Rozdział XXXIX

Od około dwóch tygodni nasze małżeństwo przeżywa coś w stylu cichych dni. Oczywiście jedynie z mojej strony. Dan stara się, naprawdę się stara. Próbuje normalnie ze mną rozmawiać, dogadza mi, kiedy mam różne ciążowe zachcianki, okazuje swoją miłość. Jednak ja nie potrafię zapomnieć. Dla mnie to jeszcze za wcześnie.

Przez wszystkie te dni chodzę struta i bez życia. Sprawę pogarszają moje wahania nastrojów spowodowane ciążą oraz nadmierna wrażliwość. Mam już serdecznie dość mojego ostatniego samopoczucia. Pociesza mnie jedynie fakt, że cierpię, aby moja kruszynka mogła się prawidłowo rozwijać.

Otrząsam się i wracam do rzeczywistości, kiedy mój mąż parkuje auto pod firmą. Wysiadam ociężale z samochodu, po czym bez czekania na blondyna kieruję się w stronę budynku.

- Sarah, zaczekaj! - krzyczy za mną Dan. Przewracam oczami i zatrzymuję się.

- Coś się stało? - pytam, kiedy do mnie dobiega.

- Chciałem Ci tylko życzyć miłego dnia.

- Dziękuję, wzajemnie - odwracam się na pięcie, jednak on przytrzymuje mnie za nadgarstek.

- Kiedy mi w końcu całkowicie wybaczysz? - patrzy mi smutno w oczy. O mało się nie rozklejam, ale staram się być twarda.

- Nie wiem - szepczę, a następnie wyrywam swoją rękę z jego uścisku i wchodzę do firmy.

W windzie tama puszcza. Nie mogę patrzeć, jak mój mąż ciężko znosi moje zachowanie, ale nie jestem w stanie dać mu się dotknąć w intymny sposób czy nawet porozmawiać jak szczęśliwe małżeństwo. Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy, ale coś mnie powstrzymuje. Tym czymś jest cały czas siedzący w mojej głowie obraz przeszłości Dana.

Ocierając łzy, kieruję się do swojego gabinetu. Po drodze mijam Mandy, która od czasu naszej wymiany zdań ochłonęła i odzywa się do mnie tak, jak powinna asystentka do szefowej.

Zamykam się w biurze, a chwilę potem kładę się na kanapę. Zamykam oczy, marząc, aby to wszystko okazało się tylko złym snem. Tęsknię za nim, za wszystkimi szczęśliwymi chwilami. Dlaczego moja duma nie pozwala mi się do niego zbliżyć?

Na mojej twarzy pojawia się grymas, kiedy odczuwam nagły ból w podbrzuszu. Masuję mój brzuch, mówiąc cicho do niego. Podnoszę się i podchodzę do biurka, aby zabrać się za pracę w celu zapomnienia o bólu.

W porze lunchu dolegliwości nadal nie ustają, a wręcz powiększają się. Tłumacząc sobie, że to zapewne z głodu, wybieram się na przerwę. Krzywię się z bólu, kiedy wstaję, ale ostatkiem sił dochodzę do drzwi i wychodzę z gabinetu, po czym kieruję się do windy.

Przed firmą oddycham głęboko, mając nadzieję, że świeże powietrze chociaż trochę uśmierzy moje cierpienie. Wybieram się do pobliskiej kawiarni, dlatego nie biorę samochodu. Coraz gorzej znoszę ból. Przystaję na chwilę i łapię się za brzuch.
Dasz radę.

Ponownie ruszam z miejsca, po czym zatrzymuję się na chwilę, aby poczekać na możliwość przejścia przez jezdnię. Nie mogę już wytrzymać. Opieram się o słup i oddycham głęboko. Kulę się, a przed moimi oczami pojawiają się mroczki. Opadam z sił. Osuwam się na ziemię, a po chwili zasypiam.

Otwieram ociężale oczy i mrugam nimi kilka razy, aby wyostrzyć obraz. Rozglądam się po niebieskiej sali, w której oprócz mnie leży jeszcze jedna kobieta w ciąży. Jakimś cudem znalazłam się w szpitalu, tylko z jakiego powodu?

Nie ma tu nikogo oprócz mnie i drugiej pacjentki. Żadnej pielęgniarki, żadnego lekarza. Przypominając sobie powód, dla którego się tutaj znajduję, automatycznie przykładam ręce do brzucha ze strachu, że coś się stało z moją kruszynką. Oddycham szybko ze zdenerwowania, a z moich oczu ciurkiem płyną łzy.

- Proszę pani, czy coś się dzieje? - zaczepia mnie kobieta leżąca obok mnie, jednak ja nie jestem w stanie jej odpowiedzieć.

Ciężarna wzywa na salę pielęgniarkę. Po chwili w drzwiach pojawia się niska pani w średnim wieku. Podchodzi do mnie.

- Co się stało? - pyta sympatycznym głosem. Spoglądam na nią przerażona.

- Co z moim dzieckiem? - wyduszam z siebie.

- Za chwilę zawołam lekarza, on wszystko pani powie - uśmiecha się krzepiąco, po czym pośpiesznie wychodzi.

Chwilę później pojawia się wysoki lekarz o czarnych włosach i tego samego koloru brodzie.

- Pani Sarah Creig? - pyta.

- Sarah Bolton - poprawiam.

- W pani dokumentach było napisane...

- Nie zdążyłam zmienić - przerywam mu.

- Dobrze. Tak więc zdiagnozowaliśmy u pani poronienie zagrażające. Zrobiliśmy USG i z dzieckiem na szczęście wszystko dobrze, ale trzeba zadbać o utrzymanie go przy życiu.  Zostanie pani u nas na obserwacji. Musi pani odpoczywać, najlepiej leżeć i nie żyć w stresie. Będzie pani przyjmować progesteron na podtrzymanie ciąży, jutro ponownie zrobimy USG. Czy mamy kogoś zawiadomić, na przykład ojca dziecka?

- Dan Bolton, numer do niego jest w mojej komórce - mówię zszokowana.

Poronienie zagrażające. Mogłam stracić mojego maluszka. Jak do tego doszło? Co zrobiłam źle? Starałam się dbać o sobie i o kruszynkę. Chyba że to wszystko przez stres.

- Czy przechodziła pani w ostatnim czasie jakiś zabieg? Zastanawia mnie pani blizna - odzywa się ponownie lekarz.

- W styczniu miałam operację wycięcia guza tarczycy. Przy okazji wykonali totalną strumektomię.

- Dobrze, weźmiemy to pod uwagę. Teraz proszę leżeć, niedługo powinien przyjść do pani mąż - doktor kończy, po czym wychodzi.

Nie mogę sobie darować, że naraziłam moje dziecko na niebezpieczeństwo. Co ze mnie za matka? Przecież ono mogło umrzeć. Nie przeżyłabym tego. Moje malutkie słoneczko, mój promyczek nadziei. Muszę bardziej dbać o moją kruszynkę.

Niecałą godzinę później do sali wbiega zdyszany Dan. Natychmiast podchodzi do mnie i chwyta moją dłoń, po czym całuje ją.

- Skarbie - mówi, starając się uspokoić swój oddech. - Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Co z dzieckiem?

- Jest okej, muszę poleżeć trochę w szpitalu dla bezpieczeństwa maleństwa - odpowiadam.

Mój mąż oddycha z ulgą, po czym przytula się do mojej dłoni. W tym momencie cała złość na niego, całe rozczarowanie wyparowuje. Cieszę się, że jest tutaj ze mną. Dodaje mi otuchy, jest moim wsparciem. Nie musi nic mówić, wystarczy, żeby był i mnie nie opuszczał.

- Dan?

- Tak? - podnosi głowę, aby spojrzeć mi w oczy.

- Kocham Cię - wyznaję mu po raz pierwszy od ponad dwóch tygodni. On uśmiecha się promiennie, po czym przysuwa się do mnie i składa na moich ustach czuły pocałunek.

- Ja Ciebie też. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo - odpowiada.

Nie czuję już do niego urazy ani obrzydzenia. Zostawiam to, co było na rzecz tego, co jest i co będzie. Teraz najważniejsze jest dobro naszego dziecka, o które musimy dbać razem. W miłości siła.

Witam! Dzisiaj króciutko - miłego weekendu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top