Rozdział XLVII

Pępkowe 2/2


SARAH

- Ostrożnie, córeczko - mama przytrzymuje moje ramię, kiedy próbuję usiąść na wózku.

- Dam radę, nie jestem z waty - irytuję się. To, że miałam cesarskie cięcie nie oznacza, iż jestem strasznie poszkodowana.

W końcu siadam i razem z rodzicami ruszamy do Tess. Bardzo chcą zobaczyć swoją wnuczkę. Są przejęci narodzinami malutkiej. Tata próbuje udawać, że jest niewzruszony, ale widzę w nim poruszenie. Wręcz chciałby się wyrwać przede mnie i mamę, żeby jak najszybciej ujrzeć moją córkę. Przyznam, że mężczyzna z wiekiem oduczył się ukrywać swoje emocje.

Kiedy w końcu docieramy, Jack wręcz przykleja się do szyby. Wpatruje się w małą jak w obrazek. Nie dziwię mu się, to niezwykłe dziecko.

- Czy ona długo będzie w inkubatorze? - tata obdarowuje mnie krótkim spojrzeniem.

- Nie wiem, jutro się wszystkiego dowiemy - uśmiecham się na widok dziewczynki poruszającej rączkami i nóżkami. - Mamusia chciałaby w końcu przytulić swoją córeczkę.

- Pamiętam, jak Ty byłaś taka malutka - ze łzami w oczach odzywa się moja rodzicielka. - Płakałaś tak głośno, że musieliśmy wynosić z sali Twojego brata. Powiedział, że Cię nie lubi, bo się drzesz - tata zaczyna chichotać, słysząc te słowa.

- Wypomnę mu to - udaję oburzenie, jednak wyobrażając sobie tę sytuację, sama mam ochotę wybuchnąć śmiechem. - Właśnie, dzwoniliście do niego?

- Tak. Powiedział, że razem z Marie będą u Ciebie już jutro.

- Jak mu się spieszy - uśmiech nie schodzi mi z twarzy.

Własne dziecko tak bardzo potrafi Cię ożywić, nadać sens Twojemu życiu. Wiesz, że ktoś będzie kochał Cię bezwarunkowo. Ktoś, komu dałaś życie. Ktoś, o kim nigdy nie zapomnisz, kto przynosi Ci największe szczęście. To właśnie dziecko. Moja córka. Moja Tess.

Jej tata? Nadal się nie pojawił. Moja teściowa pojechała już do domu, więc myślę, że przekazała mu wiadomość. Ale co z tego, skoro jego to nie obchodzi. Zapewne razem ze żmiją siedzą teraz przy szampanie i opijają rozpad naszego małżeństwa, które trwało zaledwie osiem miesięcy.

- Sarah? - słyszę nagle znajomy męski głos. Spoglądam za siebie. W moją stronę idzie Matt.

Matt Crowley. Moja pierwsza miłość. Licealne uczucie. Bolesne. Nieodwzajemnione. Teraz mężczyzna stoi przede mną wyższy, mężniejszy i przystojniejszy. Lustruje mnie od góry do dołu z iskierkami w oczach. Minęło tyle lat, a on ni stąd ni zowąd pojawia się w dniu narodzin mojej córki.

- Co Ty tutaj robisz? - pytam, wpatrując się w niego zszokowana. Co mnie dziwi, brunet pochyla się, aby mnie przytulić.

- Mam praktyki w szpitalu. Dzień dobry państwu - odpowiada, odrywając się ode mnie i wita się z moimi rodzicami. Oni tylko kiwają głowami.

- Sami medycy mnie otaczają. Mama, brat, Ty - przewracam oczami. Matt obdarza mnie lekkim uśmiechem.

- A Ty? Urodziłaś dziecko?

- Tak, to moja córka Tess - wskazuję palcem na inkubator, w którym leży dziewczynka. Mężczyzna spogląda w tamtą stronę i kiwa głową z uznaniem.

- Gratuluję, śliczna jest. Wcześniak?

- Tak, urodzona w trzydziestym piątym typodniu.

- Ale widzę, że trzyma się dobrze - ponownie spogląda na Tess. - Musisz mi opowiedzieć, co u Ciebie!

- Dobrze, kochanie. My już pójdziemy, trzymaj się - mama całuje mnie w policzek, a tata w czoło, po czym oboje opuszczają pomieszczenie.

- To co, zawieziesz mnie na salę? - pytam mojego towarzysza. Zgadza się skinieniem głowy. Ostatni raz spoglądam na moją córeczkę, a następnie wracam z Mattem do siebie.

Kiedy leżę już na łóżku, brunet siada na jego brzegu i przygląda mi się. Nie sądziłam, że będę w stanie normalnie z nim rozmawiać, uwzględniając naszą przeszłość. Ciekawe, co by było, gdybyśmy jednak byli razem.

- To opowiadaj - odzywa się nagle.

- Ach, osiem miesięcy temu wyszłam za mąż i praktycznie od razu zaszłam w ciążę. Studiuję zarządzanie. Jestem dyrektorem w firmie transportowej, akurat na zwolnieniu macierzyńskim. A u Ciebie? Jak się układa?

- Nic ciekawego. Jestem sam i tak jak już mówiłem, mam praktyki tutaj - wzdycha.

- Jeszcze znajdziesz miłość, jestem tego pewna - ściskam jego leżącą na łóżku dłoń, co dla nas obojga jest zaskoczeniem, jednak nie zabieram ręki.

- A co, jeśli to Ciebie przegapiłem? - posyła mi nieśmiały uśmiech.

Zawsze lubiłam, kiedy się uśmiechał. Mogłam wtedy na niego patrzeć i patrzeć. Potem niestety zaczął mnie irytować, aż w końcu stał się dla mnie obojętny. Wyśmiał mnie i moje uczucia, a teraz mówi mi takie coś. Nie wiem, co o tym myśleć.

- Nie sądzę, żeby moja żona okazała się pana straconą miłością - nagle w drzwiach pojawia się Dan. Widząc go, mocniej zaciskam dłoń na ręce bruneta.

- Przyszedłeś? - pytam kąśliwie. Blondyn podchodzi do mnie, nieufnie patrząc na Matt'a.

- Urodziłaś nasze dziecko, to chyba normalne, że tutaj jestem - pochyla się, aby mnie pocałować, jednak odchylam głowę.

- Miło z Twojej strony, naprawdę.

- To ja może pójdę...

- Nie - przerywam Matt'owi. - Zostań, nie skończyliśmy rozmawiać.

- Nie potrzebujemy towarzystwa - syczy Bolton.

- Ja potrzebuję.

Mój mąż mierzy mnie groźnym wzrokiem, ale nic sobie z tego nie robię. Zdradził mnie, a teraz odgrywa zazdrosnego i kochającego mężczyznę? Dobre sobie. Dziwne, że nie przyszedł tutaj ze swoją kochanką. Może nie chciał jej narażać na wściekłość zdradzonej i oszukanej żony. Proszę, proszę. Jaki troskliwy.

- Musimy porozmawiać - mam wrażenie, że blondyn za chwilę rzuci się na Matt'a. Niemal kipi ze złości.

- Idź lepiej do córki, zobacz ją, a nie będziesz teraz gadać - przewracam oczami. Jest sfrustrowany, ale wychodzi z sali. Oddycham ciężko, zdenerwowana jego widokiem.

- Sarah, co się między wami dzieje? - brunet kciukiem głaszcze moje knykcie.

- Nie chcę o tym mówić - odwracam głowę w drugą stronę, żeby nie widział moich załzawionych oczu.

Zdrada tak bardzo boli. Jeszcze Dan ma czelność być zazdrosnym o Matt'a? Ja się z nim nie pieprzę, dopiero go zobaczyłam, a mój mąż? Sama jego kochanka przyznała się, że z nim sypia. Nie ma prawa robić problemów o moich znajomych.

- Ej, co się dzieje? - Crowley chwyta mój podbródek i odwraca moją głowę w swoją stronę. - Przecież widziałem i słyszałem, jak wyglądała wasza rozmowa.

- Jego przyjaciółka przyszła do mnie i powiedziała, że on ją... no wiesz - chowam twarz w dłoniach, czując wypływające z oczu łzy.

- Wierzysz jej?

- Dlaczego miałabym nie wierzyć? Widziałam, jak w windzie zasuwał jej suwak. Próbował mi wmówić, że jej się rozpiął. Kiepska wymówka.

- Nie wiem, co powiedzieć - Matt spuszcza głowę.

- Nie mów nic. Nie chcę współczucia ani łaski. Mąż mnie zdradził, trzeba będzie się rozwieść i żyć dalej.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

- Nie zdradziłem Cię - do sali ponownie wchodzi Dan. Nie potrafię odgadnąć, co maluje się na jego twarzy. - Może nas pan zostawić? - zwraca się do bruneta.

- Powiedziałam, że nie - syczę, ocierając łzy.

- Sarah, powinniście porozmawiać. Niedługo znowu przyjdę - mężczyzna składa na moim policzku pocałunek, po czym wychodzi. Blondyn odprowadza go wściekłym wzrokiem.

- Jemu dajesz się pocałować? - przenosi spojrzenie na mnie.

- Victorię pieprzysz, kiedy chcesz? - odgryzam się.

- Nie sypiam z nią, nie zdradziłem Cię!

- Mhm, pierdol dalej - krzyżuję ręce na piersiach, patrząc na niego z bólem w oczach.

- Uwierzyłaś jej? Nie darzysz jej sympatią, ale to jej uwierzyłaś? - siada w miejscu, gdzie przed chwilą był Matt i chce złapać moją dłoń, ale szybko ją zabieram.

- Skoro mój mąż cały czas mnie okłamuje...

- Nie okłamuję Cię ani nie zdradzam, kochanie! Udowodnię Ci to. Nie wiem jak, ale zrobię to. Tylko mi na to pozwól - błaga mnie.

Nie wiem, co robić. Kocham go całym sercem, ale mu nie wierzę. Jego ostatnie zachowanie potwierdzało stwierdzenie żmii. Krzyczał na mnie, znikał gdzieś, nic mi nie mówiąc. Jak inaczej to wytłumaczyć?

- Zraniłeś mnie. Tego nie da się zapomnieć ot tak, na pstryknięcie palcem - ponownie chowam twarz w dłonie.

- Udowodnię Ci, że Cię nie zdradziłem. Kochałem Cię, kocham i będę kochał. Ciebie i tylko Ciebie, uwierz mi - kładzie swoją rękę na moim ramieniu, a ja nie mam siły jej strzepać. Nie mam już siły na nic.

- Przykro mi, ale nie wierzę - szlocham.

Byłam taka szczęśliwa dzięki Tess. Jednak musiał przyjść jej tatuś i wszystko zepsuć. Mąci mi w głowie, wszystko kręci. Nie mogę go zrozumieć, nie potrafię odgadnąć jego prawdziwej twarzy. Naprawdę z całego serca chciałabym wrócić do niego, tworzyć z nim szczęśliwą rodzinę dla naszej córki. Tyle że nie pozwala mi na to mój rozum i urażona duma. Mózg z całych sił powstrzymuje wyrywające się serce.
Co robić, Boże? Co ja mam robić?

Nie mogę znieść obecności Dana tutaj. To boli, moja wyobraźnia włącza się i widzi go w łóżku z tą żmiją. Chce mi się wymiotować.

- Wyjdź stąd - szepczę. Moja prośba jest dla niego zaskakująca. Widzę zdziwienie wymalowane na jego twarzy.

- Kochanie...

- Wyjdź - jestem stanowcza. Jeśli on tego nie zrobi, to ja się zwlokę z tego cholernego łóżka i go tu zostawię.

- Dobrze, nie denerwuj się - wstaje i podchodzi do drzwi, jednak zatrzymuje się w wyjściu. - Tess jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie. Imię bardzo do niej pasuje. Nie zostawię was obu. Pamiętaj, że udowodnię Ci swoją miłość. Nie przekreślaj mnie i naszego małżeństwa. Tylko o to proszę - spogląda na mnie załzawionym wzrokiem, po czym odwraca się i wychodzi.

Czemu on zawsze doprowadza mnie do płaczu takimi wyznaniami? W takich momentach chciałabym schować się w jego ramionach i zostać tam. Wie, jak mnie rozczulić. Jednak teraz nie dam się tak łatwo podejść. Zawsze szybko mu wybaczałam. Nie tym razem. Pozwolę mu spróbować udowodnić jego niewinność, ale to naprawdę musi być dobry dowód. Nie uwierzę w byle co. Musi się postarać, bo oskarżenie jest poważne. Bardzo poważne. Zdrada. Coś, czego nigdy nie wybaczę. Najgorsze świństwo i obrzydlistwo. Jeśli nie udowodni mi, że był mi wierny... to będzie koniec.

Wykaż się, Bolton, inaczej skażesz mnie na cierpienia do końca życia.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o pępkowe. Buźka!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top