PROLOG JUŻ DOSTĘPNY!

Ohayo! Przychodzę do was z prologiem "Córki Lucyfera" z drugiego konta. Pojawi się jeszcze rozdział ze szczegółamo, gdyż wiele się zmieniło. Jak go oceniacie? Czekam na wasze opinie. ^^

Piekło. Miejsce, do którego trafiają dusze, których przewinienia okazały się zbyt wielkie, by zostały z nich oczyszczone, miejsce powszechnie uznawane za dom samego diabła, który czerpie radość z bólu i cierpienia tych, co tutaj trafili.

Lecz tym razem ten stereotyp odmieniło pewne wydarzenie.

W zamku samego władcy piekieł panował istny chaos. Demony latały w tę i we w tę, coraz to bardziej je pośpieszając. Powodem tego wszystkiego była anielica, która właśnie rodziła swoje pierwsze dziecko. Nikt nie przemyślał, że ktoś taki zostanie pokochany przez kogoś, kogo serce jest krystalicznie czyste i przepełnione dobrocią.

Pojedyńcze kosmyki opadały co rusz na wilgotne czoło wybranki Lucyfera. On siedzał zmartwiony stanem swojej małżonki. Poród trwał już długo. Lilith ostatkami sił ostatni raz zaczęła przeć i wtedy rozległ się płacz dziecka. Jedna z demonów okryła dziecko kocykiem i podała je matce.

— Wasza wysokość, ma pani córkę — powiedziała w stronę zmęczonej matki dziecka. Ta lekko się uśmiechnęła i powoli zamknęła ociężałe powieki.


***

Minęły raptem dwa dni. Lilith kołysała w swoich ramionach córeczkę, którą nazwała Rose, a malutka powoli zasypiała. Lucyfer siedział obok dziwnie zamyślony, co nie uszło uwadze jego żony.

— Lucyferze, co cię niepokoi? — Spytała z lekkim niepokojem blondynka.

— Nic istotnego, Lilith. Nie martw się — delikatnie się uśmiechnął.

Chwilę po tym rozległ się głośny huk, a drzwi z impetem runęły na podłogę. Rose wybudzona ze snu zaczęła głośno płakać, a rodzicielka krzyknęła wystraszona. Lucyfer poderwał się z miejsca i stanął przed swoją ukochaną.
Z wyrwy wyszedł podobny do Lucyfera mężczyzna, a tuż za nim były demony.

— Lucyfer, jak dawno się nie widzieliśmy! — Powiedział sztucznie uradowany brunet, a jego czarne oczy dziwnie zabłysły.

— Czego chcesz, Hariosie? — Warknął w stronę wtargniętego.

— Wasza córka jest wyjątkowa, a ty drogi bracie doskonale o tym wiesz. To nie jest jej miejsce — odparł.

— Zostaw naszą córkę w spokoju! — Krzyknęła kurczowo przyciskając dziecko do klatki piersiowej Lilith. Demon westchnął i gestem dłoni nakazał swoim sługom atakować.

Lucyfer wyciągnął miecz i zabijał demony jeden za drugim. Harios kroczył powoli w stronę jego żony.

— No już, Lili... Oddaj mi ją dobrowolnie.

— Nigdy! — Krzyknęła rozpaczliwie, atakując go wolną ręką snopami energii, na co mężczyzna chwilę przymknął oczy, sprawnie je wymijając.

— Nie chciałem tego robić, wybacz... — To mówiąc jednym ruchem przebił mieczem serce anielicy, a ta krzyknęła rozpaczliwie, czując, że powoli uchodzi z niej życie.

Widząc to Lucyfer wydał z siebie głęboki ryk i starał się iść do ukochanej ją uratować, lecz co chwila pojawiały się nowe demony, torując mu drogę. Harios zabrał dziecko, rozłożył swoje szare skrzydła i odleciał, a za nim demony.
Resztkami sił podszedł do ciała swojej żony. Ledwo oddychała. Jej ciało nie mogło się już regenerować.

— Lucyfer... — cicho szepnęła. — Obiecaj mi, że odzyskasz naszą córeczkę.

— Obiecuję, Lilith — pocałował ją delikatnie w usta, czując, jak łzy zaczęły pojawiać się na jego policzkach. Kobieta uśmiechnęła się smutno, po czym zamknęła oczy i zmarła. — Odzyskam ją, choćbym miał zabić każdego na tej drodze...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top