Rozdział XXVIII

SARAH

Co by było, gdyby...

To pytanie cały czas siedzi w mojej głowie. Co by było, gdyby ojciec nie kazał Danowi zerwać ze mną? Co by było, gdyby on nie pojawił się znowu w moim życiu? Co by było, gdybym nie wyjechała?

Nie dostanę na nic odpowiedzi, chociaż bardzo chciałabym je poznać. Nikt ani nic mi nie odpowie. Ani zachodzące słońce, ani falująca woda, ani coraz ciemniejsze niebo, ani żaden człowiek, który jest jeszcze na plaży.

Moja samotna podróż miała mi pomóc, a dzieje się wręcz przeciwnie. Popadam w jeszcze większą nostalgię. Brakuje mi go jak cholera. Tęsknię za nim, a jednak nie wracam do Stanford. Tu jest tak pięknie, że spędzałabym na plaży cały dzień.
Kiedyś będziesz musiała wrócić.

Wzdrygam się lekko, kiedy czuję na swoich nogach pierwszą falę. Dzisiaj nie mogę dopuścić, żeby woda zamoczyła mi tyłek, więc usiadłam trochę dalej.

Kocham patrzeć na ten krajobraz. To moje ulubione miejsce na ziemi.
Nie licząc ramion Boltona.

Nie licząc...

- Sarah - słyszę nagle swoje imię, więc przestraszona odwracam się. Widok, jaki mi się ukazuje, wprawia mnie w taki szok, w jakim chyba jeszcze nigdy nie byłam.

- Dan? Co... Co Ty... - podnoszę się z miejsca, otrzepując piasek ze spodenek.

- Musiałem przylecieć. Nie dawałaś znaku życia - podchodzi do mnie, a z każdym jego krokiem napięcie rośnie.

- Ja... nie rozumiem... jak?

- Sarah, ja dłużej nie wytrzymam. Kocham Cię i chcę Cię odzyskać, chcę, żebyś znowu była moja - unosi mój podbródek, żebym spojrzała mu w oczy.

- Zawsze byłam - szepczę.

- Ty jesteś dla mnie najważniejsza.

- Boję się - zamykam na chwilę oczy i oddycham ciężko, co spowodowane jest jego bliskością.

- Czego? - marszczy brwi.

- Że znowu mnie zranisz, zostawisz. Drugi raz się nie pozbieram, Dan.

- Nie zrobię tego ponownie, uwierz mi. Sam bym tego nie przeżył. Za bardzo Cię kocham, Sarah - styka się swoim czołem z moim.

- To tylko słowa.

- Wiesz co, w takim razie mam do Ciebie prośbę.

- Jaką? - pytam, na co on odsuwa się ode mnie, po czym wyjmuje z kieszeni czerwone pudełeczko i klęka przede mną na jedno kolano.

- Wyjdź za mnie - wypowiada, patrząc mi prosto w oczy.

To sen? Żart? Chyba nie wierzę w to, co widzę. On... on mi się właśnie oświadczył. Przecież my nawet nie jesteśmy razem. Mimo to zaryzykował. Czy i ja mogę zaryzykować, zgadzając się za niego wyjść? 

- Czy Ty jesteś poważny? - zadaję pytanie, będąc w ciągłym szoku.

- Jak najbardziej. Kochanie, wyjdź za mnie. Teraz, zaraz. Nie chcę czekać. Chcę, żebyś została moją żoną - uśmiecha się tym samym olśniewającym uśmiechem, w którym zakochałam się sześć lat temu.

- Jak to teraz? - przyznam, że zadziwia mnie coraz bardziej.

- Jeśli tylko się zgodzisz, idziemy do księdza i bierzemy ślub - wyjaśnia.

Po dłuższym milczeniu, z uśmiechem wypowiadam cicho:

- Dobrze.

Dan promienieje. Wyciąga z pudełeczka przepiękny pierścionek, po czym chwyta moją prawą dłoń i zakłada go na palec serdeczny. Następnie wstaje i składa na moich ustach czuły, pełen miłości pocałunek.

Czy ja właśnie zgodziłam się z niego wyjść? Tak, to nie sen! To rzeczywistość! Cholera, jestem szczęśliwa. Nasza miłość zwyciężyła. Nasze zagubione serca złączyły się w końcu jak dwie połówki jabłka. Wychodzę za mąż za mężczyznę, któremu jako jedynemu powierzyłam swoją duszę.

- Czekałem na Ciebie całe moje trzydziestojednoletnie życie. Na prawdziwą miłość, którą jesteś Ty - mówi w moje usta. Fala ciepła rozlewa moje serce.

- Kocham Cię - odpowiadam mu.

- Chodźmy, musimy znaleźć jakiegoś księdza - splata swoją dłoń z moją i ciągnie mnie za sobą.

- Naprawdę chcesz się ze mną ożenić teraz?

- Tak, jestem tego pewny. Swoją drogą, ładna bransoletka - spogląda na biżuterię znajdująca się na mojej ręce.

- Dziękuję... aha! - domyślam się w końcu. - To od Ciebie!

- Owszem - puszcza mi oczko.

- Jakim cudem ta bransoletka znalazła się pod choinką w moim RODZINNYM DOMU? - podkreślam ostatnie słowa.

- Przekazałem ją przez dziewczynę Twojego brata.

- Żonę - poprawiam go.

- Och, nie wiedziałem.

Po pewnym czasie znajdujemy w Clearwater mały kościółek, do którego natychmiast się udajemy. Kiedy wchodzimy do środka, kapłan akurat przegląda lekcjonarz.

- Witam księdza proboszcza - zaczepia  go Dan. Starszy mężczyzna o czarnych włosach spogląda na nas.

- Szczęść Boże, dzieci. W czym mogę służyć? - pyta uprzejmie. Dan, jakby dla potwierdzenia mojej zgody, patrzy w moje oczy, a ja kiwam lekko głową.

- Chcielibyśmy się pobrać. Teraz.

Ksiądz jest widocznie zaintrygowany i podchodzi do nas.

- Teraz? Wy nawet nie jesteście z mojej parafii - odpowiada.

- Wiemy, jednak nie chcemy czekać - Dan mocniej ściska moją dłoń.

- Ale na to trzeba czasu, dzieci - przechyla głowę w bok.

- Bardzo księdza prosimy. Chcelibyśmy, żeby ksiądz udzielił nam ślubu na pobliskiej plaży - informuje blondyn, a mi opada szczęka.
Wow.

- Jeszcze lepsze rewelacje - wzdycha kapłan. Chyba się nie uda.

- Proszę księdza... po szczęściu latach rozłąki w końcu możemy być razem. Chcemy to zatwierdzić u Boga, jak najszybciej. To naprawdę wyjątkowa sytuacja - przekonuje Dan.

- Niech będzie, zrobię dla was wyjątek. Jednak nie dzisiaj, a jutro. Chociaż trochę pobądźcie narzeczonymi - brunet śmieje się, na co uśmiecham się lekko.
Jestem narzeczoną Dana Boltona.

- Dobrze, może być jutro - potwierdza blondyn.

- Tylko musicie mieć świadków, obrączki.

- Załatwimy to. Przyjadę jutro do księdza załatwić wszystko dokładnie, jednak najważniejsze: o której odbędzie się nasz ślub? - pyta, a jego wzmianka o naszym ślubie wywołuje u mnie przyjemne ciarki.

- Hm... o 19 - uśmiecha się ksiądz.

- Naprawdę bardzo dziękujemy - w końcu ja się odzywam.

- Skoro się kochacie i chcecie to przypięczętować u samego Boga, to dlaczego mam wam w tym przeszkodzić?

- Racja. Do zobaczenia jutro - żegna się  mój narzeczony, po czym wychodzimy z kościoła.

- Dan - zatrzymuję go. - Co zrobimy ze świadkami? Co z rodziną, przyjaciółmi?

- Świadków się znajdzie, jakichkolwiek. Z resztą trudno, obyśmy byli my - całuje mnie w czoło, a następnie wyciąga telefon, żeby wezwać taksówkę.

Wracając do Tampy, cały czas trzymamy się za ręce. Nie mogę uwierzyć w własne szczęście. Życie jest nieprzewidywalne. Jednego dnia jestem załamana, a kolejnego zgadzam się zostać żoną mojego ukochanego. On mnie ocalił od autodestrukcji. Sprawił, że znowu poczułam wiatr w żaglach. Pokolorował mój świat.

- Jesteśmy - informuje mnie Dan, kiedy taksówka zatrzymuje się pod moim hotelem. - Zrobimy tak: od teraz widzimy się aż na ślubie. Przez cały jutrzejszy dzień przygotowujemy się we własnym zakresie. Ja wszystko związane z ceremonią załatwię, Ty jedynie zadbaj o siebie i świadkową.

- Okej - uśmiecham się. Jego pomysł mnie zaintrygował, więc zgodziłam się.

- Mam nadzieję, że się nie rozmyślisz.

- Nigdy - całuję go przelotnie w usta, po czym otwieram drzwi, aby wysiąść. - Do zobaczenia.

- Do jutra - uśmiecha się na pożegnanie. Opuszczam taksówkę, a ta odjeżdża.

Jutro wychodzę za mąż.

Budzę się w znakomitym humorze. To dzisiaj - najważniejszy dzień w moim życiu. Dzień, który przyszedł tak niespodziewanie. Najpiękniejszy dzień.

Spoglądam na swój pierścionek zaręczynowy. Tak jak moja bransoletka, wykonany jest z białego złota, a osadzony jest w nim przepiękny brylant, co prezentuje prostotę i szyk. Jest wymarzony.

Wracam na ziemię i szybko doprowadzam się do w miarę normalnego stanu, po czym, nie chcąc tracić czasu, wychodzę, żeby zacząć moje przygotowania. Najważniejsze - znaleźć idealną suknię ślubną.

Pytam w recepcji hotelu, gdzie mogę znaleźć jakiś salon sukien ślubnych, a kiedy otrzymuję odpowiedź, udaję się na zewnątrz, gdzie czeka już na mnie taksówka.

Po kilkunastu minutach wchodzę do sklepu. Wszędzie są piękne, białe suknie. Od krótkich po długie; od dopasowanych po rozkloszowane. Nagle podchodzi do mnie młoda blondynka, zapewne tutaj pracująca.

- Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? - jest sympatyczna i uśmiechnięta.

- Chcę znaleźć idealną suknię ślubną. Cena nie gra roli - odpowiadam. W końcu to najważniejszy dzień w życiu każdej kobiety, więc nie będę szczędzić sobie pieniędzy, szczególnie, że mam ich w miarę dużo.

- Rozumiem, zapraszam dalej.

Kobieta pokazuje mi kilka propozycji, jednak żadna mnie nie przekonuje. Jedna beza, druga za długo ciągnie się po ziemi, trzecia ma niepotrzebne bufki. Wstaję więc i sama zaczynam czegoś szukać. Oglądam każdą sukienkę dokładnie.

I w końcu natrafiam na tę idealną. Rozkloszowany dół, pięknie zdobiona góra i rękawy. Olśniewająca.


- Chcę tą - mówię do blondynki, kiedy do mnie podchodzi.

- Już się robi - uśmiecha się promiennie, a chwilę później podaje mi suknię, abym mogła ją przymierzyć.

Wychodzę z przymierzalni, żeby pokazać się kobiecie.

- Naprawdę jest dla pani idealna - komentuje z uznaniem.

- Dziękuję. Na pewno ją wezmę - okręcam się wokół własnej osi, zachwycając się moją suknią.

Przy kasie wpada mi do głowy pewien pomysł.

- Przepraszam panią, mam do pani nietypowe pytanie. Czy mogłaby pani zostać moją druhną? - pytam, czym wprawiam blondynkę w osłupienie.

- Słucham?

- Mój ślub jest spontaniczny, bez bliskich, bez nikogo. Szukam świadka i chciałabym, żeby pani nim była.

- Bardzo mi miło - kobieta uśmiecha się. - To takie niecodzienne, że zgadzam się. Pannie młodej się nie odmawia.

- Dokładnie - śmieję się. - Jestem Sarah.

- Skyler.

- Mogłabym Cię teraz porwać do dalszych przygotowań? - pytam.

- Muszę zapytać szefa, zaczekaj chwilę - blondynka wychodzi na zaplecze.

Chwilę później wraca z wysokim mężczyzną, zapewne właścicielem salonu.

- Witam panią, bardzo nam miło, że zechciała pani uczynić naszą pracownicę swoim świadkiem na ślubie. Oczywiście Skyler może wyjść z panią, z mojej strony chciałbym obdarować panią zniżką za suknię ślubną. Składam również życzenia wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - facet składa pocałunek na mojej dłoni, po czym od razu wychodzi, a po nim przychodzi kolejna jego pracownica, pewnie na miejsce Skyler.

- Okej, policzę Ci za suknię i możemy iść. Znam świetny zakład fryzjersko-kosmetyczny, zrobią Cię tam na boginię - mówi blondynka, na co uśmiecham się.

Wierzę.

Witajcie! Zdjęcie sukni wstawiłam, gdyż konkretnie taką obdarowałam Sarah i chciałam, żebyście również ją widzieli. Cóż mogę powiedzieć o rozdziale... nic, sami oceńcie. Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top