Rozdział 99.
„It's so easy to destroy and condemn
The ones you do not understand
Do you ever wonder if it's justified"
Wśród wiru zajęć prawie całkowicie zapomnieliśmy o balu. Życie wróciło do normy. Teoretycznie. W praktyce pomiędzy mną a Kandą wyrósł kolejny mur chłodu i obojętności, częściej dochodziło do konfliktów, a on nie wahał się wytykać mi błędów. Normalnie jakby się mścił za tamtą sytuację. Coś chciał mi udowodnić? Chyba tylko sobie. Zresztą miałam inne problemy na głowie niż jego marna egzystencja. Mój świat kręcił się wokół akum, innocence i ran, którymi musiałam się zająć. Brakowało czasu na odpoczynek, a co dopiero na fochy Japończyka.
Nie tylko on miał w sumie jakieś problemy egzystencjonalne. Squalo też i próbował wyżywać się na mnie, co skończyło się ostrą kłótnią w stołówce, walką i wywrzeszczanymi zapewnieniami o wzajemnej nienawiści. Od tej pory nie otworzył do mnie paszczy, nie zrobił nic w sprawie zakładu i wyglądało, że sprawa była zakończona. Wiedziałam jednak, że tak łatwo nie odpuści. To nie byłoby w jego stylu. Na razie siedzi cicho, ale nadejdzie chwila, gdy znowu zaatakuje i zacznie czarować. Kwestia czasu.
Zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że zbyt szybko nie wpadną na moja kryjówkę – świetlica dawała schronienie przed problemami całego świata. Jedyne, czego chciałam, to spać, ale mój pokój był zbyt oczywisty dla wszystkich, którzy mieli do mnie sprawę. Chyba, że zaczną mnie wołać przez golem-radio, ale to można zignorować.
Drzwi się otworzyły, przez co zaklęłam w myślach. Łudziłam się jednak, że zostanę pozostawiona w spokoju.
– Noah, wstawaj. Mamy robotę. – Usłyszałam.
Lada chwila przewróci fotel, żebym się pośpieszyła. Otworzyłam leniwie piekące ze zmęczenia oczy i spojrzałam na niego. Jak zwykle naburmuszony na cały świat stał w drzwiach i patrzył na mnie wyczekująco.
– Czy Komui chce nas zajeździć czy to tylko takie wrażenie? – zapytałam, nie oczekując od niego odpowiedzi.
Już się przyzwyczaiłam, że rozmowy z Kandą sprowadzają się do monologów lub do kłótni. Nie odzywał się, kiedy nie widział takiej potrzeby. Taki ma styl bycia.
Odwrócił się i wyszedł, pozostawiając drzwi otwarte. Mogłabym, co prawda, ponownie zamknąć oczy i zasnąć, ignorując wezwanie, ale skoro Kanda wie, gdzie jestem, za chwilę dowiedzą się inni. I tyle jeśli chodzi o trochę odpoczynku. Proza życia egzorcystów.
Wstałam z niezadowoleniem i powlekłam się za Japończykiem. Już nawet nie zwracałam uwagi na bałagan w gabinecie Kierownika. Usiadłam w fotelu i spojrzałam na okularnika. Czekał. Okazało się, że na Laviego i Squalo, którzy właśnie wrócili z misji, sądząc po ich wyglądzie.
– Skoro są wszyscy, to możemy zaczynać. Misja może wydawać się wam prosta, ale tak nie jest.
– Komui, fakty poproszę – wtrąciłam. – Nie mam siły wyławiać ich z twojego bełkotu.
– Pojedziecie do wioski w Dolomitach. Coś się tam dzieje, co może mieć związek z innocence. Ludzie mówią o czarownicy, ale może to być nowy użytkownik. Pamiętacie, jak było z Kiri. Tu może być podobnie. Sporo tam akum, więc musicie być ostrożni.
– Kiedy mamy wyruszyć? – zapytałam.
– Jak najszybciej.
– To chcę mocną kawę albo będziesz mnie miał na sumieniu.
Zabrałam teczkę z dokumentami i poszłam do siebie. Zastanawiałam się tylko, skąd mam wziąć energię na nową misję, ale skarżenie się komukolwiek nie miało najmniejszego sensu. Może gdzieś w międzyczasie uda mi się kimnąć. I tak mam przewagę przez to, kim jestem. Nie ma co narzekać.
Wzięłam długi prysznic, który przegonił wszelkie oznaki senności. W pełnym mundurze weszłam do pokoju, gdzie na stoliku obok teczki stał kubek z kawą. Zabrałam się za czytanie, popijając napój dużymi łykami. Parę kolejnych minut później byłam już na dole i cierpliwie czekałam, aż Squalo do nas dołączy. W końcu wyruszyliśmy.
Wioska położona w tej lokalizacji była wymarzonym miejscem do osiedlenia się: piękne widoki, świeże powietrze, spokój i cisza. Tu jednak pojawiał się jeden, maleńki defekt – akumy. Dziwne było to, że nie wyludniły do zera wioski, najwyraźniej nie było ich dużo albo wybierały sobie poszczególne ofiary. To drugie mogło oznaczać większe kłopoty, bo jakiś powód takiego zachowania musiał być. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Nie czułam wrogiej obecności. Spokój i cisza mnie zaskoczyły. Spodziewałam się niepokoju, atmosfery grozy i niepewności, a życie tutaj trwało jakby nigdy nic. Może znaleźliśmy się nie w tym miejscu co trzeba? Czyżby Kierownik pomylił papiery?
– Noah? – Usłyszałam Kandę.
Spojrzałam na niego. Obserwował mnie uważnie, chcąc dojrzeć ślad niepokoju, w oczekiwaniu na wskazówkę, gdzie mamy iść.
– Ich tu nie ma – powiedziałam. – Ani grama akumy.
– Dziwne – odezwał się Lavi. – Dokumenty mówiły całkiem o czymś innym, a wioska wygląda, jakby nic jej nie dolegało.
– Fałszywy alarm czy iluzja? – zapytałam.
Instynkt podpowiedział mi, żeby za bardzo nie wierzyć oczom. Może rzeczywiście coś się tu dzieje, czego w chwili obecnej nie możemy dostrzec.
– Co masz na myśli? – Lavi spojrzał na mnie.
– Sama nie wiem. Niby wszystko jest w porządku, ale coś mi mówi, żeby uważać.
– Vooi! Mamy ufać twojemu przeczuciu? – odezwał się Squalo.
– Ufaj, czemu chcesz. Nie mój interes. Proponuję rozejrzeć się po okolicy. Tak na wszelki wypadek.
– Zgadzam się. – Lavi kiwnął głową.
Spojrzał na Kandę i wiedziałam, że on także przystał na taką opcję. Tylko Squalo nadal stał nieprzekonany. Zmęczenie i ciągła gonitwa za innocence dawały nam w kość, więc trochę mu się nie dziwię. Też miałam ochotę wrócić do Kwatery Głównej i odpocząć, skoro nic tu się nie dzieje, ale profesjonalizm mi na to nie pozwalał. Ukłucie niepokoju nie może być zignorowane, to się zawsze źle kończy.
Początkowo szliśmy razem, czasem przystając, żeby porozmawiać z mieszkańcami. Potem rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Kanda milczał przez cały czas, ale nie opuszczał gardy. To nie była kwestia tego, czy mi wierzy czy nie, raczej tego, czy ten spokój także go niepokoi.
Zostałam złapana za ramię i pociągnięta między domy. Drugą ręką napastnik powstrzymał mnie od krzyku, więc nie mogłam zaalarmować idącego przede mną Kandy. Zostałam wciągnięta za kolejny budynek, później przez krótki korytarz na wewnętrzne podwórze. Zanim się jednak wyszarpnęłam, usłyszałam:
– Puść ją albo pozbędziesz się gardła.
To był niewątpliwie głos Kandy. Napastnik uwolnił mnie. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak Japończyk zdziera kaptur z głowy obcego. Był to mężczyzna około trzydziestki z pooraną bliznami twarzą o ciemnobrązowych oczach. Nie wyglądał groźnie, miał raczej wystraszoną minę. Chyba nie spodziewał się, że Kanda pójdzie za nami.
– Nie chciałem cię przestraszyć, panienko – odezwał się cicho. – Chcę was ostrzec.
Odsunęłam od jego gardła ostrze Mugenu. Teraz mogłam bronić się sama bez niczyjej pomocy. Zresztą mężczyzna nie wyglądał, jakby miał zaatakować.
– Przed czym? – zapytałam.
– Przed nimi. Robią z ludźmi straszne rzeczy. Najczęściej wybierają obcych, a w wioskach na to pozwalają.
– Kim są „oni"?
Nie zdążył odpowiedzieć. Po prostu upadł na ziemię bez życia. Rozglądnęłam się, ale nikogo wokół nie było.
– Nie żyje. – Usłyszałam Kandę.
Sprawdziliśmy, ale na jego ciele nie było żadnych ran. Nic, co by świadczyło o zabójstwie. Po chwili ciało zamieniło się w proch. Bez oznak działalności akum. Tak po prostu.
– Trzeba ostrzec chłopaków. – Spojrzałam na Kandę.
Wywołałam Laviego i przekazałam mu słowa nieznajomego. Prosiłam, żeby uważali. Nie byliśmy pewni, czy możemy w to wierzyć, ale nie mogliśmy tego zignorować. To byłby błąd.
Nic się jednak nie wydarzyło. Powoli zaczęliśmy tracić cierpliwość do całej sytuacji. Czułam się, jakby zdegradowano mnie do rangi poszukiwacza. Do nich należy rozpoznanie, my mamy działać. Gdybyśmy tracili czas na każdą głupotę, dawno byśmy przegrali. Kreator robiłby, co chciał, gdy my bylibyśmy zajęci sprawdzaniem każdej nieistotnej poszlaki. Ciekawe, jakim cudem przed naszym przyjazdem w wiosce są akumy i duże prawdopodobieństwo innocence, a gdy my się pojawiamy, wszystko znika. Jeśli to ma być żart, to mało śmieszny.
Lavi i Squalo czekali na nas na drugim skraju wioski. Superbi leżał w trawie z zamkniętymi oczami, ale wiedziałam, że nie śpi. Odpoczywał. Spojrzał na mnie, gdy niby przypadkiem szturchnęłam go czubkiem buta. Młody kronikarz siedział obok wpatrzony w horyzont, jego mina wskazywała na to, że coś go niepokoi. Odwrócił na mnie wzrok, gdy opadłam obok.
– Nic. Wszystko wygląda w porządku – oznajmiłam.
– A ten facet? – zapytał Lavi.
– Gdyby nie ta śmierć, pomyślałabym, że to obłąkaniec. Kanda, nie stój nad nami jak kat nad grzeszną duszą, bo mi słońce zasłaniasz.
– Nie czas na opalanie – mruknął, ale spoczął na trawie.
Wysłuchaliśmy relacji Laviego, to jednak nie było zbyt pomocne. Ludzie byli uprzejmi wobec nas, ale zaprzeczali, gdy pytaliśmy o akumy, powtarzali, że wszystko jest w porządku. Najciekawsze, że byli o tym święcie przekonani, u mało kogo wyczułam kłamstwo. Uwierzyłabym w to, gdyby nie ten mężczyzna z bliznami i jego ostrzeżenie. A może nie to, a moment śmierci i to, co się stało z jego ciałem. To nie było działanie akumy ani kogoś z Noah, nie było też normalne. Gdzieś musi być tego przyczyna. Nie poczuję spokoju, jeśli do niej nie dotrzemy.
Na razie byliśmy w kropce. Potrzebowaliśmy nowych danych, a poszukiwacze oczywiście rozpłynęli się w powietrzu. To ich ulubiony sposób działania ostatnimi czasy. Fakt, zazwyczaj nie są potrzebni i wręcz przeszkadzali, gdy dochodziło do walki, ale to na ich głowie było zapewnienie nam zaplecza i przygotowania danych. Bez tego ani rusz.
Położyłam się i zamknęłam oczy. Kanda marudził coś pod nosem, ale nawet on nie pogardził godzinnym odpoczynkiem. Squalo zdążył zasnąć, Lavi też przysypiał, sądząc po odgłosach. Musieli być zmęczeni po poprzedniej misji. Należy im się przerwa, nie są robotami, które mogą pracować bez ustanku. Też czułam się zmęczona, ale nie mogłam zasnąć. To chyba ta kawa przed wyjazdem. Skupiłam się więc na odgłosach wokół. Spokojne oddechy chłopaków, szum liści na wietrze, śpiew ptaków, bzyczenie pszczół, ruch w wiosce. Spokój. Brakowało mi tego na co dzień. Chlebem powszednim były wrzaski, odgłosy walki, słowa nienawiści, niepewność w głosie, urywany oddech, drwiący śmiech wrogów. Głośny tryb życia egzorcystów – niszczycieli, którzy muszą zrobić wszystko, by ocalić świat przed Kreatorem. Czasem dziwię się, że nie jesteśmy jeszcze wariatami, od tego można oszaleć. Wielka odpowiedzialność zrzucona na ramiona prawie dzieci. Może wcześniej tak nie było, ale teraz większa część egzorcystów nie przekroczyło dwudziestki. Co my możemy o tym wszystkim wiedzieć? Jesteśmy za młodzi na to zadanie, a jednak zakładamy mundury, bierzemy broń i ruszamy w bój. Bóg wysyła na wojnę ze złem dzieci. Jeśli w ogóle istnieje. Coraz bardziej w to wątpię, bo prócz innocence ludzie nie dostali innej pomocy. Musimy radzić sobie sami. Jedyna nadzieja w tym, że znajdziemy Serce Innocence przed naszymi wrogami. Inaczej jesteśmy skończeni. Czy ktoś nam podziękuje po wygranej wojnie? Raczej wątpię. Dla nich wszystkich z Leverrierem na czele jesteśmy tylko mięsem armatnim, które ma wypełniać rozkazy. Zginiemy czy przeżyjemy – to nie ma znaczenia. Liczy się tylko zwycięstwo.
Usłyszałam konie i podniosłam się do siadu. Z daleka zobaczyłam dwóch jeźdźców prowadzących jeszcze trzy sztuki luzem. Poznałam ich po strojach – poszukiwacze. Szturchnęłam lekko Laviego, żeby się obudził.
– Rybka, pobudka. – Do niego miałam za daleko i nie chciało mi się naciągać. – Bo cię odłowią i zjedzą.
– Voi, a ja cię zaraz poszatkuję – warknął, otwierając oczy.
– Przestańcie – zganił nas Lavi.
Przez ten czas poszukiwacze dotarli do nas i zsiedli z koni. Jednego z nich poznałam, towarzyszył nam w kilku misjach i dość często był przydatny, jeśli chodziło o znalezienie się w danym punkcie w ekspresowym tempie. Nie pamiętam, jak miał na imię, zresztą to bez większego znaczenia. To tylko poszukiwacz, jeszcze mniej ważny pyłek na wietrze historii niż my.
– Ściągnęliście nas tu na wakacje? – zapytałam chłodno.
– Nie, nie przewidzieliśmy jednak, że zjawisko, które zaobserwowaliśmy, ma tak duży zasięg. Kilka najbliższych wiosek i miasteczko też są w to zamieszane – wyjaśnił drugi z poszukiwaczy.
– To wyjaśnia, czemu w wiosce wszystko wygląda spokojnie. Akumy przeniosły się dalej – skwitowałam.
– Co jeszcze ustaliliście? – zapytał Lavi.
– Nadal nie jesteśmy pewni, czy to innocence, ale źródło wszystkiego znajduje się w miasteczku. Jeśli tam zostanie rozwiązany problem, wszędzie nastanie spokój.
– Nie licząc akum, które trzeba będzie wyłapać – dorzuciłam. – Daleko to miasteczko?
– Cztery godziny drogi konno stąd.
– Ile macie koni?
– Pięć. Było nas trzech, ale Sven gdzieś przepadł i nie mogliśmy go znaleźć. Liczyliśmy, że przybędzie tylko dwóch egzorcystów, ale w takim razie jeden z nas może zostać tutaj.
– Nie trzeba. Lavi pojedzie ze mną na jednym koniu. Może być? – Spojrzałam na młodego kronikarza.
– Jasne – zgodził się bez wahania.
– To się zbieramy.
Nie chciałam jechać z żadnym z szermierzy, bo musiałabym siedzieć za nimi i się nie odzywać. Nie lubię być zależna od innych, o tym wszyscy wiedzą, a oni zmusiliby mnie do ustąpienia im w hierarchii. Z Lavim nie było tego problemu, wsiadł grzecznie za mną, objął mnie lekko w pasie i było po problemie.
Młody kronikarz przepytał gruntownie poszukiwaczy o obserwacje w miasteczku. Wiedziałam, o co mu chodzi – o ostrzeżenie. Podejrzewałam, że zaginiony poszukiwacz stał się ofiarą „tych" ludzi, jeżeli to rzeczywiście prawda, a coraz bardziej w to wierzyłam. Wszystko układało się w dość spójną całość, choć niektórzy tu obecni poddaliby to w wątpliwość. I nie mówię o Kandzie, bo ten może nie być do czegoś przekonany, ale ufa mojej intuicji. Zazwyczaj.
Podróż przebiegała bez problemów. Nie działo się nic, co mogłoby nas niepokoić. Do tej pory nie spotkaliśmy na drodze nikogo. Poszukiwacze stwierdzili, że to normalne. Ruch tutaj odbywał się do południa, gdy trzeba przewieźć produkty spożywcze do poszczególnych wiosek na targ.
Po dwóch godzinach wjechaliśmy w las. Nie był specjalnie gęsty, więc widzieliśmy drogę przed sobą, a natura nie przejmowała się nami. Lavi praktycznie nie trzymał się mnie, czułam delikatny dotyk w talii, ale tylko z jednej strony. Spokój zaczął być drażniący, a ja czułam nadmiar energii, który musiałam gdzieś uwolnić. Normalnie sprowokowałabym Kandę do treningu, ale teraz to niemożliwe, a akum nie czułam w okolicy.
– Którędy dalej? – zwróciłam się do poszukiwaczy.
Zrozumieli, że chcę podgonić do przodu. Lavi nawet objął mnie drugą ręką.
– Na razie prosto do najbliższej polany. Tam zrobimy postój, żeby rozprostować nogi – padła odpowiedź.
Dobry pomysł. Nie byliśmy przyzwyczajeni do długiej jazdy na końskim grzbiecie i nasze organizmy niedługo zaczną się buntować, a przecież musimy być w formie.
– Vooi! Nudzi ci się?
– Może. – Uśmiechnęłam się do niego uwodzicielsko. – A może szukam okazji, żeby utrzeć ci rybi nosek.
– Ciekawe jak – prychnął.
– Wyścig – oznajmiłam wyzywająco.
Kandy nie udałoby mi się podpuścić chyba, że mocno bym go wkurzyła. Squalo był łatwiejszy w tej kwestii i miałabym większe pole do popisu.
– I myślisz, że wygrasz?
Pokiwałam z entuzjazmem głową. Uśmiechnął się kpiąco w odpowiedzi.
– Nie dostaniesz fory tylko dlatego, że masz balast.
– Nie chcę twojej łaski, bo to nie byłoby takie zabawne. Lavi, trzymaj się.
Pogoniłam konia, zerwał się od razu do biegu, a kronikarz przykleił się do moich pleców. Nie przeszkadzał mi, skupiłam się na wyścigu. Squalo przyjął wyzwanie. Trzymałam go za sobą, co prawda krótko, ale wciąż za plecami. Nie szalałam za mocno, żeby przypadkiem nie strącić Laviego z grzbietu. Squalo za to nie miał żadnych ograniczeń, mógł wykorzystać cały potencjał swojego konia. Kanda i poszukiwacze obserwował z tyłu, dając nam ciche przyzwolenie na to szczeniackie zachowanie.
Polana pojawiła się przed nami dość niespodziewanie, gdy Squalo wysunął się na prowadzenie. Był to dla mnie bodziec do działania. Uderzyłam piętami boki konia, zmuszając zwierzę do przyśpieszenia. Lavi ścisnął mnie mocniej w obawie przed upadkiem, jedną ręką puściłam na moment lejce i dotknęłam jego dłoni, gestem zapewniając, że nie pozwolę mu zlecieć. Nie zamierzałam także przegrać.
Wjechaliśmy na polanę prawie równo, trudno było mi powiedzieć, kto pierwszy, ale uważałam, że wygrałam. Nie mogło być przecież inaczej. Zatrzymałam konia na środku, pozwoliłam zejść z grzbietu Laviemu i sama poszłam w jego ślady. Poklepałam zwierzę po szyi. Squalo zeskoczył na ziemię dwa kroki od nas.
– Vooi! Musisz uznać moją wyższość.
– Ponieważ? – Spojrzałam na niego.
– Wygrałem.
– To ja wygrałam. Byłam tu pierwsza. Lavi może potwierdzić – odparłam dobitnie.
Spieraliśmy się przez dłuższą chwilę. Żadne nie chciało uznać zwycięstwa drugiego, skoro nie było to jednoznaczne. Lavi wolał się nie odzywać, gdy zaczęliśmy go przeciągać na własne strony.
Przez ten czas dołączyli do nas pozostali. Poszukiwacze zabrali konie i przywiązali je do drzew, żeby nie uciekły. Spojrzałam na Japończyka, który obserwował beznamiętnie kłótnię.
– Ty wszystko widziałeś, Kanda. Kto wygrał? – zapytałam.
– Był remis i dajcie sobie spokój – mruknął. – Para gówniarzy...
Posłałam mu niewinny uśmiech. Prychnął z niesmakiem i przestał zwracać na mnie uwagę. W końcu ktoś musiał udawać dorosłego w tym towarzystwie i padło na niego. Miał pecha.
Z niezadowoleniem przyjęliśmy werdykt i tym samym zakończyliśmy spór. Poszukiwacze wyciągnęli prowiant. W samą porę, bo zaczęłam robić się głodna. Podczas posiłku zastanawialiśmy się głośno, co może nas czekać w miasteczku. Niby wszystko wyglądało dość normalnie, ale wciąż było wiele niewiadomych. Nie podoba mi się to. Musimy uważać.
Reszta podróży minęła bez niespodzianek i naszych wybryków. Miasteczko nie wyróżniało się niczym szczególnym prócz atmosfery. Nie była taka jak zwykle, gdy w grę wchodzą akumy, ale sprawiała, że w serce wkradał się strach. Zanim zsiadłam z konia, rozejrzałam się uważnie.
– Coś nie tak, Vivian? – zapytał Lavi.
– Nie jestem pewna.
– Akumy?
– Nie, to coś innego. – W tej chwili atmosfera się oczyściła. – Zniknęło.
– Może po prostu ci się wydawało – mruknął Kanda.
– Może – przyznałam.
Jakoś nie miałam ochoty się z nim kłócić, a mój osąd mógł zostać spaczony przez niedobór snu. Wyglądało na to, że ta noc także będzie należeć do nieprzespanych. Takie życie.
Zostawiliśmy poszukiwaczy z końmi, podzieliliśmy się na dwa zespoły i ruszyliśmy przeszukiwać miasteczko. Do zachodu słońca nic się nie działo, a potem się zaczęło. Akumy okrążyły nas ze wszystkich stron. Nie było czasu na rozmowy, atakiem odpowiedzieliśmy na atak. Tym razem trzymaliśmy się blisko siebie, osłanialiśmy się wzajemnie i współpracowaliśmy. To było naturalne.
Gdy ostatnia akuma zniknęła, opadłam lekko na ziemię. Przeszyło mnie uczucie niepokoju, a wzrok przykuł kościół na końcu ulicy. Dlaczego? Nie wiem. Miałam zignorować ten widok, ale zobaczyłam coś, co nie pasowało do tej scenerii. Boczne drzwi prowadzące do podziemi. Tego byłam pewna. Wejście powinno być raczej w środku kościoła, nie na zewnątrz. Ruszyłam w jego stronę.
– Nie możesz. – Przede mną stanęła dziewczynka z szeroko rozłożonymi ramionami. – Nie idź tam.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Nie mów jej – warknął chłopak wychodzący z cienia. – Po prostu stąd wyjedzcie.
– Nie rozumiem.
– Nie musisz. Jeśli życie coś dla was znaczy, odejdźcie stąd. Jesteście obcy. Oni was nie polubią.
– Kim są oni? – zapytał Kanda, zatrzymując się obok mnie.
– My ich nie nazywamy, ale ona nie będzie zadowolona, gdy zobaczy, co zrobiliście z jej potworami. Odejdźcie stąd. Dobrze wam radzę.
Dziewczynka złapała go za rękaw. Bali się tych tajemniczych ludzi. Noah? Nie czuję ich w pobliżu. Jakaś sekta? Niewykluczone. Dzieciaki uciekły, a ja spojrzałam na Kandę. Musieliśmy zdecydować, co dalej.
– To chyba nie należy do naszych obowiązków – powiedziałam.
– Jesteś pewna?
– Nie.
– Więc się rusz. Chyba, że za bardzo się boisz.
Prychnęłam pogardliwie. Byłam ostrożna, nie przerażona, a to różnica. Lepiej, żeby przestał mnie obrażać na każdym kroku. Za dużo sobie pozwala.
Ruszyłam w stronę wejścia do podziemi, nie oglądając się na niego. Słyszałam jego kroki, nie odzywaliśmy się. Przez moment myślałam, że zignorowanie ostrzeżenia jest głupotą z naszej strony, ale na to już za późno, nie możemy się wycofać. Nie, jeśli w grę wchodzi innocence.
Drzwi nie były niczym zabezpieczone. Dziwne i podejrzane. Wzmogło to we mnie uczucie niepokoju, stałam się bardziej czujna. Korytarz był wąski i niski, schodził łagodnie w dół. Pochodnie znaleźliśmy tuż przy drzwiach, zapaliliśmy je i ruszyliśmy przed siebie.
Korytarz ciągnął się i ciągnął, od czasu do czasu rozdzielał się na kolejne odnogi. Miałam wrażenie, że to istny labirynt, w którym niedługo się zgubimy i wciąż jesteśmy obserwowani. To ostatnie było absurdalne, przecież ściany nie mają oczu. Po prostu jestem zaniepokojona i stąd to poczucie obecności osób trzecich.
Poczułam obecność jakiejś grozy. Nie akum, nie Noah, ale czegoś strasznego. Było to tak nagłe, że puściłam pochodnię i objęłam się ramionami. Kanda odwrócił się do mnie.
– Wracajmy – szepnęłam.
– Duchów się boisz? – zadrwił.
– Tu nie ma duchów chyba, że mocno wkurzone. To coś innego. Wracajmy. Proszę cię.
– Noah, przestań szaleć. Idziemy dalej.
– Kanda, tu jest jakaś groza. Wracajmy, proszę cię.
– Chcesz, to wracaj, bo nie mam zamiaru słuchać twoich jęków – warknął.
Ruszył dalej korytarzem. Chce mnie tym zmusić do pójścia za nim? Przecież mu tłumaczę, że to nie jest w naszym interesie. Czasem lepiej się wycofać, a ten debil pcha się w niebezpieczeństwo.
– Kanda.
Nawet się nie odwrócił. Westchnęłam. Nadal czułam tę grozę w powietrzu, wręcz nią oddychałam. Podniosłam pochodnię i od razu zrobiło się jaśniej po odejściu Kandy. Zastanawiałam się, co robić dalej. Ostatnim razem, gdy się rozdzieliliśmy, wpadliśmy w kłopoty. Zadrżałam na samo wspomnienie i ruszyłam za nim. Wolę jego triumfalne spojrzenie niż nie wiadomo co.
Usłyszałam coś za sobą. Złapałam za sztylet i odwróciłam się. Pusto. Przez chwilę stałam w bezruchu i nasłuchiwałam. Cisza, nawet Kandy nie słyszałam. Powinnam, na pewno nie oddalił się aż tak. To mnie zaniepokoiło. Ruszyłam biegiem śladem chłopaka, żeby dogonić go jak najszybciej. Z jakiegoś powodu czułam się ścigana, choć nie słyszałam pościgu, a tym bardziej go nie widziałam.
Korytarz w zasięgu wzroku ciągnął się jeszcze z dobre sto metrów bez żadnych odnóg, więc nie zwalniałam. To był błąd. Wpadłam z impetem na przezroczystą ścianę, pochodnia i sztylet wyleciały mi z rąk. Upadłam zamroczona. Będąc na skraju świadomości, usłyszałam rozmowę w jakimś obcym języku. Chociaż tego nie chciałam, straciłam przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top