z tego co wiem, ktoś już na ciebie czeka za tymi drzwiami.

Julian poczuł się cholernie źle, gdy pierwszą osobą, o której pomyślał, był Tristan. Co powiedziałaby jego mama, wiedząc, że to nie ona zaświtała mu w głowie? Był okropnym synem, zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej, ale teraz był już pewny.

***

Jeżeli było coś gorszego od przebywania tak daleko od domu, to zdecydowanie rozmowa z psychiatrą zaraz po powrocie. Jednak najwyraźniej zdał egzamin, ponieważ został wypuszczony i reszta ekipy życzyła mu udanego tygodnia. To nie było dużo wolnego czasu po dwóch latach pracy, ale cieszył się z samej świadomości tego, że będzie spał we własnym łóżku. Już nie mógł się doczekać tego momentu. Wyszedł z budynku i odetchnął świeżym powietrzem. Wiatr muskał jego twarz, słońce grzało zbyt mocno, piasek hałasował pod butami, gdy robił kolejny krok. Uczucie bycia na swoim miejscu dopadło go mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej, a gdy usłyszał głos swojej mamy, która wykrzyknęła jego imię i ruszyła biegiem w jego stroje, wiedział, że nareszcie wrócił do domu.

– Julian! Jak ty wyglądasz? Schudłeś? Nie karmili was tam? – Iris zasypywała go pytaniami, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony, ściskała go mocno, nie wypuszczając z ramion.

– Cześć mamo – wydusił, kiedy w końcu pozwoliła dojść mu do głosu. – Na pewno nie mieliśmy tam takich pysznych obiadów, jak te przyrządzone przez ciebie.

– Nie żartuj sobie ze mnie, musisz przytyć. Już ja cię dokarmię przez ten czas, kiedy będziesz w domu – mówiła rozgorączkowana, matkując mu coraz mocniej.

– Mamo nadal obowiązuje mnie dieta – przypomniał jej ostrożnie, bojąc się jej reakcji, ale Iris zbyła go machnięciem ręki i odsunęła się, by mógł przywitać się z siostrami.

– Witajcie paskudy – przywitał się, przyciągając siostry do uścisku. – Powiem wam, że nawet nie zbrzydłyście przez ten czas – zażartował i oczywiście poczuł palce szturchające go mocno w bok.

– Zamknij się kretynie, bo przestaniemy za tobą tęsknić następnym razem – prychnęła Rebbeca, odsuwając się od Juliana.

– Niee – chwycił się za pierś, udając przerażenie. – Nie możecie mi tego zrobić.

– Mamo wracajmy do domu, on zachowuje się jak ktoś niespełna rozumu. Nie wiem, czy oni go przebadali po powrocie, ale jest z nim coś nie tak, bardziej niż zwykle – zawyrokowała Rose, odwracając się na pięcie i kierując w stronę samochodu.

– Tak, tak wracajmy, przygotowałam pyszną kolację, twoje ulubione dania – powiedziała kobieta z czułym uśmiechem i objęła szatyna, idąc wraz z nim u boku. – Dobrze jest mieć cię z powrotem synku – wyszeptał tak, by słowa mogły dotrzeć tylko do jego uszu.

– Dobrze jest być z powrotem w domu mamo.

***

Nic nie poszło po myśli Tristana. Nie oczekiwał, że wydarzenia mogą potoczyć się w ten sposób. Wydawało mu się, że Julian wróci, przejdzie konieczne badania, odpowie na kilka pytań dziennikarzy podczas konferencji prasowej, a później wróci do domu i będzie spędzał czas z rodziną, a myśląc rodzina miał na myśli także siebie. Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Minęły trzy tygodnie, odkąd szatyn wrócił i od tego czasu nawet nie odezwał się do Tristana. Nie tego się spodziewał. Pewnie, nie sądził, że wpadną sobie w ramiona, bo po pierwsze nie grali głównych ról w komedii romantycznej, a po drugie jednak Jules z nim zerwał, ale oczekiwał, że porozmawiają, wyjaśnią sobie wszystko i wrócą do siebie. Niestety okazało się, że to były tylko jego marzenia, ponieważ najwyraźniej Sennett nie planował żadnego spotkania z nim.

To doprowadziło go do tej chwili, gdy siedział przed laptopem i maniakalnym wzrokiem przyglądał się zdjęciom Juliana, które pojawiły się w Internecie. Dostrzegał wszystkie maleńkie zmiany, jakie zaszły w mężczyźnie, ale niestety przez ekran nie mógł zobaczyć prawdziwego uśmiechu szatyna, nie mógł usłyszeć jego głosu, chociaż konferencję prasową całej załogi znał już na pamięć. To było za mało, chciał prawdziwego, namacalnego Juliana. Oczywiście mógł pójść do jego domu, przecież nie zamknąłby mu drzwi przed nosem prawda? Bał się jednak tego, co może usłyszeć, dlatego postanowił zadzwonić do Iris i wybadać całą sprawę.

– Tak, słucham? – głos kobiety rozległ się po drugiej stronie.

– Cześć.

– Och witaj Tristanie, nawet nie spojrzałam, kto dzwoni – jej ton był ciepły i miły, tak matczyny i nie wiedział, czego może się spodziewać po tej rozmowie.

– Iris, chciałem tylko zapytać o Juliana – powiedział poważnie, odczuwając dziwny lęk. – On jest już z wami w domu prawda?

– Tak – odparła krótko, nie dodając nic więcej.

– Ja ... czy on ... czy on ma się dobrze?

– Tak, czuje się bardzo dobrze, na początku nie mógł przyzwyczaić się do wielu rzeczy, ale teraz wszystko zaczęło wracać do normy.

– Och to dobrze, cieszę się. Powiedz mi, on nie chce się ze mną zobaczyć? – musiał to wiedzieć, ponieważ jedyne czego chciał, to spędzić z nim czas, ale nie miał zamiaru się narzucać.

– Tristanie, to skomplikowane, postaram się z nim porozmawiać i przemówić mu do rozumu, ale wiesz, jaki on jest. Jeżeli uprze się na coś, to nie ma szans, żeby zmienić jego decyzję – tłumaczyła spokojnym głosem kobieta i naprawdę wiedział, że ma w niej sojuszniczkę i powierniczkę, ale to nadal bolało, ponieważ Jules nie chciał go nawet zobaczyć po dwóch latach nieobecności.

– Dobrze, rozumiem, jeżeli nie będzie chciał mnie widzieć, powiedz mu tylko, że tęsknię za nim i kocham go – powiedział powoli, mając na myśli każde z wypowiedzianych słów. – I będę na niego czekał przez kolejne sześć lat niezależnie od tego, co sam postanowił.

– Przekaże mu wszystko – zapewniła kobieta. – Obiecuję Tristanie.

***

– Naprawdę nie masz zamiaru się z nim zobaczyć? – zapytała, gdy siedzieli we dwoje na tarasie, ciesząc się ciepłą nocą.

– Tak mamo i możemy już skończyć ten temat? – poprosił zniecierpliwiony. Nie chciał o tym rozmawiać, nie chciał w ogóle wspominać Tristana, nie teraz, kiedy wystarczyło tylko przejść kilka uliczek i już mógłby stać pod jego domem. To rozwiązanie było zbyt kuszące, a decyzja zbyt łatwa do podjęcia.

– Nie Julianie, on zasługuje na coś więcej po dwóch latach czekania na ciebie – zaprotestowała twardo jego matka, patrząc na niego ostro.

– Nikt mu nie kazał, zerwaliśmy mamo, to już dawno się skończyło i mógł robić sobie, co tylko chciał i z kim chciał, to już nie jest moja sprawa. Zresztą nie powinnaś utrzymywać z nim kontaktu, to dziwne.

– Jak możesz tak mówić, kiedy oboje wiemy, że to nieprawda i okłamujesz nie tylko mnie i Tristana, ale też samego siebie.

– Nikogo nie okłamuję, muszę teraz skupić się na kolejnej najważniejszej misji. Nie mogę rozpraszać się nikim i niczym, nie potrzebuję zbędnego balastu, jakim jest chłopak i uczucia. Nie masz pojęcia, co dzieje się tam na górze, jak mocno odczuwa się wszystkie emocje, jak każda nawet najdrobniejsza zmiana tu na Ziemi działa na nas tam do góry. Nie chcę spotykać się z Tristanem, nie chcę go widzieć, ani teraz ani później. Przykro mi, jeżeli jesteś zawiedziona, ale nie. Taka jest moja decyzja i nie mam zamiaru jej zmieniać.

– Dobrze, jeżeli to cię uszczęśliwi, to niech tak będzie, ale miałam ci coś przekazać, Tristan prosił, by powiedzieć ci, że tęskni za tobą i kocha cię i będzie na ciebie czekać przez kolejne sześć lat niezależnie od tego, co postanowisz.

– Tak właśnie to mnie uszczęśliwi, dobranoc – wstał prędko i wbiegł po schodach, znikając w domu.

Zasłonka powiewała coraz mocniej na wietrze, z daleka było widać błyskawice, a po chwili donośne grzmoty rozdzierały ciszę tej spokojnej nocy. Burza zbliżała się do Daytona Beach, a Iris z cichym westchnieniem weszła do domu. Zamykała okno, rozmyślając o swoim jedynym synu, który popełniał błąd za błędem.

***

Zastanawiał się, czy w ogóle wychodzić z domu, przecież każde takie wyjście narażało go na spotkanie z Willisem. Co miałby zrobić, gdyby przypadkowo na niego wpadł? Powiedzieć o hej Tristan, co słychać? Tak sobie chodzę i nawet nie myślę o tym, że złamałem ci serce. To brzmiało idiotycznie i okrutnie nawet w jego głowie, ale musiał wyjść, chociażby dlatego, że chciał zobaczyć się z Eliotem. Obiecał mu spotkanie i teraz tak cholernie tego żałował, bo ten idiota wymyślił sobie, że najlepszym miejscem na rozmowę będzie plaża. On uwielbiał plażę, ale ona jednoznacznie kojarzyła mu się z jedną osobą.

W ten sposób znalazł się w tym miejscu, siedząc na piasku, wpatrując się w błękitną toń, starając się słuchać przyjaciela, który opowiadał o wszystkim, co działo się w mieście podczas jego nieobecności. Nie potrafił powstrzymać wspomnień, które były związane z Tristanem, widział żywe obrazy przed swoimi oczami, a śmiech loczka rozbrzmiewał w jego uszach.

***

Leżał wpatrując się w śpiącego chłopaka, zastanawiał się, jak loczek może spać tak długo. To było takie męczące, wylegiwanie się nie dawało odpoczynku, człowiek stawał się tylko bardziej zmęczony i wynudzony. Westchnął i przeciągnął się, przypadkowo szturchając śpiącego obok bruneta. Usłyszał głośne mruknięcie i Tristan odsunął się od niego na sam skraj łóżka, krzywiąc się lekko. Najwyraźniej Jules musiał to znieść, ale ostatecznie obserwowanie śpiącego chłopaka nie było najgorszym zajęciem na świecie, mógłby się nawet do tego przyzwyczaić, to stałoby się miłą rutyną. Cóż to mogłoby być ich rutyną, ale nie będzie. Teraz jednak nie chciał tego rozważać, do wyjazdu zostało dużo czasu, jeszcze zdąży się o tym pomyśleć. Teraz chciał korzystać z ich wspólnego czasu.

– Mógłbyś przestać myśleć, chociaż na pięć minut? – wychrypiał zaspanym głosem młodszy.

– O nie śpisz, to cudownie – uśmiech na twarzy Juliana poszerzył się, kiedy usłyszał prychnięcie bruneta.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzegł do Willis. – Jest niedziela, dzień odpoczynku i lenistwa, nie mam zamiaru wstawać o jakiejś nieludzkiej porze i biegać po plaży, jak ostatni kretyn, którym nie jestem.

– Po pierwsze nie masz pojęcia, o czym myślę – przysunął się bliżej chłopaka, który chyba postanowił spać dalej. – Po drugie niedziela to dzień relaksu, a nie lenistwa i po trzecie to wcale nie jest nieludzka pora mój drogi, spójrz na zegar – położył się obok, obejmując zielonookiego w talii, wtulając się w jego ciepłe ciało.

– Sprawdźmy – mruknął Tristan i uchylił jedno oko. – Mogłem się tego spodziewać, jest piąta rano Julian, jesteś skretyniałym imbecylem, który budzi ludzi w środku nocy, a teraz wybacz, ale idę spać. Obudź mnie, kiedy słońce będzie już świecić wysoko na niebie, dobranoc – chłopak poprawił zsuwającą się z ramion kołdrę i z uśmiechem przygotował się do dalszej drzemki.

– Jak chcesz Tris, ale pomyślałem sobie, że moglibyśmy przebiec się chociaż kawałek, wiesz do tych małych wydm. Tam jest takie miłe wzgórze, zjedlibyśmy coś i spędzili leniwą, przyjemną niedzielę, ale jeśli wolisz przespać pół dnia, to pójdę tam sam, może jeszcze załapie się na wschód słońca. Widok stamtąd będzie magiczny – powiedział Julian, udając zrezygnowanie. Powoli zaczął odsuwać się od loczka, który udawał, że śpi, ale widać było, że słucha uważnie, analizując jego słowa. – W takim razie idę, zobaczymy się pewnie wieczorem, bo obiecałem mamie, że spędzę z nią i dziewczynami trochę czasu – wstał i zaczął wyciągać z szafy jakieś spodenki i koszulkę. Przyzwyczaił się już, że u Tristana zawsze znajdzie jakieś swoje ubrania.

Ubrał się powoli, odsuwając w czasie swoje wyjście, nasunął na stopy ulubione buty do biegania i w zasadzie był już gotowy do wyjścia, ponieważ prysznic zdążył wziąć wcześniej, kiedy chłopak smacznie spał. Zerknął na niego po raz ostatni i ruszył w stronę drzwi.

– Dobra ty podstępny ośle, wygrałeś tym swoim szantażem emocjonalnym – Tristan odrzucił okrycie na bok i podniósł się z łóżka z niezadowoloną miną. – Dobrze wiem, że mówiłeś to wszystko specjalnie, jeszcze tego pożałujesz, obiecuję – zaczął ubierać się w pośpiechu i związywać swoje długie włosy w coś, co zawsze rozśmieszało szatyna. – Idę do łazienki, daj mi pięć minut i pójdziemy sobie pobiegać, jako jedyni ludzie w mieście wstający o piątej rano. Pewnie, niech wszyscy się z nas śmieją – burczał pod nosem, idąc do łazienki. – Później w nagrodę chcę dostać coś dobrego do jedzenia, coś bardzo słodkiego z dużą ilością kalorii i ty też to zjesz jako swoją karę – zarządził i z psotnym uśmiechem zniknął w pomieszczeniu obok.

– Cokolwiek sobie zażyczysz śliczny chłopcze! – zawołał za nim, wiedząc, co zaraz usłyszy.

Nie jestem śliczny. Ile razy mam ci to powtarzać?

Tak, zdecydowanie mógłby się do tego przyzwyczaić, poranki z Tristanem, wspólne spędzanie dni, nocy, życia.

***

Uśmiechnął się do swoich wspomnień. Pamiętał to dokładnie, biegali razem, a słońce wschodziło powoli nad leniwym, zaspanym jeszcze miastem. Tristan zawsze marudził, ale doceniał te momenty, kiedy przyroda budziła się do życia, a on mógł to wszystko podziwiać. Zawsze był tym taki zafascynowany. Biegał, wpatrując się w horyzont i Julian był pewien, że loczek najchętniej zrzucałby swoje buty i biegł brzegiem, by chłodna woda obmywała mu stopy. Później wykończeni opadali na trawę porastającą pagórek, bo przecież tutaj nie było wzgórz, Daytona Beach to nie Szkocja. Willis zajadał się jakimś ciastkiem z dużą ilością cukru i kremu, mlaskając przy tym prowokująco. Później zdecydował, że Jules też powinien coś zjeść, więc wepchnął mu duży kawałek prosto do ust, śmiejąc się tak głośno, że ptaki poderwały się do lotu i usiadły z dala od nich, zastanawiając się pewnie, kto zakłóca im spokój tego dnia. To był miły dzień, jeden z wielu tych wartych zapamiętania i przechowywania w pamięci. Czasami żałował, że nie nosił przy sobie aparatu, tak by uwieczniać te wszystkie momenty. Chociaż co zrobiłby z tymi fotografiami? Zabrałby je ze sobą na Marsa? Beznadziejnie głupi pomysł, zdjęcia sprawiały, że człowiek stawał się sentymentalny i infantylny, wspominając coś, do czego już nie można wrócić, a on nie potrzebował do tego nawet zdjęć. I bez tego przeszłość wracała do niego nieproszona.

– ... i tak sobie mogę tutaj gadać i gadać, a ty i tak mnie nie słuchasz – spojrzał na Eliota, który obserwował go pewnie od dłuższego czasu. – Stary, jeśli przynudzałem, wystarczyło powiedzieć, nie musiałeś tak ostentacyjnie wyłączać się i ignorować mój monolog.

– Przepraszam, wcale nie zanudzałeś, po prostu zamyśliłem się, teraz możesz kontynuować – powiedział szatyn, posyłając blondynowi przepraszający uśmiech.

– I tak opowiedziałem już chyba wszystko, więc może teraz ty zdradzisz mi jakieś szczegóły twojej nowej misji – przyjaciel klasnął w dłonie podekscytowany. – Podziel się ze mną czymś tajnym – zachęcił, poruszając sugestywnie brwiami.

– Nie ma żadnej tajnej rzeczy, a jeśli jakaś by była i tak bym ci nie powiedział – skwitował Julian.

– Dobrze – mruknął Eliot, a na jego twarzy pojawił się jakiś dziwny grymas. – To może powiesz mi, czy masz zamiar spotkać się z Tristanem?

– Słucham? – szatyn spojrzał na niego zaskoczony, nie oczekiwał, że ktoś jeszcze oprócz jego mamy zacznie ten temat.

– Słyszałeś, co powiedziałem. Nie masz chyba zamiaru udawać, że ktoś taki jak on nie istnieje, bo jeśli tak, to jesteś idiotą, a wydaje mi się, że nie zaprzyjaźniłem się z kimś takim – głos blondyna nie brzmiał ostro, ale bez problemu mógł wyczuć powstrzymywane nerwy.

– Nie udaję, że on nie istnieje, ale nie mam zamiaru się z nim widywać – odparł, siląc się na udawany spokój.

– On? – prychnął. – Teraz tak będziesz o nim mówił? To jest Tristan i zasługuje na coś więcej, niż zerwanie przez internetową rozmowę – dodał z naganą w głosie i Jules zaczynał czuć się jak uczniak. Czy każda osoba, którą zobaczy, będzie wspominała o brunecie? Zaczynał cieszyć się, że wylatuje za miesiąc, a najbliższe dwa tygodnie spędzi w centrum kosmicznym na badaniach.

– Podczas tamtej rozmowy ja i on, wyjaśniliśmy sobie wszystko, więc nasze ponowne spotkanie nie ma najmniejszego sensu – wytłumaczył, a całe jego opanowanie wyparowało gdzieś nagle. Zaplótł dłonie, by ukryć drżenie palców.

– Zachowujesz się jak nieczuły dupek. Zawsze wiedziałem, że nie przywiązujesz się do ludzi tak jak inni, ale to co teraz wyczyniasz, przechodzi ludzkie pojęcie. Najwyraźniej ten świat nad nami jest dla ciebie ważniejszy niż my tutaj na Ziemi, ale kiedyś te misje się skończą, a twoja mama nie będzie żyła wiecznie i zostaniesz zupełnie sam, bez nikogo bliskiego, a wtedy będziesz żałował, że nie dałeś szansy Tristanowi i byłeś takim tchórzem i egoistą, myślącym tylko o swoim szczęściu – mężczyzna podniósł się i stanął nad szatynem, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony, ale Sennett milczał. – Powodzenia na Marsie, ciesz się spełnianiem swoich marzeń Julianie. – Poklepał go po ramieniu i odszedł bez słowa pożegnania, zostawiając go zupełnie samego.

Odszedł tak jakby mieli zobaczyć się za tydzień, miesiąc, a nie za cholerne sześć lat. I ta myśl przeraziła go, obrócił się szybko w stronę Eliota, ale przyjaciel był już za daleko. Dzieliła ich odległość nie do pokonania i nie chodziło tutaj o kilometry, ale o słowa, które zostały wypowiedziane i rozdzieliły ich na lata.

***

Siedział w samochodzie, wpatrując się w widok, rozciągający się przed nim w całej swojej okazałości. To były jego ostatnie godziny na Ziemi i nie sądził, że będzie czuł się tak źle. Wydało mu się, że będzie czuł euforię, radość, podekscytowanie, wszystko, ale nie ten przeraźliwy smutek, który ogarniał go stopniowo, a teraz dopadł w całości, jak swoją ofiarę, na którą czyhał cierpliwie od dawna.

Gdyby tylko mógł, upiłby się do nieprzytomności i starał zapomnieć o tych wszystkich twarzach pełnych rozczarowania i bólu. O swojej mamie, która wspominała o Tristanie niby od niechcenia, starając się namówić go do spotkania, o siostrach, które posyłały mu wszystkowiedzące spojrzenia, tak jakby wiedziały więcej niż on, o Eliocie, który odszedł w zasadzie bez słowa pożegnania, o Tristanie ... o Tristanie, który wpatrywał się w jego twarz na ekranie laptopa i nie mógł zrozumieć, co się dzieje, dlaczego postąpił w ten sposób, dlaczego postanowił go porzucić.

Miał już tego dość, chciał pozbyć się tego bólu, uczucia uścisku w piersiach, braku możliwości wzięcia pełnego oddechu. Nie chciał powiedzieć, że żałował tego wszystkiego, że żałował tych lat poświęconych nauce i NASA, to byłaby nieprawda, ale wszystko stało się trudniejsze, gdy pojawił się loczek. Dlatego unikał innych ludzi i nie szukał przyjaciół. Przywiązywanie się było słabością, otwieranie swojego serca na innych ludzi sprawiało, że wszyscy czuli się zranieni. Miał rację, zawsze ją miał, jego mama, siostry, Eliot i Tristan, oni wszyscy będą uważali go za skończonego egoistę, samoluba, który myślał tylko o karierze i marzeniach.

Teraz powinien być skupiony. Jutro czekał go wielki dzień, jeden z najważniejszych w jego życiu, nie mógł pojawić się tam w rozsypce z załamaniem psychicznym. Nie miał pojęcia, jak udało mu się przejść wszystkie testy i rozmowy z psychologami. Przed pierwszą misją był okazem zdrowia, ale teraz sam powątpiewał w swoje zdolności. Jednak był pewien, że jutro, kiedy będzie już w statku kosmicznym, da z siebie wszystko. Żył dla tego dnia, dla tej misji. Nie zawiedzie siebie i innych ludzi.

Oparł głowę na kierownicy, chcąc się opanować. Nie płakał, nigdy nie płakał, nie mógł rozkleić się teraz, ale jedyne o czym mógł myśleć to to, że czuje się, jakby była zima. Czuł chłód wdzierający się do samochodu, mimo że na zewnątrz panowało ciepło. To była zima jego życia, a on pragnął jedynie wiosny, ich wspólnej wiosny. Chciał spokoju, radości, ciszy, a nie ciągłych podróży, stresu i napięcia. Czasami będąc na Stacji Kosmicznej jedyną myślą, która podtrzymywała go przy zdrowych zmysłach były listy od Tristana, maile które przysyłał mu regularnie. Były dni, gdy tak bardzo chciał na nie odpowiedzieć, wyznać mu, co czuje, jak bardzo za nim tęskni, jak pragnie być z nim na Ziemi, a nie w tym miejscu, ale zawsze powstrzymywał się w porę. To nie pomogłoby w niczym, brunet miał prawo żyć tutaj po swojemu, bez osoby, która zmąciłaby jego spokój. Nikt nie zasługiwał na coś takiego. Tristan powinien żyć, a nie siedzieć w domu i czekać przez sześć lat na osobę, która może nawet nie wrócić.

Spełnianie marzeń powinno go uszczęśliwiać, ale co jeżeli teraz jego marzenia się zmieniły? Co jeżeli pragnął czegoś, czego nie mógł otrzymać? Co jeśli marzeniami nie była teraz czerwona planeta, a dom i ukochany mężczyzna u boku? Nie był naiwny, wiedział że to się nie spełni, niektóre marzenia są realizowane, a inne roztrzaskują się i znikają.

Wyszedł z samochodu i po raz ostatni przyjrzał zachodzącemu słońcu. Pamiętał, kiedy razem z chłopakiem siedzieli na masce auta i oglądali kolejną wędrówkę słońca. Wtedy to wydawało się takie zwyczajne, przecież słońce co dzień wstaje i zachodzi, nic nadzwyczajnego, ale Julian zrozumiał już, że każda rzecz może okazać się niezwykła i unikatowa, jeżeli nie mamy jej na co dzień. Chciał odwiedzić jeszcze jedno miejsce, musiał się pospieszyć, by dotrzeć na czas do domu i pożegnać się.

Pokręcił głową, śmiejąc się płaczliwie. Ostatnie pożegnanie może tak powinien to nazwać, byłoby to całkiem prawdziwe. Wrócił do samochodu i ostatni raz obrzucił wzrokiem niebo. Chciał zapamiętać wszystko co piękne, więc dlaczego nie poszedł spotkać się z Tristanem. W końcu to jego twarz była najpiękniejszym widokiem, jaki kiedykolwiek miał przed oczami.

***

Wpatrywał się w stary nagrobek, zastanawiając się, czy Willis czasami odwiedza jeszcze to miejsce, czy spotkał kiedyś tę starszą kobietę, z którą Julian rozmawiał dwa lata temu. Pamiętał jej wszystkie słowa, wyryły mu się w pamięci bez większego powodu. Ona też mówiła, że to loczek powinien zadecydować, że to nie była tylko jego decyzja, że Tristan powinien mieć w tej kwestii prawo głosu.

Chciałby teraz porozmawiać znów z tą kobietą, móc powiedzieć jej, co zrobił, jak zranił ukochanego, jak zawiódł go ofiarowując mu wolność. Był ciekaw, co powiedziałaby mu dziś, czy tak jak wtedy, mówiłaby mu o miłości, o tym, że warto dać jej szansę. Ona powiedziała, że przetrwają, była tego tak pewna, a on zawiódł także ją. Nie skupiaj się na złych rzeczach, myśl o swoich marzeniach, ciesz się z tych momentów, a po powrocie będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Pamiętał dokładnie, jak to powiedziała. Pamiętał jej ciepły uśmiech pełen wsparcia i nadziei.

Stara ławka nadal stała w tym miejscu, świeże kwiaty rosły spokojnie. Zastanawiał się, kto je posadził, Tristan czy nieznajoma. Miał nadzieję, że te dwie osoby spotkały się, że Tris dowiedział się, że jest ktoś jeszcze, kto dba o to miejsce, to na pewno go uszczęśliwiło.

Tak jak tamtego dnia odwrócił się i powoli zszedł alejką w dół, docierając do swojego samochodu szybciej, niż by tego pragnął.

Czas wrócić do prawdziwego życia, czas dokonać czegoś wielkiego, czas wziąć odpowiedzialność za swoje pragnienia ... czas stać się najlepszą wersją samego siebie.

***

To były dosłownie sekundy, hałas który sprawiał, że dłonie automatycznie zasłaniały uszy i już było po wszystkim. Nie mógł w to uwierzyć, stracił go na kolejne sześć lat i nawet nie miał szansy, by powiedzieć, że życzy mu szczęścia. Julian zniknął tak szybko, jak zjawił się w jego życiu, Tristan nawet się nie zorientował, w którym momencie to się stało, ale nagle był, by po chwili oddalić się i zniknąć.

– Chodź – poczuł uścisk dłoni na swoim ramieniu. – Nic tu po nas, upiekłam twoje ulubione ciasto. Musisz spróbować i zachwalać moje umiejętności, nawet jeżeli wyszło kiepsko – zażartowała Iris, obejmując go w pasie.

To też go zaskoczyło. Nieobecność Juliana nie odizolowała go od Iris, przeciwnie obecnie był z nią bliżej, niż z własną mamą, która tak bardzo nie znosiła Sennetta, obwiniając go o każde potknięcie swojego syna. Spędzał swój wolny czas w rodzinnym domu Julesa, a Iris matkowała mu i dokarmiała, troszcząc się o niego, jak o zagubionego szczeniaczka, który przyplątał się przypadkowo do jej domu.

Żałował, że nie było mu dane powiedzieć Julianowi, że go nie nienawidzi, że nie obwinia o nic, że ma w nim pełnie wsparcie i że kibicuje mu, każdego dnia wysyłając ciepłe myśli w stronę nieba. Najbardziej bał się tego, że szatyn będzie tam oddalony od nich o niewyobrażalną odległość z głową pełną złych myśli.

– Mamo, dlaczego nie wspomniałaś o tym, że coś piekłaś? Wczoraj miałam taką ochotę na coś słodkiego – powiedziała marudnie Rose, obejmując go z drugiej strony. – Ja i Becca zaczynamy być zazdrosne o tego tutaj wyrostka – ścisnęła bok chłopaka, przewracając oczami, gdy w odwecie ten pociągnął ją za włosy.

– Wyrostka? Chyba sobie żartujesz, jestem starszy od ciebie. Młoda damo, nie masz prawa tak do mnie mówić – zażartował zielonooki, obejmując swoimi ramionami siostrę i matkę Juliana.

– Do Julesa też tak mówię a on jest jeszcze starszy, także nie czuj się wyróżniony – odpyskowała, unosząc dumnie brodę.

– On jest twoim bratem, to dużo zmienia w kwestii dokuczania – zauważył z ciepłym uśmiechem na twarzy.

– Ty też jesteś jak brat, także nie licz na specjalne względy – podeszli do samochodu, gdy z ust dziewczyny padły słowa, które zaskoczyły go tak miło.

Nigdy nie spodziewał się, że siostry Juliana potraktują go w ten sposób, jak kogoś z rodziny, jak najbliższą osobę. Obrócił się po raz ostatni w stronę Centrum, myśląc o tym, że wróci tutaj za sześć lat i wtedy już nic nie rozdzieli go z szatynem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top