Rozdział XXX

Ostrzegam, rozdział gorący!

SARAH

Jestem żoną. Właśnie wyszłam za mąż. Tak trudno mi w to uwierzyć, że nawet jak się uszczypnę, to wydaje mi się, iż śnię. W prawdziwości tego wydarzenia utwierdza mnie moja obrączka oraz pierścionek zaręczynowy lśniący na palcu. Potem patrzę na mojego męża uśmiechającego się do mnie promiennie i jestem pewna, że naprawdę jestem szczęśliwa.

Przez tyle czasu zamartwiania się, smutków i trosk, zapomniałam, jak to jest odczuwać szczęście. Odzwyczaiłam się od niego. Dlatego tak trudno jest mi w nie uwierzyć. Muszę się nim nacieszyć, bo nie sądzę, że będzie trwało długo.

Hola hola, nie myśl o tym, Sarah. Dzisiaj jest Twój dzień, ten najważniejszy i najpiękniejszy. Tym się zajmij, nie wymyślaniem.

- Chodź - mój mąż ciągnie mnie za rękę w stronę palm. Tam, nie wiadomo skąd, rozbrzmiewa już muzyka.

- Co Ty znowu wykombinowałeś? - pytam go podejrzliwie.

- Nasze wesele - odpowiada jakby nigdy nic.

Ten człowiek chyba jeszcze nie wyczerpał zapasu niespodzianek i zaskoczeń. Najpierw oświadczyny, potem ślub, a teraz wesele. Ja się pytam - jak?

- Ty głupi jesteś - uderzam go lekko w ramię, gdy bierze mnie do tańca.

- Ale Twój - puszcza mi oczko.

- Mój.

Zadziwia mnie również ilość gości, jeśli można ich tak nazwać. Ludzi na naszym prowizorycznym weselu jest mnóstwo, pomimo że tylko i wyłącznie leci muzyka, nic więcej.

Mimo to jest to lepsze wesele niż mogłabym sobie wymarzyć. Bez kiczowatych dekoracji, tuczących dań i grupy wujków i cioć. Tylko my i przypadkowe osoby chcące umilić nam ten dzień. Oczywiście żałuję, że nie ma z nami naszych najbliższych, jednak jest to nasz ślub, a nie ich.

Chociaż, szczerze mówiąc, boję się reakcji rodziców oraz moich przyjaciółek. Tata - wydaje mi się, że urządzi mi piekło. Cóż, ja nadal żywię do niego urazę po tym, co mi zrobił. Mama - jak to mama, płacze i lamenty, że jak mogłam to zrobić własnej matce. I w końcu dziewczyny - będą wściekłe, że nic im nie powiedziałam, nie zaprosiłam i różne, przeróżne duperele.
Będę musiała się z tym zmierzyć, trudno.

- O czym tak myślisz? - z zamyślań wyrywa mnie głos Dana.

- O naszym powrocie do Stanford i jego realiach oraz jakże cudownych przyjemnościach - wypowiadam z sarkazmem.

- Kochanie, nie przejmuj się tym, nie teraz, nie dzisiaj. Tego dnia myślimy tylko o sobie, jasne?

- Jasne, szeryfie - chichoczę.

Nie odpowiada tylko całuje mnie, wkładając w tę czynność ogromną miłość. Nie mogę się nadziwić, ile on robi, żeby pokazać mi, jak bardzo mnie kocha. Nigdy mu się nie odwdzięczę za zorganizowanie całego tego wydarzenia. Nigdy.

- Idziemy się przejść? - pyta nagle, na co marszczę brwi.

- Wychodzić tak z własnego wesela?

- Państwo młodzi mogą wszystko - szepcze z uśmiechem. Kiwam więc głową na znak zgody, po czym odchodzimy w głąb plaży.

Spacerujemy brzegiem oceanu, trzymając się za ręce. Dan niesie moje szpilki, gdyż nie mogłabym w nich chodzić po piasku. Dzięki temu czuję na stopach przyjemny chłód wody. Słońce już prawie zaszło, przez co na moich plecach tworzy się lekka gęsia skórka.

- Skarbie - zatrzymuje się nagle mój mąż i staje naprzeciwko mnie.

- Hm?

- Powiesz mi, o co chodzi z tą Twoją operacją? - pyta zatroskany. Zamykam na chwilę oczy.

- Musimy o tym akurat teraz rozmawiać?

- Jesteś moją żoną, chcę wiedzieć - naciska. Mimo jego władczego tonu oraz prośby do mnie skierowanej, odczułam ciepło rozchodzące się po całym moim ciele na dźwięk słów jesteś moją żoną.

- Miałam guza na tarczycy. Wycięli mi go, teraz czekam na wyniki. Uprzedzając Twoje pytanie, nie wiem, czy jest to rak. Może być, ale nie musi. Zobaczymy.

- Ale... w takim razie gdzie jest rana? - blondyn patrzy na moją szyję, próbując doszukać się jakiegoś śladu po operacji. Uśmiecham się lekko.

- Zamaskowana - chichoczę. - Jest dobrze zakryta przez makijaż, co prawda nie do końca, ale nie rzuca się w oczy.

- Chcę jechać z Tobą po te wyniki, okej? - to prędzej rozkaz, a nie pytanie.

- W porządku. Skończmy już ten temat, właśnie wyszłam za mąż i chcę się nacieszyć moim mężem - zarzucam mu ręce na szyję i kołyszę się lekko. Dan natomiast kładzie dłonie na moich biodrach.

- Nacieszyć mówisz? - sugestywnie porusza brwiami.

- Ty tylko o jednym - wzruszam ramionami.

- Kochanie, przed nami noc poślubna.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem dziewicą? - wypalam nagle. Dan wytrzeszcza oczy, lecz zaraz uśmiecha się lubieżnie.

- Hm, czyli będę pierwszy...

- I ostatni - wtrącam.

- No no, jeszcze lepiej. Ale popatrz, będzie po Bożemu, dopiero po ślubie - przygryza lekko płatek mojego prawego ucha, czym wywołuje we mnie niezwykłe uczucie przyjemności.

- Dan, przestań, bo dojdzie do tego, że tę noc spędzimy na plaży - wyduszam z siebie.

- Życie na krawędzi, kochanie - tym razem mój mąż całuje wgłębienie mojej szyi. Z moich ust wydobywa się cichy jęk, który powoduje pojawienie się rumieńców na moich policzkach.

- Dan, do cholery! - nie chcę przerywać tej pieszczoty, ale za Chiny nie mam zamiaru spalić się ze wstydu, gdyby ktoś nas tutaj zobaczył.

- To co, do mnie czy do Ciebie?

- Gdziekolwiek - sapię, co niesamowicie podoba się blondynowi, który szczerzy się do mnie.

Podczas jazdy limuzyną do Tampy Dan nie daje mi odetchnąć. Błądzi dłonią po moim udzie, całuje obojczyki oraz moją ranę, gdyż już ją zlokalizował. Wiercę się na siedzeniu i co chwilę się rumienię, mając wrażenie, że kierowca nas widzi. Mój mąż jednak nic sobie nie robi z mojego zmieszania. Cały czas próbuje doprowadzić mnie do pobudzenia, wzrostu pożądania i podniecenia, czego nie musi robić, bo już dawno jestem rozpalona.

Musiałam przetrwać godzinę. GODZINĘ. Z każda minutą, ba! Z każdą sekundą byłam podniecona tak bardzo, że nie marzyłam o niczym innym, jak tylko znaleźć się w końcu w tej cholerne sypialni i móc poczuć spełnienie spowodowane stosunkiem seksualnym z moim mężem. Rosnące pożądanie całkowicie wyparło strach przed pierwszym razem.

Dlatego kiedy Dan zamyka drzwi do swojego pokoju, natychmiast przylega do mnie oraz błądzi po moich plecach, aby znaleźć suwak od sukni ślubnej. Ja natomiast ściągam z niego marynarkę, odpinam muszkę, po czym zabieram się za koszulę.

- Tylko nie zniszcz mi welonu - śmieję się w przerwie między pocałunkami, zdając sobie sprawę z nieodpowiedniego momentu na wtrącanie tego tematu.

Mój mąż jednak spełnia moją prośbę i welon z mojej głowy zdejmuje ostrożnie, a zaraz potem ściąga ze mnie suknię, co nie jest łatwym zadaniem.

Szybko pozbywamy się swojej bielizny, po czym blondyn rzuca mnie na łóżko. W moim podbrzuszu rozlewa się fala gorąca, kiedy widzę mojego męża nagiego.
I się znowu rumienisz, kurwa.

Jest podniecony. To widać. Instynktownie wypycham biodra ku górze. Dan uśmiecha się, a po chwili zaczyna bawić się moimi piersiami. Przygryza je i całuje, a ja, bezbronna, wiję się pod nim, spragniona poczucia zaspokojenia, bo jak na razie on się ze mną bawi.

- Mężu, do kurwy nędzy, to nasza noc poślubna, a zarazem mój pierwszy raz, nie drocz się! - sapię nabuzowana. Jego natomiast widocznie to bawi. Jeździ ustami od szyi aż po moją kobiecość.

Składa na moim ciele mokre pocałunki. Ja zaś czuję się coraz bardziej mokra. Jego pieszczoty są bardzo przyjemne, ale zarazem takie nie do zniesienia. Wciągam głośno powietrze, kiedy czuję jego usta na dole. Z moich ust wydobywa się ciche, niekontrolowane o kurwa. Zaciskam mocno dłonie na pościeli, gdy jego język penetruje najwrażliwszą część mojego ciała. Czyni to tak powoli i tak dokładnie, że za chwilę nie wytrzymam.

- Jak sobie życzysz - mówi po długiej dla mnie chwili, po czym w końcu czuję go w sobie.

Syczę lekko z bólu, jednak z każdym kolejnym poruszeniem wszystko mija, a na to miejsce pojawia się doznanie przyjemności i satysfakcji.

Drapię jego plecy, kiedy przyspiesza. Sapię, jęczę, krzyczę. Wszystko jest jakby niekontrolowane. Odchylam głowę do tyłu, a Dan nie odrywa swoich ust od mojego ciała. Cholera, to wspaniałe uczucie! Musiałam czekać na nie dwadzieścia trzy lata, jednak nie żałuję. Warto było czekać na TAKI pierwszy raz.

Podobno nie każda kobieta podczas swojego pierwszego razu doznaje orgazmu, jednak ja czuję, że uczucie spełnienia zbliża się wielkimi, wręcz ogromnymi krokami. Mam wrażenie, że za chwilę eksploduję, wybuchnę, rozpadając się na miliony kawałków.

I jest! Krzycząc swoje imiona, oboje doznajemy zaspokojenia. Oddycham ciężko spocona i zdyszana, a mój mąż pada obok mnie. Odwracamy się twarzami w swoją stronę, aby móc spojrzeć sobie w oczy.

- Dziękuję, panie Bolton - głaszczę jego policzek dłonią, do której on się przytula.

- Do usług, pani Bolton - uśmiecha się słodko.

Pani Bolton.

Witam! Doszło w końcu do zbliżenia małżeńskiego. Cóż mogę powiedzieć... standardowo, mam nadzieję, że się spodobał. Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top