Rozdział XVIII
Ta piosenka zainspirowała mnie do napisania tego rozdziału ;)
Stojąc w kanale i naprawiając firmową ciężarówkę, rozmyślam o Sarah. Od balu sylwestrowego minęło kilka dni, a ja mam wrażenie, jakby dziewczyna mnie unikała. Przykładowo, kiedy widzę ją wchodzącą do firmy, a ona zauważa mnie, przyspiesza kroku i czym prędzej rusza w kierunku windy. Myślę że jej zachowanie spowodowane jest moimi słowami, które wyśpiewałem pod koniec naszego tańca.
Przeraziły ją? Wystraszyły? Speszyły? Może ona naprawdę mnie nie kocha i dziwnie się czuje ze świadomością, iż ja nadal żywię do niej uczucia. Tym bardziej, że ma chłopaka.
W zasadzie to nie mogę jej się dziwić. Zostawiłem ją, twierdząc że to było tylko zauroczenie. Na co ona miała w takim razie czekać? Nie miała przecież powodu, żeby mi nie uwierzyć. Minęło dużo czasu, więc zapewne zdążyła się odkochać.
TO SPRAW, ŻEBY SIĘ ZAKOCHAŁA.
- Bolton! Już? - z kabiny tira wydziera się do mnie Nick.
- Powinno być okej, odpalaj! - daję mu tak zwane zielone światło. Mężczyzna wykonuje moje polecenie!
- Dobra, zrobione!
Uff, w końcu naprawiłem tego złoma. Spoglądam więc na zegarek i orientuję się, że na dzisiaj koniec pracy. Postanawiam poczekać na Sarah przed budynkiem firmy. Muszę z nią porozmawiać.
Stoję przed firmą około dwadzieścia minut, a jej nadal nie ma. Może wyszła wcześniej albo dzisiaj w ogóle nie było jej w pracy. Wytrwale jednak czekam na dziewczynę z nadzieją, iż za moment ją zobaczę.
I tak też się dzieje. Creig wychodzi na zewnątrz, ale nie sama. Jest z nią Mandy. Przewracam oczami i utrzymuję między nami taką odległość, żeby mnie nie zauważyły. Jednym uchem słucham ich rozmowy.
- Rany boskie, Ty mi się zaraz tutaj przewrócisz! - Sarah przytrzymuje jedną ręką swoją towarzyszkę, aby ta nie upadła.
Upiła się? W pracy?
- Ja nie wiem, co się dzieje - bełkocze Mandy.
- Akurat dzisiaj nie mam samochodu, a ty jeździsz autobusem! Świetnie!
I w tym momencie do głowy wpada mi pewien pomysł.
- Mogę w czymś pomóc? - zagaduję obie panie, które spoglądają na mnie lekko przestraszone. Mandy od razu się rozpromienia; Sarah - rzekłbym, że wręcz przeciwnie.
- Tak, Dan. Mógłbyś mnie, to znaczy nas, podrzucić do domu? Bardzo źle się czuję i...
- W porządku - przerywam brunetce, wlepiając wzrok w niezadowoloną twarz jej koleżanki.
- Nie chcemy robić kłopotu...
- Nie zrobicie - przerywam mojej szefowej, co wywołuje cichy pisk u Mandy. - Może pomogę? - przytrzymuję brunetkę za wolne ramię i prowadzę ją do swojego auta.
Razem z Sarah usadawiamy z tyłu jej współpracownicę, ja siadam za kierownicą, a szatynka obok mnie.
- Żeby nie było, ja nie jestem pijana - tłumaczy się Mandy.
- Rozumiem, naprawdę. Gdzie mam jechać?
- Mieszkam w Portola Valley. Wiesz, gdzie to jest?
- Tak, wiem. Podaj mi tylko dokładny adres - proszę, a po chwili otrzymuję odpowiedź. Spoglądam więc na Sarah.
Dziewczyna patrzy na widok za oknem. Nie odzywa się, dlatego odpalam samochód i ruszam.
- Naprawdę bardzo Ci dziękuję za pomoc. Byłyśmy z Sarah w kropce, naprawdę nie miałyśmy czym dotrzeć do naszych domów - odzywa się brunetka.
- Cała przyjemność - zerkam na moją szefową - po mojej stronie.
- Nie wiem, jak ja Ci się odwdzięczę...
- Nie musisz nic robić - przerywam jej.
Podejrzewam, z jakiej kategorii byłyby te podziękowania.
- Ależ ja chcę!
- Pomyślisz o tym, jak będziesz w pełni myśląca - wtrąca zdenerwowana Sarah. W duchu jej za to dziękuję.
- Jestem w pełni myśląca! - oburza się Mandy. Do końca drogi dziewczyna nie odzywa się, tak samo jak ja i szatynka. Moja szefowa jedynie wyciąga telefon i zapewne z kimś pisze.
Dom brunetki znajduje się w cichej okolicy, gdzie nie widać ani jednego człowieka, nie mówiąc o jeżdżących samochodach. Jakby nikt tu nie mieszkał.
- Jesteśmy - informuję panie, po czym wysiadam i pomagam Mandy wygramolić się z auta. Ona uśmiecha się do mnie zalotnie, na co Sarah przewraca oczami.
- Wejdziesz na herbatę? Czy coś? - pyta z nadzieją dziewczyna, stojąc o własnych siłach w progu domu.
- Nie, dziękuję. Teraz odwiozę panią dyrektor - informuję, zadowolony z faktu, że w końcu będziemy sami. Sarah wytrzeszcza oczy.
- Co? Nie, dziękuję panie Bolton. Poradzę sobie.
- Nalegam, pani dyrektor. Sprawi mi tym pani niesamowitą przyjemność - mówię zgodnie z prawdą.
Prawdą inną od tej, o której myśli Mandy.
- Sarah, zgódź się. Dan jest nowy, może chce się więcej dowiedzieć o firmie - wypowiada Mandy, a ja patrzę na nią z niedowierzaniem.
Dzięki!
- Dobrze, dziękuję panu - zgadza się Creig, po czym zwraca się do koleżanki. - A Ty kładziesz się do łóżka i odpoczywasz, jasne?
- Tak jest, kapitanie! - śmieje się brunetka, a po chwili żegna się i zamyka za sobą drzwi.
- W takim razie chodźmy - Sarah rusza do samochodu, a za nią ja.
- Do rodziców czy do Ciebie? - pytam, kiedy ruszam z miejsca.
- Do mnie - informuje krótko i ponownie wpatruje się w szybę.
Nagle odzywa się moja komórka umiejscowiona w uchwycie do telefonu. Sarah, zainteresowana dobiegającym dźwiękiem, spogląda na nią i zamiera. Na wyświetlaczu bowiem znajduje się jej zdjęcie z naszych wakacji w Dallas jako tapeta.
- Czy Ty kurwa zwariowałeś?! - wydziera się, biorąc do ręki mojego smartfona.
- Sarah, ja...
- Ty jesteś chory! Wypuść mnie! - żąda wściekła.
- Co? Przestań, ja naprawdę...
- Wypuść mnie do kurwy nędzy albo wyskoczę!
Wypełniam jej rozkaz. Zatrzymuję się wręcz na środku drogi, a szatynka rzuca mój telefon na siedzenie i wysiada z samochodu, trzaskając drzwiami.
Wściekły uderzam kilka razy z otwartej dłoni w kierownicę. Takie niedopatrzenie, a tak dużo kosztowało. Naprawdę mogła pomyśleć, że mi jebnęło na mózg, że jestem psychiczny. Ale w jakimś stopniu to prawda. Jestem chory z miłości do niej. Umrę z myślą, że jest tak blisko mnie, lecz nie dla mnie.
Nie zastanawiając się dłużej, wysiadam szybko z auta i ruszam za nią. Zadziwia mnie, że tak prędko znalazła się już tak daleko.
- Sarah! Zaczekaj! - krzyczę do niej.
- Nie!
- Proszę Cię, daj mi to wyjaśnić!
- Spierdalaj!
Przyspieszam kroku, dzięki czemu odległość między nami się zmniejsza. Kiedy jestem już zaledwie dwa kroki od niej, wyciągam do niej rękę i łapię dłonią jej ramię, z siłą odwracając ją w moją stronę. Dziewczyna wpada w moje ramiona, a ja, wiele ryzykując, chwytam jej twarz w swoje dłonie i wpijam się w jej usta. Pod palcami czuję mokre od jej łez policzki. Sarah nie odpycha mnie, odwzajemnia mój pocałunek. Całuję ją zachłannie, wlewam w to moje całe pożądanie, tęsknotę i miłość. Ku mojej uciesze i niemałemu zdziwieniu, Sarah oddaje mi to samo. Nie przestając jej całować, popycham ją na ogrodzenie i mocno do niego przytwierdzam. Dziewczyna wplata swoje dłonie w moje włosy i ciągnie za nie, ja natomiast błądzę rękami po całym jej ciele, jakby chcąc wyuczyć się go na pamięć. Z oczu dziewczyny nadal płyną łzy. Zatraciliśmy się w sobie, smakujemy to, o czym marzyliśmy przez sześć lat.
Nagle jednak Sarah odpycha mnie od siebie, a następnie uderza mnie pięścią w nos. Po chwili czuję w ustach metaliczny posmak krwi. Łapię się za bolące miejsce i spoglądam na Sarah. Jej twarz jest udręczona, a oczy spuchnięte od płaczu.
- Należało mi się - mówię do niej, wycierając krew rękawem kurtki.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj - wypowiada przez łzy, przestępując z nogi na nogę.
- Sarah...
- Nic... do mnie... nie mów - cedzi przez zęby.
- Kocham Ci...
- Nie odzywaj się!
- Chcę Ci tylko wyjaśnić...
- Co tu kurwa wyjaśniać? Odpierdol się ode mnie w końcu!
- Nie mogę, nie potrafię! Kocham Cię, kocham, wciąż Cię kocham, kurwa! - wydzieram się, czym wywołuję coraz większy szloch szatynki.
- Nie mów tak! Nie kłam! Nie kochałeś mnie!
- Kochałem, kocham i będę kochał. I chcę Cię odzyskać...
Nie dokańczam, gdyż przerywa mi przyjazd jakiegoś samochodu, z którego po chwili wysiada facet Sarah.
- Matko kochana, co się tutaj stało? - przerażony mężczyzna podchodzi do dziewczyny, przytulając ją czule i spoglądając na mnie. - Co pan jej zrobił?!
- Jason, nie on. To jest... yyy... chłopak Mandy. Jakiś idiota chciał mnie okraść i pan Bolton mi pomógł, ale sam niestety ucierpiał - Sarah wyciera swoje łzy i wypowiada ten stek bzdur.
- Och, w takim razie dziękuję panu - fagas podchodzi do mnie i podaje mi dłoń, którą niechętnie ściskam.
- Nie ma za co, każdy by tak postąpił.
- A pan czasem nie pracuje w firmie Sarah? Chyba kojarzę pana z balu.
- Tak, owszem. Jestem mechanikiem.
- Kochanie, co Ty tutaj właściwie robisz? - wtrąca się szatynka.
- Pisałaś mi, że jedziesz odwieźć Mandy, a wiedziałem, że zapewne będzie to autobus, więc przyjechałem po Ciebie. Już wszystko okej?
- Tak, tak. Jedźmy już - dziewczyna spogląda na mnie, po czym, odprowadzona przez... hm... Jasona, wsiada do jego auta.
- Jeszcze raz dziękuję. To mój Skarb, jeśli coś by jej się stało...
- Wiem. Nie ma za co.
- Do widzenia - żegna się, a następnie wsiada do samochodu i odjeżdża.
- To także mój Skarb, chuju - wypowiadam pod nosem i, ponownie ocierając krew z twarzy, wracam do samochodu oraz ruszam do domu.
Witajcie! Chyba mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z rozdziału. Chyba... w każdym razie, byleby wam się podobał. Buziaczki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top