Rozdział 12
Tak, żyję. Miłego czytania!
- Na pewno masz wszystko? Pociąg nie będzie się wracał.- powiedział Vic gdy staliśmy już na stacji w Hogsmeade.
- Tak, sprawdzałam dwa razy. Zresztą, nawet jeśli nie, to i tak za dwa tygodnie wracamy. Różdżkę mam, ubrania są, Stefan też, czekolada w zapasie. Niczego więcej nie potrzebuję. A teraz bądź dobrym braciszkiem i zanieś mi kufer, ja idę do chłopaków.
Po tych słowach dołączyłam do Huncwotów i po kilku minutach siedzieliśmy już w przedziale. Oparłam głowę o szybę i myślałam. Byłam pełna sprzecznych emocji. Cieszyłam się, że zobaczę Viv, Nesta przyjedzie, zwierzaki będą przy mnie. Jednak nie mogłam wyzbyć się strachu. Bałam się o to co się stanie podczas świąt, czy z Vivian wszystko w porządku. A co jeśli matka albo wuj zdjęli zaklęcia nałożone przez mojego skrzata na pokój i do niego weszli? Jak wyrzucili moje książki, albo co gorsza znaleźli dobrze ukryte mugolskie dzieła, które czasami udawało mi się przemycać przez Ashlyn czy Victora? Jeśli wuj mimo gości jednak postanowi mnie ukarać i Syriusz z Regulusem coś zauważą? Ich rodzicami się nie przejmowałam, bo dobrze wiedziałam, że i tak nic by nie powiedzieli.
Próbowałam się skupić na czymś innym. Wyciągnęłam podręcznik do eliksirów i zaczęłam czytać o eliksirze wielosokowym. Chociaż nie, usiłowałam udawać, że czytam. Tak naprawdę przez kilkanaście minut wpatrywałam się w jedną i tą samą linijkę.
Dobra, skup się na czymś przyjemniejszym. Lily mówiła, że u nich w domu sami przygotowują potrawy, dekorują dom, ubierają choinkę. Może z jedzeniem lepiej nie próbować znając moje zdolności, ale wspólne ubieranie drzewka brzmi świetnie. Nie zrobię tego sama, bo z pewnością choinka by tego nie przetrwała, ale mogę przekupić skrzaty i im pomóc. Mogłabym namówić Victora, Vivian, może tata też się skusi. Matka i wuj odpadają na starcie, ale cóż. Jakoś nie jest mi z tego powodu przykro.
Cassandra White może i była dobrą żoną, ale matką beznadziejną. A przynajmniej dla mnie. Vica z Viv starała się przynajmniej lubić, Nestę tolerowała, natomiast mnie nienawidziła. Może i nie mówiła mi tego wprost, ale na każdym kroku dawała mi do zrozumienia, że jestem jej największym rozczarowaniem. Przy ludziach nieudolnie udawała. Ale ta nienawiść była w zupełności odwzajemniona. Jeszcze w najmłodszych latach starałam się jak mogłam, robiłam wszystko by choć raz usłyszeć ,,Jestem z ciebie dumna córeczko''. Niedoczekanie. Malowałam się, by przykryć ślady, więc robiłam to tak, by nie było widać tapety. Nie nosiłam sukienek czy spódnic, miałam tatuaż, zajmowałam się ,,zajęciami niegodnymi dziewczynek'', według niej byłam chłopczycą. Raz nawet miała pomysł by wysłać mnie do specjalnego ośrodka gdzie, według jej zapewnień, mieli ze mnie ,,wyplenić tą skazę''. Na szczęście wtedy wtrącił się tata, pierwszy raz widziałam go tak wściekłego na matkę. Suszył jej głowę ponad godzinę, sprowadzając ją do parteru niczym matka dziecko. Po tym przestała gadać o ośrodku, ale i tak nie zamierzała odpuszczać, po prostu już nigdy nie próbowała mnie wysyłać na ,,leczenie''.
Myśli pochłonęły mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
~
- Nika!
Poczułam szturchanie w prawy bok. Skrzywiłam się.
- Veronica zaraz będziemy wysiadać!
Leniwie otworzyłam oczy, mrużąc je przez nadmiar światła.
- No nareszcie! Wstawaj śpiąca królewno.
Przeciągnęłam się i usiadłam, niezadowolona z przerwanego snu.
- Proszę.- powiedział Peter, podając mi dwie tabliczki czekolady.- Nie chcieliśmy cię budzić jak przyszła Pani z wózkiem.
Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Wzięłam słodycz i włożyłam do kieszeni kurtki.
- Dzięki Peter. Widzicie? To się nazywa prawdziwy przyjaciel.- zwróciłam się do pozostałej trójki z uśmiechem.
- Dobra Czekoladowa Panno. Wstawaj i idziemy.- powiedział James.
Wyszliśmy z maszyny. Zdenerwowana rozglądałam się za Victorem, modląc się by ze stacji odebrał nas tata. W końcu go zauważyłam, żegnał się z Ashlyn.
- Wesołych Świąt!- rzuciłam do przyjaciół i ruszyłam w stronę brata.
- Przepraszam, że przerywam tą jakże wzruszającą scenkę amorki, ale musimy iść.
Vic przewrócił oczami i pocałował dziewczynę. Skrzywiłam się, dostrzegając przy okazji w tłumie matkę.
- Nie przy ludziach. Zakochańcu idziemy, matka czeka.
Podeszliśmy w stronę blondynki, a ja przygotowałam się na kazanie.
- Matko.- Kiwnęłam jej głową na przywitanie. W ten sposób okazywałam jej szacunek. Taa, ciekawe za co. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, te zasady arystokratyczne są totalnie do bani.
Na szczęście nie zaczęła narzekać na stacji i teleportowała nas do domu. Już od wejścia rzuciła się na mnie Viv. Przytuliłam ją mocno, czując ulgę, że nie wydała z siebie żadnego dźwięku, który wskazywałby na rany. I tak muszę to sprawdzić. Kiedy w końcu się ode mnie oderwała i zaczęła dusić Vica, zwróciłam się do ojca.
- Kiedy będzie Nesta?- zapytałam z uśmiechem, nie mogąc się już jej doczekać.
Dostrzegłam niepokój w jego oczach i przełknięcie śliny. Coś było nie tak.
- Tato?
- Nesta nie przyjedzie. Ciocia napisała, że mają bardzo dużo nauki w szkole i dyrekcja nie wyraziła zgody na powrót kogokolwiek.
Uśmiech zszedł z mojej twarzy. Znowu nie pozwalają jej przyjechać. Oni ją od nas odcinają. Najchętniej zamknęłabym się w tamtym momencie w pokoju i ryczała, ale zaraz się zreflektowałam. Nigdy nie pokazuj, że można cię zranić.
- Oh, okej. Zobaczymy się w wakacje. Tato, moglibyśmy w tym roku pomóc skrzatom w ubieraniu choinki?
- Po co?
Wzruszyłam ramionami.
- W Hogwarcie dużo osób mówiło, że oni zawsze sami przygotowują wszystko na święta. Podobno to właśnie na tym polega cała ta magia świąt. Chciałam tego spróbować.
Matka się skrzywiła.
- W życiu nie słyszałam o czymś głupszym. Bezsensowne wieszanie ozdób na drzewie. To od zawsze było zadanie skrzatów.
- Przecież nie każę tego robić tobie.- mruknęłam i zwróciłam się do ojca.- To co?
Uśmiechnął się niepewnie.
- Możemy spróbować, ale myślę, że bez pomocy skrzatów się nie obędzie. No chyba, że chcemy zmasakrować choinkę.
Uśmiechnęłam się.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ubierzemy ją po południu?
Kiedy uzyskałam zgodę, udałam się z rodzeństwem na górę. Zwierzaki pobiegły do ogrodu. Victor poszedł do swojego pokoju. Jak tylko przekroczyłam z siostrą próg pokoju, zamknęłam drzwi na klucz.
- Wszystko w porządku?- zapytałam, przyglądając się jej ze zmartwieniem.
- Tak, nic mi nie zrobił. Czasem tylko krzyczał, ale spływało to po mnie jak po kaczce. Aha, widziałam Argenti'ego* i wydaję mi się, że z jego skrzydłami jest już o wiele lepiej.
Przyjrzałam się jej jeszcze raz, ale nie dostrzegając żadnych śladów, odetchnęłam z ulgą.
- To co, chcesz iść ze mną sprawdzić czy już może latać?- zapytałam z uśmiechem.
Iskierki ekscytacji w jej oczach mówiły same za siebie.
- A pokażesz mi przy okazji tą sztuczkę ze Żmijoptakiem?
Zaśmiałam się i kiwnęłam głową. Myślałam, że drzwi wylecą mi z zawiasów, po prędkości z jaką je otworzyła. Zbiegła po schodach w takim tempie, że cudem się nie wywaliła.
- Idziemy z Niką do ogrodu!- krzyknęła w głąb domu.
Jakby matkę to obchodziło, pomyślałam. Nie stop, wróć. Oczywiście, że ją to obchodzi, w końcu jej córka będzie ,,grzebać w ziemi żeby jakieś badyle miały dobre warunki do rośnięcia''. Właśnie z tego powodu na ogród były też nałożone zaklęcia przepuszczające tylko wybrane osoby, w przeciwnym wypadku weszłaby tam i wszystko zniszczyła. Doprawdy, żeby człowiek we własnym domu musiał zabezpieczać wszystko jak przed złodziejami.
Po drodze Viv nie zamykały się usta. (dop.aut. Do głowy przyszedł mi taki Colin.)
- Udało mi się przechwycić większość skarg na ciebie. Czytałam te listy, naprawdę to wszystko zrobiłaś?
- Nie sama, ale tak, swój udział miałam.
- Dobrze wiedzieć, że w szkole znalazłaś podobnych sobie wariatów.
Dotarliśmy do celu. Gwizdnęłam by zawołać Argenti'ego. Już po chwili biały orzeł ze lśniącymi na srebrno w słońcu piórami, zmierzał w naszą stronę. Zamiast na łapach, większą część drogi pokonywał, chwytając mocnym dziobem gałęzie czy liany i wspinał się po nich.
Znalazłam go niecały rok temu. Biedak miał złamane skrzydło i nie mógł latać. Cudem był sam fakt, że jeszcze żył. Przeszłam wtedy niezłą batalię z matką i wujem o to by zabrać go ze sobą. Okazało się, że rana jest dużo poważniejsza niż się na początku wydawało i trzeba było użyć masy leków i eliksirów. Najpierw zabrałam go do uzdrowiciela zwierząt, ale orzeł za nic nie pozwalał mu się dotknąć. Mężczyzna widząc, że nic nie wskóra udzielił mi kilku instrukcji jak się nim zajmować, zaznaczając jednak, że złamanie jest bardzo poważne i trudne do wyleczenia. Od tamtej pory przywiązałam się do tego stworzenia, zresztą podobnie jak do wszystkich zwierząt. Wiedziałam jednak, że gdy uda mi się go wyleczyć, trzeba będzie go wypuścić. Jego miejsce było na wolności i nie mogłam go przy sobie zatrzymać. Jednak gdy często z nim o tym rozmawiałam ten twierdził, że założy sobie gniazdo w okolicy i będzie mnie odwiedzał choćby tylko po martwe myszy, które uwielbiał i by doprowadzać moją matkę do szału, wlatując nam do salonu. Cwaniak, nie żebym go powstrzymywała.
- Argenti...- szepnęłam, głaskając go po łebku.
Przesunęłam delikatnie dłonią po skrzydle. Gdzie niegdzie naciskałam trochę mocniej. Uśmiechnęłam się pod nosem, już prawie wyleczone.
- Miałaś rację.- zwróciłam się do Viv, a po chwili znów odwróciłam się w stronę orła.- Myślę, że na wakacjach będziemy mogli cię wypuścić.
Ptak delikatnie uszczypnął mnie w ucho, na co się zaśmiałam. Vivian za to posmutniała.
- On odejdzie, prawda?
Kucnęłam przed nią.
- Viv, od początku wiedziałyśmy, że nie zostanie z nami na zawsze. Jego miejsce jest na wolności i nie możemy mu tego zabronić. Powinien poznać samicę i mieć pisklęta. Wszystko się kiedyś kończy.
- Nie znoszę pożegnań.- wymamrotała.
- Pożegnania są częścią naszego istnienia. W życiu każdego człowieka nadchodzi taka chwila, gdy trzeba zakończyć dany okres i iść dalej. Być może jedne nadchodzą zbyt szybko, inne za późno, nigdy nie jesteśmy na nie gotowi, ale taka jest nasza natura.
- Merlinie, co ta szkoła z tobą zrobiła? Od kiedy rzucasz takimi mądrymi słowami?
- No wiesz co? Ja zawsze byłam mądra.- wstałam i przybrałam bardzo mądrą minę.
- Jasne, może jeszcze mi powiesz, że to zaginione ciasto czekoladowe rok temu na przyjęciu w święta to też nie twoja sprawka?
- Nie moja wina, że było takie dobre.- broniłam się.
Białowłosa schyliła się w stronę pobliskiego jeziorka.
- Nie waż się.- zastrzegłam, wiedząc co chce zrobić.
Viv z chytrym uśmiechem nabrała w dłonie trochę wody i mnie ochlapała.
- O ty!
I tak zaczęła się kilkuminutowa bitwa podczas, której byłyśmy mokre jak kury.
- To co, chcesz zobaczyć tą sztuczkę?- zapytałam po chwili, gdy się uspokoiłyśmy.
- Tak!
Roześmiałam się i chwytając ją za rękę, pociągnęłam uliczkami w głąb ogrodu.
- Dziobek!- zawołałam.
Kiedy żmijoptak podleciał do nas po chwili, Viv ledwo mogła ustać z ekscytacji. Uwielbiała tą sztuczkę, choć według mnie nie było to nic niezwykłego.
Wzięłam do ręki robaka i upewniłam się, że samiec go widzi. Podrzuciłam pożywienie do góry, a Dziobek momentalnie poleciał za nim, zmieniając swoją wielkość dorównującej kotu, w kilkumetrowe stworzenie. Złapał zdobycz i zadowolony syknął w naszą stronę, po czym odleciał. Vivian śmiała się, klaskając.
- Oto popisowa sztuczka duetu Dziobek i Veronica! Serdecznie dziękujemy państwu za uwagę, za zapłatę przyjmiemy czekoladę i robaki.- powiedziałam, kłaniając się.
- Robaki mogę dać, ale o czekoladzie zapomnij! Już dawno powinnaś mieć cukrzycę.
- No ej.- jęknęłam z niezadowolenia.- Wiesz jak mało zostało mi już opakowań?
- Ile? Trzydzieści, czterdzieści?
- Nie! Dwadzieścia sześć!
- No to faktycznie katastrofa. Choć czekolado, idziemy ubierać choinkę.
~
- Tato nie! Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że ta bombka ma być po tamtej stronie, a nie po tej!
- Ale Veronico, co to za różnica, czy powieszę ją po tej, czy po tamtej stronie? I tak będzie wisieć.
- A właśnie, że nie! Musi być symetrycznie, wszystko ma do siebie pasować. Wtedy to wygląda ładnie!
- Daj spokój, to ostatnia bombka! Powieśmy ją gdziekolwiek i będzie spokój.- wtrącił się mój brat.
- Nie Vic! Czy wy nie wiecie co to jest symetria?! Jak to będzie wyglądało, jedna gałązka całkiem pusta? I powiedziałeś dwa razy ,,spokój'', a powinno się unikać powtórzeń!
- Znalazła się ortografka.
- No to utniemy tą gałązkę i po sprawie.- stwierdził tata, powracając do kłótni.
- Nawet się nie waż! Po prostu ją powieś!
- Dobra! Kobiety...
- Mówiłeś coś?- zapytała Vivian słodkim głosem.
- Ja? Skądże.
W końcu powiesili tą ostatnią bombkę. Choinka była niebiesko- srebrna, a na jej szczycie skrzaty umieściły srebrną gwiazdę, która była w naszej rodzinie od pokoleń.
- No. Całkiem ładny ten świerk.- stwierdził tata.
- Słucham? To jest jodła kaukaska.- powiedział Victor.
Ojciec parsknął śmiechem.
- Może od razu sosna? To nawet koło jodły nie stało.
- Zainwestuj w okulary. Popatrz na igły. Naprawdę nie widzisz tego charakterystycznego kształtu?
- Tak, widzę. Kształt charakterystyczny dla świerku! Nie czujesz tego zapachu? To całkowity świerk!
- Ty ignorancie, nie uczyłeś się w Hogwarcie po czym poznać jodłę?
- Jak śmiesz! Tylko prawdziwy idiota pomyliłby świerk z jodłą!
Kiedy oni kłócili się jaka to choinka, nikt nie zauważył mnie i Viv oglądających całe zajście przy misce popcornu.
- Ej, ale oni wiedzą, że ona jest sztuczna?- odezwała się blondynka, jedząc przekąskę.
- Cii, nie psuj klimatu. Dawno nie oglądałam takiej dobrej dramy.- odpowiedziałam, obserwując jak ta dwójka wyciąga coraz to głupsze argumenty.
~
Siedzieliśmy całą rodziną przy stole i jedliśmy kolację. Matka mówiła nam przy okazji jak się mamy zachowywać podczas posiłku z Blackami za dwa dni. W sumie większość uwag skierowanych było do mnie.
- Odzywaj się mało. Najlepiej w ogóle. Chyba, że zostaniesz o coś zapytana. Pamiętaj, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem.- powiedziała kobieta.
O nie. Nie dam się tak łatwo. Skoro mam okazję robić to co chcę przez najbliższe godziny, to zamierzam to wykorzystać.
- Mnie się bardziej podoba srebro.- powiedziałam.
- No mnie też.- przyznała po chwili.
Wszyscy parsknęli śmiechem, ja uśmiechnęłam się zwycięsko pod nosem, a moja matka już się nie odezwała. Kocham smak zwycięstwa. Taaak. To moja zemsta za te wszystkie przesłane sukienki i idiotyczne listy.
- I załóż na siebie jakieś normalniejsze ciuchy.- rzuciła po chwili.
- Normalniejsze? Czyli sukienkę z dekoltem do brzucha, odkrytymi plecami i do tego szpilki?
- Niestety nie masz takiej sukienki, więc załóż po prostu ładną.- powiedziała z grymasem.
I całe szczęście, że takiej nie mam. Przynajmniej nie możesz mnie zmusić do chodzenia w czymś takim.
- Nie patrz tak na mnie.- mruknęłam po chwili, widząc jej wzrok.- Nie moja wina, że taka jestem.
- Ah tak?
- Tak. To ja się wychowywałam czy to wy mnie wychowaliście? No cóż, każdy popełnia jakieś błędy. Chociaż dowiedzieć się po jedenastu latach, że poniosło się porażkę na polu wychowania swojego dziecka jest żenujące.
Kobieta nachmurzyła się i z całą pewnością chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie prychnęła niczym wściekła, rozjuszona kotka. Tata za to parsknął pod nosem.
- Ale charakterek to masz po mnie!
Witam!
Ekhem, no tak... Przepraszam! Naprawdę nie chciałam znikać na tak długo! Ale problemy z biodrem i koniec roku szkolnego mnie pokonały.
Jeśli chodzi o to nieszczęsne biodro to nadal nie wiem co to jest. Wciąż boli, ale już mniej jak na początku. Mam masę leków, w poniedziałek jadę do reumatologa i mają przyjść jeszcze jedne wyniki badań, a potem jeszcze USG. Także przepraszam, ale tak długa przerwa wynikła częściowo nie z mojej winy.
Nie mam też pojęcia kiedy wstawię coś do Vix i Freda, bo nie napisałam jeszcze ani jednego zdania. Dopadł mnie ogromny brak weny, jeśli chodzi i tamten ff. W sumie z tym też nie jest jakoś lepiej. Chyba wena chce wakacji prawie cały rok... Ale obiecuję, że jej na to nie pozwolę i na wakacjach będę częściej wstawiała, tym bardziej, że nigdzie się pewnie nie wybieram, a na pewno nie na dłużej, bo nie mogę przesilić biodra. Także mam nadzieję, że te plany mi wyjdą.
*Argenti- z łaciny srebrny. Tak, kocham łacinę.
No i tak, jakieś pomysły co do Nesty? Wiecie już kim może być?
Relacji z matką ciąg dalszy. Irytująca kobieta. A wy co o niej myślicie, dlaczego tak traktuje Nikę?
Jakie macie odczucia co do ojca głównej bohaterki? Podoba wam się?
Jakieś ogólne przemyślenia albo zażalenia co do rozdziału? Chętnie posłucham.
Sytuacja z milczeniem, złotem i srebrem jest autentyczna, to było na jednej z moich matematyk. W roli Niki my, a w roli jej matki nasza nauczycielka, próbująca nas uciszyć.
Argument Niki o wychowaniu to moja broń :). Zawsze tego używam gdy ktoś z rodziny się mnie czepia i działa bezbłędnie. No ale powiedzcie, że to nie prawda!
A teraz trochę mojego biadolenia.
Co w ogóle myślicie o tej sprawie z Johnny'm Deppem i Heard? Ja od początku nie wierzyłam tej babie. Jakby, po tylu latach, tylu związkach gdzie żadna z partnerek o nic go nie oskarżała, widząc jakim jest człowiekiem, nie da się uwierzyć w kłamstwa baby, która nawet nie ma dowodów, a jedynie paru świadków, których przecież można przekupić. Disney stracił resztki mojego szacunku jaki mi do niego pozostał, bo po tylu latach pracy z Johnny'm nagle uwierzyło wariatce.
Nareszcie wakacje! Jeszcze tylko trochę. No i muszę się pochwalić, że zarówno z podstawowej jak i z rozszerzonej historii wychodzą mi czwórki! Hannah_Oakenshield, jesteś dumna? A z ostatniego sprawdzianu z rozszerzenia dostałam pięć!
Ogólnie podobał się rozdział?
I nawet jeśli nie ma rozdziału to możecie do mnie pisać czy na tablicy, czy w wiadomościach prywatnych. Zawsze odpiszę!
Ja uciekam, miłego weekendu i reszty dnia!
Do zobaczenia (nie mam pojęcia kiedy)❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top