Rozdział VII

Razem z Zoey stoimy przed lustrem i nakładamy makijaż. U mnie, standardowo, jest go mniej niż u mojej przyjaciółki.

- Przyznaj się - zagaduje brunetka, malując usta. - Kiedy ostatnio gdzieś wyszłaś?

- Nie pamiętam - śmieję się.

- Wiedziałam!

- Ale czekaj! Ostatnio byłam u Jane.

- Wow - dziewczyna wywraca oczami.

- Oj nie czepiaj się. Pracuję i studiuję, nie jestem w stanie często chodzić na imprezy - bronię się.

- Ty zawsze znajdziesz jakąś wymówkę - odkłada szminkę i przegląda się. - Okej, gotowa.

- Ja też - odpowiadam.

- To lecimy!

Zamówioną wcześniej taksówką podjeżdżamy pod, podobno, jeden z najlepszych klubów w mieście. Płacę taksówkarzowi za kurs, po czym wychodzimy z auta i kierujemy się w stronę wejścia. Kupujemy wejsciówki, a za chwilę jesteśmy już w środku.

Standardowy zapach alkoholu unosi się w powietrzu. Próbuję przyzwyczaić się do głośnej muzyki. Zoey pokazuje, żebym szła za nią do baru.

- Pijesz coś? - brunetka przekrzykuje hałas.

- Sex on the beach - odkrzykuję. Przyjaciółka jest zdziwiona, lecz nie komentuje mojego wyboru.

Chwilę potem sączę już swojego drinka. Zakładam, że za chwilę Zoey zaciągnie mnie na parkiet, więc opróżniam szklankę, żeby nikt mi tam niczego nie dosypał.
Cholera wie, co mogłoby się stać.

- Idziemy potańczyć! - krzyczy, tak jak się spodziewałam, Zoey. Posłusznie podążam za nią. Zatrzymujemy się gdzieś w kącie i zaczynamy tańczyć. Imprezowy klimat powoli mi się udziela, toteż wyginam się coraz śmielej. Zaczynamy się nagle śmiać, nie wiedząc nawet z czego.

Kursujemy pomiędzy barem a parkietem co jakiś czas, z każdym razem będąc coraz bardziej rozluźnione. Kilku facetów próbowało się do nas przystawiać, lecz spławiałyśmy ich. To babski wieczór, na którym nie potrzebujemy mężczyzn.

Do Zoey znowu ktoś podchodzi i chwyta ją za biodra.

- Odwal się - dziewczyna próbuje strzepnąć ze swojego ciała jego ręce, lecz on mocno ją ściska.

- Powiedziała coś, palancie! - krzyczę zdenerwowana.

- Nie bądźcie takimi cnotkami - uśmiecha się bezczelnie ten ohydny typ.

- Czego cieszysz ryja?! - drę się porządnie, czując w sobie przypływ energii i odwagi.

- Zamknij się, od Ciebie nic nie chcę.

- Puść ją, bo nie ręczę za siebie - zaciskam dłonie w pięści, kiedy facet ciągnie Zoey za sobą. Wokół nas zdążyli się już zgromadzić ludzie.

- Pożegnaj się z przyjaciółką - puszcza mi oczko, po czym chce odejść.

- Zoey, wyrwij mu się! - wrzeszczę, a moja przyjaciółka spełnia rozkaz. Facet jest zaskoczony, tymczasem ja kopię go w brzuch, a kiedy schyla się, poprawiam, uderzając go kolanem w twarz. Mężczyzna pada na ziemię. Wokół słyszę wydobywające się z ust gapiów wow.

- I co się tak gapicie?! Nie było faceta z jajami, żeby mi pomóc? - wskazuję palcem na kilku panów stojących najbliżej mnie. Po chwili zwracam się do typa leżącego na ziemi. - A Ty leż, szmaciarzu. Żebym Cię przyjaciela nie pozbawiła.

Chwytam przerażoną Zoey za rękę i wychodzimy z klubu. Jestem nieźle nabuzowana.

- Dzięki, Sarah - mówi cicho brunetka, kiedy wyciągam telefon, żeby zadzwonić po taksówkę.

- Przecież nie dałabym Cię uprowadzić przez tego pseudo-amanta.

- Nie wiedziałam, że umiesz się tak bić - chichocze, jednak uciszam ją, gdyż jakaś kobieta właśnie odebrała połączenie.

- Taksówka powinna być za jakieś pięć czy dziesięć minut - informuję po chwili, chowając komórkę do torebki.

- Trochę zimno, niech się pośpieszą.

- Wytrzymasz.

Pół godziny później wchodzimy do mieszkania. Rzucam torebkę na fotel i opadam na kanapę w salonie. Zoey natomiast idzie do kuchni i nalewa sobie wody do szklanki, którą po chwili pije.

- Idę wziąć prysznic - mówi, odstawiając puste naczynie i znika za drzwiami łazienki.

Zamykam oczy i odchylam głowę do tyłu. Co by się stało, gdybym jej nie pomogła? Zaprowadziłby ją w jakiś ciemny zaułek i zgwałcił? A potem zabił?
O czym Ty myślisz, idiotko?!

Czym prędzej odganiam od siebie złe myśli. Dobrze, że udało mi się pozbyć tego faceta. Czy oni wszyscy muszą być tacy napaleni?

Z kolei ci, którzy stali i patrzyli na rozgrywające się w klubie wydarzenia, nie zrobili kompletnie nic. Widzieli, że którejś z nas może stać się krzywda, jednak mimo to nadal tylko obserwowali. Umieli tylko powiedzieć wow. No tak, dziwne, że kobieta sobie sama poradziła. Nie miałam innego wyjścia, skoro tchórze nie byli w stanie mi pomóc.
Dan by pomógł.

Nie, nie, nie. Nie mam zamiaru o nim myśleć.
Chociaż naprawdę by pomógł...

Stop! Myśl o czymś innym, myśl o czymś innym...
I tak będziesz o nim myśleć.

Wściekła na swoją podświadomość wstaję z kanapy i udaję się do swojej sypialni. Przebieram się w piżamę i, nie czekając, aż Zoey wyjdzie z łazienki, kładę się spać.

Witajcie. Przyznam się, że ciężko mi było napisać ten rozdział, ale ostatecznie cieszę się, że się udało. Gwiazdkujcie, komentujcie. Dziękuję i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top