4. Śmierć

Minęły już 2 tygodnie od naszego pobytu w Polsce. Szczerze? Zapomniałam o tym, że wujek chce mnie zabić. Świetnie bawiłam się z Toby'm, z którym się teraz bardziej zżyłam.

Telefon Rogersa zaczął dzwonić. Zdziwiony odebrał, włączył na głośnik i usłyszeliśmy głos Zero. Zaniepokoiło mnie to, że było słychać jak płakała.

- Operator każe wam wracać, bo jesteście w niebezpieczeństwie. Harios wie, że znajdujecie się w Gdańsku. - Proxy rozłączył się i siedzieliśmy chwilę w ciszy. Potem wstaliśmy i zaczęliśmy szybko się pakować.

***

Wsiedliśmy ponownie do ogromnej maszyny i zajęliśmy miejsca, miejąc nadzieje, że nic się nie stanie podczas lotu.

Podróż mijała nam spokojnie...

Po kilku godzinach wyszliśmy z samolotu, a ja cieszyłam się, że jesteśmy w naszym kochanym państwie. Chłopak złapał mnie za rękę i prowadził w stronę pobliskiego lasu. Od razu zjawił się Operator, który teleportował nas do domu. Nie mógł od razu nas zabrać do Polski?!

Od razu z piskiem podbiegła do mnie Jane, która przez swój bieg wywróciła nas obie i teraz leżałyśmy na ziemi tuląc się.

- Też się cieszę, że cię widzę - powiedziałam z uśmiechem, śmiejąc się z czarnowłosą, przez co napotkałyśmy spojrzenia reszty domowników.

- Nie wiesz jak tęskniłam.

- Ja też.

- Jak było na wakacjach? - powiedziała, spoglądając na mnie znacząco.

- To NIE BYŁY żadne wakacje i dobrze wiesz, a jeśli o to chodzi... - podeszłam do niej i szepnęłam jej na ucho - Całowałam się z Rogersem - dziewczyna była zdziwiona, ale po chwili entuzjastycznie zaczęła znowu piszczeć i skakać.

- A nie mówiłam? WIEDZIAŁAM, WIEDZIAŁAM! Musiało się to w końcu stać!

Przywitałam się z resztą, Toby również, po czym zmęczona skierowałam się do sypialni odpocząć. Poszłam załatwić jeszcze swoje potrzeby fizjologiczne, po czym wzięłam piżamę i się przebrałam. Otworzyłam pralkę i włożyłam ciuchy, a z szafki wyciągnęłam szczoteczkę do zębów. Nałożyłam pasty i zaczęłam szorować zęby. Po skończonej czynności zgasiłam światło i położyłam się do łóżka, oddając się w ramiona Morfeusza.

***

Otworzyłam ociężale powieki, po czym ziewnęłam i rozciągnęłam się. Zerknęłam na komodę, gdzie leżał telefon i sprawdziłam godzinę. 12?! Od razu wstałam i zaczęłam się ubierać, po czym zrobiłam włosy z kitkę i zbiegłam na dół do kuchni, gdzie siedział tylko Masky, który zajadał sernik.

Zrobiłam sobie płatki z mlekiem i usiadłam obok Proxy'ego.

- Jak się spało? - zapytał.

- Dobrze. Nawet nie wiesz, jak byłam zmęczona - chłopak uśmiechnął się. - Dużo się działo, kiedy nas nie było?

- Nie, no oprócz Jeffa, który stracił swoje klejnoty - zachłysnęłam się mlekiem i wybuchnęłam śmiechem.

- Jak to?

- Normalnie. Wkurzył Jane, bo zaczął węszyć w jej bieliźnie, niektóre zużywając - spojrzał wymownie na mnie (nie miał na sobie maski). - Jej "ulubiona" została pobrudzona jego orgazmem, więc ta w zemście wzięła ostre nożyczki i kiedy on spał to obcięła mu penisa. Darł się na cała willę, a Nina ubłagała Operatora, który, gdyby mógł to by chichrał się w najlepsze, ale ostatecznie przywrócił mu członka na swoje miejsce.

- Czyli mniemam, że Jeff czuje miętę do Jane, która go nienawidzi? - pokiwał głową.

- Lucyferze miej ją w opiece - wziosłan ręce do góry, na co Tim się zaśmiał.

- A i zapomniałbym, Slenderman prosił cię to gabinetu, kiedy wstaniesz i skończysz jeść.

- Ok - to mówiąc wstałam, odłożyłam naczynia do zmywarki i poszłam do wyżej wymienionego miejsca.

Zapukałam, a po chwili usłyszałam Wejść. Otworzyłam drzwi i usiadłam na krzesło.

- O co chodzi Operatorze?

- Chcę, abyś została moją Proxy - wytrzeszczyłam oczy. JA?! PROXY?!

- A-ale... Jak to?!

- Rozumiem twój szok, ale od dawna ciebie obserwowałem i stwierdziłem, że nadałabyś się jako moja Proxy. Teraz przejdziesz testy - to powiedziawszy złapał mnie za rękę, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Po chwili byliśmy na jakiejś polanie.

- Za chwilę pojawią się tutaj zniekształcone istoty, które będziesz musiała zabić. Chcę poznać twoją umiejętności w zabijaniu. O reszcie się przekonałem, więc nie musisz przechodzić jeszcze kilka innych. Życzę powodzenia - poinformował mnie i znikł.

Nie minęła minuta, a mój wzrok wyłapał 15 stworów, przypominających demona i Rake'a w jednym. Odruchowo sięgnęłam po swój nóż. Wiedziałam, że z taką mizerną bronią mam niewielkie szanse. Potwory były coraz bliżej. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak naokoło mnie pojawiają się płomienie, które wchłaniają stwory. Uchyliłam powieki. Z moich ust wydobył się demoniczny śmiech.

- Gińcie paskudy - wychrypiałam nie swoim głosem. Zauważyłam, że wyglądałam inaczej. Na moich plecach były skrzydła jak u anioła, tylko, że czarne, a moje włosy miały kolor kruczoczarny, skóra była blada jak śnieg. Na sobie miałan czarną sukienkę z czerwonymi elementami bez ramiączek. Wziosłam się w górę i użyłam zaklęć, które zabiły sześć potworów. Zostały jeszcze cztery. Zwinęłam skrzydła, aby po chwili je rozwinąć, a w kierunku kreatów leciały skamieniałe, ostre pióra. Wszystkie zostały zabite.

Usłyszałam klaskanie. Spojrzałam w tym kierunku i zauważyłam mojego ojca i Operatora. W jego oczach widać było dumę.

- Wiedziałem, że w końcu przejdziesz przemianę, ale nie, że tak szybko. Nieźle walczyłaś i super sobie poradziłaś - powiedział, uśmiechając się. Poszybowałam w dół, po czym przytuliłam ojca, a on na początku zdziwiony moim gestem to odwzajemnił. - Gratuluję bycia nową Proxy - od razu zerknęłam na nadgarstek. Akurat w tym momencie zaczęło pojawiać się przekreślone koło. - Chodź, pochwalisz się reszcie - to mówiąc teleportowaliśmy się we trójkę do salonu, gdzie wszyscy zwrócili w naszym kierunku zdziwione spojrzenia.

- Moi drodzy - zaczął Operator - Od teraz Rose jest moją Proxy. Będzie razem z Toby'm, Masky'm i Hoodie'm wykonywać codzienne zadania. Mam nadzieję, że wytłumaczycie jej wszytko. - to mówiąc spojrzał na Proxies i teleportował się prawdopodobnie do swojego gabinetu.

Wszyscy zaczęli okrążać mnie i gratulować. Jane zerknęła na moją rękę, po czym pisnęła i zaczęła skakać. Jak to możliwe, że ona została mordercą.

- Kochana, nie wiesz jak się cieszę! Też chciałabym być Proxy'm!

- Może kiedyś będziesz - uśmiechnęłam się do niej.

- Może... Dobra, muszę iść na spacer z Sally. Potem mi wszystko opowiesz! - potaknęłan.

- Rose, chodź ze mną. Chciałbym z tobą porozmawiać - zauważyłam mojego ojca, który mnie wołał. Skinęłam głową i ruszyłam za nim.

Lucyfer otworzył drzwi od mojego pokoju, po czym wszedł i nałożył jakieś czary na sypialnię, po czym usiadł.

- O czym chciałes porozmawiać, ojcze?

- Chciałbym, abyś za 3 dni zjawiła się w moim zamku, w celu szkoleniowym.

- Ale dopiero wróciłam z Polski!

- Wiem, - westchnął - ale im szybciej tym lepiej - niechętnie się zgodziłam. - Osobiście zjawię się po ciebie.

- Dobrze...

Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas. W końcu musieliśy się pożegnać, gdyż musiał pozałatwiać jeszcze niektóre sprawy.

Przypomniałam sobie, że Operator ma pomóc mi z artefaktami. Podeszłam do szafki i wyszeptałam Ouprio, po czym otworzyłam górną szufladkę, a w niej znajdowała się mapa i księga. Wzięłam te przedmioty, po czym skierowałam się do gabinetu Slendermana. Zapukałam i po chwili mogłam wejść.

- O co chodzi, dziecko?

- Przed moim wyjazdem za granicę obiecał pan, że pomoże w poszukiwaniu artefaktów.

- A tak, tak. Usiądź - wykonałam czynność. - Wzięłaś mapę? - pokiwałam głową i podałam mu ją. - Hmm... Jeśli miecz odnaleźć chcesz, do Piekieł musisz udać się. W miejscu jest schowany, gdzie nigdy tam nie byłby szukany. Wielkość osiąga metrów wiele, a temperatura wynosi tysiące. - zerknęłam na to, co czytał Operator.

- To zagadka? - zapytałam zdziwiona.

- W rzeczy samej. Jeśli się nie mylę to chodzi o wulkan Seneii. Ma ponad pięc tysięcy metrów wysokości, A w nim znajduje się sporo niestabilnej lawy.

- Jeśli to prawda to za trzy dni mogę iść go poszukać - wzruszyłam ramionami. - Ojciec zabiera mnie na szkolenie.

- Zgoda, ale nie możesz być sama. To byłoby zbyt niebezpieczne - kiwnęłam głową. - Możesz już iść, dziecko. Mam wiele spraw na głowie. Jeśli chodzi o wulkan to Lucyfer powinien wiedzieć, gdzie jest - na tym nasza rozmowa się skończyła, a ja wyszłam z gabinetu.

***

Siedziałam w salonie na podłodze i grałam z Benem w GTA VI. Chciał, abym wypróbowała jego dzieło. Na szczęście można było grać we dwójkę, bo elf dodał taką możliwość.

- No ej! Jak ty to robisz, że jeszcze żyjesz?! Ja robiąc to samo dedam! - powiedział z pretensjami skrzat.

- To nie moja wina, że jestem od ciebie lepsza - uśmiechnęłam się z wyższością.

- Oszukujesz lub masz jakieś hacki - prychnęłam.

- Ta, mam. Ja po prostu gram LEPIEJ od ciebie - powiedziałam i pstryknęłam go w nos, a on zaczął ganiać mnie po całym parterze.

- Pomocyyyy! Ratujta mnie! - krzyknęłam, udając, że jestem przerażona. Schowałam się za zdezorientowanym Toby'm.

- Wyłaź stamtąd, bo pożałujesz!

- To tylko gra deklu, zdaża się!

- Nie! Na pewno oszukiwałaś!

- Nieeeee... Po prostu zaczarowałam ci pada - uśmiechnęłam się chytrze.

- Osz ty...

- Osz ja.

- Pożałujesz tego! Toby, Rose ciebie kocha! - wybałuszyłam oczy i w tym momencie skoczyłam na Bena cała czerwona. Tak, zamiast tłumaczyć się, że to nieprawda to ganiam tego cholernego skrzata z mordem w oczach.

- JUŻ.NIE.ŻYJESZ - syknęłam, łapiąc Bena za bluzkę i przyszpilając do podłogi.

Naszą jadkę przerwała zakrwawiona Jane, niosąca jakieś ciało, które położyła na sofie, a sama upadła na podłodze i zaczęła głośno szlochać. Wszyscy podbiegliśmy w jej stronę. Zaczęła tłumaczyć, lecz zdążyłam wyłapać jedno:

Sally nie żyje...











_____________________________________________

Hej! O to kolejny rozdział z "Córki Lucyfera". Nudziło mi się, więc postanowiłam napisać wam co nieco. Ogólnie rozdział zbytnio mi nie pasuje, nie wiem czemu. Mam nadzieję, że chociaż wam przypadnie do gustu. Miłej nocy życzę wszystkim! 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top