Rozdział dwudziesty - Pluton część 4
Miłego czytania 💙
Poprawił swoją granatową koszulę i kołnierzyk, który niewygodnie uwierał go w kark. Czuł, że stopniowo traci panowanie nad nerwami, a konferencja nawet jeszcze się nie zaczęła. Był jednym wielkim kłębkiem stresu, rozczarowania i poczucia przegranej. Nie widział jeszcze nikogo z załogi i domyślał się, że pewnie zobaczy ich wszystkich dopiero, gdy będą w sali razem z reporterami. Nie wiedział, jak zareaguje, kiedy ich zobaczy, ale wiedział, że nie może pozwolić sobie na pokazanie jakichkolwiek emocji. Musi to zablokować i udawać, że jest dokładnie taki sam jak dawniej, chociaż sam nie wiedział, co to znaczy.
– Julianie, twoja kurtka – ktoś podał mu kolejną część garderoby z logiem NASA i to chyba była ta chwila, dobry moment na rozpoczęcie przedstawienia.
– Jules – usłyszał znajomy głos i z ulgą dostrzegł Clare idącą w jego stronę. – Pamiętaj, nie musisz odpowiadać na żadne osobiste pytania, nie wdawaj się w szczegóły i omijaj kłopotliwe kwestie. Mów tyle ile musisz, ale ani słowa więcej, dobrze?
– Jasne, przecież wyuczyłem się odpowiedzi na podstawowe pytania, a jeżeli mnie czymś zaskoczą, to będę improwizował – odparł, siląc się na lekki ton, ale napięcie w jego głosie było głośniejsze niż wszystko inne.
– Nie tylko ty będziesz odpowiadał. Dziewczyny mają się świetnie, więc pozwól im przejąć rozmowę, kiedy poczujesz, że coś ci się wymyka, jasne?
– One ... oni już tu są?
– Tak, będziecie mogli porozmawiać po konferencji, osobiście uważam że powinniście się spotkać już dawno temu, ale takie było rozporządzenie z góry, więc nic nie mogłam z tym zrobić. Poradzisz sobie, jesteś odważniejszy, niż wydaje ci się w tym momencie – poklepała go pokrzepiająco po plecach i popchnęła lekko do przodu. – Pokaż im, kto tutaj rządzi – zawołała i uniosła kciuk do góry, posyłając mu najjaśniejszy uśmiech na jaki było ją stać w tym momencie.
Usłyszał jakieś zamieszanie za swoimi plecami, zdążył jeszcze obrócić się przed wejściem na salę, w której miała się odbywać konferencja i dostrzegł całą załogę, która podążała za nim tak samo jak siedem lat temu, tego pamiętnego dnia, który miał zmienić dzieje świata. Po chwili widział tylko oślepiające flesze aparatów, a do jego uszu docierały podekscytowane głosy dziennikarzy. Gdyby ktoś mu pozwolił, na pewno cofnąłby się i uciekł, ale nie miał zamiaru zawieść tych ludzi po raz kolejny.
– Dzień dobry – powiedział jakiś mężczyzna, którego Julian nie znał, ale domyślił się, że to on będzie kontrolował pytania, jakie będą zadawane. – Prosimy o zadawanie pytań pojedynczo. Każdy, kto chce o coś zapytać, jest proszony o podniesieni dłoni, będziemy udzielać państwu głosu. Prosimy o wyrozumiałość, ponieważ załoga misji MARS nie odpowie na wszystkie pytania. Dobrze, więc zaczynajmy – po jego słowach wszystkie ręce wystrzeliły w górę i Julian niczego innego się nie spodziewał. Nikomu o tym nie powiedział, ale odnalazł w Internecie ostatnią konferencję sprzed misji, żeby zobaczyć jak wtedy się zachowywał, jak się czuł i co mówił. Nie usłyszał nawet, kto zadaje mu pierwsze pytanie, ale wychwycił swoje imię, więc zmusił się do skupienia i nim zdążył się zorientować, najgorsze pytania były już za nimi.
– Co najwspanialszego zapamiętałeś z tej misji? Z tego co mówiliście, rozumiemy, że było ciężko, ale na pewno wydarzyło się też coś spektakularnego.
– Zdecydowanie najpiękniejsze są widoki, chyba nic ... – zaciął się, gdy coś, pewne wspomnienie przemknęło mu przez głowę, ale odepchnął je szybko na bok. – Zdecydowanie nic nie może się równać z widokiem Ziemi z kosmosu. Z tamtej perspektywy Ziemia wydaje się magiczna, ona żyje, tak samo jak my. Góry, lądy, morza, wszystko wygląda zupełnie inaczej i trudno teraz będąc tutaj, patrzeć na świat tak samo jak kiedyś.
– To brzmi fascynująco, możemy wam tylko pozazdrościć, ale w takim razie, co było najgorsze? Powiedzieliście, że misja została przerwana z powodów zdrowotnych, więc czy życie tam faktycznie było tak trudne?
– Najgorsze było jedzenie – zażartował i faktycznie udało mu się rozśmieszyć dziennikarzy, ale wiedział, że to nie przejdzie. – Wydaje mi się, że na Marsie najtrudniejsze było zaakceptowanie tego, że będziemy tam przez lata, skazani tylko na siebie i chociaż wszyscy się lubimy i na Ziemi nigdy nie byliśmy skonfliktowani, to tam życie wyglądało trochę inaczej i zweryfikowało nasze myślenie. Musicie być świadomi tego, że im mniej osób, im grupa jest mniejsza, tym więcej zagrożeń może pojawić się w codziennym egzystowaniu. W takiej grupce małe problemy będą rosły do rangi katastrof i mogą wywołać nie tylko kłótnie, ale też zagrożenie. Dodatkowo świadomość tego, że w każdej chwili coś może się nam stać, że nie mamy tak naprawdę żadnej kontroli, nic nie zależy od nas i że jeżeli załamie się chociaż jeden z nas, to jest to groźniejsze niż na przykład awaria jakiegoś sprzętu.
– Ale teraz nie nienawidzicie się tak? Czy na misji były jakieś poważniejsze spory?
– Absolutnie się lubimy i przyjaźnimy, a na misji, tak jak i w życiu, pojawiały się konflikty, które były rozwiązywane i doprowadzały do zgody – czuł się fatalnie, kłamiąc. Pamiętał sytuację, gdy nawaliły reaktory w cieplarni i wszyscy obwinili o to Victora, który później chciał się zabić, wychodząc bez potrzebnego sprzętu. To były przerażające chwile, o których świat nie musiał wiedzieć.
– A jak się czujecie teraz? Jak zaklimatyzowaliście się na Ziemi po tak długiej nieobecności? Julian? – zapytała dziennikarka z jakiegoś lokalnego radia i oczywiście wszystkie pytania były kierowane w jego stronę.
– Myślę, że mogę powiedzieć w imieniu nas wszystkich, że czujemy się dobrze. Osobiście czasami nadal jestem zdziwiony, że tutaj jest grawitacja, że jeżeli nie odstawię czegoś na stół, to to po prostu spadnie. A poza tym ja po powrocie miałem problemy ze wzrokiem, teraz praktycznie wszystko się unormowało, ale pewnie i tak na starość będę musiał nosić okulary.
– Ostatnie pytanie – zasygnalizował Tommy, bo tak miał na imię mężczyzna prowadzący konferencję. – Proszę może pan – wskazał na mężczyznę w pierwszym rzędzie, który wyglądał na gościa z telewizji i faktycznie tak właśnie było.
– Krótkie pytanie, czy macie zamiar wrócić na Marsa, albo wziąć udział w jakiejkolwiek innej misji kosmicznej?
Julian wpatrywał się w niego beznamiętnie, nie wiedząc co powiedzieć. Miał ochotę wykrzyczeć, że nie do cholery, nigdy więcej nie da się wysłać w pieprzony kosmos, że nikt go do tego nie zmusi.
– Cóż teraz wszyscy dostaliśmy trochę czasu na rekonwalescencję i pełny powrót do zdrowia. Wszyscy mamy wolne przez jakiś czas, a później czeka nas praca typowo biurowa, tak jest za każdym razem po zakończeniu misji. Najwcześniej będziemy mogli wziąć udział w misji za pięć lat, ale wtedy każdy z nas będzie miał już trochę lat na karku, więc trudno w tym momencie powiedzieć, jakie mamy szanse na powrót na przykład na Stację Kosmiczną, bo Mars raczej odpada, ze względów zdrowotnych.
– Ale czy chciałbyś tam wrócić Julianie? – dopytywał mężczyzna, wiercąc mu dziurę w brzuchu.
– Stary, dopiero wróciłem. Pozwolisz mi chociaż spędzić trochę czasu z rodziną, czy już mam się ubierać w skafander?
– Dobrze, tym pytaniem zakończymy konferencję, dziękujemy wszystkim za przybycie i zainteresowanie. Obiecujemy, że za jakiś czas ponownie się spotkamy w tym samym gronie. Dziękujemy.
Podniósł się szybko i wyszedł z sali, chcąc ukryć się za kulisami z dala od wścibskich oczu reporterów, kamer i aparatów. Nie wiedział, gdzie powinien teraz pójść, ale przypomniał sobie o czymś, a raczej o kimś. Obrócił się i zobaczył swoją załogę, ludzi, z którymi przeżył cudowne i koszmarne chwile. Wszyscy byli tutaj razem i potrafił tylko stać i patrzeć, dopóki Emily nie ruszyła w jego stronę i nie przytuliła go mocno.
– Julian – jej głos drżał i zrozumiał, że nie tylko on był przerażony i nareszcie mógł odetchnąć z ulgą, wszyscy mogli. Uścisnął ją mocno, a po chwili poczuł, jak ktoś dołącza do nich i nawet nie musiał patrzeć, był pewien, że to Melissa. – Jules tak się martwiliśmy – zrozumiał, że nie tylko on płacze i to było dziwnie krzepiące w tym momencie.
– Przepraszam – wyszeptał, nie wypuszczając jej z objęć. – Przepraszam was wszystkich – podniósł wzrok i dostrzegł Victora, który wyglądał nie mniej żałośnie niż on. – Przepraszam.
– Za co stary? – pytanie Marka zaskoczyło go, ale jeszcze bardziej moment, gdy odsunął dziewczyny i mocno go uściskał. – Byliśmy drużyną jesteśmy drużyną.
– Zawaliłem, nie byłem dobrym dowódcą, spieprzyłem całą naszą misję. Nie zadbałem o was odpowiednio – mówił, nie martwiąc się łzami i tym, że przyglądają się im ludzie. – Powinniśmy wrócić cali i zdrowi, a byłem wrakiem.
– Przestań – przerwała mu Emily. – Byłeś świetny, sprawdziłeś nas do domu, mimo, że było z tobą naprawdę źle.
– Ona ma racje – odezwał się George. – Nie wiem, dlaczego pozwolili nam zobaczyć się dopiero teraz, ale dobrze cię widzieć Julianie.
– Walczyliśmy o wcześniejsze spotkanie, ale karmili nas psychologiczną gadką, że będzie dla nas lepiej, jeżeli zobaczymy się po dłuższym czasie – głos Marka był wzburzony i szatyn uśmiechnął się, przypominając sobie jak waleczny i uparty potrafił być ten facet, jeżeli na czymś mu zależało.
– Tak wam zależało na tej misji, a okazała się porażką, przepraszam. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczycie.
– Czy ty nas w ogóle słuchasz? – Melissa chwyciła dłońmi jego twarz i spojrzała na niego ostro. – Byliśmy w tym razem, to nie tak, że tylko ty źle się czułeś. Każdy z nas był w jakiś sposób chory. Myślisz, że tylko ty chciałeś wrócić do domu? Boże, zaczęliśmy to i skończyliśmy razem. Jesteśmy zwycięzcami. Co z tego, że wróciliśmy trochę wcześniej? Myślisz, że gdybyśmy zostali, odkrylibyśmy coś jeszcze? Oczywiście, że nie. Pomyśl Jules, za kilka dni wracasz do domu, nareszcie odpoczniesz, przestaniesz się stresować, będziesz z bliskimi.
– Tak – wtrąciła podekscytowana Emily. – Spotkasz się z Tristanem.
– Właśnie – przytaknął Victor, uśmiechając się pierwszy raz, odkąd się spotkali. – Cały czas o nim mówiłeś stary, to było już trudne do zniesienia.
– Ale nie gorsze, niż ciągłe piosenki Abby – zażartowała Mel, szturchając Georga, który tylko przewrócił oczami, nie komentując tego ani jednym słowem.
Był przytłoczony, nie tego oczekiwał, spodziewał się wyrzutów, nienawiści, oszczerstw. Myślał, że może Mark uderzy go, a Victor całkowicie zignoruje, na pewno nie myślał, że nadal będą sobie tak bliscy, ale najwidoczniej pomylił się. Jego załoga składała się z najlepszych ludzi, jakich miało NASA. To, że był poruszony, to zbyt mało powiedziane. Gdyby tylko mógł, rozkleiłby się całkowicie, ale nie miał zamiaru robić tego przy tylu ludziach krążących dookoła nich.
– Naprawdę jestem ... ja ... nie zasłużyłem sobie na was ludzie. Jesteście dla mnie zbyt wyrozumiali, nie rozumiem tylko dlaczego.
– Jesteśmy przyjaciółmi, zaakceptuj to, bo mam zamiar wpaść do ciebie na herbatę, kiedy wszystko się unormuje – powiedziała Emily, zaskakując go po raz kolejny.
– A my na piwo – dodał Mark. – Jezu ludzie, ogarniacie to, że w końcu będziemy mogli się napić? – roześmiali się głośno i nawet Sennett nie potrafił się powstrzymać. Od razu pomyślał o swoim przyjacielu. Eliot na pewno chciałby upić kilku astronautów z NASA.
– Czyli jesteśmy wszyscy umówieni tak? – upewnił się Victor. – Zabierzcie, żony, dziewczyny, chłopaków i zrobimy sobie największą pijacką imprezę NASA.
– Jesteście najlepszą załogą, jaką mógłbym sobie wymarzyć – wydusił z trudem, spoglądając na każdego po kolei. – Jesteście wielcy.
– Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę przed startem? – zapytał nagle Mark. – Zastanawialiśmy się, czy dobrze robimy, ryzykując tak wiele, ryzykując nasze życie, ale powiedziałeś, że musimy sami zadecydować, czy chcemy tylko przeżyć w bezpieczny sposób, czy może zaryzykować i dokonać wielkich czynów. I zadecydowaliśmy Julianie, wszyscy razem podjęliśmy tę decyzję i spójrz na nas, zrobiliśmy coś niesamowitego, więc bądźmy z siebie dumni i cieszmy się z tego. Zrobisz to dla nas? Będziesz z siebie dumny? Prosimy, jako twoja załoga.
– Mogę się postarać – powiedział cicho i został zgnieciony w grupowym uścisku, plątaninie ramion, łokci i przyjacielskich dłoni, z których nawet nie zdawał sobie sprawy.
Pierwszy raz od powrotu pomyślał, że może z czasem wszystko wróci do normy. Pewnie nie od razu, ale może za kilka tygodni, albo miesięcy, z małą pomocą ludzi, dla których coś znaczy i którzy znaczą dla niego wiele.
***
Nie obejrzał konferencji. Cieszył się, że ma swoje mieszkanie, w którym może zaszyć się i ukryć przed osobami, które wiedziały wszystko lepiej. Jego mama jakiś miesiąc temu wyzwała go, mówiąc, że ma przestać żyć jak jakiś wdowiec, który stracił męża. Powiedziała wtedy tyle bolesnych słów, które cały czas tkwiły w jego głowie. Nie mógł, nie potrafił zapomnieć o tym ostrym tonie i słowach pełnych wrogości, nie mógł usunąć tego, co trafiło prosto w jego serce, on nie był członkiem twojej rodziny, nie był nikim bliskim. Ubzdurałeś sobie coś, uroiłeś w głowie jakiś romans rodem z kina i wydaje ci się, że robisz dobrze, zachowując się jak męczennik, ale jesteś w błędzie. Julian żyje i ma się świetnie, a ty tutaj usychasz z tęsknoty za czym? Za kimś kto cię porzucił? Powiem to, gdybyś nie zauważył, on zachował się dokładnie tak samo jak twój ojciec. Przypomnij mi. Kochasz tak bardzo swojego ojca? Właśnie, więc zrozum, że Julian będzie cię krzywdził. Nawet jeżeli wróci, nawet jeśli nagle stwierdzi, że chce cię ponownie w swoim życiu, w końcu odejdzie, a ty zostaniesz z niczym. Obedrze cię ze wszystkiego, nawet z poczucia godności, więc otrząśnij się Tristan. Masz obok siebie wspaniałego mężczyznę i odpychasz go w imię czego? Kogoś, kto nawet się o ciebie nie martwi. Przemyśl to sobie. Nie zwątpił w Juliana nawet wtedy, gdy ten porzucił go i zostawił samego, więc tym bardziej nie miał zamiaru zaczynać wątpić w niego teraz.
Nie odebrał telefonu od mamy, która zadzwoniła pewnie po zakończeniu konferencji, zignorował też siostrę, bo nie miał zamiaru wysłuchiwać tego, co ma do powiedzenia. Musiał przyznać, że był zaskoczony, gdy zauważył na wyświetlaczu numer Tony'ego, ale mężczyzna był kolejną osobą, którą postanowił zignorować. Po prostu nie chciał słuchać tego, co będą mówić o Julesie, jak będą go oceniać i wypowiadać się z wyższością na jego temat. On na to nie zasłużył, a Tristan na pewno nie miał zamiaru wysłuchiwać tego wszystkiego. Wyłączył telefon i zupełnie zapomniał go włączyć, dlatego był zaskoczony, gdy wychodząc ze szpitala zobaczył Eliota, siedzącego na jednej z ławek. Obok blondyna stał wózek, w którym pewnie smacznie spała mała Mary.
– Stało się coś? – zapytał pochodząc do mężczyzny.
– A musiało się coś stać? Nie mogłem po prostu chcieć zobaczyć mojego szwagra? – blondyn odpowiedział pytaniem na pytanie i spoglądał na niego przenikliwie.
– Mogłeś – westchnął i usiadł obok niego, a jego twarz rozpogodziła się, gdy dostrzegł błękitne oczy Mary, wpatrujące się w niego z uwagą. – Cześć śliczna – wyciągnął w jej stronę dłoń i pozwolił, był mała rączka chwyciła jego palec. – Jesteś już taką dużą dziewczynką, niedługo będziesz biegać razem z tatą.
– Niestety kochanie, ale twój tata nie biega – wtrącił rozbawiony Harris. – Najwyżej pobiegasz z wujkiem, który ma na tym punkcie bzika.
– Hej wcale nie mam bzika – zaprotestował słabo Tristan, śmiejąc się cicho, gdy Mary ośliniła mu całą dłoń.
– A kto powiedział, że miałem na myśli ciebie? – zapytał Eliot i nagle z jego głosu zniknęło rozbawienie, a brunet wiedział już, w którą stronę zmierza ta rozmowa. – Unikałeś wszystkich od dnia konferencji, nie odbierałeś telefonów. Twoja mama się martwi.
– Nie potrzebuję jej troski, i możesz powiedzieć też Lanie, że może sobie wsadzić gdzieś swoje mądrości, nie mam zamiaru tego słuchać – powiedział z rosnącą złością w głosie.
– Ona nie chce się czepiać, słowo – zapewnił go blondyn, ale chyba sam do końca nie wierzył w to, co powiedział – zresztą nie przyszedłem tutaj rozmawiać o Lanie i twojej matce.
– To czego chcesz?
– Oglądałem konferencję – zaczął, ale przerwało mu sugestywne parsknięcie loczka. – Co?
– Tak jak wszyscy, każdy w tym cholernym mieście oglądał tę konferencję, nie jesteś jedyny.
– Jezu stary, skąd ta złość? To chyba normalne, że ludzie byli ciekawi prawda? Zresztą nieważne, nie odpowiadaj. Chciałem tylko zapytać, jak się trzymasz i czy widziałeś się już z Julesem? On nie zmienił się prawda? Wygląda tak jak wcześniej.
– Nie widziałem się z nim jeszcze i nie mam pojęcia, jak wygląda. Nie oglądałem konferencji, ale Iris wspominała, że jego wygląd się nie zmienił. Śmiała się tylko, że pojawiło się kilka nowych zmarszczek na jego twarzy – uśmiechnął się, przypominając sobie żarty kobiety, która starała się go rozbawić podczas ostatniej wizyty w jej domu.
– Nie oglądałeś? Dlaczego? Co ci odbiło?
– Nie chcę po tylu latach pierwszy raz zobaczyć go na ekranie ok.? Pewnie tego nie rozumiesz, ale nie chcę tego przeżyć w ten sposób. On nie jest dla mnie jednym z astronautów, jest dla mnie kimś o wiele ważniejszym, więc mam gdzieś tą całą konferencję.
– To ... nie ma sensu – wydukał Harris, ale widząc posępne oblicze szwagra, roześmiał się cicho – żartowałem, rozumiem że chcesz go zobaczyć naprawdę, a nie na ekranie telewizora. Nie jestem aż tak głupi, rozumiem takie oczywistości.
– Nie powiedziałbym, ale jeżeli jesteś aż tak tego pewien – odparł uszczypliwie młodszy, starając się nie roześmiać. – Alannah oglądała prawda?
– Co?
– Konferencję, a co innego?
– Oczywiście, że oglądała. Przy okazji trochę jej odbijało, ale była niepokojąco zainteresowana tym, co powiedzą astronauci.
– Mówiła coś po wszystkim? – wcale nie był zainteresowany mądrościami siostry, ale chciał wiedzieć, czy obrażała Juliana, czy nadal utrzymywała to, co powiedziała mu wiele lat temu, że wróci do niego psychiczny i zniszczony, że będzie tylko ciężkim do dźwigania bagażem, który będzie go spowalniał.
– Nic szczególnego, mamrotała coś pod nosem, ale nie skupiałem się na tym co mówi, słuchałem Julesa – Eliot wzruszył ramionami i połaskotał odkryte stópki swojej córki. – Wiesz, jaka ona jest. Zawsze ma coś do powiedzenia, ale nie można za bardzo przywiązywać uwagi do tego, co mówi.
– Czyli mówiła, nie musisz powtarzać mi jej słów, już wszystko rozumiem – podniósł się z ławki i spojrzał na swoją chrześniaczkę, która uśmiechała się czystą dziecięcą radością, patrząc na swojego tatę.
– To nie tak – blondyn chciał dodać coś jeszcze, ale dłoń Tristana na jego ramieniu zatrzymała go.
– Nie musisz tłumaczyć, serio, znam swoją siostrę. Mieszkałem z nią pod jednym dachem zbyt długo, żeby nie wiedzieć, jak się zachowywała. To nieważne, wszystko to jest nieważne. Będę się zbierał, nie spałem od jakiś dwudziestu czterech godzin i ledwo trzymam się na nogach, nie marzę o niczym innym jak łóżko.
– W takim razie spadaj stąd i nie wpadnij po drodze pod jakiś rower – zażartował przyjaciel, odganiając go od siebie, jak natrętnego owada.
– Zabawne.
– Kiedy się z nim widzisz? – zawołał jeszcze blondyn, gdy Tristan zdążył zrobić już kilka kroków.
– Jutro.
– Powodzenia i uściskaj go też od nas, możesz go nawet oślinić od Mary – krzyknął Eliot, zmuszając loczka do głośnego, niepohamowanego śmiechu.
Wiedział, że ten chciał dobrze, nie posądzał przyjaciela o żadne złe intencje. Cieszył się z tego krótkiego spotkania. Mała Mary zawsze działała na niego dziwnie kojąco i rozczulająco. Sprawiała, że myślał o liście od Juliana napisanym do małej dziewczynki, która miała być córką Tristana i jakiegoś obcego mężczyzny. Nie wiedział, co czuł wtedy Jules, ale z każdego słowa w tym liście wydobywała się miłość i czułość. Nie było tam zazdrości czy żalu, tylko czysta troska i zachwyt. Willis kochał myśl o maleńkiej dziewczynce, takiej w której żyłach płynęłaby ich krew, nikogo innego, tylko ich.
***
Krążył przed drzwiami, zastanawiając się, kiedy w końcu pozwolą mu wejść do środka. Iris siedziała spokojnie na kanapie ustawionej w holu i wyglądała na naprawdę zrelaksowaną i wyciszoną. Co innego Tristan, który najchętniej wparowałby do pokoju bez pozwolenia. Nie miał pojęcia po co to całe opóźnianie. Miał dość tych wszystkich naukowców i specjalistów, którym wydawało się, że są najmądrzejsi na świecie i wiedzą wszystko o życiu. Nie spodobało mu się tutaj już podczas pierwszej wizyty, kiedy Julian oprowadzał go i z entuzjazmem pokazywał wszystkie zakamarki Centrum. Teraz czuł się tak bardzo nie na miejscu, jak to tylko możliwe. Chciał jedynie zobaczyć się z nim, nie potrzebował tych ciekawskich spojrzeń i szeptanych ukradkiem słów.
Chciał podejść do Iris i zapytać, czy kiedy ona odwiedza Juliana, to wszystko też trwało tak długo, ale drzwi otworzyły się i z pokoju wyszła jakaś kobieta, której strój jasno wskazywał, że jest lekarzem. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego, ale pomimo tego postanowił podejść do niej i zapytać, czy może odwiedzić szatyna.
– Pan Willis jak mniemam – powiedziała kobieta, nim chociażby zdążył otworzyć usta, by zadać jej pytanie. – Jestem doktor Clare Smith od ponad roku zajmuję się Julianem – wyciągnęła w jego stronę drobną dłoń, którą uścisnął krótko. – Dzisiejsze spotkanie chyba nie jest dobrym pomysłem, ale on opuszcza Centrum za dwa dni, więc musi zmierzyć się ze swoją przeszłością jak najszybciej.
– Dlaczego nie jest dobrym pomysłem?
– Jest dzisiaj w złej formie. Proszę na niego nie naciskać i nie zmuszać go do żadnych wyznań, wszystko przyjdzie w swoim czasie, zapewniam pana. A teraz zapraszam, pewnie nie może się pan doczekać – uśmiechnęła się do niego sympatycznie, ale w jej oczach widać było rezerwę i dystans. – A tak na marginesie, miło wreszcie poznać osobę, o której tyle słyszałam.
– Julian o mnie mówił? – zapytał zaskoczony, nie wiedząc, czy okazywanie radości z czegoś tak małego, nie sprawi, że kobieta weźmie go za dziecinnego.
– Nie powinieneś byś zaskoczony – odparła krótko i wyminęła go, podchodząc do Iris, z którą po chwili rozpoczęła jedną z bardzo długich rozmów na temat szatyna.
Spojrzał na drzwi i teraz, kiedy nareszcie mógł tam wejść, strach całkowicie go sparaliżował. Dopiero w tej chwili odezwały się w nim wszystkie lęki i obawy. Nie wiedział przecież, jak zareaguje mężczyzna, nie wiedział czy ten w ogóle będzie chciał z nim porozmawiać. Nie widzieli się przez tyle lat i bał się, że za chwilę spotka osobę, która nie będzie już osobą w której się zakochał. Co wtedy? Nie miał pojęcia, ale przecież czekał na niego tyle lat, czytał listy, wspominał wszystkie rozmowy, które przeprowadzili, kochał go mimo upływu czasu, mimo tej samotności, która wdarła się w jego życie. Nie mógł pozwolić, by jakieś głupie i bezpodstawne lęki zawładnęły nim i zmusiły go do ucieczki, do zrezygnowania z kogoś, kto go uszczęśliwiał. Mogli mieć razem cudowną przyszłość i obiecał sobie, że zadba o to, by wszystko potoczyło się tak, jak zaplanowali. Nie było innej opcji, nie pozwoli Julianowi na odtrącenie. Będzie walczył z każdym, nawet z samym Julesem jeżeli będzie musiał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top