Rozdział 1

- Panienko, czas wstawać. Za dwadzieścia minut śniadanie.

Obudził mnie głos mojego skrzata. Fiołek zaraz po tym, pewnie zabrał się do wybrania mi ubrań.

- Dobra, już wstaje.- mruknęłam spod kołdry.

- Co panience dzisiaj wybrać?

Miałam już dość tego ,,panienkowania'', ale ten skrzat jest chyba uparty bardziej ode mnie, więc w końcu się poddałam.

- Jakieś spodnie, tylko długie, bluzkę z krótkim rękawem i cienki sweterek. Nie mam pomysłu, resztę ty wymyśl.- powiedziałam zwlekając się z łóżka.

Jedną rzecz trzeba sobie powiedzieć od razu, jestem strasznym śpiochem. Mój brat się śmieje, że wcale nie będzie się dziwił, jak wyjdę za mąż za moje łóżko. W sumie, patrząc na to, że i tak sama nie będę sobie mogła wybrać męża, to może to nie jest wcale taki zły pomysł? Już wolę moje łóżko niż jakiegoś starego, obleśnego typa. Dobra, dodam to do listy rzeczy do przemyślenia.

Wzięłam ubrania, wybrane przez Fiołka i z zamkniętymi oczami podreptałam do łazienki. Weszłam pod prysznic i włączyłam ciepłą wodę. Stałam tak pod nim i mało by brakowało, a pewnie bym zasnęła, ale w końcu wyszłam z pod prysznica. Ubrałam czarne jeansy, zieloną koszulkę, a na to cienki sweterek. Stanęłam przed lustrem, żeby rozczesać włosy. Są w połowie białe, a w połowie czarne, niestety naturalnie kręcone. I uwaga tutaj będzie szok: Nie są farbowane. Mam takie od urodzenia, choć wiele osób nie chce w to wierzyć. Po prostu białe są od strony mamy, a czarne od ojca. Najgorsze jest to, że zaklęcie prostujące włosy na nie nie działa, więc jak chce je wyprostować to muszę się bawić z prostownicą. Jak mi się udaje to przeważnie potrafię się z nimi uporać w dwie godziny. Dlatego też nie za często mam proste włosy. Intensywnie zielone oczy i w miarę pełne usta. Nic nadzwyczajnego.

Przemyłam twarz wodą i przystąpiłam do dalszej części mojej porannej rutyny. Wyciągnęłam z szafki maść na siniaki i zaczęłam od smarowania nadgarstków. Przyjemna chłodna maź dawała mi ukojenie. Następnie wzięłam się za resztę siniaków na nogach, trochę na brzuchu i plecach. Zrobiłam szybki makijaż, którego nie było widać z daleka, ale przykrywał siniaki na twarzy i limo pod okiem. Kiedy już te lżejsze pamiątki były załatwione, wzięłam z szafki rzeczy, potrzebne do opatrzenia rany na brzuchu. Przez te dwa tygodnie naprawdę ładnie zaczęła się goić. Jak dobrze pójdzie to do końca września zostanie mi w tym miejscu tylko blizna i duży siniak. Chociaż kto wie, może jego też uda mi się zmniejszyć. Załatwiłam wszystko, ubrałam się i zeszłam na dół, po drodze mamrając pod nosem o zakłóconym śnie. Weszłam do ogromnej jadalni z wielkim stołem na środku. Przy nim już siedział mój starszy brat Victor, młodsza siostra Vivian, czy też jak wolę, Viv, rodzice i ukochany wujaszek.

- Dzień dobry.- przywitałam się, po czym podeszłam do rodziny.

Pocałowałam w policzek wujka i rodziców po czym usiadłam. Całe życie zastanawiam się po co to udawanie, że jesteśmy wspaniałą, kochającą się, czystokrwistą rodzinką. No okej, co do czystej krwi to nie musimy tego udawać (niestety), ale ta cała kochająca się rodzina? Jak to mówi mama, trzeba zachowywać pozory. Najlepszy kontakt ze starszych mam z tatą, jestem typową córeczką tatusia. Jednak coś czuję, że za parę dni to się zmieni. Jutro jadę na mój pierwszy rok do Hogwartu. Całe pokolenia naszego rodu były w domu węża, w ostateczności Hufelpuff albo dom kujonów, do którego dostał się mój brat. Żadnego gryfona. Mam przeczucie, że właśnie za kilkanaście godzin w rodzie White będzie pierwszy gryfon.

- Halooo? Ziemia do Niki?

Z myślenia obudził mnie głos taty. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.

- Dobra, mamy pierwszy sukces. Jest kontakt.

Zawsze wiedział jak mnie rozśmieszyć, ale tym razem tylko uśmiechnęłam się blado. Ani mama ani tata nigdy nie chodzili do Hogwartu. Tata chodził do Dumstrangu, a mama do Bobatą (nie mam pojęcia jak to się pisze, za trudne to jest haha). Poznali się w czasie Turnieju Trójmagicznego. Wujek za to był w tej szkole i oczywiście wykreowuje Gryffindor na najgorszy dom ever. Po kiego w ogóle oni mnie tu zapisywali, nie mogli mnie dać do Francji razem z Nestą?

- Ej, co się dzieje?- zapytała mama.

- Co będzie jak nie trafię do Slytherinu?- zapytałam cicho z niepewnością.

Tata pokręcił głową z delikatnym uśmiechem.

- Skarbie, wątpię żebyś trafiła do Ravenclaw, bo bez urazy ale twoja chęć do nauki jest jak pogoda. Raz możesz siedzieć nad książkami przez tydzień bez wytchnienia, a innym razem nawet kwadransu nie wytrzymasz. Puchoni raczej też by się nie sprawdzili, więc zostają ci ślizgoni. Zresztą nie ważne gdzie trafisz. Pamiętaj: wszystko jedno Slytherin, Ravenclaw czy Hufelpuff, nadal będziesz naszą małą córeczką.

Uśmiechnęłam się z oporem. Dziwne, że nie wspomniał słowem o Gryffindorze? Nie dla mnie. Po prostu wszyscy z góry zakładają, że w rodzie White nie może być gryfonów. W końcu zjadłam sałatkę owocową i kontynuowałam rutynę mojego poranka. Zawsze po śniadaniu zgarniałam moje zwierzaki i razem udawaliśmy się do mojego prywatnego ogrodu.

Kolejną rzecz, którą trzeba sobie powiedzieć: kocham wszystkie zwierzaki i przyrodę. Chyba jedyną nienormalną rzeczą u mnie jest to, że mogę rozmawiać ze zwierzętami. Dotykam wtedy ich łebków i porozumiewamy się w myślach. We wszystkim pozostałym jestem jak inni ludzie (a przynajmniej wtedy tak myślałam).

Mam puszka pigmejskiego Atrię, pufka Polarisa, nieśmiałka Aviora, kotkę Adarę, no i sowę- Mizar. Atria jest cała czarna, jedynie oczka są fioletowe. Polaris jest za to biały z popielatymi plamkami i czarnymi oczkami. Avior typowo zielony jak na nieśmiałka przystało. Adara jest połączeniem Ragdolla z persem o niebieskich oczach, na razie jest jeszcze kociakiem. Natomiast Mizar jest czarna z białym brzuszkiem. Choć oczywiście w ogrodzie mam jeszcze mnóstwo innych zwierząt typu ptaki i takie tam. Mieszkają tam także w zimie, gdyż specjalne zaklęcia które są na niego nałożone sprawiają, że wygląda on jak w zimie z tą różnicą, że jest w nim cieplej. Jedynie kiedy coś im się stanie lub tego wymaga sytuacja, to śpią ze mną w pokoju razem z resztą pupili. Jako małe dziecko kłóciłam się o to z rodzicami, ale stwierdzili, że po domu nie może biegać i latać tyle zwierząt.

Weszłam do ogrodu i od razu uderzył we mnie śpiew ptaków z rana i ta niesamowita aura, którą tak uwielbiam. Zwierzaki rozbiegły się po całym ogrodzie, a ja skierowałam się do miejsca, gdzie rosły moje ulubione kwiaty. Róże. Kochałam ich zapach. W ogrodzie było ich mnóstwo, o przeróżnych kolorach. Niebieskie, różowe, fioletowe, zielone, połączenie błękitu z bielą, żółte, czerwone, szare, no po prostu wszystkie kolory tęczy. Moją ulubioną była czarna róża. Uwielbiałam ją. Nie znaczy to, że w całym ogrodzie były same róże, nie. Kwiatów było naprawdę mnóstwo, po prostu większą część stanowiły właśnie one. Jednak były tam też goździki, lotosy, fiołki, lilie, chryzantemy, plumerie, hortensje, orchidee, konwalie, jeszcze długo mogłabym wymieniać. Większość moich pieniędzy szła na ogród, kwiaty i zwierzęta. Nigdy nie pozwalałam się zajmować ogrodem skrzatom, czy komukolwiek innemu. Zawsze robiłam to sama, czy z Viv. Potrafiłam tu siedzieć godzinami, dniami, nocami. Kiedy wyjadę do Hogwartu, to Viv będzie się nim zajmować. Bardziej się boję co będzie, kiedy ona też pójdzie do szkoły. Teoretycznie mogłabym poprosić Fiołka o to, by się nim zajmował, ale mam jedną prostą zasadę. W kwestii ogrodu, zwierząt i tym podobnych, ufam tylko sobie i siostrze. Victorowi w jakiejś tam części też, ale on najzwyczajniej w świecie nie ma do tego ręki. We wszystkim innym jest świetny, jak na krukona przystało. Przedmioty w szkole? Prawie ze wszystkiego ma wybitny. Leczenie moich ran i siniaków? Nikomu nie ufam w tym bardziej niż jemu. Potrzebuję pocieszenia, bo mam zły dzień? On pierwszy biegnie do mnie z czekoladą i jak to on mówi ,,męskim ramieniem do płakania''. No po prostu chodząca encyklopedia, apteka, kujon, naukowiec i przystojniak (jak twierdzi większość dziewczyn) w jednym. Jednak do zwierząt i natury trzeba mieć po prostu dar, talent, to coś.

Po dłuższej chwili weszłam do altanki, stojącej w samym sercu ogrodu. Była biała, porośnięta bluszczem, a w środku udekorowana zdjęciami, które przedstawiały chwile w tym miejscu. Z sufitu pięknie opadały wrzosy. Naokoło altanki mieściło się dużo białych ławeczek, a niedaleko jeziorko i oczko wodne. Nieważne ile razy tu byłam, urok i magia tego miejsca zawsze mnie urzekała. Już po kilku chwilach w całości oddałam się pracy. Zaczęłam od sprawdzenia kwiatów, krzewów i drzewek. Następnie cała reszta; doglądanie zwierząt, plewienie i takie tam. Kiedy skończyłam po jakiś czterech godzinach, postanowiłam ten ostatni raz popływać w jeziorze. Szybko ściągnęłam ciuchy i wskoczyłam do wody. Kochałam to uczucie. Przyjemna, chłodna woda, cisza i moje myśli. Uwielbiałam w spokoju rozmyślać nad wieloma sprawami. Nad moim życiem, przyszłością, celami (jeśli jakieś miałam), w ogóle sensem tego wszystkiego. Nikt mi nie przeszkadzał i nie karał. Nawet nie wiem ile tam byłam. W końcu w ogrodzie zjawił się Fiołek.

- Panienko, za piętnaście minut będzie obiad.

- Dobrze, zaraz będę. Mógłbyś mi przynieść ręcznik?

- Oczywiście.

Po paru chwilach wrócił z potrzebną rzeczą. Kiedy zniknął, wyszłam z wody i szybko się wysuszyłam. Ubrałam z powrotem ubrania i skierowałam się w stronę wyjścia.

- Adara, Avior, Mizar, Atria, Polaris!- zaczęłam wołać pupili.

Kiedy po paru minutach wszyscy byli już koło mnie, udaliśmy się do jadalni.


No i jest pierwszy rozdział. W ostatni dzień świąt Wielkanocnych, ale jednak. Mam nadzieję, że się podoba i jak widzicie jakieś błędy to piszcie. Jeśli to czytasz, a nie dasz gwiazdki, to wiedz, że w nocy naślę na ciebie mojego kolegę Lucyfera :)

Korzystajcie z wolnego czasu i do następnego ♥ 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top