Rozdział czwarty- Wenus cz.1

Rozdział czwarty – Wenus cz.1

Kiedyś nocne niebo rządziło moją wyobraźnią, teraz obracam pokrętła z ostrożną kalkulacją. Po chwili pomyślałem, że nigdy cię nie znajdę. Przekonałem się, że nigdy cię nie znajdę, kiedy nagle cię zobaczyłem.

Na początku pomyślałem, że jesteś konstelacją. Zrobiłem mapę twoich gwiazd, wtedy doznałem objawienia, jesteś tak piękny jak nieskończoność, jesteś wszechświatem w którym jestem bezradny. Astronomem w mojej mocy, kiedy odrzucam pomiary.

Tak jak teleskop, przyciągnę cię tak blisko, aż pomiędzy nami nie będzie przestrzeni.

Tristan miał wakacje, więc powinien się lenić, obijać i nic nie robić lub może znaleźć pracę i zarobić trochę, by jego konto nie zionęło pustką. Niestety nie fascynowała go praca w pubach i klubach na plaży, gdzie alkohol lał się strumieniami, a ludzie zapominali o wszelkich zahamowaniach, oddając się czystej przyjemności, która ostatecznie wcale nie okazywała się tak czysta. Mógł opiekować się dziećmi sąsiadów, ale los chciał, że jego sąsiedzi byli po siedemdziesiątce i mieli raczej małe wnuki aniżeli dzieci, więc taka praca dla niego nie istniała. Było jeszcze wiele możliwości, które zachwyciłyby innych, ale on mówił im zdecydowane dziękuję.

Całe szczęście los postanowił się do niego uśmiechnąć. W szpitalu, w którym pracowała jego mama, kobieta, która zajmowała się czystością i porządkiem na oddziale, wyjechała na miesiąc do swojej rodziny, więc mama znając jego miłość do maluszków i radość, jaką daje mu spędzanie czasu u niej w pracy, od razu zagadnęła do właściwych osób i dzięki temu przez całe wakacje sprzątał na oddziale położniczym i mógł przyglądać się noworodkom zza szyby.

W międzyczasie, kiedy sprzątał i krzątał się z miotłą po korytarzu, mógł trochę pomyśleć o swoim życiu i o tym, co teraz się działo. Był koniec lipca i od dwóch miesięcy on i Julian tworzyli parę. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale tak właśnie było. Z Tristana bez przyjaciół, stał się Tristanem z chłopakiem i to było zaskakujące, ale jednak możliwe. Czasami wątpił, czy dobrze zrobił zapraszając Juliana na randkę, na którą koniec końców to oczywiście szatyn ich zawiózł, zgrywając samca alfę. Przecież nie wierzył w miłość, był tego pewien. Widział, co miłość i rzekome uczucie zrobiło jego mamie, obserwował swojego ojca, który z taką łatwością odrzucił ją i wszystko, co mu dała przez tyle lat dla jakiejś innej kobiety. Którą z nich w takim razie kochał? Gdzie była ta miłość? Miał tyle wątpliwości, które pojawiały się nieoczekiwanie, kiedy przyglądał się Julianowi. Mimo tego wszystkiego nie potrafił już spędzać czasu bez chłopaka, chociażby bez myśli o nim, o tym co właśnie robi, gdzie się znajduje. Był szczęśliwy, będąc z nim, tęsknił, kiedy go nie było i nie miał pojęcia, czy wariował, ale bycie z Julianem było tak dobre, jak czytanie książek w swoim pokoju z kubkiem herbaty. Sennett stawał się szczęściem i to niepokoiło go coraz mocniej.

– Tristan – usłyszał głos swojej mamy z drugiego końca korytarza. – Chodź pożegnać się z małą Cleo – odłożył miotłę i zdjął rękawiczki, idąc pospiesznie w stronę, gdzie teraz stało już kilka osób, a nie tylko jego mama.

– Dzień dobry – przywitał się szeptem, widząc że maleńka dziewczynka jest pogrążona w śnie. Uśmiechnął się do rodziców Cleo i pochylił nad dzieckiem. – Wracacie już do domu? – zapytał, zerkając na Jennifer, matkę dziewczynki.

– Tak, ty mówisz już, a my nareszcie – zaśmiała się kobieta, a Dianna zawtórowała jej.

– Cieszę się, że dobrze się czujecie i że nasza mała Cleo nareszcie śpi grzecznie – zagruchał do blondyneczki, trzymanej przez kobietę. – Powodzenia, będziecie świetnymi rodzicami – pogłaskał opuszkiem palca, policzek dziewczynki i odsunął się z uśmiechem. – Do zobaczenia, ale mam nadzieję, że już nie w szpitalu, no chyba że w sprawie przyszłego rodzeństwa Cleo – powiedział i dostał kuksańca od swojej mamy. – No co? – potarł obolała miejsce, cały czas śmiejąc się cicho.

– Oj żadnego rodzeństwa, przynajmniej na razie – zastrzegła Jennifer i powoli razem z mężem ruszyli w stronę drzwi. – Dziękujemy za wszystko.

– Do zobaczenia! – zawołał za nimi Tristan i podśpiewując pod nosem, ruszył w stronę miotły, by dokończyć sprzątanie korytarza i przenieść się do sal.

***

Julian siedział na korytarzu i przyglądał ludziom przechadzającym się co kilka minut. Czekał na Tristana, który powinien skończyć swoją pracę za kwadrans. Nie widzieli się przez trzy dni i chciał zrobić chłopakowi niespodziankę. Niestety miał dla niego kolejną nieprzyjemną wiadomość, pod koniec sierpnia musiał wyjechać na ponad tydzień i nie miał pojęcia, jak wyjaśni to niczego nieświadomemu Tristanowi. Wiedział, że to był ten moment, w którym powinien wyznać mu wszystko, całą prawdę, która prawdopodobnie zakończy ich związek i przyjaźń. Nie chciał tego, ale myśl o tym, że oszukuje go przez cały czas, była jeszcze gorsza.

Wszystko w jego życiu pokomplikowało się, odkąd zaczął spotykać się z loczkiem. Jego mama, kiedy dowiedziała się o nim i chłopaku, zaczęła płakać. Nie rozumiał jej zachowania, więc po prostu usiadł przy stole i czekał, aż się uspokoi i zacznie zachowywać normalnie. Później nakrzyczała na niego, że zachowuje się jak pieprzony robot bez uczuć, przychodząc i jak gdyby nigdy nic mówiąc jej, że ma faceta. Może faktycznie nieco ją zaskoczył, ale przecież sam czuł się skonfundowany i nie ogarniał tego, co się dzieję. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że jego mamie może przeszkadzać to, że znalazł sobie chłopaka, a nie dziewczynę i miał rację, bo nie o to jej chodziło. Zresztą on sam nigdy nie zastanawiał się, w jakiej płci gustuje, to go nie obchodziło. Nie planował spotykać się z kimkolwiek, więc nie zagłębiał się w te miłosne, skomplikowane sprawy. Najwyraźniej okazało się, że to jednak mężczyźni są w kręgu jego zainteresowań. Nie przeszkadzało mu to absolutnie, ale nie mógł zaprzeczyć, że to było coś nowego. Nie miał żadnego doświadczenia w związkach, ale dzięki Bogu Tristan również nie, więc uczyli się wszystkiego razem. Wydawało mu się, że to może być wstydliwe takie odkrywanie się przed kimś krok po kroku, poznawanie kogoś i pozwolenie mu na zbliżenie do siebie zrzucając wszystkie tworzone przez lata osłony, ale był w błędzie. Może tak już było, a może to wszystko zasługa odpowiedniej osoby, ale przy Tristanie znikało słowo niezręczność. Wracając do jego mamy, po płaczu i krzyku zaczęła swój wykład na temat tego, że to już najwyższy czas na jakiś związek i myślała, że już się nie doczeka. Jednak nie byłaby sobą, gdyby nie powiedziała, jak bardzo będzie to bolesne i raniące dla Willisa, kiedy dowie się prawdy. Oczywiście wymusiła na nim obietnicę, więc musiał przyznać się Tristanowi, bo w innym wypadku jego matka zrobi to za niego.

Z tego co powiedział mu zielonooki, Dianna zareagowała bardzo optymistycznie i razem z Laną nie mogły przestać paplać o tym, że nareszcie Tris się zakochał. Wyglądało na to, że ich rodziny były bardziej podekscytowane i emocjonalne niż oni sami, ale pozwalali im cieszyć się i gadać o tym bez końca. Pomyślał, że powie o wszystkim Tristanowi za kilka dni, przed swoim wyjazdem i pozwoli mu zadecydować. Cały czas nie wiedział, jak udało mu się wplątać w to wszystko.

– Julian? – obrócił się w stronę z której dobiegał głos i dostrzegł zaskoczonego Tristana, który patrzył na niego z uśmiechem. – Co tutaj robisz? Już wróciłeś? – loczek znalazł się obok niego w kilku krokach i pochylił nad nim, muskając krótko jego wargi. Powinien się do tego przyzwyczaić, ale za każdym razem czuł się przyjemnie zszokowany.

– Cześć Tris, niespodzianka – powiedział, podnosząc się z niewygodnego krzesełka. – Wróciłem dziś po południu i postanowiłem po ciebie wpaść, skończyłeś już?

– Tak, chciałem jeszcze popatrzeć na śpiące maluchy, ale jeżeli jesteś, to możemy już iść – stwierdził i wyciągnął dłoń w stronę szatyna, który chwycił ją od razu, splatając ich palce.

– Możemy popatrzeć na te skrzaty, jeżeli masz ochotę – zaproponował Jules, ale poczuł jak Tristan ciągnie go za rękę w stronę wyjścia.

– Nie, teraz kiedy wróciłeś, chcę spędzić czas z tobą, bobasy mogę oglądać codziennie – posłał mu psotny uśmiech i coś zabolało Juliana, ponieważ nie wiedział, jak Tristan zareaguje na wiadomość o tym, że niedługo częściej będzie mógł oglądać te dzieci niż jego.

– Jesteś pewny? – zapytał jeszcze raz, otwierając drzwi przed loczkiem, który przewrócił na ten gest oczami, ale wyszedł pierwszy. – Niedługo wracasz na uczelnię i skończysz pracę tutaj.

– Jesteś dziś upierdliwy, jestem pewien, że chcę spędzić wieczór z moim facetem, a nie z noworodkami, zadowolony?

– Nawet nie wiesz, jak bardzo – prychnął, przyciągając go bliżej na swoją stronę chodnika, na co ten zareagował dokładnie tak, jak się spodziewał, ciągnąc go w przeciwną stronę.

Szli do domu loczka, przepychając się tak przez całą drogę, dyskutując o Eliocie i Lanie, którzy pokłócili się i nie rozmawiali ze sobą od tygodnia. Julian był ciekaw, o co im poszło i wydawało mu się, że Tristan doskonale wie, ale stara się za wszelką cenę uniknąć wyjawienia mu prawdy.

– Tris– zaczął lekko, ściskając mocniej jego dłoń. – O co tak właściwie im poszło co? I nie mów, że nie wiesz.

– Cóż – głos Willisa zniżył się odrobinę i Julian musiał się skupić, by usłyszeć wypowiadane przez chłopaka słowa. – Eliot powiedział, że nasz ojciec był dupkiem, zostawiając naszą mamę. Alannah się wkurzyła i powiedziała, że nie ma o niczym pojęcia, więc ma się wynosić i to tyle. Dzięki.

– Za co? – spojrzał zaskoczony na Tristana, który uparcie wpatrywał się w chodnik.

– Za to, że nie zapytałeś, kto miał rację, Eliot czy Lana.

– Posłuchaj – Julian stanął w miejscu, zatrzymując chłopaka. – Jeżeli nie chcesz, nie musisz mi mówić, nie będę dopytywał. Przecież wiesz, że jestem ostatnią osobą, którą można posądzić o bycie wścibskim, ale możesz mi powiedzieć.

– Eliot miał rację – wydusił z siebie Willis. – Mój ojciec jest dupkiem, jest nawet kimś więcej niż dupkiem, ale pomińmy to. Alannah zawsze była trochę bardziej za tatą i nie dostrzegała jego wad, ale to nie jej postanowił zniszczyć życie. Nienawidzę go za wszystko, co zrobił mamie, za to że zostawił nas dla innej kobiety, po tym wszystkim, po tych dniach pełnych samotności, kiedy mama musiała radzić sobie z nami sama, a on zabawiał się z inną i latał sobie. On spełniał wszystkie swoje marzenia, kosztem marzeń mojej mamy, a teraz moich i mam nadzieję, że jest teraz nieszczęśliwy, tak jak kiedyś była mama, choć w minimalnym stopniu – wyrzucił z siebie wszystko i popatrzył na Juliana, który słuchał go ze skupieniem i zaskoczeniem. Tristan nigdy nie mówił o nikim z taką nienawiścią w głosie, jeden jedyny raz kiedy słyszał go tak złego, miał miejsce w bibliotece, kiedy loczek mówił o swoich studiach. Nie spodziewał się, że chłopak czuje do ojca tak negatywne uczucia, to było dość nieoczekiwane. – Wiesz, dlaczego nienawidzę swoich studiów? To on je wybrał, to on kazał nam się tu przeprowadzić, wybrał mi uczelnię i gdyby mógł, to decydowałby o całym moim życiu. Nigdy nie będę taki jak on, nigdy nie zostawię swoich bliskich dla pracy, dla lotnictwa.

Słowa, które wypowiedział Tristan zmroziły go nigdy nie zostawię swoich bliskich dla pracy, dla lotnictwa. Ojciec Willisa zajmował się lotnictwem, kim był, co dokładnie robił? Nie zostawię swoich bliskich, to było dokładnie to, co planował zrobić Julian i teraz mógł być pewny, że chłopak go znienawidzi. Gdyby wiedział o tym wszystkim wcześniej, nigdy nie zgodziłby się na randkę z chłopakiem, na związek, a nawet na ich przyjaźń. Skrzywdzi go tak mocno, zrani go tak jak ojciec.

– Tristanie, czym zajmuję się twój tata? – zapytał powoli, głaszcząc kciukiem gładką skórę na dłoni chłopaka.

– Jest pilotem – krótka odpowiedź bruneta rozbrzmiała w uszach Juliana. Tata jego faceta był pilotem, zostawił swoją żonę dla innej kobiety, zostawił Tristana. Loczek nienawidzi wszystkiego, co ma związek z lotnictwem, nienawidzi swojego ojca, a Julian zostawi go już niedługo, by spełniać swoje marzeni. Dokładnie tak samo, jak jego ojciec. – Możemy iść na plaże? Nigdy nie pływałem tam w nocy, a ty?

– Co? – zaśmiał się, ponieważ chłopak zmienił temat tak szybko, że nawet nie zorientował się, kiedy skończyli rozmowę o rodzinie. – Pewnie, możemy, ale myślałem, że wybieramy się do ciebie.

– To później, teraz chodźmy popływać, proszę – poprosił wyraźnie zestresowany po wcześniejszym wyznaniu i kim był Julian, by mu odmówić.

***

– No dalej Jules! – krzyknął Tristan, bez oporu zrzucając z siebie koszulkę i spodenki. – Pospiesz się! – zielonooki ruszył biegiem i wpadł do wody z głośnym pluskiem, rozchlapując wodę dookoła siebie.

– Coś ty taki niecierpliwy! – odkrzyknął niebieskooki, zdejmując powoli ubrania, śmiejąc się z chłopaka, który pluskał się w wodzie niczym małe dziecko. Wolnym krokiem wmaszerował do wody, która przyjemnie ochłodziła jego ciało, rozgrzane po całym upalnym dniu. – Jestem – szepnął, obejmując od tyłu loczka, który drgnął niespokojnie, ale po chwili zrelaksował się w jego ramionach, przylegając do niego mocno całym ciałem. – Dobrze się czujesz? – zapytał, głaszcząc go powoli po płaskim brzuchu.

– Co masz na myśli? – chłopak położył dłoń na tej Juliana i złączył ich palce.

– Wydawałeś się zdenerwowany, kiedy mówiłeś o tacie – oparł czoło między łopatkami Tristana, składając w tym miejscu delikatny pocałunek.

– Jest w porządku, teraz wszystko jest już dobrze – zapewnił go zielonooki. – Cieszę się, że jesteś – chłopak wypuścił drżący oddech z ust. – Dopiero teraz czuję, że byłem samotny, kiedy cię nie było. Kiedy zostawił nas tata, poczułem się odrzucony i przez cały czas starałem udawać, że nie czuję tej pustki, ale już nie muszę udawać. Teraz jest w porządku, jestem szczęśliwy, a nie pusty w środku.

Julian przymknął powieki, wsłuchując się w wyznanie Tristana. Czuł to samo, nareszcie mógł oddychać pełną piersią i to wszystko dzięki temu chłopakowi, którego teraz obejmował, ale czuł widmo przyszłości. Jego barki uginały się pod wpływem ciężaru wydarzeń, które miały nadejść. Nie mógł mu tego zrobić, nie mógł go zostawić, ale zostawienie go było wszystkim, co musiał zrobić.

***

– Dzisiejszy wieczór był miły prawda? – wyszeptał w jego usta Tristan, gdy leżeli w łóżku w mieszkaniu Juliana.

– Tak, bardzo miły. Jak zawsze, kiedy jesteśmy razem – pogłaskał go po policzku, całując na dobranoc i nawet wtedy, gdy Willis odsunął się i zasnął, czuł jego wargi na swoich, niczym znak, który miał mówić zobacz, ile stracisz.

***

Julian nigdy nie czuł czegoś takiego jak zazdrość. Jasne, jako dziecko czasami chciał zabawkę, jaką mieli jego koledzy, albo wolał mieszkać w takim domu, jak Max jeden z najbogatszych dzieciaków w jego starej szkole, ale generalnie nie był typem zazdrośnika. Jednak teraz, kiedy Tristan zaczął mówić o Jamiem, coś dziwnego włączyło się w jego umyśle i nie potrafił przestać analizować zachowania i słów chłopaka krok po kroku.

– Muszę spotkać się z Jamiem – powiedział po raz kolejny brunet, wylegując się wygodnie na łóżku szatyna.

– Co to za Jamie? – zapytał pozornie obojętnym tonem, wypatrując czegoś istotnego w twarzy loczka, ale ten przewrócił tylko oczami i westchnął.

– Mówiłem ci przecież, jedyny znajomy jakiego posiadam – wyjaśnił znudzony i chwycił telefon leżący na szafce.

– Masz przecież mnie – zauważył błyskotliwie, ale mina Tristana sprowadziła go na ziemię. Był tak subtelny, jak jaskrawy bilbord na najwyższym wieżowcu.

– Ty nie jesteś znajomym, a Jamiego znałem jeszcze przed tobą. Dawno z nim nie rozmawiałem, więc sądzę, że powinienem się z nim spotkać.

– Po co? – jeżeli stwierdził już, że nie potrafi być subtelny, to nie miał zamiaru się starać, więc położył się obok Tristana i zerkał mu przez ramię, obserwując, co pisze na telefonie.

– Bo Jamie jest w porządku i lubił mnie wtedy, kiedy byłem zupełnie sam. Kumplujemy się i mimo że jesteśmy różni, to udawało nam się dogadać. Lubię go, tak jak ty lubisz Eliota.

– Dobra, dobra rozumiem, to pisz do niego – zachęcił z uśmiechem i zajął się czytaniem książki. – Żebyś tylko zdążył przed końcem wakacji – wtrącił ironicznie, ale kiedy został nieoczekiwanie zepchnięty z łóżka, uśmiech był ostatnim, o czym mógł pomyśleć.

– Kretyn – jedno słowo wypłynęło z ust Tristana niczym obelga i pieszczota w jednym i tylko do Juliana należała decyzja, czym tak naprawdę było.

***

– Nie mogę uwierzy, że masz faceta – powiedział z niedowierzaniem Jamie, ale delikatny, leniwy uśmiech, który był nieodłącznym elementem jego osoby, pojawił się na jego twarzy.

– Co w tym takiego dziwnego? – brwi loczka uniosły się nieznacznie. Obserwował bruneta, czekając na jakąś odpowiedź, która oczywiście nadeszła po dłuższej chwili.

– Nic, tylko ty nie lubisz ludzi i nie wierzysz w miłość, tak przynajmniej zawsze mówiłeś – zauważył z cichym śmiechem. – A teraz nagle masz faceta i jesteś radośniejszy niż zwykle.

– Nie wierzę w miłość, ale to co łączy mnie z Julianem to ... to coś więcej wiesz? – powiedział pełnym emocji głosem.

– Coś więcej niż miłość? – Merrigan spojrzał na niego oceniająco. – Zaczynasz mnie przerażać, mówisz jak nie ty, ale nadal wyglądasz, jak ten stroniący od ludzi facet, z którym się kumpluję.

– Nie żartuj sobie Jamie – loczek szturchnął go w ramię, uśmiechając się szczerze. – Musisz poznać Juliana, na pewno go polubisz – zapewnił, upijając trochę herbaty ze swojej filiżanki.

– Jasne, kiedy tylko znajdziecie czas, żeby spotkać się z kimś tak nudnym jak ja – zgodził się brunet, przewracając oczami na morderczą minę Willisa. – No co? Tylko żartowałem, uspokój się dzieciaku.

– Wiem, że dawno się nie widzieliśmy, ale to nie przez Julesa. Przysięgam – wytłumaczył zielonooki ze skruszoną miną. – Po prostu byłem zajęty tym wszystkim – poruszył nerwowo dłonią. – Rozumiesz prawda?

– Jasna sprawa, słyszałem że pracowałeś w szpitalu, zawsze wiedziałem, że nadawałbyś się do takiego miejsca – powiedział lekko Jamie, ignorując przepraszający ton przyjaciela, kierując rozmowę na inne tory.

– To tylko na czas wakacji – wzruszył ramionami. – Skąd o tym wiesz?

– Spotkałem twoją mamę. Spokojnie, nie jesteś aż tak znany, by mówili o tobie na ulicach – zażartował, a twarz Tristana rozpogodziła się. – To czym zajmuję się ten twój Julian?

– Cóż studiuje inżynierię przestrzeni powietrznej i kosmicznej, ma dwie młodsze siostry, mieszka sam i ... i naprawdę go lubię Jamie – wyznał, unikając wzroku przyjaciela, który uśmiechnął się, słysząc te słowa.

– Cieszę się, mam tylko nadzieję, że ten cały Julian lubi cię tak samo mocno – obserwował twarz chłopaka, która zmieniała się pod wpływem emocji, które mu towarzyszyły. – Co się dzieje?

– On mi czegoś nie mówi – powiedział niespodziewanie brunet, zaskakując tym samego siebie. Dłoń powędrowała do jego ust, jak gdyby chciał zatrzymać słowa, które wydostały się przed chwilą, ale uświadomił sobie, że już za późno.

– Co masz na myśli? Oszukuje cię?

– Nie, po prostu nie mówi mi o czymś istotnym. To takie samo uczucie, kiedy ja nie mówię o moim ojcu, unikając odpowiedzi. On robi dokładnie to samo, ale nie wiem, co ukrywa.

– Może po prostu powinieneś go o to zapytać – zaproponował Jamie, obserwując młodszego, który przygryzł wargę, zastanawiając się nad czymś głęboko.

– Nie, on sam mi o tym powie. Dam mu czas, najwidoczniej nie czuje się z tym jeszcze na tyle pewnie, by mi powiedzieć – uśmiechnął się i ponownie rozchmurzył. – Zostawmy ten temat. Lepiej ty opowiedz mi, co działo się w twoim życiu przez ten czas, kiedy nie mieliśmy kontaktu.

– Właśnie Tristan, nie żebym chciał być złośliwy, ale jest coś takiego jak telefon, mogłeś chociaż zadzwonić – nagana była słyszalna w głosie Jamiego, który pokręcił głową z niezadowoleniem i odezwał się ponownie, gdy Willis tylko otworzył usta, by powiedzieć coś na swoją obronę. – I tak, wiem że nie przepadasz za nowoczesnymi środkami komunikacji dinozaurze.

– To naprawdę było złośliwe – skwitował krótko i już chciał nazwać Jamiego kretynem, gdy uświadomił sobie, że nie może tego zrobić, ponieważ to słowo było już zarezerwowane dla innej, wyjątkowej osoby.

***

Tristan usłyszał dźwięk klaksonu samochodowego na zewnątrz. Przerwał czytanie, przewrócił oczami i skwitował to cichym westchnieniem. Dlaczego ludzie nie potrafili zachowywać się ciszej? Nigdy nie myśleli, że hałasując, mogą komuś przeszkadzać. Ograniczone typy, które widzą tylko czubek swojego nosa. Wrócił do przerwanej lektury, ale po raz kolejny nieprzyjemny dźwięk dotarł do jego uszu. Zdenerwowany odsunął ciemne zasłony i wyszedł na balkon, chcąc wykrzyczeć całą swoją złość i zrównać z ziemią jakiegoś dupka, który myśli, że żyje sam na tej cholernej planecie. Spojrzał w dół, szykując się do wojny, gdy dostrzegł Juliana opartego o swój samochód. Szatyn stał nonszalancko z zaplecionymi na piersi ramionami, spoglądając w jego stronę z uśmieszkiem igrającym na ustach.

– Możesz powiedzieć, dlaczego postanowiłeś zachowywać się jak typowy kretyn i przeszkadzać mi w czytaniu?! – krzyknął w jego stronę, opierając się o balustradę.

– No weź skarbie! – odkrzyknął Jules. – Scena rodem z Szekspira, ale Julia była zdecydowanie milsza.

– Nie wiem, w którym momencie stwierdziłeś, że jestem Julią, ale zdecydowanie wyprowadzę cię z tego błędu! – naburmuszony nie ruszył się z miejsca i nadal obserwował poczynania Juliana z góry. – Nie jestem Julią!

– Mogłem też zaryzykować nazwanie cię Roszpunką, ale zdecydowałem się na Julię, więc doceń to – szatyn śmiał się głośno, a złość Tristana powoli malała. – To co, zejdziesz do mnie z twojego balkonu, czy mam zacząć odgrywać jakąś scenę?

– Marny z ciebie Romeo – wytknął mu loczek, starając ukryć swój uśmiech. – Zaraz do ciebie przyjdę, coś mi mówi, że kiepski z ciebie aktor, więc lepiej nie zmuszać cię do zniszczenia czegoś tak pięknego, jak słynna scena balkonowa – po tych słowach zniknął w pokoju i po kilku minutach wyszedł z domu, starając się zamknąć drzwi jak najciszej, by nie obudzić mamy, która wróciła zmęczona po swojej zmianie w szpitalu. – Cześć – zatrzymał się krok od Juliana, który zmniejszył dzielącą ich odległość, przyciągając go bliżej swojego ciała.

– Cześć – powiedział w jego usta, całując go niespiesznie. Pozwolił, by ich wargi ocierały się o siebie leniwie, dopóki nie zabrakło im tchu. – Co powiesz na krótką przejażdżkę? – zapytał z uśmiechem, a małe zmarszczki pojawiły się w kącikach jego oczu.

– Zachowujesz się dziwnie, nigdy nie byłeś spontaniczny – zauważył Tristan, ale pozwolił otworzyć sobie drzwi do samochodu i usiał na miejscu dla pasażera. – To gdzie jedziemy? – zapytał, kiedy auto ruszyło. Wystawił rękę przez okno, czując wiatr przyjemnie muskający jego dłoń.

– A musimy jechać gdzieś?

– Cóż zazwyczaj mówi się, że podróż ma jakiś cel, więc pomyślałem, że jedziemy w jakieś konkretne miejsce – spokojny głos loczka zwrócił uwagę Juliana, który prowadził powoli, nie spiesząc się nigdzie.

– Nie każda podróż musi mieć swój cel, po prostu chcę spędzić z tobą czas, miałem ochotę pojeździć samochodem, więc połączyłem to ze sobą – wyjaśnił szatyn. – Nie chcę wyznaczać żadnego miejsca, chcę tylko jechać przed siebie i nie zastanawiać się, czy to dobry kierunek – mówił z roztargnieniem, co zaniepokoiło młodszego, który obrzucił go krótkim spojrzeniem.

– Wszystko w porządku? – zapytał, obracając się w stronę kierowcy.

– Tak, ja... tak wszystko jest w jak najlepszym porządku – wydusił z siebie Sennett, poprawiając nerwowo włosy, które opadały mu na czoło.

Tak naprawdę nic nie było w porządku, wszystko było nie tak, jak powinno. Nie wiedział, jak ma sobie poradzić z tą sytuacją. Jak ma przestać kłamać i wyznać prawdę, która zniszczy wszystko. Zawsze uważał, że kłamstwo to prosta droga do zniszczenia, ale odkrył, że to błąd. Co jeżeli powiedzenie prawdy zniszczy wszystko, obróci w pył coś, co dawało tyle szczęścia? Co wtedy? Czy lepiej kłamać i być szczęśliwym, czy wyznać prawdę i zranić siebie i innych? Nie było dobrej odpowiedzi, zdawał sobie z tego sprawę. Czuł na sobie wzrok Tristana i bał się na niego spojrzeć, bał się zobaczyć, co kryje się w jego oczach. Żałował, żałował swojej decyzji o pozostaniu w bibliotece tego dnia, gdy pojawił się tam loczek. Żałował ich kolejnego spotkania i wspólnego wieczoru, żałował wspólnych momentów radości, rozmów, pocałunków, żałował, że zgodził się na związek. Nigdy nie powinien wplątywać się w coś, co wymagało uczuć i oddania, ale czy cofnąłby czas? Za nic w świecie.

– Jules – zaczął Tristan po długiej chwili, gdy nie odzywali się ani słowem, a jedynym dźwiękiem jaki słyszeli, była audycja radiowa oraz szum fal, gdy jechali wzdłuż wybrzeża.

– Tak?

– Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko prawda? Może nie jestem najlepszy w rozwiązywaniu problemów i doradzaniu, ale potrafię słuchać i jestem tutaj dla ciebie – zapewnił młodszy chłopak, śledząc wzrokiem profil szatyna, który zacisnął mocniej wargi i skupił się na drodze. – Nie zmuszę cię do niczego, to nigdy się nie stanie, ale gdybyś chciał pogadać, to po prostu daj znać.

– Wiem – powiedział krótko, oszczędzając słowa na później, na chwilę, w której będzie musiał użyć najbardziej delikatnych słów, by chłopak siedzący obok niego nie rozsypał się i nie upadł.

Zatrzymał samochód i zgasił silnik. Nie ruszył się z miejsca, czekając aż Tristan to zrobi i oczywiście nie musiał długo czekać, loczek otworzył drzwi i wpuścił jeszcze więcej chłodnego wiatru do środka. Obserwował każdy jego krok i zastanawiał się, jak to będzie być tam daleko w górze, z dala od wszystkich, z dala od mamy, sióstr, Eliota, z dala od Tristana. Był tak wściekły na samego siebie, robił wszystko, by uniknąć takiej sytuacji. Nie angażował się, nawet znajomości jakie zawierał, były chwilowe, a jedna osoba zmieniła wszystko, sprawiła że odejście będzie trudniejsze, niż myślał. Zdawał sobie sprawę, że może nigdy nie wrócić. Pewnie, świat wyglądał teraz inaczej, technika również, ale maszyny nadal były tylko maszynami i wszystko mogło pójść nie tak, zresztą nie znikał na rok, dwa, trzy, miało go nie być tak długo, mógł nigdy nie wrócić. To mogły być ostatnie miesiące, kiedy widział go takiego jak teraz, uśmiechniętego, kręcącego się dookoła, poruszającego wolno w rytm muzyki płynącej z radia, z włosami rozwianymi od wiatru, który tutaj wiał mocniej, niż w innych miejscach. Chciał zatrzymać ten obraz na zawsze, nie potrafił oderwać od niego wzroku, nie mógł, nie chciał.

Okłamywał go, a Tristan będący tutaj z nim, był tak szczery, nie okryty żadną maską, cały on, prawdziwy tak jak zawsze. Musiał to przerwać, zmobilizować się i zachować jak prawdziwy mężczyzna, wyrzucić z siebie całą prawdę i nareszcie dać sobie spokój. Teraz musiał się skupić na czymś innym, nie miał czasu na uczucia, związki, rozproszenie. Wiedział, kim chce być i co robić od swoich trzynastych urodzin i nikt nie mógł sprawić, by zmienił swoje plany. Nikt, nawet Tristan Willis. Zobaczył, jak loczek podbiega i pogłaśnia muzykę, uśmiechając się do niego radośnie. Nie potrafił nie odwzajemnić tego gestu.

– No dalej Jules, nie bądź takim sztywniakiem, chciałeś przygody, a teraz siedzisz w samochodzie z pogrzebową miną – powiedział marudnym głosem i pociągnął go za rękę, zmuszając do opuszczenia tego bezpiecznego schronu, jakim był samochód.

– Co robisz? – zapytał ze śmiechem, widząc jak chłopak kręci się i wymachuję rękoma, śpiewając słowa piosenki.

– Nie widać? Tańczę – wyjaśnił, wywracając oczami. – Ty z resztą też – chwycił go za dłonie i przyciągnął bliżej siebie. – Tańczymy razem, zapewne wyglądając przy tym koszmarnie, ale nikt nas tutaj nie widzi prawda? – zapytał, wtulając nos w jego szyję, łaskoczą go lokami.

– Prawda, prawda – przytaknął i z westchnieniem ulgi objął chłopaka w pasie.

Melodie zmieniały się, ich kroki zwalniały, by po chwili przyspieszyć, kołysali się w milczeniu, nie potrzebując słów akurat w tym momencie, w chwili, która została skradziona nocy, wyszarpnięta z jej mocnego uścisku i wciśnięta w ich ramiona, niczym prezent, dar od losu, obietnica czegoś wspaniałego, ulotnego, w ostatecznym rozrachunku przynoszącego tylko ból.

– Niektórzy mówią, że gwiazdy są jak ludzie, którzy są daleko od nas, ale dzięki ciemnemu niebu i nocy mogą być tuż obok. Myślisz, że to prawda? – zapytał niespodziewanie Tristan, a Julian zamarł w miejscu słysząc słowa, które wypowiedział. – Sądzisz, że jakaś z tych gwiazd świeci tylko dla nas?

Spojrzał w ciemne niebo usłane gwiazdami, zastanawiając się nad słowami loczka, nie wierzył w takie głupoty. Nie był romantykiem, który trzymał się bajek, by poczuć się lepiej, ale w tym momencie chciał, by jakaś z gwiazd zaświeciła tylko dla nich. Westchnął, myśląc o ciszy, rozstaniu, słowie żegnaj. Za jakiś czas jedna gwiazda będzie świeciła tylko dla ciebie pomyślał, ale te słowa nie opuściły jego ust.

– Pewnie, myślę że niejedna gwiazda świeci dziś dla nas – powiedział w zamian i pocałował chłopaka, chcąc uniknąć kolejnych pytań, które mogły doprowadzić go na skraj.

***

Wrzesień odszedł w zapomnienie szybciej, niż mogliby się tego spodziewać. Tristan przez cały wakacyjny czas miał świadomość, że od października będzie musiał wrócić na uczelnię i zmagać się z kolejnymi beznadziejnymi przedmiotami, które były zbyt trudne do zrozumienia. Całe szczęście miał teraz Juliana, który jakimś cudem znał ludzi, którzy potrafili prawie wszystko, więc liczył na małą pomoc z trudnymi zadaniami.

Chciał, by pogoda zmieniła się choć trochę. Nie miał wielkich wymagań, naprawdę zadowoliłby się po prostu odrobiną deszczu, wiatru i mgły. Niestety mógł o tym tylko pomarzyć, w końcu to była Floryda, więc słońce nadal świeciło wysoko na niebie, a wiatr owszem wiał, ale nie przywodził na myśl jesieni, która zbliżała się wielkimi krokami.

Pierwsze dni nowego semestru minęły zastraszająco szybko i jeżeli tak miał minąć mu cały rok, to Boże dopomóż, może to jakoś przetrwa. Nim się obejrzał, była już połowa miesiąca i miał pierwsze prace do napisania, co zmuszało go do przesiadywania w domu z dala od Juliana, który zajmował się swoimi sprawami i sam miał zbyt mało wolnego czasu. Tęsknił za leniwymi popołudniami spędzanymi na długich rozmowach i wieczorami, gdy cisza i ocean były ich jedynym towarzystwem. Oczywiście widywali się codziennie, punktualnie o piątej rano spotykali w umówionym miejscu na plaży i biegali po ciepłym piasku, jednak to nie było to samo, co spokojne spotkanie i czas dla siebie.

Nareszcie nadeszła upragniona sobota i Tristan nie mógł się doczekać wieczora. To nie tak, że nie potrafił zorganizować sobie czasu bez Juliana, po prostu przebywanie z szatynem sprawiało, że czuł się szczęśliwszy i pogodniejszy. Przez cały dzień krzątał się po domu, by nareszcie usłyszeć upragniony dzwonek. Zbiegł po schodach, otworzył drzwi i zamarł, ponieważ zamiast zobaczyć szatyna, miał przed sobą siostrę i Eliota, którzy uśmiechali się jakoś dziwie, zbyt dziwnie nawet na nich. Zmarszczył brwi i z naburmuszoną miną wpuścił ich do środka.

– Jak miło zobaczyć radość na twarzy brata – stwierdziła dziewczyna i cmoknęła go krótko w policzek, wchodząc do środka.

– Serio, nie wiem dlaczego zadzwoniliście, a nie weszliście sami – powiedział rozzłoszczony, ponieważ miał spędzić czas ze swoim chłopakiem, a nie z tą dwójką, która momentami była bardzo irytująca.

– Też się cieszę, że cię widzę Tris – parsknął blondyn i roześmiał się głośno w ten swój głupi sposób.

– Czego chcecie? – zapytał, od razu przechodząc do meritum.

– Słyszeliśmy, że Jules dziś do ciebie wpadnie, więc pomyśleliśmy, że wpadniemy i spędzimy czas razem w czwórkę – wyjaśnił blondyn, z taką radością, jakby ogłaszał światu najwspanialszy plan.

– Po co? – naprawdę nie rozumiał, dlaczego musieli się wprosić akurat dziś.

– Jezu Tristan – jęknęła Alannah, ostentacyjnie przewracając oczami. – Chcemy zrobić sobie podwójną randkę, może być? Zadowala cię taka odpowiedź?

– Szczerze mówiąc, to nie. Wolałbym, żebyście sobie poszli, ale znając was, to nie ma na to nawet najmniejszych szans – stwierdził spochmurniały, ale uśmiechnął się lekko, gdy usłyszał pukanie do drzwi. – Cześć Jules – pochylił się i cmoknął szatyna w usta, rumieniąc się delikatnie, ponieważ był świadomy wzroku swojej siostry. – Niestety mamy towarzystwo – wskazał na parę stojącą w przedpokoju.

– Och no cóż, trudno – mruknął Sennett, uśmiechając się do przyjaciela i ściskając mu dłoń na przywitanie. – Cześć stary.

– Dawno cię nie widziałem Jules – zauważył głosem pozbawionym wyrzutów blondyn. – Jak tam twoje przygotowania do... – urwał nagle, widząc, jak szatyn kręci szybko głową, dając mu jakieś znaki – ... do egzaminów w tym semestrze – dokończył, zmyślając pytanie.

– Świetnie, myślę że pójdzie mi bez problemu – odparł lekko szatyn, oddychając głęboko.

– Obkuty jak zawsze – zaśmiał się Eliot. – To co dziś robimy? Mam nadzieję, że nie macie nam za złe, że postanowiliśmy się wprosić.

– Nie ma sprawy – Julian uśmiechnął się z trudem, starając się nadać barwie swojego głosu przyjazny ton.

– A co mieliście w planach? – zapytała siostra loczka, milcząca od jakiegoś czasu.

– Chcieliśmy pójść na plażę, posiedzieć na molo, zjeść coś i to tyle.

– Świetnie, pójdziemy z wami dobrze? Dawno nie byłam na plaży – ucieszyła się dziewczyna, a Willis westchnął, słysząc, co powiedziała.

– Byłaś na wakacjach w Hiszpanii, tam są chyba plaże – powiedział powoli, zbierając się do wyjścia.

– Cóż chodziło mi o naszą plażę – oczywiście jego siostra zawsze musiała mieć jakąś odpowiedź w zanadrzu.

– Mam dla nas coś do jedzenia – powiedział mu cicho Jules, ściskając uspokajająco jego dłoń. – Myślę, że dla tej dwójki też coś zostanie.

– Zorganizujcie sobie jedzenie, bo nie mam zamiaru się dzielić! – krzyknął do nich Tristan, wywołując ledwie zauważalny uśmiech Juliana. Wydawało mu się, że szatyn jest zmęczony i dziwnie wyciszony. Chciał o to zapytać, ale nie mógł w obecności siostry i jej faceta.

– Podzielicie się z nami – odkrzyknęła blondynka ze śmiechem, ale nie słysząc odpowiedzi mogła domyślić się, że raczej będą głodni, jeżeli nie skombinują sobie jakiegoś jedzenia. – Dobra, wstąpmy po drodze po coś smacznego. A mama podobno uczyła nas dzielić się z innymi.

***

Siedzieli na molo z nogami w wodzie, poruszając stopami, którymi szturchali się co jakiś czas. Małe uśmiechy gościły na ich ustach, gdy zerkali na siebie, łapiąc swój wzrok. Ignorowali obecność Eliota i Lany, którzy oczywiście byli bardzo głośni i przytłaczający. Zajadali się owocami, które przygotował Julian i Tristan naprawdę był wdzięczny za kogoś takiego jak błękitnooki, kto nie obżerał się słodyczami i Fast foodami.  I tak miał już takie okresy w swoim życiu, podczas których zjadł wystarczającą ilość świństw i niezdrowego jedzenia. Nie pomyślałby, że polubi takie potrawy, jakie serwował mu szatyn, chociaż czasami z chęcią objadali się pizzą lub innymi zamawianymi smakołykami.

Szturchnął Juliana i kazał mu spojrzeć na zakochaną parę siedzącą obok, która oczywiście zamówiła sobie pokaźną ilość jedzenia i teraz pałaszowała wszystko, głośno przy tym dyskutując.

– Jeżeli tak wyglądają ich spotkania, to nigdy więcej nie chcę podwójnej randki z nimi – wyszeptał mu do ucha Julian, wykorzystując ich bliskość i cmokając go w policzek.

– Taa oni są dość dziwni – stwierdził brunet, zerkając jeszcze raz na siostrę. – Nawet dziwniejsi od nas.

Jules zapatrzył się w zachodzące słońce, myśląc o tym, że dziś miał porozmawiać z Tristanem. To była dobra okazja, mieli spędzić razem wieczór, a później po wszystkim wyznałby mu prawdę, jednak los po raz kolejny postanowił pokrzyżować mu plany. Nie mógł zrobić tego przy świadkach, szczególnie przy zakręconym przyjacielu, który i tak prawie wypaplał prawdę w obecności loczka. Musiał uprzedzić blondyna, by powstrzymał się od komentarzy w obecności Willisa. Zostało mu dziesięć miesięcy i nie miał pojęcia, co wydarzy się przez ten czas. Chciałby spędzić każdy możliwy dzień ze swoim chłopakiem, jednak wiedział, że nie będzie miał tej możliwości. Młodszy zaczął kolejny rok nauki i już czuł się przytłoczony, a on sam miał wystarczająco na głowie, by ledwo znaleźć czas na sen i chwilę odpoczynku. Świadomość tego, że został im mniej niż rok, a siedzący obok Tristan nie miał o niczym pojęcia sprawiała, że czuł się jak największy na świecie dupek, ale nie potrafił nic z tym zrobić. Odzywała się w nim egoistyczna natura, jakiś głos mówiący mu, by zatrzymał przy sobie tego chłopaka tak długo, jak tylko to było możliwe.

– Jules – wymruczał zielonooki, kładąc mu głowę na ramieniu, patrząc przed siebie zamyślonym wzrokiem.

– Tak?

– Powiem teraz coś, co nie przychodzi mi z łatwością, ponieważ nie jestem taki, nie mówię o swoich emocjach zbyt często, co pewnie zdążyłeś zauważyć, ale naprawdę to właśnie czułem, naprawdę za tobą tęskniłem. Nic nie mów, dobrze?

Spojrzał na siedzącego obok chłopaka, otwierającego się przed nim, odkrywającego swoją prawdziwą twarz, zrzucającego maskę. Poprosił go o milczenie, więc nie miał zamiaru się odzywać. Byli inni niż reszta par, jakie znali. Nie mówili zbyt wiele, nie wyznali sobie miłości, ale nie potrzebowali słów, by wiedzieć, że są dla siebie ważni.

Żaden z nich nie był marzycielem, romantykiem uciekającym w jakieś nieistniejące miejsca. Byli rozgoryczeni, bardziej cyniczni i patrzący na świat z dystansem. Nie wierzyli w wielkie uczucia, w miłość, która będzie trwać do końca życia, a nawet dłużej. Byli zdystansowani i obojętni wobec otaczającego świata. Inni pod każdym względem. Myśleli inaczej, patrzyli inaczej, czuli inaczej. Inaczej nie znaczyło źle, nie oznaczało, że byli pozbawieni ciepła, nie czyniło z nich złych ludzi. Uczyli się siebie od dnia w którym się poznali. Uczyli się jak troszczyć się o drugą osobę, jak kochać ją i być przy niej, nawet wtedy, gdy dzielą ich kilometry. Uczyli się, czym jest pragnienie, pożądanie i pasja. I jeśli Julian miał być szczery, to wyznałby, że nigdy nie czuł się tak jak teraz i nie miał na myśli tego, że przy Tristanie odkrył, jak to jest być tylko dla kogoś, jak wyznawać swoje tajemnice i sekrety, jak pokazywać swoją prawdziwą twarz pełną wad i niedoskonałości komuś, kto nie jest twoją rodziną. Nareszcie czuł, że wie, co było nie tak przez te wszystkie lata. Przez cały czas wydawało mu się, że wie czym jest życie, ale to była tylko iluzja, ponieważ prawdziwe życie zaczyna się wtedy, gdy płaczemy, gdy nie jesteśmy w stanie powstrzymać łez, spływających nam po policzkach, gdy płaczemy z radości i smutku, gdy płaczemy przez kogoś i z kimś, gdy jesteśmy powodem łez i gdy mamy kogoś, kto sprawi, że przestaniemy płakać.

Odwrócił twarz w stronę oceanu, chłonąc jego siłę i nieskończoność. Ścisnął mocniej dłoń Tristana, ułożoną na jego nodze i przymknął powieki rozkoszując się tą chwilą. Poczuł ramiona chłopaka, starającego przytulić się do niego, więc objął go, przyciągając do swojego ciała i starał się nie myśleć o jednym słowie, które cały czas krążyło mu po głowie Żegnaj.

***

Ten ostatni dzień października zapowiadał się wyjątkowo przyjemnie. Słońce skryło się już za horyzontem i nie niepokoiło nikogo swoimi promieniami, ogrzewającymi skórę zbyt mocno jak na prawie listopad. Julian zerknął na zegarek i dostrzegł, że jest już po dziewiętnastej, więc wszystkie szalone imprezy zapewne właśnie się rozpoczynają, a nieznośne bandy nastolatków i dzieciaków zaczną swój rytuał walenia w drzwi i dopominania się o słodycze. W takich momentach jak ten zaczynał zastanawiać się, jakim był szczęściarzem, że los zesłał mu Tristana, który teraz leżał na kanapie ustawionej naprzeciwko telewizora w salonie w rozciągniętej, starej koszulce, podartych spodniach i włosach rozrzuconych na poduszce. Byli samotnikami, ale będąc razem potrafili rozmawiać ze sobą i spędzać wspólnie czas. Oczywiście żaden z nich nawet przez moment nie pomyślał, by wyjść na jakąś imprezę, chociażby na ten potworny bal przebierańców, na który starali się ich wyciągnąć Eliot i Alannah. Ta para chyba zaczęła myśleć, że od dnia ich podwójnej randki zaczęło ich łączyć coś na kształt przyjaźni, co skutkowało nieustannymi zaproszeniami na wspólne wyjścia, które odrzucali za każdym razem z zadowolonymi minami.

Postanowili spędzić ten wieczór w sposób, jaki sprawiał im przyjemność. Zgasili światło w całym mieszkaniu, zaciągnęli ciemne zasłony, starając ukryć się przed całym światem i zaplanowali cudowne nic nierobienie. Nie wybrali żadnego filmu do oglądania, włączyli telewizor i przeskakiwali z kanału na kanał w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Nie ugotowali niczego do zjedzenia, po prostu zamówili coś na wynos i może Tristan był zaskoczony, słysząc jak Jules zamawia dla siebie sałatkę i jakieś mięso zamiast pizzy, ale nie skomentował tego w żaden sposób. I właśnie za to szatyn kochał tego chłopaka, chociaż z trudem rozpoznał to uczucie wewnątrz siebie.

Położył się wygodnie po przeciwnej stronie kanapy i splątał swoje nogi z długimi kończynami Willisa. Uśmiechnął się, widząc jego stopy oczywiście pozbawione skarpetek, dotknął jego skóry i nie był zaskoczony chłodem, jaki poczuł pod opuszkami palców. Loczek zawsze, nawet po gorącym prysznicu, był tak zimny, jakby marzł, co budziło w Julianie dziwne opiekuńcze uczucia i tak jak teraz zsunął się z kanapy, pomaszerował do pokoju, by po chwili wrócić, opaść dokładnie na to samo miejsce i wsunąć na stopy Tristana swoje ciepłe skarpetki, które ubierał zazwyczaj do treningów w ośrodku. Uśmiechnął się, widząc stopy loczka okryte skarpetkami z rysunkowymi planetami. Nie pamiętał już, na jaką okazję dostał je od swojej mamy, ale sprawiły mu dużo radości. Zauważył, że brunet przygląda mu się z uniesionymi brwiami, zerkając to na niego, to na swoje stopy, więc roześmiał się głośno i połaskotał go w stopę, w zamian otrzymując lekkie kopnięcie w udo.

– Nie było mi zimno – odezwał się po chwili loczek, a na jego ustach zatańczył delikatny uśmiech, który szybko zniknął.

– Oczywiście, że nie – zakpił z niego Jules, ale jego dłoń głaszcząca powolnymi ruchami nogę chłopaka była przeciwieństwem jego opryskliwego tonu.

– Mamy październik, październik na Florydzie – powiedział rozbawiony Tristan, wierzgając nogami i układając się wygodniej.

– Dziękuję za informacje dotyczącą miesiąca geniuszu – zażartował i uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszką.

– Kretyn – stwierdził młodszy i ponownie skupił się na filmie emitowanym na jednym z kanałów.

– Już nie mogłem się doczekać, aż to słodkie słowo ucieknie z twoich ust – śmiech Juliana rozległ się po salonie i szatyn nie czekając na złość Tristana przyciągnął go na swoją stronę, układając go na swoim ciele. – Tak lepiej – wymruczał w jego włosy, które łaskotały go w policzek.

– Naprawdę tego nie rozumiem, jesteś niższy ode mnie, skąd masz taką siłę? – zastanawiał się głośno chłopak, ale nie starał się uciec z ramion Sennetta, przeciwnie, wtulił się w niego mocniej, mrucząc z zadowoleniem, gdy szatyn objął go ramionami w pasie.

– Mówiłem, że jestem samcem alfa – stwierdził tonem mówiącym, że to przecież oczywista oczywistość i ciche prychnięcie Tristana wywołało jego głośny śmiech. – No już, nie gniewaj się skarbie, musisz to po prostu zaakceptować.

– Nigdy – mruknął wojowniczo zielonooki i wbił swój palce w bok Juliana, a cichy pisk uciekł z ust szatyna. – To był dźwięk wydawany przez alfę? Naprawdę skarbie? – zapytał słodkim głosem, podnosząc głowę i wpatrując się w Julesa tymi dużymi, niewinnymi oczami w których kryły się złośliwe chochliki.

– Naprawdę skarbie – powtórzy po nim, parodiując jego głos. – Ty jesteś Julią w tym związku, chociaż marny ze mnie Romeo – dodał, by rozzłościć loczka jeszcze bardziej. Zazwyczaj opanowany brunet wpadający w złość, był naprawdę zabawnym widokiem.

– Nie mów tak, nie lubię porównań do Romea i Julii i co więcej nie cierpię Romea – powiedział poważnym głosem, zyskując całą uwagę starszego. – Wszyscy zachwycają się romantyczną historią, ale ile w tym romantyzmu? Śmierć nie jest romantyczna, smutek też nie jest, a już na pewno nie idiotyczne zachowanie dwójki dzieciaków. Gdyby Romeo nie pojawił się w życiu Julii, ona żyłaby i pewnie doczekała starości.

– Ale byłaby nieszczęśliwa – wtrącił szatyn, zaskoczony słowami Tristana. Nigdy nie był fanem Szekspira, ale tak przynajmniej uważał.

– I co z tego? Julia żyłaby, gdyby go nie spotkała, nawet nie wiedziałaby, że coś traci, że jest ktoś, kto mógłby dać jej namiastkę szczęścia. Cieszyłaby się z takiego życia, jakie dostała. Taka właśnie jest niezaprzeczalna prawda. Romeo zniszczył życie Julii, a tak naprawdę miał ochotę jedynie zabawić się nią.

– No weź, przecież zabił się dla niej, nie zrobił tego dla żartu – bronił zaciekle jakiegoś fikcyjnego faceta, ale w głębi duszy czuł, że broni siebie, swojej obecności w życiu Tristana i przyszłości pełnej smutku.

– Gdyby miał trochę oleju w głowie, żyliby długo szczęśliwie, ale tacy faceci jak Romeo zazwyczaj myślą tylko o swoich uczuciach szalejących w ich sercach, nie zastanawiając się nad tym, jak ich zachowanie wpłynie na innych – powiedział z całą złością Tristan i Jules skrzywił się, słysząc jego głos pełen wrogości i zapalczywości. Nie chciał nigdy kłócić się z loczkiem, bo świadomość tego, z jaką siłą chłopak oskarżał Romea sprawiała, że był przerażony wizją chwili, w której mówi o swoich planach na przyszłość.

– Rozumiem, że nie ma szans, by wyciągnąć cię kiedyś na Romea i Julię? – zaśmiał się, starając naprawić nastrój, który upadł momentalnie.

– Och, a grają to gdzieś niedaleko? – zapytał Willis z błyszczącymi oczami i podniósł się wyżej, by znaleźć się bliżej Juliana, który wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.

– Serio? Przed chwilą mówiłeś, że nienawidzisz Romea.

– Niczego takiego nie powiedziałem – zaczął obronnie, uśmiechając się do Juliana. – A zresztą, potrafię docenić dobrą sztukę.

– Oczywiście – przeczesał dłonią jego włosy, bawiąc się końcówkami, które skręcały się mocniej. – Mam nadzieję, że nigdy nie obetniesz włosów – wyszeptał zamyślony, nie rejestrując tego, że pozwolił swoim myślom wymsknąć się.

– Słucham? – zapytał zainteresowany chłopak. – Ale że nigdy czyli przez najbliższy rok, czy nigdy, nigdy?

– Nigdy przez najbliższe lata – odpowiedział zgodnie z prawdą, niebezpiecznie zbliżając się do tematu, którego nie chciał dziś poruszać.

– Och, wiesz to może być trudne, ponieważ włosy rosną Jules, i nie wyobrażam sobie, jak bardzo mogą urosnąć przez lata – młodszy zachichotał najwyraźniej na samą myśl o tak długich włosach i Julian musiał przyznać, że ma rację.

– Po prostu niech nie będą krótsze niż teraz – poprosił i pogłaskał go po głowie, sunąc dłonią niżej, ostatecznie lokując ją na karku młodszego.

– Nie ma sprawy, a teraz jeżeli już jesteś tym głupim Romeo, to chociaż mnie pocałuj – zarządził i złożył usta w dziubek, wywołując głośny śmiech Juliana, który chciał tylko zrobić mu zdjęcie, by móc nabijać się z niego przez lata, do końca życia. Jednak zauważył zmarszczkę między brwiami chłopaka i grymas na jego twarzy, więc posłusznie pochylił się i cmoknął go krótko w usta, składając na nich małego buziaka.

– Nie wierzę, że to mówię, ale czasami zdarza ci się być słodkim – wymamrotał prosto w usta młodszego, który pogłębił pocałunek, nie odsuwając się od jego warg.

– Tylko czasami? – zapytał, gdy ponownie położył się na starszym chłopaku i przytulił policzek do koszulki, którą Jules miał na sobie.

– Nie pochlebiaj sobie – powiedział rozbawiony szatyn i uśmiechnął się, słysząc niewyraźne mamrotanie Tristana, który najwyraźniej rzucał w niego teraz jakimiś obelgami równie strasznymi jak on sam.

W takich chwilach jak ta, zaczynał zastanawiać się, czy gdyby poznał loczka wcześniej, czy nadal tak bardzo chciałby spełnić swoje marzenie. Może wtedy pragnąłby czegoś innego, może jego marzeniem byłaby rodzina, mąż, dziecko, jakieś zwierzątko i mały domek na obrzeżach Londynu, a nie podbój kosmosu i misja, z której mógł wrócić ledwie żywy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top