Rozdział L
Za kilka dni święta, a przecież niedawno urodziła się Tess. Prawie trzy miesiące zleciały tak szybko. Przed nami pierwsze wspólne Boże Narodzenie. Ja, Dan i nasza córka. Na tę myśl robi mi się ciepło na sercu.
Przypominają mi się zeszłoroczne święta. Wtedy w moim życiu ponownie pojawił się Bolton. Znowu namieszał, zmienił wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Nie mogłam go znieść, jednocześnie za nim tęskniąc. A teraz? Jest moim mężem, mamy dziecko, jesteśmy szczęśliwi. Nie przyszłoby mi wtedy do głowy, że rok później znajdę się w tym miejscu, w którym jestem.
Czyli w sklepie na świątecznych zakupach. Wigilia odbędzie się u nas w obecności moich rodziców oraz mamy Dana, dlatego to ja muszę przygotowywać dania. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę. Nie jestem jakoś wybitnie utalentowana kulinarnie, ale mam nadzieję, że nikogo nie otruję.
Hm... muszę jeszcze kupić oliwę z oliwek, kolendrę, kminek...
- Sarah? - ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu. Odwracam się przestraszona. Za mną stoi uśmiechnięty Matt.
- O, hej - uśmiecham się sztucznie.
- Co za przypadek!
Coś ostatnio za dużo tych przypadków. W sklepie, w parku, w piekarni. Mam wrażenie, że on za mną chodzi. Oczywiście nie mówię o tym mojemu mężowi, mogłoby go to tylko rozwścieczyć, a co za tym idzie, Crowley'owi mogłaby się stać krzywda.
- Mhm - mruczę, wracając do zakupów.
- Jak Tess? Zdrowa? - dotrzymuje mi kroku, co lekko mnie irytuje. Powoli zaczynam mieć go dość.
- Tak, wszystko jest w porządku.
- To co, przed wami pierwsze święta w takim gronie?
- Mhm.
Mam do niego inny stosunek po jego wyznaniu sprzed przeszło dwóch miesięcy. Powiedział, że coś do mnie czuje, pomimo iż wie, że jestem szczęśliwą mężatką. Chyba niepotrzebnie mówiłam mu w szpitalu o swoich problemach. Mogło go to tylko podnieść na duchu, możliwe że zobaczył dla siebie światełko w tunelu. Niestety nie ma szans. Jeszcze w pierwszej liceum byłabym szczęśliwa, ale teraz jest mi kompletnie obojętny.
Kiedy wychodzę ze sklepu, brunet cały czas nie odstępuje mnie na krok. Mam nadzieję, że mnie zostawi, kiedy przyjedzie Dan, do którego za chwilę zadzwonię. Przywiózł mnie tutaj, a sam pojechał do warsztatu. Wystarczy jeden telefon i blondyn się tu pojawi. Puszczam więc na chwilę wózek z zakupami i wyciągam komórkę z torebki.
- Do kogo dzwonisz? - dopytuje Matt. Powstrzymuję się, żeby nie być w stosunku do niego chamska.
- Do męża, żeby po mnie przyjechał - odpowiadam.
- Ja mogę Cię podwieźć - proponuje.
Tak tak, Ciebie w domu mi jeszcze brakuje.
- Nie, dziękuję. Nie chcę Ci robić kłopo...
- Przecież to żaden kłopot - przerywa mi, po czym zabiera wózek z moimi zakupami i prowadzi go do swojego auta. Przewracam zirytowana oczami.
- Boże, daj mi cierpliwość - mruczę pod nosem, podążając za brunetem.
W aucie Matt próbuje mnie zagadywać, jednak nie mam ochoty na rozmowę z nim. Lubię go, ale naprawdę zaczyna mi działać na nerwy. Moje podejrzenia co do teorii, że chłopak mnie śledzi, nasiliły się, kiedy wyszedł ze sklepu z pustymi rękami. Chyba nie robi sobie wycieczek rekreacyjnych do marketów, prawda?
Wysyłam Danowi smsa, żeby po mnie nie przyjeżdżał, po czym chowam smartfona i wpatruję się w krajobraz za oknem.
- Jesteśmy - oznajmia Crowley, kiedy podjeżdża pod mój dom. Z ulgą wysiadam z auta, a następnie podchodzę do bagażnika i otwieram go, aby wyciągnąć swoje zakupy. - Pomogę Ci.
- Dzięki - przyznam, że akurat z taką ilością rzeczy brunet mi się przyda.
Kiedy wchodzimy do domu, w progu od razu wita mnie Aubrey z wnuczką na rękach. Automatycznie uśmiecham się na widok mojej córeczki. Mała rośnie i rozwija się jak normalne dziecko, jakby nie była w ogóle wcześniakiem. Jestem tak bardzo szczęśliwa, że jest zdrowa, że nic jej nie jest przez przedwczesny poród.
- Dobrze, że już jesteś. Muszę wyjść, przepraszam. Nie mogę się zająć Tess - informuje moja teściowa. Po jej wyrazie twarzy widzę, że jest jej z tego powodu głupio, ale niepotrzebnie.
- Rozumiem. Przecież masz swoje sprawy. Zaniosę zakupy do kuchni i zaraz ją od Ciebie wezmę - mówię.
Gdy po krótkiej chwili wracam, biorę na ręce moją kruszynkę. Uśmiecha się do mnie słodko, co szczerze mnie wzrusza. Mała tak zabawnie bawi się swoimi rączkami, że na jej widok nie można się nie uśmiechnąć.
- Do zobaczenia - żegna się Aubrey, po czym szybko wychodzi z domu. Matt akurat wnosi do środka ostatnie zakupy.
- Dziękuję Ci bardzo, napijesz się czegoś? - nie mogę go po prostu wysłać do siebie, byłoby mi głupio. Przecież mi pomógł.
- Może herbaty - brunet podchodzi do mnie i spogląda na Tess. - Mogę? - pyta, chcąc wziąć ją na ręce. Niepewnie się zgadzam, bo i tak muszę przygotować nam napoje.
- Chodź do kuchni.
Wstawiam wodę na herbatę oraz kroję ciasto, aby przegryźć coś słodkiego. Co raz spoglądam na Matt'a bawiącego się z małą. Pomimo że ma praktyki na oddziale dla noworodków, trochę się niepokoję. Być może przez to, że niezbyt mu ufam.
- Auć! - krzyczę głośno, kiedy przez nieuwagę kaleczę się nożem.
- Co się stało? - zaniepokojony Crowley podchodzi do mnie i zauważa sączącą się z mojego palca krew. - Jasna cholera...
- Nie przy dziecku! - zwracam mu uwagę. Rany, jak to okropnie boli!
- Pomógłbym Ci, ale Tess...
- Poradzę sobie.
Podchodzę do szafki, na której jest ręcznik papierowy i urywam kawałek, po czym przykładam go do rany i uciskam ją.
- Zdezynfekuj to - upomina Matt. Spoglądam na niego groźnie, aby się zamknął i zajął moją córką.
Zamykam oczy i oddycham głęboko. Klnę na siebie w myślach, że do tego dopuściłam. Za bardzo się przejmowałam opieką bruneta nad Tess. Teraz muszę cierpieć katusze przez pieprzony zakrwawiony palec. Otwieram oczy i spoglądam na ręcznik toaletowy. Jasna cholera, jest praktycznie cały czerwony!
- Sarah, dlaczego to aż tak bardzo krwawi? - odzywa się Crowley.
- Nie wiem - syczę.
- Jesteś strasznie blada - stwierdza.
W tym momencie słyszę trzask drzwi. Po chwili w pomieszczeniu pojawia się Dan. Patrzy skołowany na Matt'a, po czym wzrok przenosi na mnie. Akurat wtedy pojawiają mi się mroczki przed oczami i powoli osuwam się na ziemię.
- Sarah! - słyszę nad sobą stłumiony głos mojego męża. Nie mam siły unieść powiek. Czuję, że silne ramiona Dana przyciągają mnie do jego ciała. - Kochanie. Kochanie, otwórz oczy.
Ociężale spełniam jego prośbę. Jest mi tak cholernie niedobrze. Do tego ten ból. Ugh!
- Skaleczyła się, krojąc ciasto. Rana silnie krwawi, nie wiem dlaczego - tłumaczy Matt.
- Jedziemy do szpitala - wypowiada blondyn, a jego słowa działają na mnie jak kubeł zimnej wody.
- Nie! - z moich ust wydobywa się cichy krzyk. - Od zawsze miałam rzadką krew. Nawet kiedy mama w dzieciństwa sprawdzała mój poziom cukru, to po ukłuciu leciało jej mnóstwo. Bez obaw - próbuję się podnieść, jednak Dan mi nie pozwala.
- Wolałbym jednak...
- Nie obchodzi mnie, co byś w tym wypadku wolał. Chcę wstać - syczę. Informacja o szpitalu postawiła mnie na nogi.
Jeśli miałam chociaż cień nadziei, że mój mąż pozwoli mi się podnieść, to w tej chwili wszystko uleciało. Mój uparty ukochany bierze mnie na ręce, po czym zanosi na kanapę w salonie.
- Nie ruszaj się - przykazuje mi, kiedy kładzie mnie na sofie. Następnie zwraca się do Matt'a. - A Ty pilnuj mojej córki.
Spoglądam na swój palec. Ręcznik wręcz ocieka czerwoną cieczą. Po chwili wraca Dan z apteczką. Przykłada gazik do rany, uciskając ją.
Patrzę na skupioną twarz mojego męża. Jest taki opiekuńczy. Głupia rana po skaleczeniu nożem go przejmuje. Dobrze jest mieć kogoś takiego przy sobie. Kogoś, kto nie zostawi Cię zarówno w ciężkim, jak i łatwym problemie. Kogoś, kto kocha Cię bezwarunkowo. Kogoś, kto nawet w takiej sytuacji, w jakiej akurat się znajduję, powoduje, że myśli się o swoim szczęściu.
- Co się tak cieszysz? - do rzeczywistości przywraca mnie pytanie blondyna, którego kąciki ust unoszą się lekko.
- Bo myślę o Tobie - patrzę mu prosto w oczy. Widzę, że zadowoliła go ta informacja. Dumnie spogląda na Crowley'a. Przewracam oczami na jego gest.
- Dobra, krwawienie trochę ustało - mówi, zaklejając plaster na moim palcu, następnie wstaje i zabiera Tess z rąk Matt'a. - Dziękuję za opiekę, możesz już iść.
- Dan! - krzyczę na niego. To było chamskie, zbyt bezpośrednie.
- Spokojnie, rozumiem - brunet kiwa głową w moją stronę, po czym groźnie spogląda na mojego męża. - Do widzenia.
Blondyn odprowadza go wzrokiem. Kręcę z irytacją głową. Zazdrośnik. Cholerny zazdrośnik. Wygonił go, mimo że zajął się naszą córką. Aż tak go nie lubi?
- Co to miało być? - pytam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Mężczyzna wzrusza tylko ramionami i chce wyjść. - Halo, wracaj tu!
- Nie chcę, żeby ten zjeb zajmował się Tess - spogląda na małą i całuje jej główkę. - Mam nadzieję, że nie zaprosiłaś go na chrzest?
- Nie, ale gdyby nawet, to co? Co on Ci zrobił? - unoszę pytająco brew.
- Wystarczy, że się obok Ciebie kręci, to już jest na straconej pozycji - kończy i wychodzi z salonu.
Wspaniale. Jeszcze niedawno przy mnie skakał, a teraz sobie wychodzi. Nie mam do niego cierpliwości. Nadal nie potrafię go rozgryźć. Dlaczego on może przyjaźnić się z kobietami, a ja nawet ze znajomym chłopakiem nie mogę spędzać czasu?
Co do chrztu - odbędzie się on w drugi dzień świąt. Uznaliśmy, że to odpowiednia data. Rodzinna atmosfera, choinka, piękne udekorowanie Kościoła i domu. Boże Narodzenie to dobra okazja do włączenia córki do wspólnoty katolickiej.
Ostatecznie chrzestną nie została żadna z moich przyjaciółek. Jest nią kuzynka Dana, córka Bill'a, Samantha. Chrzestny to mój brat. Mam nadzieję, że dziewczyny mi wybaczą. Powinny, bo i tak będą uwielbianymi przez Tess ciociami.
Cześć! Dziękuję za wyrażenie własnego zdania pod ostatnim rozdziałem. Praktycznie wszyscy są #teamDan. W zasadzie tego właśnie się spodziewałam. Miłego wieczoru!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top