Rozdział XXXVII
SARAH
Od razu po wykładach wsiadam w samochód i jadę do Jane, aby poinformować ją moim błogosławionym stanie. Jestem bardzo podekscytowana oraz ciekawa jej reakcji. Zoey poinformowałam wczoraj przez telefon. Brunetka oczywiście zaczęła piszczeć i gratulować mi niezliczoną ilość razy. Oraz, rzecz jasna, chce być chrzestną. Zakładam jednak, że Osborne powie mi to samo. I jak ja mam to pogodzić?
Rozradowana ochoczo pukam do drzwi. Kiedy powoli się otwierają, chcę coś powiedzieć, jednak widok przede mną przyprawia mnie o mdłości, gdyż moim oczom ukazuje się Jason Tyler.
Przecież tu mieszka, kretynko.
- Proszę, proszę, kogo nam tu przywiało - brunet uśmiecha się bezczelnie.
- Przyjechałam do Jane - odpowiadam z naciskiem na ostatni wyraz.
- Muszę pomyśleć, czy ją zawołać.
Mam ochotę mu nakopać. Powstrzymuję się jednak ze względu na moje dziecko. To byłby tylko niepotrzebny stres, a nie chcę narażać na niebezpieczeństwo maluszka. Oddycham głęboko i zaciskam dłonie w pięści, mając nadzieję, że negatywne emocje ulecą tak szybko, jak się pojawiły.
Jednak widok mojego ex udającego zamyślenie doprowadza mnie do szału. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że z wściekłości jestem czerwona jak burak. Albo papryczka chili.
- Szukasz mózgu, że tak długo to trwa? - syczę zniecierpliwiona.
- No wiesz, jesteś bezczelna.
- Nie gorzej niż Ty - prycham, po czym odchodzę kilka kroków i wyjmuję z torebki komórkę, aby zadzwonić do Jane. Dziewczyna na szczęście szybko odbiera.
- No co tam? - słyszę jej głos w słuchawce.
- Jestem pod Twoim domem, a Twój pierdolnięty braciszek nie chce mnie wpuścić - staram się opanować złość, lecz niestety nie wychodzi mi to.
- Jason pizdo! - krzyczy blondynka, a chwilę potem rozłącza się.
Zauważam, że Tyler odwraca głowę do tyłu i zapewne słucha obelg kierowanych w jego stronę przez moją przyjaciółkę. Z satysfakcją patrzę na ten przyjemny dla oka obrazek. Czuję się trochę jak zwycięzca.
Swoją drogą nie sądziłam, że po tym wszystkim mój były będzie dla mnie taki chamski. Jeszcze pamiętam, jak dosyć niedawno próbował namówić mnie do powrotu do niego, a teraz? Zachowuje się, jakbym to ja go skrzywdziła. Co złego, to nie on.
Po chwili brunet znika w środku domu, a Jane wybiega mi naprzeciw. Widać, że jest zdenerwowana. Nie dziwię się jej, mnie Jason również doprowadził do szewskiej pasji.
- Przepraszam Cię za tego skunksa - wzdycha ciężko dziewczyna. Jest jej głupio, a nie powinno tak być, gdyż to nie jest jej wina.
- Przestań, nie przepraszaj mnie za niego.
- Mieszka u mnie, więc chociaż trochę jestem za niego odpowiedzialna.
- To dorosły facet, Jane! - wyrzucam ręce do góry. - Który jest niezłym kutasem, bo zachowuje się, jakbym mu coś zrobiła. A to przez niego nasz związek się zakończył.
Albo dzięki niemu.
- Powiedziałam mu o Twoim ślubie - blondynka spuszcza głowę skruszona.
I to dlatego jest taki arogancki? Ręce opadają! Co ja mu niby zrobiłam, wychodząc za Dana? Poziom jego kretynizmu sięgnął wysokości Burdż Chalify.
- Nie możesz czuć się winna! - krzyczę na przyjaciółkę. - Mój ślub to nie jest powód do tak grubiańskiego zachowania! Wiesz co, chciałam pogadać, ale skoro on jest w domu, to umówimy się kiedy indziej.
- To coś ważnego? - Jane obdarowuje mnie spojrzeniem.
- Tak.
- No to mów - nalega. Wzdycham, zastanawiając się, czy przekazać jej tę wiadomość tak na szybko.
- Jestem w ciąży - kąciki moich ust unoszą się lekko.
Mina blondynki wygląda niczym mimika postaci z obrazu Krzyk Edvarda Muncha. Po chwili jednak dziewczyna rzuca mi się na szyję, a ja śmieję się, mówiąc jej, że zaraz mnie udusi. Jedno co mnie dziwi to to, że pierwszy raz nie słyszę jej pisku.
- Będę chrzestną, prawda? - zadaje TO pytanie. Przewracam oczami.
- Zoey też chce - grymaszę.
- To jaki problem? Dwie na raz. Dzidziusiowi to nie zaszkodzi - Jane uśmiecha się do mojego brzucha i kładzie na nim swoją dłoń. - Który to tydzień?
- Piąty - odpowiadam dumnie. Wygląda na to, że Osborne kalkuluje sobie coś w myślach, gdyż zamyślona patrzy w nieznane.
- Huhu, od razu po ślubie - porusza sugestywnie brwiami, co wywołuje u mnie głośny śmiech.
- Fakt, nie zabezpieczyliśmy się.
- To nawet lepiej, przynajmniej będę ciocią. Zaproponowałabym, żeby to oblać, ale Ty nie możesz.
- Możemy świętować z kakaem! Ale nie teraz, zbieram się, tak jak mówiłam - chcę odejść, jednak pytanie Jane zatrzymuje mnie.
- Rodzice wiedzą?
Właśnie, mamusia i tatuś. Osoby, które powinny cieszyć się moim szczęściem, a jednak potrafią tylko krytykować mojego męża. Boję się, że na wiadomość o dziecku zareagowaliby podobnie, jak na ślub.
- Nie - mówię cicho.
- Wiesz, że powinni...
- Och, przestań! Wydaje mi się, że sama podejrzewasz, jak zareagują - syczę zdenerwowana.
Zdecydowanie za dużo się denerwuję.
- Ale Sarah, urodzisz im wnuka, chyba muszą wiedzieć.
Niestety ma rację. Przecież nie chcę zrywać z nimi kontaktu, a przede wszystkim chcę, aby moje dziecko miało dobry kontakt ze swoimi dziadkami.
Macham Jane na pożegnanie, po czym wsiadam do samochodu i ruszam. Celem mojej podróży jest mój dom rodzinny.
Z mieszanymi uczuciami parkuję auto na podjeździe, a następnie wysiadam i podchodzę do drzwi, które bez pukania otwieram.
W domu panuje cisza, jakby nikogo nie było. Światła jednak się świecą, więc idę korytarzem do salonu w poszukiwaniu rodziców. Znajduję ich siedzących razem przed telewizorem.
- Cześć - mówię niepewnie, a oni natychmiast odwracają się w moją stronę. Są zdziwieni moją obecnością.
- Cześć, córeczko - mama wstaje i podchodzi do mnie, po czym przytula mnie mocno. Tata nie rusza się z miejsca, jedynie patrzy.
- Co Cię sprowadza? - pyta oschle mężczyzna. Robi mi się bardzo przykro, kiedy słyszę jego ton. Kiedyś byłam córeczką tatusia, a teraz...
- Chciałam wam o czymś powiedzieć.
- Chętnie usłyszę o Twoim rozwodzie - ojciec podnosi się z kanapy, a następnie podchodzi do ściany, aby się o nią oprzeć.
- Przykro mi, Ty tylko zostaniesz dziadkiem - wyrzucam z siebie.
Jego oczy o mało co nie wypadają. Zakładam, że takiego obrotu sprawy się nie spodziewał. Czy on naprawdę myślał, że rozstanę się z Danem? Grubo się mylił.
- To wspaniała wiadomość! - cieszy się moja mama, czym niesamowicie mnie uszczęśliwia. Chociaż ona jest tym faktem uradowana.
- Wspaniała wiadomość? Na jej miejscu zbadałbym się na obecność wirusa HIV - wykrzykuje tata, gestykulując rękami.
- Słucham? - marszczę brwi.
- Twój mąż mógł Cię przecież zarazić.
- Dlaczego tak na niego najeżdżasz i wymyślasz niestworzone rzeczy?! Jestem Twoją córką i powinieneś cieszyć się moim szczęściem a nie doprowadzać mnie do płaczu!
- Wiesz, co właśnie zrozumiałem? Że Bolton tak naprawdę nie powiedział Ci wszystkiego. Dowiedziałaś się, z jakiego powodu kazałem mu z Tobą zerwać?
- Niezbyt, ale...
- Och, to niech Ci powie, skoro jest taki szczery i prawdomówny - wypowiada, po czym wchodzi na górę, nawet się nie żegnając.
Jestem skonsternowana. Szczerze mówiąc, zaczynam się bać. Dlaczego Dan wtedy ze mną zerwał? Wyjawieniem jakiej prawdy groził mu mój ojciec?
Pośpiesznie żegnam się z mamą i chwilę potem jadę do domu. Jak straszna musiała być ta wiadomość, skoro mój mąż nie chciał mi jej powiedzieć? Ta myśl nie daje mi spokoju.
Kiedy jestem już pod swoim domem, wbiegam szybko do środka i od razu kieruję się do naszej sypialni. Wpadam do niej zdyszana, po czym zauważam leżącego na łóżku Dana.
- Czekałem na Ciebie - mówi słodko, jednak nie zwracam na to uwagi.
- Dlaczego ojciec kazał mi przebadać się na obecność HIV? - pytam zdenerwowana. Dan blednie, czyli coś jest na rzeczy.
- Jak to? - blondyn podnosi się do pozycji siedzącej.
- Srak to! Dlaczego ze mną wtedy zerwałeś? Powiedz prawdę, bo Ci nie odpuszczę. Przyznaj, zdradziłeś mnie z jakąś tanią dziwką?
- Co? Nigdy bym Cię nie zdradził! - mój mąż wstaje pośpiesznie i chce mnie dotknąć, jednak odsuwam się.
- W takim razie o co chodzi do cholery?! - do moich oczu napływają łzy.
Naprawdę boję się tego, co za chwilę usłyszę. Boję się, że to zniszczy mój świat, że wszystko runie jak domek z kart przy lekkim podmuchu wiatru. Skoro twierdzi, że mnie nie zdradził, to co się takiego stało?
- Twój ojciec bał się, że Cię wykorzystam - zaczyna Dan, ponownie siadając.
- Od myślenia chyba HIV się nie bierze!
- Rany boskie, nie mam żadnego HIV!
- Nie drzyj się tylko mów! - przekrzykuję go, na co uspokaja się.
- Dowiedział się o mojej przeszłości. Ja kiedyś... kiedyś chodziłem na imprezy i wykorzystywałem laski. Upijałem je, potem jechaliśmy do nich, uprawialiśmy seks, a rano zmywałem się z ich kasą. Nazywali mnie ruchaczem. Ale skończyłem z tym. Kiedy Cię poznałem, to już było za mną...
Nie słucham dalej. Moje ciało drży, a z oczu wypływają łzy. Mój mąż wykorzystywał dziewczyny? Zawodowo kurwa?
- Dużo ich było? - wypowiadam cicho.
- Tak. Nie. Nie wiem, trochę - blondyn spogląda na mnie, po czym wstaje i podchodzi do mnie, jednak odsuwam się od niego.
- Nie dotykaj mnie - wyduszam z siebie.
- Nie chciałem Ci mówić, bo bałem się, że będziesz czuła do mnie obrzydzenie.
- Dziwisz się?
- Nie, ale...
- Zostaw mnie - wychodzę z sypialni i zbiegam ze schodów, aby jak najszybciej stąd wyjść.
- Sarah! - Dan biegnie za mną i chwyta mnie za nadgarstek, który po chwili mu wyrywam.
- Daj mi kurwa święty spokój - krzyczę przez łzy, a następnie podchodzę do samochodu i wsiadam do niego, po chwili ruszając w stronę mojego mieszkania.
Ta informacja była jak kubeł lodowatej wody. Musiałam się obudzić z idealnego snu, żeby zorientować się, że życie nie jest takie piękne. Musiałam dowiedzieć się, że mój mąż był chujem, który pieprzył pierwszą lepszą laskę. Może naprawdę ze mną chciał zrobić to samo? Tylko zaliczyć.
I w końcu rozumiem obawy mojego taty. Nie chciał, żeby Dan wziął mnie za panienkę na jedną noc. Dbał o mnie.
Kiedy wchodzę do mieszkania, od razu idę do sypialni i kładę się na łóżko, zwijając się w kulkę. Jestem tu tylko ja i moje dziecko. Otulam rękami brzuch, chcąc ochronić maluszka przed złem, przed zranieniem i bólem. Nie chcę, żeby cierpiał tak jak ja.
- Mamusia Cię kocha, kruszynko.
Witajcie! Dla wszystkich oczekujących - w końcu wydała się wielka tajemnica Dana. Ocenę pozostawiam wam, dobranoc!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top