2. Test
Dwojga jeźdźców galopem przemierzało leśną ścieżkę. Słońce zaczynało chować się za horyzontem, zostawiając po sobie niebo wymalowane na różowo i pomarańczowo. Puszyste, lekko zaróżowione chmury szybowały leniwie nad nagimi drzewami. Zima nadchodziła wielkimi krokami, a z nią śnieg.
Suche liście chrupały pod kopytami niedużych koni.
-Halt, gdzie jedziemy?- Suzan kątem oka spojrzała na swojego mistrza. Gdy na jego twarzy zauważyła coś na kształt uśmiechu, o mało nie spadła z siodła ze zdziwienia.
Blondynka nie doczekała się odpowiedzi. Księżyc zaczął wschodzić, a wraz z nim pojawiły się gwiazdy. Za niedługo pełnia, pomyślała dziewczyna.
Po kilkunastu minutach jazdy dotarli do lasu w pobliżu zamku Redmont. Był on niewielki, a większość drzew została wycięta na potrzeby wioski. Uczennica zwiadowcy spojrzała ze smutkiem na budowlę na planie trójkąta. Wiązała z tym miejscem tak wiele wspomnień...
Zatrzymali się przed wysoką postacią w szarej pelerynie. Gdy księżyc oświecił jego twarz, Suzan rozpoznała go od razu. Był to sir Rodney- Mistrz Szkoły Rycerskiej. Pod ogromnymi wąsami widniał radosny uśmiech, a w jego niebieskich oczach widniało lekkie zniecierpliwienie. Uczennica Halta zaczęła niepokoić się coraz bardziej. To wszystko jest zbyt podejrzane, pomyślała.
-Jesteście. Idealnie na czas- przywitał ich Rodney.
-Nie mógłbym spóźnić się na takie wydarzenie.- Ponury zwiadowca zsiadł z konia i przywiązał go przy pobliskim drzewie.- Chodź, powiem ci, jaką masz misję do wykonania- zwrócił się do Suzan.
-Misję? Jaką misję?- Córka Morgaratha także przywiązała swojego kuca do drzewa.
Halt westchnął znużony.
-Za dużo pytań zadajesz. Lepiej siadaj i słuchaj. - Gdy dziewczyna wykonała polecenie, kontynuował.- Twoje zadanie polega na wkradnięciu się do donżonu, czyli tej wieży na dziedzińcu. Z gabinetu barona masz wykraść szkatułkę, która stoi na biurku.
-Czemu mam wykraść szkatułkę barona? Przecież to jest...- urwała, gdy zauważyła lodowate spojrzenie Halta.- Przepraszam- burknęła.
-Więc jak już mówiłem, masz ukraść tę szkatułkę- powiedział ostrym tonem szpakowaty mężczyzna.- Barona nie ma w zamku od tygodnia. Oczywiście nie możesz dać się złapać strażnikom.
Rodney prychnął śmiechem. Z trudem tłumił śmiech, gdy zwiadowca patrzył na niego zirytowany.
-To brzmi jak jakieś zlecenie zabójstwa- powiedział, starając się nie śmiać.- Tak naprawdę to jest tylko test dla przyszłych strażników. Kazałem im pilnować zamku pod nieobecność barona, aby oswoili się ze swoim zawodem. Zwróciłem uwagę na szkatułkę, że ktoś może chcieć ją ukraść, lecz pewnie ich uwaga została już osłabiona przez te kilka dni.- Niespodziewanie spoważniał i spojrzał na Suzan.- Jeśli cię zauważą, zaczną uważać cię za wroga. Istnieje niewielka szansa, że mogą cię nawet zabić.
Blondynka skrzywiła się odrobinę. Obiecała sobie, że nie ukaże się strażnikom. Nagle oberwała szarą peleryną w twarz. Wzięła materiał w dłonie i spojrzała pytająco na Halta.
-Masz na sobie płaszcz zwiadowcy. Wydawałoby się to dziwne, gdyby ktoś z Korpusu włamywał się do zamku w środku nocy, prawda?- wytłumaczył.
Suzan z bólem na sercu założyła nowe odzienie. Przez chwilę faktycznie poczuła się jak złodziejka. Chcąc odpędzić to uczucie, nałożyła kaptur na głowę. Cień przykrył jej połowę twarzy.
-Czyli mogę już iść?- zapytała.
-Tak, tak. Tylko nie daj się zabić. -Halt głaskał Abelarda pomiędzy uszami, niezbyt zwracając uwagę na uczennicę.
-Łatwo mówić... - powiedziała pod nosem 'złodziejka'.
***
Suzan zbiegała po schodach wieży. Ledwo dotykała stopni stopami. Starała się być cicho. Starała się być cieniem. Ze wstrzymanym oddechem zbliżała się coraz bliżej wyjścia. Nie podobała jej się obecna sytuacja. W jej głowie wirowały myśli, które próbowała, nieskutecznie, odpędzić. Czy faktycznie mogą ją zabić? Wiele razy była blisko śmierci. Jednak tym razem było inaczej. Nie wiedziała pod jakim względem, ale czuła to. Może to dlatego, że wcześniej nie była w pełni świadoma Śmierci, którą minęła o kilka kroków.
Widziała już drzwi. Była blisko. Ścisnęła mocniej szkatułkę. Uda mi się! - pomyślała. Kiedy miała nacisnąć klamkę, zawahała się. Co, jeśli ktoś stoi przed ogromnymi drzwiami? Byłoby już po niej... Musiała dokładnie, lecz szybko przemyśleć plan działania. Miała kilka opcji: wejść ponownie na wieżę i zejść po ścianie, wyjść drzwiami jakby nigdy nic, albo poszukać innego wyjścia. Awaryjnego.
-Musi tu jakieś być. To niemożliwe, aby baron nie miał innej drogi ucieczki w razie ataku- szeptała sama do siebie, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu.
Spojrzała pod schody. Na pierwszy rzut oka nie było tam niczego. Jednak dzięki ciężkim treningom zwiadowczyni ujrzała niewielkie, ledwo widoczne zawiasy. Uśmiechnęła się, dumna ze swojego odkrycia. Podeszła do drewnianej klapy i spróbowała ją podnieść. Była ciężka. Suzan musiała odłożyć na chwilę szkatułkę i użyć dwóch rąk. Przy otwieraniu towarzyszył jej głośny skrzyp starych zawiasów, który wprawił ją w panikę. Miała ogromną nadzieję, że nikt nie usłyszał hałasu. Dziewczyna zajrzała do środka. Było tam strasznie ciemno. Sznurowa drabinka prowadziła w nicość. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i wilgoci.
Suzan wepchnęła swoją zdobycz za pas, obok noży. Zaczęła powoli schodzić po drabince w dół. Gdy zeszła wystarczająco nisko, pociągnęła za sznur zwisający z klapy. Kawał drewna spadł z hukiem, oddzielając złodziejkę od jej jedynego źródła światła.
****
Oczy uczennicy Halta przyzwyczaiły się już do ciemności, dzięki czemu nie szła całkowicie na oślep przez długi korytarz. Był on obłożony kamieniami, a pod stopami dziewczyny chlupało błoto. Co chwilę odwracała się, słysząc odgłos spadających kropel wody. Było tam zimno. Bardzo zimno.
Strażnicy zauważyli już zniknięcie szkatułki. Gdy Suzan byłą już prawie w połowie drabiny, usłyszała zaniepokojony krzyk oraz tupot wielu stóp. Modliła się, aby rycerze nie znaleźli klapy.
Była już blisko wyjścia. Kilka metrów przed blondynką znajdowała się kolejna drabinka. Gdy już do niej doszła, podziękowała wszelkim bóstwom za pomoc w przeżyciu. Z wielką radością otworzyła przykrytą mchem klapę, po czym zaczerpnęła głęboki wdech świeżego powietrza. Rozejrzała się. Była niedaleko miejsca, gdzie miała oddać szkatułkę Haltowi. Uradowana, zamknęła klapę i zaczęła się skradać. Musiała uważać, aby żaden ze strażników jej nie zauważył.
Jej cel znajdował się już blisko. Nagle doszły ją odgłosy pogoni- skowyt psów gończych, tętent koni oraz nawoływania. Serce zabiło jej mocniej, jednak nie rzuciła się do biegu, mimo że tego pragnęły jej nogi. Powoli i po cichu przesuwała się do przodu, skryta w cieniu.
Udało się jej. Zdała test.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top