Rozdział XLII

SARAH




Wszystko działo się tak szybko, że nie wiem kiedy, ale znalazłam się w ósmym miesiącu ciąży. Brzuszek mam pokaźny, przez co odczuwam ból pleców. Do pracy już nie chodzę. I właśnie w tym widzę największy problem, ponieważ moje miejsce zajęła młoda, trochę starsza ode mnie kobieta.

Okazało się, że to stara znajoma mojego męża. Krew mnie zalewa na samą myśl o jej długich czarnych włosach, przesadnie miłym uśmiechu i długich nogach. Ładna żmija.

Widziałam, jak dobrze się ze sobą dogadują. Przychodziłam czasem do biura niby po jakąś zapomnianą rzecz z szafki i praktycznie za każdym razem Dan u niej był. Tak jakby kurwa nie miał nic do roboty. Chciałam mu wtedy wykrzyczeć, dlaczego się opierdala w pracy, ale ta larwa nie wie, że jesteśmy małżeństwem.

Wiele razy kłóciłam się o to z blondynem. Wzrost mojej złości potęgował fakt, że przez ciążę miałam huśtawki nastroju. Byłam gotowa najpierw udusić jego, a potem jechać do tej żmii i powyrywać jej te kudły. Co prawda Dan tłumaczył mi, iż jest to jego przyjaciółka z dzieciństwa, ale takie właśnie są najgorsze. Pojawiają się znikąd, dobrze znają Twojego ukochanego i zanim się obejrzysz okręcają go sobie wokół swojego smukłego palca.
Tak jest w książkach.

Tyle że w książkach najczęściej są to blondynki, a ta piękna Victoria Sewell jest brunetką. Chudą, wysoką i ładną. Denerwuje mnie, kiedy jest dla mnie miła. A to przyniesie mi coś do picia, kiedy przyjdę, a to schyli się po coś do szafki, bo mi będzie przeszkadzał brzuch. Przyznaj się żmijo, że chcesz pokazać dupę mojemu mężowi!

Dan powoli traci cierpliwość do mnie i do moich nastrojów oraz scen zazdrości. Zaciska dłonie w pięści, ale powstrzymuje się przed powiedzeniem czegoś głupiego. Paradoksalnie właśnie wtedy okazuje mi najwięcej uczuć. Dba o mnie, spełnia moje zachcianki, całuje, mówi jak bardzo mnie kocha. A moje serce mięknie i zapomina o Victorii. Oczywiście do czasu, aż byle co znowu mi o niej nie przypomni: uśmiech mojego mężczyzny, kiedy wychodzi do pracy; dokumenty leżące na stole. Nawet mnie samą doprowadza to do szału.

Najgorsze jest to, że z nudów w domu wymyślam coraz to lepsze historyjki. Wyobrażam sobie, że w danym momencie Dan posuwa na MOIM biurku tę żmiję, że w porze lunchu wychodzą razem i obściskują się w miejscu publicznym, bo przecież i tak ich nie zobaczę. Od zawsze miałam bujną wyobraźnię, która w ciąży tylko poszerzyła swoje horyzonty.

A propos mojego stanu błogosławionego, właśnie czekam na USG już dobre trzydzieści minut. Wkurzam się, bo jestem głodna i rozdrażniona moimi kolejnymi wymysłami. Mój mąż nie mógł iść ze mną na badanie, gdyż twierdził, że nie ma możliwości wyrwać się z pracy. Już w to wierzę. Skoro szefowa jest jego przyjaciółką, to pozwoliłaby mu. No chyba że Dan ma zamiar ją bzyknąć. To już inna sprawa.

- Pani Bolton, zapraszam - mówi doktor Curtis, dlatego podnoszę się z krzesła i wchodzę do jej gabinetu. - Myślałam, że kolejną wizytę mamy za dwa tygodnie. Co panią do mnie sprowadza?

- Chciałabym jednak poznać płeć dziecka - informuję ją, trochę się rozluźniając i ekscytując moim dzidziusiem.

Początkowe ustalenia były takie, że dowiemy się czy maleństwo jest chłopcem, czy dziewczynką przy porodzie. Jednak ja zmieniłam zdanie, a Dan musiał się dostosować. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to ja noszę pod sercem nasze dziecko i w każdej chwili będę mogła iść do lekarza, a on nie miałby nic do gadania.

- Och, a więc zdecydowali się państwo - wykrzykuje dziwnie uradowana kobieta. Mrużę oczy, nie rozumiejąc, skąd ten entuzjazm u obcej osoby. - Zapraszam na badanie w takim razie. Proszę mi jeszcze przypomnieć, który to już tydzień.

- Trzydziesty czwarty.

Ginekolog kiwa tylko głową, po czym prowadzi mnie na USG. Po chwili kładę się na leżankę i odsłaniam brzuch. Doktor Curtis siada przy ultrasonografie, po czym przystępuje do badania. Moje serce przyspiesza, gdyż jestem podekscytowana informacją, jaką za chwilę usłyszę.

W gabinecie panuje cisza. Lekarka przejeżdża sondą po moim brzuchu, wpatrując się w ekran ultrasonografu. Ja w pozycji leżącej nic nie widzę, co mnie irytuje. Chciałabym zobaczyć moje dziecko. W trzydziestym czwartym tygodniu ciąży maluszek już naprawdę wygląda jak dzidziuś. Co prawda nie jest jeszcze dobrze rozwinięty, ale mało mu brakuje.

- Gratuluję, pani Bolton. Będą państwo mieli córeczkę - ginekolog uśmiecha się do mnie promiennie, a w moich oczach pojawiają się łzy.

Córka. Dziewczynka. Mała kochana istotka. Oczami wyobraźni widzę, jak w przyszłości rozmawiam na każdy temat z miniaturką mojej osoby. Jak pomagam jej odrabiać lekcje, jak dyskutujemy o najnowszej modzie, jak pomagam jej w problemach z chłopakiem. To jest uczucie... takie... niesamowite, nie z tej ziemi. Pod moim sercem wykształca się malutka dziewczynka. Moja córeczka. Moja największa miłość, moje oczko w głowie.

Odczuwam ogromną chęć podzielenia się tą nowiną z moim mężem. Moje serce przepełnia teraz radość i miłość, nie myślę o niczym innym niż o naszym dziecku.

- Chciałabym ją zobaczyć - proszę przez łzy.

- Mała rośnie jak na drożdżach. Jest zdrowa - doktor Curtis przechyla ekran ultrasonografu tak, że widzę na nim naprawdę maleńką istotkę. Teraz rozklejam się już porządnie. Patrzę na jej malutką główkę, na malusieńkie rączki i nóżki, na to cudowne małe ciałko. - Rozumiem, że mam wydrukować zdjęcia?

- Tak, oczywiście - ocieram dłonią łzy z policzka. Naprawdę jestem pod wrażeniem mojej córki. Mimo że to już ósmy miesiąc, nadal nie mogę uwierzyć, iż w moim brzuchu jest drugie życie.

Po wyjściu z gabinetu doktor Curtis, od razu kieruję się do firmy. Pragnę poinformować Dana, że będziemy mieli córkę. Nie będę czekać na jego powrót do domu, a przy okazji go skontroluję. I mam to w dupie, czy Victoria dowie się, że jestem jego żoną. Wręcz się wtedy ucieszę. Niech ta żmija w końcu zobaczy, do kogo należy serce Boltona.

Wchodzę do budynku, stawiając swoje kroki w stronę windy. Najprawdopodobniej mój mąż znowu jest u swojej tymczasowej szefowej. W jej obecności rzucę mu się w ramiona, po czym pokażę zdjęcia naszego dziecka, które w tej chwili trzymam w kopercie w dłoni.

- Witaj, Mandy. Da... Victoria u siebie? - pytam, kiedy podchodzę do stanowiska asystentki. Nie chcę mówić o blondynie, gdyż mogłoby to być trochę dziwne.

- Nie, wyszła gdzieś z Twoim mężem - uśmiecha się złośliwie.
Aha.

Ciśnienie mi się podnosi. Nie dość, że brunetka  nie pała do mnie sympatią przez blondyna, to jeszcze wyszedł on sobie gdzieś z tą swoją przyjaciółką. Świetnie, po prostu świetnie!

Podchodzę zdenerwowana do windy, a kiedy chcę wcisnąć przycisk, drzwi otwierają się. Przede mną ukazuje się nieprzyjemny widok. Bardzo nieprzyjemny. Mój mąż zasuwający suwak sukienki żmii. Oboje w doskonałych humorach.
Czyli to dlatego nie mógł iść ze mną na badanie?

Kiedy mnie zauważają, ich miny rzedną. Rzecz jasna, Boltona bardziej. Ja, nie odzywając się, wchodzę do windy i klikam przycisk, dzięki któremu zjadę na parter. Moi towarzysze również nie wypowiadają żadnych słów. Ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę. Nic.

I właśnie to milczenie ze strony mojego męża boli najbardziej. Nie przyznaje się, że jestem jego żoną, nie tłumaczy się z tego, co przed chwilą zobaczyłam. Do tego od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Mam rozumieć, że to romans z tą żmiją?

Chcę zacisnąć dłonie w pięści, ale powstrzymują mnie trzymane przeze mnie zdjęcia USG. Kiedy zjeżdżamy na parter, nie patrząc na blondyna, uderzam go kopertą w klatkę piersiową, a następnie bez słowa wychodzę i ruszam w stronę wyjścia. Po chwili słyszę swoje imię, wykrzykiwane przez niego.

- Sarah, do cholery! - mój mąż chwyta mnie mocno za nadgarstek tak, że do niego przylegam. Natychmiast jednak odpycham go od siebie.

- Spierdalaj - chcę się odwrócić, ale on mi nie pozwala.

- Co Ty odwalasz?

- Ja? - prycham. Wkurwia mnie. Ja odwalam! - To Ty mnie zdradzasz!

- Słucham? Nigdy bym Ci tego nie zrobił - łapię się za głowę.

- Ach, czyli dla zabawy zasuwasz suwak sukienki swojej przyjaciółki, tak?

- Zasunąłem jej go, gdyż mnie o to poprosiła. Odsunął jej się, a nie chciała, żeby ktoś z firmy to zobaczył - tłumaczy. Niezła wymówka.

- Na pewno. Mam Ci przypomnieć, jak było z nami? Jak podobno było mi słabo, kiedy Mandy przeszkodziła nam w obściskiwaniu się? - na to wspomnienie rumienię się. - Też wtedy poderwałeś szefową!

- Przecież już wcześniej byliśmy zakochani - w jego oczach tańczą iskierki złości. O nie, on nie ma prawa być na mnie wściekły. Żaden mój znajomy nie zasuwał mi sukienki.

- Ją znasz jeszcze dłużej! - wymachuję dokoła rękami. Mój wzrok pada na jego dłonie. W jednej z nich trzyma kopertę ode mnie. Może przynajmniej dowie się o swojej córce.

- Sarah, nie dobijaj mnie - syczy. Tak mnie wkurwia, że zaraz tu urodzę. Nie dobijać go? Pewnie, niech zrobi jeszcze z siebie niewinątko.

- To Ty mnie dobijasz! Ty i ona!

- Kurwa! Czasami żałuję, że... - nie dokańcza, odwracając wzrok.

- Że co? - pytam zaskoczona, domyślając się dalszej, niewypowiedzianej części zdania Dana.

- Nic - drapie się nerwowo po karku.

Kolejny raz dzisiaj moje oczy zachodzą łzami. Tyle że teraz z bólu, nie z radości. Wiem, co mój mąż chciał powiedzieć. Żałuje, że się ze mną ożenił. Czuję to. To rozrywa moje serce na pół. Ja go kocham całą sobą, jestem szczęśliwa, że go mam, a on? On żałuje. Mimo że sam mi się oświadczył, żałuje. Naszego dziecka też?

- Zawsze możemy się rozwieść - wypowiadam cicho, po czym odwracam się na pięcie i wychodzę z firmy.

Nie pobiegł za mną, co tylko wzmaga mój ból. Wrócił do niej. Zapewne jest zadowolony i pełen nadziei, że może w końcu się mnie pozbył. Teraz będzie mógł związać się z Victorią, nie będę stała im na drodze. Nie mam zamiaru być piątym kołem u wozu. Jeżeli nie jest ze mną szczęśliwy, nie będę go zmuszać do bycia ze mną.

Podjeżdżam pod nasz - jeszcze - dom, a następnie wchodzę do niego i od razu idę do sypialni. Wyciągam z szafy walizkę i zaczynam się pakować. Już dzisiaj usunę się z ich życia. Pozwolę im na miłość. Tak bardzo tego nie chcę, ale skoro żałuje...

Kończąc pakowanie, spoglądam na swoją obrączkę. W przypływie emocji ściągam ją oraz pierścionek zaręczynowy z palca, po czym odkładam rzeczy na komodę. Z moich oczu cały czas płyną łzy. Chwytam rączkę walizki i wychodzę.

Nie wiem, gdzie mam teraz iść. Do mojego mieszkania przeprowadziła się moja teściowa. Ustaliliśmy tak, rozmawiając o dalszych losach mojego małego domu. Do rodziców też nie pójdę. Nie chcę słuchać gadania ojca, jak to on nie miał racji co do Dana. U Jane mieszka Jason, więc to też odpada.

A może pojadę do mieszkania? Aubrey na pewno mnie przyjmie. I nie będzie zadawać pytań, jeśli nie będę tego chciała. Tak, właśnie tam się skieruję.

Ciągnę za sobą ciężki bagaż, dlatego pod drzwi docieram zmęczona. Pukam i po chwili otwiera mi mama Dana. Jej twarz staje się udręczona, kiedy zauważa mój stan.

- Mój syn? - zadaje na wstępie pytanie. Kiwam jedynie głową, a Aubrey przejmuje moją walizkę, którą wciąga do środka.

- Proszę, nie dzwoń do niego. Proszę - chlipię. Nie chcę czuć jego łaski. Chcę jedynie odpocząć, dlatego idę do sypialni i kładę się na łóżko, szlochając w poduszkę.

Hej! Jestem zmęczona, więc po prostu dziękuję, że jesteście.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top