Prolog
Księżyc rzucał lekką poświatę na leśną polanę, po której roznosiły się szepty. Znajdowało się tam około trzydziestu osób. Nie byli to żadni szlachcice bądź rycerze. Nie, to byli zwykli mieszkańcy pobliskiej wioski. Większość z nich to byli mężczyźni, lecz znalazło się tam również kilka kobiet. Wszyscy wydawali się podekscytowani i przerażeni jednocześni. Przecież nie codziennie wymyka się z wioski do lasu na tajemnicze spotkania...
Rozmowy ucichły, gdy na ogromny pieńku drzewa stanęła wysoka postać. Jesienny wiatr zabawiał się czarną peleryną, która wydawała się delikatna i wygodna. Wszystko jakby zamarło- zwierzęta nie hałasowały, drzewa nie ruszały gałęźmi, a ludzie na polanie wpatrywali się wyczekująco w nowo przybyłego.
Odrzucił on kaptur z głowy, ukazując swoje blond włosy, sięgające mu do połowy szyi. Omiótł złowrogim spojrzeniem polanę, a na jego bladej twarzy zaigrał lekki uśmiech.
-Witajcie!- zaczął radosnym głosem.- Zapewne dobrze znacie powód tego spotkania. -Znów rozejrzał się po twarzach zebranych.- A dla tych, którzy nie wiedzą, bądź zapomnieli, przypomnę: jesteśmy tutaj po to, aby wznieść bunt. Powstanie. Rewolucję!
Zauważył, jak wszyscy patrzą na siebie wzajemnie z niepewnością, a nawet strachem w oczach.
-Zgaduję, że waszym powodem do strachu są zwiadowcy, którzy na machnięcie ręki króla gotów są zabić wszystkich walczących.- Po radości nie został nawet ślad. Głos blondyna wydawał się chłodny i poważny tak jak on sam.- Skoro już o zwiadowcach mowa... Czy nie wydaje wam się to dziwne, że po rodzinie królewskiej są najwyżej w hierarchii kraju?
W odpowiedzi usłyszał niepewne pomruki zgody. Trafił w dziesiątkę.
-Mają zgodę na zabójstwo. Mogą przewodzić wojskiem... Kiedyś tez ktoś im się przeciwstawił. Chciał dobrze dla kraju- mówił coraz głośniej.- Wyplewić zło i niebezpieczeństwo, jakie niesie za sobą ta grupa! Uważają oni, że wszystko im się należy... A co się stało z owym człowiekiem, o którym mówiłem? Wygnano go. Próbowano zabić!- Zaśmiał się gorzko.- Oto sprawiedliwość, jaka istnieje w tym kraju. Dlatego!- zawołał, przerywając rozmowy, które zaczynały ociekać nienawiścią.- Dlatego was tutaj zebrałem. Chcę, abyśmy stworzyli organizację, która przekona króla i zwiadowców, że my, zwykli ludzie, nie jesteśmy od nich gorsi! Nawet jeśli nas rozbiją, odrodzimy się. Jak feniks. Bo my to Pióro Feniksa!
Zebrani zaczęli klaskać, wiwatować, a niektórzy nawet gwizdać. W końcu coś mogłoby się zmienić. W końcu jakiś promyk nadziei na wydostanie się z biedy i niedoli...
-W dodatku- kontynuował chłopak- z tego co mi wiadomo, to ostatnio w ich szeregi wstąpiła dziewczyna. Nie mówię oczywiście, że to złe!- Skłonił się lekko obecnym na polanie paniom.- Lecz, czy to nie za wiele jak dla młodej dziewczyny? Zabójstwa, krew... Pewnie może się także stać celem jakiś okrutników- mówił z bólem w głosie. - Jakim można być potworem, aby coś takiego zrobić...!
-To niedorzeczne!- zawołała jakaś przerażona kobieta.
-Niemoralne!
-Okrutne!
-Już do reszty zwariowali!
Dziewiętnastolatek z dumą patrzył na swoje dzieło. Strasznie podani oni na manipulację, pomyślał.
-Kolejne spotkanie odbędzie się za tydzień. Zostaniecie powiadomieni, gdzie będzie zorganizowane. Miłej nocy.- Zszedł z pieńka, po czym odszedł w las, zostawiając swoje przyszłe narzędzia. Minął on niskiego bruneta, który patrzył na niego z podziwem.
-Świetnie ci to wyszło, panie- powiedział chłopczyk, ruszając za blondynem.
-Dziękuję, August. Za niedługo cię tego nauczę, bądź cierpliwy.- Uśmiechnął się, widząc radość swego młodego ucznia.
Szli spokojnie przez las, gdy ktoś nagle krzyknął:
-Stój, morderco!
Manipulator wywrócił oczami, po czym odwrócił się i spojrzał ze spokojem na mężczyznę, który zmierzał w ich kierunku.
-Mogę ci w czymś pomóc?
-Czemu podpuszczasz ludzi, aby walczyli za ciebie? I kim ty, do jasnej cholery, jesteś?- Siwowłosy wręcz wypluwał te słowa, pełne pogardy.- Dlaczego chcesz wzniecić wojnę domową?
Blondyn uśmiechnął się tylko lodowato, po czym wbił starszemu mężczyźnie sztylet w serce.
-Taki mam rozkaz. A dla nich... To będzie miła ucieczka od rutyny, czyż nie? - Wyjął zakrwawiony sztylet i kopniakiem posłał swoją ofiarę na ziemię.- A odpowiadając na twe pytanie o moją tożsamość... Jestem Aiko. Syn Morgaratha.
Morderca wytarł narzędzie zbrodni o bluzkę umierającego mężczyzny, po czym spojrzał na Augusta.
-Posprzątaj tu.
-Tak jak zwykle?- Chłopczyk wydawał się zobojętniały na cierpienie niewinnej osoby, lecz w jego oczach dostrzec można było niemy smutek.
Aiko przytrzymał wzrok na swoim uczniu. Musi nauczyć się bardziej kontrolować swoje emocje, pomyślał.
-Tak. Niech sądzą, że w pobliżu grasują wilki...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top