Rozdział XXV
Nienawidzę siebie. Nienawidzę swoich uczuć. Nienawidzę swojego zachowania. Nienawidzę sytuacji w jakiej się znalazłam.
Do dupy z tym wszystkim.
Jestem z chłopakiem, którego nie kocham. Kocham faceta, z którym nie jestem. Nie mogę tego zmienić, bo zjadłyby mnie wyrzuty sumienia, stałabym się obłąkana i w końcu popełniłabym samobójstwo.
Ej ej, przystopuj.
Wylegując się na kanapie w mieszkaniu, bawię się telefonem i zastanawiam się, czy zadzwonić do Jasona i zaprosić go do siebie. Może to wszystko wina tego, że przez mój pobyt w szpitalu trochę się od siebie oddaliliśmy? Chciałabym się o tym przekonać. Dlatego też postanawiam do niego zatelefonować.
- Tak? - chłopak odbiera po kilku sekundach.
- Cześć Jason. Masz jakieś plany na dzisiaj? - pytam niepewnie, mając cichą nadzieję, że jednak nie ma czasu.
Świetnie, dzwonię, żeby go zaprosić, ale chciałabym, by nie przyszedł. Mądrze, bardzo mądrze.
- Mam. Coś się stało?
- Nie nic, chciałam się tylko spotkać.
- Nie dzisiaj, piękna. Nie mogę. Muszę odebrać mamę z lotniska i zawieźć ją do szpitala - tłumaczy.
- Rany boskie, co się stało? - przerażam się.
- Ma mieć jakiś zabieg czy coś.
- Może pojadę z Tobą...
- Nie! - wykrzykuje natychmiast.
- Rozumiem, w takim razie życzę zdrowia mamie, a my spotkamy się następnym razem. Miłego wieczoru, pa - szybko się rozłączam.
Oddycham z ulgą. Nie powinnam w ogóle do niego dzwonić. Po co robić coś, na co nie masz najmniejszej ochoty? Po co się zmuszać?
No właśnie, po co się zmuszać do związku, który nie daje radości i nie jest przepełniony miłością? Skrzywdzę samą siebie, tak jak mi powiedziały moje przyjaciółki.
Przypominam sobie o dziewczynach i postanawiam spotkać się z Jane. Żałuję, że Zoey musiała już wyjechać. Chciałabym normalnie z nią porozmawiać.
- Co tam, Creig? - odzywa się po chwili blondynka.
- Nudzę się przez brak obowiązków - wzdycham.
- Odpoczniesz przynajmniej cholerny pracoholiku - śmieje się po drugiej stronie słuchawki.
- Albo się zanudzę na śmierć.
- To wpadaj do mnie, wolna chata. Rodziców nie ma, Jason pojechał na dyskotekę...
- Czekaj, czekaj. Gdzie?! - przerywam jej. Co jest kurwa grane?
- Nie mówił Ci? - dziwi się moja przyjaciółka.
- Powiedział. Tylko inną wersję - odruchowo zaciskam dłonie w pięści. - Podobno odbiera mamę z lotniska i wiezie do szpitala.
- Bzdura! Ciotka jest zdrowa w Waszyngtonie. Niezły kit - prycha.
- Jest skończony - mówię cicho.
- Co jest?
- Skończony. U mnie. To było przegięcie. Przejęłam się stanem zdrowia jego matki, a on tak naprawdę jedzie na imprezę - zdenerwowana tupię nogą.
- W końcu z nim zerwiesz! - cieszy się Jane.
- To nie jest fajne. Nie wiesz, gdzie dokładnie pojechał?
- Nazwa klubu wypadła mi z głowy, ale to chyba ten najlepszy w mieście.
- Dzięki, pa - kończę i wściekła chwytam torebkę, po czym wychodzę z domu, aby skonfrontować się z moim chłopakiem.
Tego bym się nie spodziewała. Takie parszywe kłamstwo. Tak właśnie mnie kocha? To ma być prawdziwy związek? Bez tajemnic?
Czy on jest aż tak głupi i myślał, że się nie dowiem? Kurwa! Nigdy nie grzeszył pomysłowością, ale TO przebija wszystko. Naprawdę bardzo łatwo byłoby to ukrywać, bardzo.
Idiota.
Dosyć szybko docieram pod klub i wysiadam z auta. Przed wejściem zatrzymuje mnie jednak ochroniarz.
Czy wszyscy ochroniarze muszą mieć łyse pały?
- Pani gdzie? Trzeba kupić bilecik - mówi grubym głosem. Oddycham głęboko, zamykając oczy.
- Przepraszam bardzo, ja tylko przyszłam zerwać z chłopakiem - odpowiadam przesłodzonym głosem, uśmiechając się głupio.
- W takim razie proszę bardzo - facet wpuszcza mnie do środka.
Nie przejmując się tłumem ludzi, szukam tego idioty. Przeciskam się przez imprezowiczów i w końcu go znajduję.
Proszę, proszę. Jak świetnie bawi się z dwiema laskami wyglądającymi co najmniej jak dziwki spod latarni. Podchodzę do grupki.
- Jak mama? Już po zabiegu? - przekrzykuję tłum. Mina Jasona, kiedy mnie zobaczył, jest bezcenna.
- Sarah? Co Ty tu...
- Prędzej mogłabym ja tu, niż Ty tu, palancie. Wiesz co? Było mi Ciebie szkoda. Ale teraz w sumie wyświadczyłeś mi przysługę. Z nami koniec. A tutaj - wyciągam z torebki naszyjnik od niego i rzucam mu w twarz - masz swoje cacko i daj którejś z tych tanich panienek.
- A co to jest? - jedna z nich jak gdyby nigdy nic podchodzi do mnie i palcem wskazuje na opatrunek mojej rany pooperacyjnej.
- Nie interesuj się, zabieraj te łapy - syczę.
- Piękna, czekaj - Tyler próbuje wstać.
- Nie fatyguj się, bo tylko oberwiesz z prawego sierpowego. Żegnam - na koniec wystawiam mu środkowy palec, po czym wychodzę z klubu.
Zakończyłam to. Być może nie był to jakiś wybitny powód, dla którego można było zerwać... chociaż w sumie widok jaki zastałam w klubie... dobrze zrobiłam.
- Załatwione? - zagaduje mnie ochroniarz.
- Tak, chociaż nie spuściłam go w kiblu, a miałam taką myśl - udaję zastanowienie, a następnie wybucham śmiechem.
- Powodzenia - mężczyzna uśmiecha się miło.
Nawet fajny gość.
Nie umiem określić, jak się teraz czuję. Niby odetchnęłam z ulgą, że skończyłam coś, co nie dawało mi szczęścia, ale to jednak zerwanie. Zerwanie nigdy nie jest fajne ani miłe do wspominania. Poza tym trochę mi na nim zależało.
Kiedy podjeżdżam pod mój blok, dostrzegam opierającego się o swoje auto Dana. Przewracam oczami. On chyba nigdy nie da mi spokoju, jakkolwiek bym go nie prosiła.
Parkuję swój samochód, po czym wręcz wywlekam się z niego. Bolton od razu do mnie podchodzi.
- Tym razem musisz pozwolić mi wszystko wyjaśnić - wypowiada poważnie.
- W porządku - nie stawiam większych oporów. - Słucham. Dzisiaj już chyba nic mnie nie zdziwi - blondyn patrzy na mnie zdziwiony.
- Zaskoczyłaś mnie - drapie się po karku.
- Do rzeczy - ponaglam go.
- Sarah... te sześć lat temu byłem najszczęśliwszy na świecie, bo byłem z Tobą...
- Miało być do rzeczy - krzyżuję ręce na piersiach.
- Tak... ja wtedy zerwałem, bo... bo to był rozkaz Twojego ojca - spuszcza głowę.
Moje oczy niemal wyskakują z orbit. To chyba jakiś żart. Dosyć głupi, muszę przyznać.
- Chyba sobie kpisz - prycham, choć nie jestem pewna, czy on naprawdę kłamie.
To byłoby bardzo możliwe. Mój ojciec nienawidzi Dana. Zabronił mi z nim być. Tylko czy mógłby posunąć się aż tak daleko? Dla własnego kaprysu, bo cholera wie co mu się nie spodobało w chłopaku jego córki? Przecież widział, że byłam szczęśliwa. Widział i wiedział to doskonale. Mimo to...
- Przysięgam Ci, że to prawda. Nie chciałem się zgodzić, on wtedy zaczął mnie dusić i...
- Przestań - szepczę.
Wiem, że Bolton mówi prawdę. Czuję to. I fakt, że mój ojciec zniszczył mi życie, boli niemiłosiernie. Rani, kłuje, rozdziera moje serce. Dlaczego był takim egoistą, żeby zaprzepaścić moje szanse na miłość i szczęście?
- Naprawdę byłem zmuszony...
- Koniec! Stop! - wydzieram się przez łzy.
I ja myślałam, że nic mnie już dzisiaj nie zaskoczy? Dobre, kurwa.
Bez słowa pożegnania wsiadam w samochód i odjeżdżam, zostawiając Dana samego pod moim mieszkaniem. Ocieram łzy, aby lepiej widzieć drogę. Jadę do rodziców, by przeprowadzić z ojcem konfrontację.
Już drugi raz dzisiaj.
Mój świat po raz kolejny się zawalił. Jedna z najważniejszych osób w moim życiu tak okrutnie potraktowała moje uczucia i zniszczyła mój związek. Który kochający rodzic tak robi? Który?
Zalana łzami jak burza wpadam do rodzinnego domu. Przestraszona mama wybiega z kuchni, łapiąc się za serce.
- Jasna cholera, nie strasz mnie! - widocznie oddycha z ulgą.
- Gdzie ojciec? - pytam nabuzowana, zaciskając dłonie w pięści.
- W sal... o, właśnie idzie - rodzicielka spogląda w prawo, gdzie chwilę później pojawia się tatuś.
- Płakałaś? Co się stało? - jest zatroskany.
Ta, ciekawe.
- Zniszczyłeś mi życie - cedzę przez zęby.
- Słucham? - odzywa się zaskoczona mama.
- Zniszczyłeś to, co dawało mi szczęście. Zniszczyłeś moją szansę na lepsze jutro. Zniszczyłeś moje serce i mój związek. Powiedz mi, napawało Cię to dumą, jak leżałam w pokoju cała zaryczana i byłam bliska obłędu? Jarało Cię to?
Mężczyzna chyba zrozumiał, o czym mówię. Nerwowo pociera skronie dłonią, zastanawiając się zapewne, co ma mi powiedzieć.
- Uwierz mi, że tak było dla Ciebie lepiej. Bolton nie zasługuje na moją córkę. Powiedział Ci, że...
- Wszystko wiem! Za to Ty nie wiesz co mówisz! Nie możesz wiedzieć, czy on na mnie zasługuje. Kompletnie go nie znasz, wiesz jedynie to, czego dowiedziałeś się sześć lat temu, czyli bardzo mało - hektolitry łez skapują na podłogę.
- Nie denerwuj się, masz świeżą ranę - zmienia temat. Prycham pod nosem.
- Jack... o czym ona mówi? - pyta cicho mama, będąc w całkowitym szoku.
- Och, tatuś się nie pochwalił? Otóż rozkazał mojemu ówczesnemu chłopakowi zerwać ze mną, stąd moje załamanie sześć lat temu, mamo - uśmiecham się słodko. - Chyba już skończyłam - stwierdzam i odwracam się, żeby wyjść.
- Sarah, pozwól mi...
- Na nic Ci nie będę pozwalać, tatusiu - robię cudzysłów w powietrzu, po czym wychodzę, trzaskając drzwiami.
Tego jest za wiele jak na jeden dzień. Ba, takiego zachowania własnego ojca nigdy nie powinno być w życiu jego dzieci. Cóż, w moim było. I nadal jest.
Nie wytrzymam tutaj. Muszę wyjechać. Muszę.
Cześć! Na dobranoc dla nocnych marków przesyłam rozdział. Dla reszty na dzień dobry lub jeszcze inną porę. Mam nadzieję, że się podoba. Buziaki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top