3. Noc
Gdy Rodney robił rycerzom i strażnikom wykład o tym, że powinni być bardziej ostrożni, Suzan i Halt jechali spokojnie z powrotem do swojej chatki w lesie. Księżyc świecił wysoko na niebie, przykryty kilkoma małymi chmurkami. Córka jednego z najgorszych zbrodniarzy w historii Arluenu ziewnęła przeciągle. Teraz gdy opuścił ją stres i adrenalina, czuła się okropie zmęczona.
-Szczerze, to miałem nadzieję, że cię złapią i dostaniesz porządne lanie- powiedział jej mentor.- Ostatnio strasznie się rozleniwiłaś.
Suzan spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.
-Rozleniwiłam się? Ostatnio cały czas trenuję. Mam poświęcić jeszcze noce, aby ćwiczyć?
-W sumie dobry pomysł. Gilan też czasem sypiał tylko po trzy godziny i przeżył. Jeśli chcesz się polepszyć i mieć długie życie, oczywiście.
Nie usłyszał już odpowiedzi dziewczyny, gdyż ta z hukiem spadła z konia. Na szczęście nie jechali oni szybko, więc nic poważnego się jej nie stało. Halt próbował ją obudzić, jednak gdy to nie poskutkowało, ściągnął ją na ubocze. Wsiadł na konia i odjechał. Rumak śpiącej blondynki podążył za nim. Aberald wydawał się niezadowolony z faktu zostawienia Suzan w lesie bez opieki.
-W tym lesie nie powinno być wilków- burknął do niego.- Poza tym ma broń, której umie używać. Trzeba było nie zasypiać.- Wzruszył ramionami.
***
Aiko siedział pod drzewem, a na jego twarzy malowała się nieobecność. Myślał on o swojej kochanej matce. Zawsze tak troskliwie się nim opiekowała... Była wiecznie uśmiechnięta, często opowiadała synkowi piękne bajki. Dużo mówiła też o jego ojcu- jakie to ma wielkie plany i jak bardzo by chciała, aby Aiko w przyszłości stanął u jego boku, pomagając w osiągnięciu celu. Jednak jak to zwykle bywa, dobrzy ludzie wcześnie umierają. Bóg nie oszczędza nikogo, tak samo, jak grypa, która zaatakowała matkę chłopca. Była zbyt osłabiona, by przeżyć, a żadne lekarstwa nie pomagały. Zmarła, gdy chłopiec miał zaledwie osiem latek.
Później Morgarath znalazł sobie nową żonę i z tego związku narodziła się Suzan, przyrodnia siostra Aiko. Morgarath nie darzył swojej nowej żony miłością. Trzymał ją u swego boku, ponieważ bardzo przypominała mu miłość swego życia. Po pewnym czasie stała się ona zbyt uciążliwa- uważała, że poglądy barona Gorlanu są nieuczciwe wobec mieszkańców królestwa i zwiadowców. Kilka dni po głośnym wypowiedzeniu swojego zdania zginęła w "niewyjaśnionych okolicznościach".
Myśli Aiko przeniosły nagle na planowane powstanie. Jak pozbyć się króla i irytujących zwiadowców? W jaki sposób zająć tron? Samo podburzenie mieszkańców królestwa nie wystarczy. Trzeba czegoś więcej...
-Osłabienie przez wojnę- wyszeptał Aiko. Gdyby napuścił Pictę albo Celtię na Araluen, jego plan miałby większą szansę na sukces.
Na usta chłopaka wkradł się przebiegły uśmiech. Wystarczy tylko podrobić parę listów, nakłamać władcom sąsiednich państw, udawać bezstronnego. Napięta atmosfera między krajami była niczym zbawienie dla Aiko. Ludźmi jest bardzo łatwo manipulować, pomyślał blondyn. Wystarczy tylko uderzyć w słaby punkt ofiary.
Na drodze do sukcesu stały jeszcze dwie przeszkody: Crowley i Halt. To ich najbardziej obawiał się spadkobierca Morgaratha. Tylko oni byli w stanie skutecznie pokrzyżować mu plany. Ta dwójka stanowiła główne podpory Korpusu Zwiadowców, a co za tym idzie- Araluenu. Jednak Aiko nie miał żadnego pomysłu, jak się pozbyć tego cholernego utrapienia, który spędzał mu sen z powiek. Nienawidził momentów, gdy nie wiedział, co robić. Czuł się wtedy jak normalny człowiek. A on przecież nie jest zwyczajny; powierzono mu misję, mogącą zmienić bieg historii. Dlatego wymagał od siebie, aby być w dziewięćdziesięciu procentach idealnym. Być niczym drugi Bóg... Szczególnie po ostatniej klęsce. Na samo wspomnienie czuł ból ran zadanych mu przez ojca. Jednak Aiko nie miał mu tego za złe; to była jego wina, że przegrali. Skrycie uważał, że zasłużył na większą karę, a nie zwykłe baty.
Blondyn wstał z westchnięciem. Znudziło mu się siedzenia, chciał już ruszać. Wiedział jednak, że August, jego sługa, potrzebuje snu. Irytowało go to. Podświadomie zazdrościł mu beztroski i w miarę normalnego dzieciństwa. Zazdrościł mu, że nie miał krwi na rękach. Zazdrościł, że umie odczuwać normalne emocje; nie tylko gniew, smutek i pustkę. Dlaczego on nie mógł tego posiadać? Dlaczego jego życie musiało potoczyć się w taki sposób? Dlaczego nie umarł wcześniej...?
Aiko poczuł nagły przypływ agresji. Miał ochotę kopnąć śpiącego chłopaka. Chciał go zabić, napawać się jego strachem. Zaczęły drżeć mu ręce, oddech stał się szybki, a w oczach ukazało się czyste szaleństwo. Skronie mu pulsowały, a w uszach szumiało. Czuł mocną chęć zabójstwa... Nienawidził tego. Nie lubił tych stanów, nie lubił nie mieć nad sobą kontroli. Frustrowało go to. Oparł się o pobliskie drzewo, próbując nad sobą zapanować. Nie mógł jeszcze zabić Augusta, był mu potrzebny. Poza tym polubił go. Można by rzec, że stał się jego pierwszym "przyjacielem".
Syn Morgaratha wziął głęboki wdech, spojrzał w gwiaździste niebo. Jego wygląd zawsze go uspokajał. Niektóre gwiazdy migały monotonnie, inne świeciły jasno. Rześkie powietrze sprawiało, że czuł jasność umysłu. Księżyc to wychylał się, to chował za chmurami, jakby przed kimś się ukrywał. Jak tu nie uwielbiać nocy?
***
Halt spokojnie popijał świeżą kawę z miodem, czytając dostarczone listy. W kominku, obok którego siedział, palił się delikatny płomień, ocieplający izbę. Zwiadowca napawał się ciszą, jednocześnie zagłębiając się w lekturze. Informacje, jakie przekazywały listy, lekko go niepokoiły. Ludzie zaczęli być niespokojni, panowała napięta atmosfera. Gdzieniegdzie rozlegały się szepty o powstaniu i obaleniu rządów, krążyły plotki o tak zwanym Zbawicielu. Z tego, co donosiły źródła Korpusu, to spotykał się on z biednymi ludźmi i nastawiał ich przeciw królowi. Na początku sądzono, że to jedna z sekt, jakich jest wiele, dlatego nie zwracano na ten temat zbytniej uwagi. Może popełniono błąd? Może już od razu trzeba było pozbyć się tego "Zbawiciela"?
Zwiadowca rzucił listy na stół. Myślami powrócił do niedawnej rozmowy z Crowleyem. Był pod wrażeniem, że udało mu się wraz z informatorami zebrać wiadomości na ten temat aż tak szybko. Najwidoczniej sprawa ta bardzo interesowała przywódcę zwiadowców.
Nagle rozległo się wesołe rżenie Aberalda. Nadchodził ktoś znajomy; Halt chyba wiedział nawet kto. Westchnął cicho, szykując się na wyrzuty Suzan. W takich momentach żałował, że przyjął ją na uczennicę.
Drzwi do chaty otworzyły się szeroko, a w nich stała zezłoszczona zielonooka. W jej długie włosy zaplątały się liście i gałązki.
-Czemu mnie tam zostawiłeś?- zapytała. Jej głos był spokojny, mimo odczuwanego gniewu. Głownie była to zasługa treningu nad zachowaniem powagi w ciężkich sytuacjach.
-Wilki także muszą coś jeść. Raczej nie pogardziłby leniwym smarkaczem- rzucił Halt, układając listy w równą kupkę.- Gdyby to była niezwykle ważna misja, prawdopodobnie byś zginęła- dodał po krótkiej przerwie.- Zwiadowcy często prowadzą obserwacje w nocy, albo przemieszczają się pod jej osłoną. Dlatego musisz nauczyć się panować nad zmęczeniem. Nawet kosztem swojego zdrowia.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Wpatrywała się tylko w palące się w kominku drewno. Nigdy nie przypuszczała, że zawód zwiadowców będzie aż tak ciężki...
-A poza tym, musisz ściąć włosy- przerwał ciszę szpakowaty mężczyzna i, nie czekając na żaden wyraz niezadowolenia, podał Suzan wcześniej przyniesione nożyczki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top