Prolog

Szłam dzielnie u boku Cullenów niczego się nie bojąc. Ciekawe co powiedzą Volturi kiedy mnie zobaczą? Zachichotałam cicho do samej siebie.
- Z czego się tak śmiejesz kochanie?- zapytał Edward opiekuńczym tonem.
- Z ich min kiedy mnie zobaczą.- chichoczę dalej.
- Tak to może być dla nich prawdziwy szok.- mówi cicho brunet i patrzy na mnie pokrzepiająco a to sprawia że moje serce topnieje. Wzdycham. Nie zamierzam do nich wracać. Za nic. Za żadne skarby świata. Choćby mnie błagali na kolana. Kto normalny więzi niewinną dziewczynę w zamku!? No kto!? Mam tego dość. To moje życie. Zaciskam gniewnie pięści i podnoszę wzrok pewnie przed siebie. Już ja im pokażę na co mnie stać. Dochodzimy do pola bitwy. Volturi zmierzają nam naprzeciw i ściągają kaptury.
- Aro porozmawiajmy jak kiedyś.- prosi Carlise łagodnym tonem. Rozmawiają ale wógle ich nie słucham bo wszystko dzieje się bardzo szybko. Oskarżenie Iriny okazuje się bezpodstawne. Patrzę jak Kajysz ją zabija. Edward krzyczy. Ja też krzyczę.
- Nie!- na dźwięk mojego głosu zamierają wszyscy. Volturi stoją jakby zamrożeni a Aro pierwszy podnosi na mnie wzrok. Kajusz jest w szoku a Marek stoi z otwartymi ustami. Blondyn pierwszy dochodzi do siebie.
- Aro tam jest nasza córeczka.- warczy tonem nie znoszącym sprzeciwu.- niech tu przyjdzie.- wydaje rozkaz. Wzrok Aro łagodnieje właściwie to wyraża teraz czystą miłość.
- Najdroższe dziecko chodź do nas.- prosi delikatnym tonem wręcz czułym wyciągając ręce w moją stronę. Warczę najeżona.
- Nie! Nigdy!- syczę wściekła. Kajusz robi ruch w moją stronę ale Aro go zatrzymuje dłonią. Wiem że blondyn nigdy by mnie nie skrzywdził on chce tylko żebym do niego wróciła.
- Drogie dziecko my cię kochamy i proszę wybacz nam. Chcemy tylko twojej miłości niczego więcej.- błaga Aro.
- Czy ty siebie słyszysz!?- dre się nie panując nad emocjami.- zamknięcie w wieży nazywasz miłością!?
- Córeczko nie rób nam tego i wróć z nami.- dołącza Kajusz jego wzrok jego wzrok jest pełen furii ale i smutku.- należysz do nas wiesz o tym.
- Nigdy nie bedę wasza nawet gdyby od tego zależało moje życie.- mówie zimnym tonem. Spojrzenie blondyna ciemnieje. Wygląda na bardziej wkurzonego i zranionego niż pozostali.
- Złap ją.- blondyn syczy rozkaz do Jane.- tylko delikatnie żeby nic sobie nie połamała. To nasza dziewczynka. Jane rusza do ataku ale wraca z kwitkiem ponieważ odpycham ją mocą telekinezy. Kiedy udowadniamy że Renesme jest niewinna chcemy odejść ale Kajysz niespodziewanie mnie atakuje. Chce złapać mnie przy pomocy wampirzej prędzkości ale ja się nie dam. Prubuje chwycić mój nadgarstek ale ja się nie daję. Odpycham go równie mocno co Jane. Wampir ląduje z głośnym łoskotem na śniegu. Wógle się tym nie przejmuję. Blondyn się podnosi i patrzy na mnie pożądliwym wzrokiem. W jego oczach widzę czystą niepohamowaną złość że nie może mnie mieć.
- To jeszcze nie koniec.- syczy groźnie do mnie.- wrócisz z nami do domu.
- Twoja pieprzona Volterra nigdy nie była moim domem!- warczę do niego. To jeszcze bardziej podsyca jego furię. Aro i Marek mają błagalny wzrok. Kajusz po prostu od wraca się ode mnie i wraca do swoich braci. Z tąd słyszę jak zgrzyta zębami z tłumionej złości. Śmieję się wewnętrznie. Wygrałam! Ja naprawdę wygrałam! Uśmiecham się do Volturi. Blondyn patrzy prosto na mnie.
- Do zobaczenia nigdy.- mówię posyłając im uśmieszek godny zwycięzcy. Wzrok blondyna mógłby zabić kiedy na mnie patrzy.
- Kochamy cię córeczko. To jeszcze nie koniec.- dodaje Aro łagodnym tonem. Patrzę jak znikają.
- To chwilowo koniec.- wzdycham i odchodzę razem z Cullenami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top