Rozdział 97.

„Niech żyje bal!

Bo to życie to bal jest nad bale!

Niech żyje bal!

Drugi raz nie zaproszą nas wcale!

Orkiestra gra!

Jeszcze tańczą i drzwi są otwarte!

Dzień warty dnia!

A to życie zachodu jest warte!"


Sala treningowa wypełniona była typowymi dla naszego pojedynku dźwiękami. Nie wiedziałam już, czy to trzecia minuta czy godzina zmagań. Czas w obrębie pomieszczenia zatrzymał się, zresztą nie zwracaliśmy na to uwagi. Ten pojedynek jednak nie był taki jak inne, od Kandy wyczuwało się dziwne, nienaturalne wręcz napięcie. Jego ciosy, choć nadal potężne i agresywne, cechowały się jakimś roztargnieniem, precyzja gdzieś zniknęła, co nie oznaczało, że było łatwiej. Wręcz przeciwnie, musiałam dużo bardziej uważać niż zazwyczaj. Zastanawiała mnie ta sytuacja, Kanda jakby nie panował nad emocjami, które nim targały, ale nie powiedział ani słowa, gdy go o to zapytałam. Coś jednak było na rzeczy, tego nie da się ukryć.

Uderzyłam plecami o ścianę. Nie zarejestrowałam bólu, lecz tylko dyskomfort. Zablokowałam kolejny cios, patrząc mu w oczy. Dojrzałam tam czysty gniew, ukierunkowany na coś, czego nie dostrzegałam. Parł na mnie, jakby chciał mnie wbić w ścianę. Ze wszystkich sił starałam się utrzymać go w pewnej odległości. Z każdą kolejną chwilą było coraz ciężej.

– Mam dość – poddałam się.

– Już wymiękasz? – warknął.

– Jeśli chcesz mnie zabić, to powiedz. Walczysz tak, jakbym ci coś zrobiła, a może o czymś nie wiem?

Wypuścił mnie z bloku, opadłam na podłogę i odetchnęłam głęboko. Patrzyłam na niego, czekając na odpowiedź, ale nie wyglądało, abym się doczekała. Szturchnęłam go kijem.

– Czemu nic nie mówisz? – zapytałam.

– Nie mam obowiązku tłumaczyć się przed tobą – odparł.

– Tego nie powiedziałam. Coś jest nie tak i tego nie ukryjesz. Przez moment mógłbyś być szczery. To nie jest śmiertelne. O co chodzi?

– O nic.

Westchnęłam. Z nim naprawdę nie można się dogadać jak z normalnym człowiekiem, choćby skakało się wokół niego jak tresowany pies. Nie podoba mi się to. Do tej pory przecież nawet, gdy coś się działo, nie przelewał tego w ten sposób w czasie treningu. Owszem, w jego gestach dało się czuć upust emocji, często niesposób ich nazwać, ale dzisiejszy gniew był inny. Nie potrafiłam go określić, ale niepokoił mnie do tego stopnia, że chciałam poznać jego źródło.

Zanim jednak odezwałam się ponownie, drzwi sali otworzyły się, wpuszczając do środka Laviego. Nadal był trochę na mnie naburmuszony za zakład z Superbim. Sprawa ta jednak na razie stała w martwym punkcie. Przyznaję, nie doceniłam go, umie grać w te klocki. Co prawda nie zadziałał na mnie w odpowiedni sposób, ale byłam trochę zaskoczona jego zagraniami. On zresztą też na razie opierał się moim zabiegom, przez co więcej z niego kpiłam, ale faktem jest, że żadne z nas nie wygrywa.

– Dobrze, że zrobiliście sobie przerwę – odezwał się Lavi. – Komui nas wzywa.

Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć, że nam przeszkodził i wciągnąć chłopaka do śledztwa, ale to by nic nie dało, a jeszcze pogorszyłoby sytuację.

Kanda ruszył bez słowa do wyjścia. Pokręciłam tylko głową i w końcu wstałam. W drzwiach zrównałam się z Lavim i razem poszliśmy za Japończykiem.

– Co jest? – zapytał cicho kronikarz.

– Mnie nie pytaj. Nie siedzę mu w głowie – mruknęłam.

Nie odezwałam się już do samego gabinetu Kierownika. W środku zastaliśmy Hikari, Lenalee i Squalo. Czyżby szykowała się jakaś grubsza sprawa, że jedziemy w takim składzie? Może być ciekawie.

– Usiądźcie – polecił Komui.

Opadłam na fotel. Zdziwiło mnie, że nie dostaliśmy dokumentów dotyczących zadania.

– A papiery? – W pytaniu wyręczył mnie Lavi.

– Ta misja jest dość nietypowa. Za trzy dni pójdziecie na bal, na którym obecna będzie hrabina Camille de Febbraio. Posiada ona naszyjnik z innocence w środku.

– I co? Mamy go odebrać? – zapytałam, nie widząc w tym logiki.

– Nie, Vivian. Żadnych gwałtownych zachowań. Hrabina, delikatnie rzecz ujmując, nie ma o egzorcystach zbyt dobrej opinii i nie chce oddać innocence. Ma duże wpływy i poważanie, więc jakiekolwiek działania przeciw niej nie przejdą, a jeszcze pogorszą sytuację Zakonu. Waszym zadaniem będzie przekonanie jej, że egzorcyści nie są tylko niewychowanymi wojownikami, ale także ludźmi.

– Więc dlaczego nie wyślesz Allena? Ma chyba najlepsze maniery ze wszystkich, bo ja nie wiem, czy ta zgraja da sobie radę. – Wskazałam na swoich towarzyszy.

– Allen nie wrócił jeszcze ze swojej misji, a cała grupa łącznie z tobą powinna dać sobie radę.

Pewnie nie wyglądałam na przekonaną, bo skrzywił się, po czym westchnął i kontynuował tłumaczenie:

– Lenalee i Lavi są doskonale przygotowani, Kiri uczyła się zasad dobrego wychowania i nie sądzę, żeby wiele z tego zapomniała.

– A rybka? – wtrąciłam, gdy umilkł na sekundę.

– Squalo pochodzi z rodziny szlacheckiej.

Skrzywiłam się wymownie na tę rewelację. Arystokracja – wrzód na tyłku normalnego społeczeństwa. Stąd właśnie wynika fakt mojej awersji. Takie rzeczy się po prostu czuje, smród arystokracji zawsze pozostanie na człowieku.

– A Kanda? – Spojrzałam na Japończyka.

– Tiedoll już o to zadbał – mruknął.

– Vooi! Tak się rzucasz o wszystkich, a sama cokolwiek wiesz? – odezwał się Superbi.

Uśmiechnęłam się kpiąco. Nie mogłam powstrzymać tego gestu. Był nieodzownym elementem mojego sposobu bycia.

– Nie martw się o mnie, rybko. Na ulicy uczą różnych rzeczy, nawet obycia w wyższych sferach.

W jego oczach zaczął tlić się gniew, znowu byłam o krok przed nim. Skłoniłam głowę w jego stronę w arystokratyczny sposób. Pewnie mu się wydawało, że jestem zwykłą ulicznicą. Zresztą co się dziwić, większość postrzega nas jako margines społeczny, który nie ma o niczym pojęcia. Nie wiedzą, ile musimy się natrudzić, żeby w miarę uczciwy sposób zdobyć głupią kromkę chleba czy, jak w moim przypadku, strzęp informacji.

– Ta, na pewno. – Poddał w wątpliwość moje słowa. – Ty i wyższe sfery to chyba tylko upojne noce.

Jeżeli chciał mi tym zrobić na złość, to mu się nie udało. Spojrzałam na niego z politowaniem.

– Wybaczam ci niewiedzę, rybko, bo niewielu nieobeznanych o tym wie. Nieraz tobie podobni zabierali dziwki na salony, żeby się nimi pochwalić albo mieć towarzystwo i nikt poza nimi nie wiedział, kim są te „młode damy".

– Vooi! Przestań kpić! – Aż wstał ze złości.

– Nie kpię. Taka jest prawda. Teatr, bale, salony literackie nie są dla mnie żadną nowością, więc podaruj sobie złość i niedowierzanie.

– Uspokójcie się – wtrącił Komui. – Reprezentujecie Czarny Zakon, więc wymagam od was, że nie przyniesiecie nam wstydu. Od tego wiele zależy.

– Dobra, dobra. Nie truj. – Machnęłam lekceważąco dłonią. – To kiedy to?

– Za trzy dni. Trzeba wam przygotować stroje, nie pójdziecie w mundurach. I dwie sprawy: Vivian, tam będzie Leverrier, więc bez cyrków.

– Dobrze, będę grzeczna.

– I żadnych bijatyk przez najbliższe trzy dni. Macie wyglądać porządnie.

Mina mi zrzedła. To już przesada.

– Nawet tę rozrywkę nam zabierasz? – jęknęłam.

– Vivian, znając was, będziecie cali w siniakach, więc trzy dni was nie zbawią. Możecie odejść.

– Świetnie – mruknęłam.

Wyszłam z gabinetu i skierowałam się do swojego pokoju. Nie miałam nic do roboty. Trzy dni oczekiwania, bezruchu i nudów zakończonych bzdurnym balem wyższych sfer. Że też Komui musiał mnie tak załatwić. Za co to kara? Przecież byłam grzeczna, nie zrobiłam nic poza tym, co normalnie. Nikogo nie zabiłam, nie skrzywdziłam, nie rozwaliłam połowy świata. W zamian za swoje zachowanie dostałam misję, która misją nie jest, bo jak można nazwać nasze wyjście na bal? Jakby Leverrier nie mógł tego sam załatwić.

Prysznic zmył ze mnie wszystkie pozostałości po pojedynku z Kandą. Myślami wróciłam do jego zachowania na Sali. Coś było nie tak, ale co? Gorszy dzień? Czy ten człowiek pozwala sobie na gorsze dni? Nigdy się tak nie zachowywał, a może mylę się, gdy mówię, że go znam. Może to ta jego strona, której nie zauważyłam albo nie zwróciłam na nią uwagi. O co chodzi Kandzie? A może powód jest dość prozaiczny – jego zadanie. Może po prostu dostał ochrzan za coś i stąd te nerwy, więc nie ma czym się przejmować. Może po prostu jestem przewrażliwiona.

Pukanie do drzwi przerwało moje przemyślenia. Mimo że byłam w łazience, słyszałam doskonale. Dowód, że wszystko ze mną w porządku, przynajmniej w gestii organizmu.

– Wejść! – krzyknęłam.

Drzwi się otworzyły i do środka ktoś wszedł. Uśmiechnęłam się, rozpoznając kroki gościa. Dopięłam koszulę, zabrałam szczotkę i weszłam do pokoju. Stał tam Alex.

– Cześć, młody. Co tam? – Zaczęłam rozczesywać włosy.

– Mistrzyni kazała mi do ciebie przyjść, żebym przestał skupiać się na emocjach innych – odparł.

– Nie kontrolujesz innocence?

– Nie słucha mnie ostatnio. Mistrzyni się tym martwi.

– Byłeś u Hev?

– Tak, ale synchronizacja się nie zmieniła. Wszystko powinno być w porządku, ale nie jest.

– Siadaj. – Wskazałam mu łóżko.

Mokre włosy splotłam w warkocz i usiadłam naprzeciw niego. Chłopiec rzadko skarżył się na cokolwiek, nie zwierzał się nikomu ze swoich myśli czy uczuć. Zresztą nie do końca panował nad własnymi zdolnościami przez dłuższy czas i to odstraszało od niego innych. Czytał z nich jak z otwartych książek, a nie każdy tego chciał. Dziwnym trafem byłam jedyną osobą w Zakonie, na którą nie oddziaływał. Z jakiegoś powodu nie mógł i to sprawiało, że generał Nine chętnie go ze mną zostawiała. Mógł wtedy odpocząć od emocji wokół i skupić na własnych uczuciach, wyciszyć się.

– Ostatnio w Zakonie jest dużo emocji – odezwał się cicho. – Nie wszystkie potrafię odczytać i nazwać. Są niezrozumiałe.

– Emocje dorosłych – stwierdziłam. – Z biegiem czasu nauczysz się ich.

– Mistrzyni powtarza to samo. Próbuje rozszyfrować ze mną znaczenie kolorów.

– Kolorów? – Zdziwiłam się.

– Kiedy odczytuję uczucia innych, widzę je jako barwy. Jasne oznaczają pozytywne, ciemne negatywne, ale niektórych nie potrafię nazwać – wyjaśnił.

– Rozumiem. Nie masz, czym się martwić, powoli zaczniesz łapać, co i jak.

– Mam nadzieję. Czasem mam wrażenie, że wszyscy wokół chcieliby, żebym zniknął.

Trąciłam go poufale w nos, uśmiechając się lekko.

– Poszukiwaczami się nie przejmuj. Oni wszyscy chcieliby być na naszych miejscach, bo wydaje im się, że bycie egzorcystą jest takie ekstra. A egzorcyści woleliby, żebyś nie zaglądał im do serc.

– Staram się.

– Wiem. Nie martw się. Jesteś jeszcze dzieckiem, nauczysz się wszystkiego w swoim czasie.

Uśmiechnął się uspokojony. Rzadko na jego twarzy było widać ten gest, zwykle zachowywał powagę i trudno było wyciągnąć z niego prawdziwe odczucia. Jeszcze się do nas przyzwyczajał. Unikał raczej większych grup, trzymał się z boku i milczał, gdy padały pytania o jego przeszłość. Mogliśmy się tylko domyślać, kim był wcześniej. Prócz garstki osób nikt też nie wiedział, w jakim stanie go znaleźliśmy i co mu tam robili. Nigdy do tego nie wracaliśmy, żeby nie otwierać niepotrzebnie ran na psychice chłopca. Było jednak widać, zwłaszcza na początku, że unika kontaktu z innymi, szczególnie z mężczyznami, płoszy go ledwo lekki dotyk. Teraz był już w porządku, ale doza nieufności pozostała w nim na dobre. Wcale mu się nie dziwię, sama tak reaguję. Wpisane jest to w nasze życie i doświadczenie.

– Głodny? – zapytałam, odciągając się od tych myśli.

– Pewnie.

– To chodźmy. Zobaczymy przy okazji, co Superbi znowu wymyślił. – Wyszczerzyłam się.

Postanowiłam zagrać dla Włocha uprzejmą i miłą. Może go w końcu walnie, a jak nie, to w finale dzisiejszego dnia znów zrobię z niego głupka.

Szczerze, to jestem bardzo zdziwiona, że jest tak odporny na kobiece wdzięki, choć w jego oczach pod gniewem i zuchwałością można dostrzec różne ciekawe rzeczy, które wykorzystuję do bólu. A może po prostu wyszłam z wprawy i stąd przedłużenie zmagań. Zresztą co za różnica? I tak przegra. To jedyna pewna rzecz w tym pojedynku.

W stołówce siedziało już paru egzorcystów, na swoim miejscu dojrzałam czarną różę z czerwoną wstążką. Squalo obserwował mnie kątem oka, żeby zobaczyć, jakie wrażenie wywarł kwiat. Jakby nie wiedział, że to za mało. No chyba, że szykuje coś jeszcze, a to skromny wstęp.

Odebrałam swoją kolację i w towarzystwie Alexa usiadłam do naszego stołu. Ostrożnie postawiłam tacę, żeby nie uszkodzić róży, którą wzięłam do ręki. Poczułam ukłucie w palec, kolec wbił się w ciało z dziecinną łatwością i rana krwawiła. Zlizałam krew i uśmiechnęłam się lekko.

– Piękne i niebezpieczne – powiedziałam. – Takie właśnie są róże. Dziękuję, Squalo. Punkt za zbieranie informacji.

– Ty tego nie robisz – odpowiedział, węsząc podstęp.

Zawsze trudno było mu ustalić, kiedy mówię poważnie, a kiedy kpię. Plus dla mnie, będzie miał problem z rozszyfrowaniem mojego zachowania.

– Ja nie muszę dawać ci prezentów. – Uśmiechnęłam się.

Nie kpiąco czy złośliwie, ale bardzo ładnie, grzecznie i niewinnie. W końcu miałam być dla niego uprzejma.

– Moglibyście dać już sobie spokój. – Westchnął Lavi. – I tak jest remis.

– Cicho, zającu. Nikt od ciebie nie wymaga, żebyś poznał zmysłową drogę uwodzenia – zakpiłam z niego.

– To nie jest zabawne, Vivian.

– Dobra, przestań jęczeć.

Młody kronikarz pokręcił głową i wrócił do swojej kolacji. Przeniosłam spojrzenie na Squalo, sugerując, że może kontynuować.

– Jeśli chodzi o bal, zaszczycisz mnie pierwszym tańcem? – W jego ustach takie słowa brzmiały co najmniej dziwnie.

– O ile będziesz moim partnerem przez cały wieczór. Pierwszy taniec oddaje się osobie, której się towarzyszy bądź gospodarzowi przyjęcia. Czyżbyś nie wiedział takich rzeczy?

W jego oczach błysnęła niepewność. Najwyraźniej tę lekcję opuścił. Chyba mu się nie dziwię, dużo czasu poświęcił drodze miecza, więc pozostałe dziedziny życia trochę zaniedbał.

– Vooi! Oczywiście, że wiem. To chyba ty nie dostrzegasz sugestii – odparł.

– Nie ja o tym zdecyduję. – Posłałam mu kolejny uśmiech.

O tym pewnie też nie pomyślał. Zapewne wszystko jest już z góry ustalone, a my dowiemy się w ostatniej chwili – zabezpieczenie Komuiego, żebyśmy nie biegali co chwilę ze skargami i zażaleniami.

Lenalee i Kiri coraz bardziej ekscytowały się balem, rozmawiały o sukniach, dodatkach i innych pierdołach. Robiłam wszystko, żeby się z tego wywinąć i w większości przypadków świetnie mi to wychodziło. Nie miały dla mnie znaczenia szczegóły mojego wyglądu na balu, nigdy o to nie dbałam, a i tak było dobrze. Chyba tylko dwa razy wciągnęły mnie do rozmowy na ten temat. Musiałam to przecierpieć dopóki nie zostałam wezwana do Kierownika.

Wreszcie gotowy był element mojego munduru, którego bardzo mi brakowało – rękawiczka do okrycia przekleństwa. Cholerstwo rozrastało się coraz bardziej i byłam zmuszona wystającą część owijać grubymi zwojami bandaża. To także przeszkadzało w walce: kiedy chciałam je wykorzystać, potrzebowałam dużo więcej czasu, żeby je uwolnić, a czasem, gdy nie było potrzebne, rozrywało bandaże i rękaw. To mocno utrudniało mi pracę. Na szczęście nowa rękawiczka, z nowego materiału wynalezionego przez sekcję naukową, była już gotowa. Dochodziła prawie do łokcia, więc miałam zapas. Komui wspomniał, że wolałby przygotować parę, by nie wyglądałoby to tak dziwnie. Sugerował też, że przekleństwo mogłoby przenieść się przypadkiem na drugą dłoń. To byłby też problem. Nawet o tym nie pomyślałam, dopiero Komui uświadomił mi taką możliwość, czym wzbudził mój niepokój. Druga ręka też przeklęta? Musiałabym się nauczyć nią posługiwać. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. I tak już wymyka się spod kontroli.

Squalo nadal zastawiał subtelne pułapki. Zdziwiło mnie to. Jego głośny styl bycia wskazywał na to, że w relacjach damsko-męskich jest bardzo bezpośredni, wręcz brutalny. Nic z tych rzeczy, był to czysty romantyzm. Kwiaty, ulubione słodycze, drobne szarmanckie gesty – tak było, dopóki nie zaczynałam z podszytymi kpinami. Zbyt łatwo wpadał w gniew i to go gubiło. Gdyby nie ta cecha, byłby ideałem. Prawie, bo nie ma ludzi bez wad. To można jednak zaakceptować, a hałas wyciszyć. Póki co jednak trwała zacięta rywalizacja o uległość drugiej strony. Przegra, to kwestia czasu.

Nadszedł dzień balu. Zaraz po śniadaniu dostałam wezwanie do Kierownika, który opisał nasz rozkład zajęć, obowiązków i przypomniał, że mamy być grzeczni. Skrzywiłam się, gdy powiedział, że nie bierzemy broni. Bez sztyletu będę się czuć dziwnie i bezbronna, a obecność Leverriera wcale mi nie pomoże. Nic na to jednak nie mogliśmy poradzić – polecenie odgórne. Dodał, że mają pewność, że wróg nie zaatakuje, a główny inspektor będzie miał w pobliżu oddział Kruków. To mi się też nie spodobało, nagle poczułam się jak zwierzę prowadzone na rzeź. Nie było to przyjemne, nawet obecność piątki egzorcystów nie stanowi żadnej deski ratunku wobec sługusów Centrali.

Po odprawie zerwałam się na krótki spacer po lesie. Było ciepło, ale pochmurnie – uroki Anglii. Ze zniecierpliwieniem oczekiwałam wolnych dni, które będę mogła spędzać, zaszywając się daleko od budynku i jego mieszkańców. Tylko ja, natura i zero problemów codzienności.

– Vooi! Nie powinnaś się szykować? – Usłyszałam za sobą.

Białowłosa pokraka podeszła mnie na jednej z moich ścieżek. To niewybaczalne i musi zostać ukarane, a ja powinnam się bardziej pilnować w takim razie.

– Śledzisz mnie, Squalo? – zapytałam, odwracając się do niego.

– Przechodziłem. Odpowiedz.

– Nie bój się. Zdążę przygotować się na bóstwo, które w mig pokochasz. – Uśmiechnęłam się złośliwie.

– Uważaj, bo jeszcze uwierzę – warknął.

– Proszę bardzo. – Wzruszyłam ramionami. – Dla mnie bez różnicy, w co wierzysz.

– Voi. Powinno, skoro lada chwila się we mnie zakochasz.

– Wątpię – odparłam. – Wiesz, mam lepszy gust niż białowłose rybki.

– Mrukliwi Japończycy? – zapytał z cieniem kpiny.

Stanęłam naprzeciw niego z gniewem. Jak śmie insynuować coś takiego? W jego oczach dojrzałam ciekawość.

– Przestań pieprzyć. Za dużo czasu spędzasz z zającem i powtarzasz za nim głupoty – odparłam ze złością.

– A jednak coś jest na rzeczy, skoro cię to wkurza.

– Nic nie ma i przestań gadać głupoty. Nie wiem, skąd wam się to wzięło. Ja i Kanda? Też coś. Od początku pomiędzy nami jest tylko wzgarda i nienawiść. Nic więcej.

Wkurzało mnie to. Wszystkim wokół wydaje się, że mamy ku sobie, ale to nieprawda. Przecież to nierealne. Japończyk jest tylko zniszczeniem, pustą górą lodową bez serca w środku, nie potrafi kochać. Jedyne czego ode mnie chce, to wciągnąć w jedną ze swoich gierek i wykorzystać. Tyle w tym temacie.

– Vooi! Pieprzysz! On coś do ciebie ma! – upierał się.

– To tylko nienawiść – odparowałam.

– Od nienawiści do miłości tylko jeden krok – powtórzył znane powiedzenie.

W tym momencie straciłam cierpliwość i resztki spokoju. Miałam dość nieustannego śledztwa o uczucia. Czy oni wszyscy myślą, że jestem głucha i nie słyszę, co szepczą pomiędzy sobą? Znam te wszystkie teorie na pamięć: że to ukrywamy, że nie chcemy się przyznać, że coś pomiędzy nami było, zepsuło się i stąd ten zakład albo, że chcę stłamsić w sobie uczucie do Kandy, przerzucając uwagę na Squalo. Wszystkie są niedorzeczne i pozbawione podstaw. Jedyna sytuacja pomiędzy nami, która wyszła na światło dzienne, było bezczelną i niemoralną próbą zmuszenia mnie do walki – zwyczajna prowokacja i nic więcej.

– Posłuchaj mnie, durna rybo, raz a dobrze, żeby wszystko było jasne – warknęłam. – Nie kochałam, nie kocham i nie pokocham Kandy nigdy w życiu, rozumiesz? Jest dla mnie tylko beznadziejnym królewiczem o złamanym sercu, który całemu światu musi pokazać, jaki to on nieszczęśliwy. Nienawidzę go na równi z tobą i żadnego z was nie pokocham, choćby nie wiem co. Zrozumiano?

– Więc nie muszę się obawiać, że przeszkodą jest inny. – Uśmiechnął się z zadowoleniem.

To był dość niespodziewany gest, więc uległam. Pocałował mnie. Nie musnął ani nie żądał dostępu dalej. Pozwoliłam przedłużyć gest, nawet zarzuciłam mu ręce na szyję. Czarował jednym pocałunkiem i przez chwilę kręciło mi się w głowie od odczuć i myśli.

Po wszystkim przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, milcząc. Słowa były zbędne. Zabrałam ręce z jego ramion, ale nie potrafiłam odmówić sobie zaczepienia białych kosmyków Squalo. W oczach mężczyzny dojrzałam nutę przyjemności z mojego gestu.

– Jesteśmy kwita – powiedziałam spokojnie. – Pocałunek za pocałunek.

– Nie udawaj twardej – odparł.

– Nie udaję i nie ukrywam, że było przyjemnie. To jednak za mało, żeby uderzyć w moje uczucia. – Uśmiechnęłam się lekko. – Musisz się bardziej postarać, a teraz wybacz, ale wzywają mnie obowiązki.

Wyminęłam go i ruszyłam w stronę Kwatery Głównej. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na pełny uśmiech zadowolenia. Coraz bardziej się stara, więc coraz bardziej się angażuje, a od tego tylko krok do wpadnięcia w pułapkę uczuć. Niewiele będę musiała zrobić w tym kierunku. To mi się podoba, sam do mnie przyjdzie z podkulonym ogonem, błagając o uwagę.

Z drugiej jednak strony faceci w Czarnym Zakonie zbyt dobrze całują, a to też problem. Gdyby nie skrupuły, pewnie wykorzystywałabym to bez umiaru, ale nie mogę tak, skoro mieszkam z nimi pod jednym dachem przez dłuższy czas i jakoś nie zapowiada się, żebym miała się wynieść niedługo. Trzeba z nimi jakoś koegzystować, poza tym są inteligentni i nie daliby się tak po prostu wykorzystywać. Sytuacja mogłaby się odwrócić przeciwko mnie, a to nie byłoby miłe.

Golem zwrócił moją uwagę – ktoś coś ode mnie chciał. Odkąd Komui wymógł na mnie, że będę go ze sobą ciągle nosić, zawracają mi głowę pierdołami, ale przynajmniej mogę chodzić, gdzie chcę bez nadzoru.

– Co jest? – zapytałam, gdy golem połączył mnie z Kwaterą Główną.

– „Może byś łaskawie pojawiła się w pokoju Lenalee?" – Usłyszałam Hikari. – „Czekamy na ciebie".

– Zdążę. Nie martw się, Kiri. Skończę spacer, wezmę prysznic i przyjdę. Zacznijcie beze mnie, jeśli potrzebujecie więcej czasu.

– „No, dobra. Tylko nie wywiń numeru".

– Kiri, Kiri. Przecież mnie znasz. Trochę zaufania, słońce.

– „Nieważne. Tylko się ruszaj".

– Dobrze.

Machnęłam na golema dłonią, żeby zszedł mi z oczu. Nigdy tego nie zrozumiem. Niektóre dziewczyny potrzebują naprawdę sporo czasu, żeby przygotować się do wyjścia. Przecież wszystko da się pogodzić i zrobić krócej, a nadal starannie. Zresztą, co za różnica? Ważne, że i tak zdążę. Przecież to nie jest nie wiadomo jaka sztuka.

Weszłam do budynku i bardzo szybko pokonałam drogę do pokoju. Mimo wszystko zamierzałam wyglądać porządnie, w końcu mam reprezentować Czarny Zakon. No właśnie. Zaczęłam się nad tym zastanawiać, stojąc w strumieniach wody. Wszyscy egzorcyści nazywają to miejsce domem, tylko mnie to słowo jakoś nie przechodzi przez gardło, gdy myślę o Czarnym Zakonie. Chyba nadal uważam to miejsce za przejściowe, z którego odejdę bezpowrotnie, a może nie potrafię go zaakceptować przez to, co tu się dzieje. Zresztą, czy to takie ważne? Jestem tu i to się liczy, a jak nazywam to miejsce, nie ma znaczenia.

Dokładnie umyta, świeża i pachnąca poszłam do pokoju Lenalee. Prócz egzorcystek zastałam trzy poszukiwaczki, przez co zmarszczyłam czoło.

– Mają nam pomóc – wyjaśniła siostra Komuiego.

– Przecież o nic nie pytam – odparłam, wzruszając ramionami. – Bierzmy się za przygotowania, bo chłopcy będą się martwić.

Uśmiechnęłam się perfidnie. Korzystałam, póki mogłam, bo podczas balu muszę być grzeczna zwłaszcza, że Leverrier będzie miał na mnie oko. To z całą pewnością i chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości.

Suknie były szyte specjalnie dla nas, na nasze miary wzięte z mundurów. Wszystko zgodnie z obecnymi trendami mody. Dla mnie nie zapomnieli nawet o długich rękawiczkach, bez nich nigdzie bym nie poszła i nie ma nikogo, kto by mnie do tego zmusił. To w końcu gwarant bezpieczeństwa. Suknia była skromna, ale bardzo ładna, złotobrązowa bez żadnych niepotrzebnych kokardek, falbanek czy innych pierdół. Starali się, żeby przypominała mój styl i tym samym zapobiec moim skargom. Największym szkopułem był gorset – nieodłączny element każdej sukni w obecnych czasach. Trzeba to po prostu przecierpieć.

– Kiri, ty nie jesteś szlachcianką, nie? – zapytałam, gdy poszukiwaczka wiązała mi gorset.

– Nie, a co?

– Bo tak się zastanawiam, czy masz jakieś doświadczenie na takich imprezach.

– Nie mam, ale rodzice uparli się, żebym uczyła się zasad dobrego wychowania obowiązujących w wyższych sferach. Ustąpiłam, kiedy pozwolili Shiroyanowi uczyć mnie szermierki – wyjaśniła.

– Rozumiem. – Obserwowałam ją w lustrze kątem oka. – Ej, może by tak ostrożniej? – warknęłam na poszukiwaczkę. – Czymś muszę oddychać.

– Przepraszam – mruknęła kobieta.

Zauważyłam karcące spojrzenie Lenalee, ale nie odpowiedziałam. Może jej nie przeszkadza brak powietrza, ale mnie tak. Nie mam zamiaru później przez to cierpieć czy mdleć.

Wypytywały mnie o bale, na których byłam. Chciały wiedzieć, jak to wygląda, brakowało im doświadczenia. Opowiedziałam trochę, kompletując swój wygląd. Z biegiem czasu coraz mniej przypominałyśmy egzorcystki, a stawałyśmy się młodymi damami wychodzącymi na bal. Dziewczyny wyglądały ślicznie, podkreślona młodość i niewinność miały tylko jeden brak – opiekuńczego partnera. O to jednak nie musimy się martwić, chłopcy mieli czekać na nas pod Arką.

Pukanie przerwało nasz śmiech.

– Czego tam? – zapytałam.

Drzwi lekko się uchyliły.

– Jak jesteście gotowe, to schodźcie. Już czas. – Usłyszałyśmy Kierownika.

– Zaraz – odparłam.

Zostawił nas w spokoju. Zapięłam wisiorek, spryskałam się perfumami i zadowolona spojrzałam w lustro. Efekt był dobry, wszystko ze sobą grało: suknia eksponująca ramiona i delikatny dekolt, włosy spięte lekko na lewą stronę przybrane drobną, czarną różą. Dołożyłam szeroki szal w złotym kolorze. Buty na wysokim obcasie kończyły dzieło.

Dziewczyny też wyglądały przepięknie i bardzo kobieco. Lenalee miała na sobie bordową suknię z marszczoną spódnicą, która nie odsłaniała prawie nic, ale i tak pozwalała dostrzec sylwetkę dziewczyny. Włosy pokręciła i spięła w dwa koki, puszczając luźno trochę pasm. Ładnie odstawały, choć jej włosy nie doszły jeszcze do siebie po akcji na okręcie Anity. Kiri natomiast otrzymała suknię w pełni w jej stylu z wieloma falbankami i z delikatnym, kwiatowym wzorem pod dekoltem w kolorze przydymionego szmaragdu. Podkreślała kolor jej oczu. Spięła tylko część włosów, a resztę puściła luźno. Brakowało nam jednej rzeczy – parterów. Ci czekali na dole zapewne także doskonale przygotowani.

– Idziemy? – zapytała Lenalee.

– Już czas – powiedziałam.

Puściłam je przodem, szłam dwa kroki za nimi. Wbrew pozorom długa suknia wcale mi nie przeszkadzała, pamiętałam jeszcze, jak się chodzi w takim stroju i szybko się dostosowałam. Po prostu chciałam, żeby wszyscy zwrócili na nie uwagę, nie na mnie. Nie lubiłam tego, a wiem, że pewnie na balu zdarzy się nieraz. W Kwaterze Głównej mogą mi tego oszczędzić.

Rozmowy przy Arce ustały, kiedy pojawiłyśmy się w zasięgu spojrzeń. Zatkało ich. Nawet Kanda gdzieś zgubił swoją poważną minę cierpiętnika i lustrował nas wzrokiem. Kiri i Lenalee niepewnie spojrzały na mnie.

– Coś nie tak, panowie? – zapytałam bardzo pewna siebie. – Nie podoba się coś?

– Wręcz przeciwnie – wykrztusił w końcu Lavi. – Wyglądacie zjawisko.

– Więc co taka cisza? – Podeszłam do nich. – Mowę wam odjęło?

Musnęłam dłonią każdego z trzech egzorcystów, oczywiście skupiając uwagę na Squalo. Czułam, jak wodzi za mną oczami, czar balowej kreacji działał. Zatrzymałam się przed Komuim, nie zwracając uwagi na innych.

– Ustaliłeś, kto z kim idzie? – zapytałam.

Przez chwilę patrzył na mnie tępo, nie wiedząc, o czym mówię. W końcu ocknął się, kiedy dołączyły do mnie dziewczyny. Mimo wszystko oczy leciały mu w kierunku siostry.

– Tak, tak. Hikari idzie w towarzystwie Squalo, Lenalee z Lavim, a ty z Kandą – oznajmił.

– Co? – zapytałam. – Dlaczego mnie tak każesz? Przynajmniej dzisiaj mógłbyś mnie od niego uwolnić.

– Vivian, proszę cię. Tak jest najlepiej.

– Nie, nie jest. Mogę iść nawet z rybką, ale nie chcę z Kandą.

– Idziesz z Kandą, koniec i kropka. Nie ma czasu na zmiany.

– Ty mnie chyba nie lubisz – stwierdziłam.

– To nie ma nic do rzeczy – odparł na zarzut Komui. – Po prostu idziesz z Kandą. Potraktuj to jak rozkaz.

– No to nie idę – zdecydowałam.

– Wiwianno Walker, przestań odstawiać fochy. Kanda cię nie pogryzie.

– Najwyżej zabije w jakimś ciemnym kącie – mruknęłam.

– Vivian, przestań. Jesteście już spóźnieni, Leverrier pewnie się niecierpliwi. Zachowujcie się odpowiednio i bawcie się dobrze, a teraz idźcie.

– Zapamiętam to sobie. Odwracasz kota ogonem – oskarżyłam Kierownika.

– Porozmawiamy o sprawiedliwości, jak wrócicie.

– Sprawiedliwość nie istnieje, inaczej nie szłabym z Kandą. Ten jeden wieczór mógłbyś mi odpuścić.

– Idźcie.

Odwróciłam się do niego i podeszłam do Japończyka. Jeśli miałam cień nadziei, że będę się dobrze bawić, to właśnie go straciłam. Z tą kłodą nie da się rozluźnić, prędzej człowiek nerwicy dostanie. Dlaczego w ogóle muszę iść? Ubrali mnie w idiotyczny, strój jakim jest suknia z gorsetem i wysłali na bal jak jakiegoś tandetnego Kopciuszka, a na dodatek mam się męczyć ze skrzywdzonym przez życie królewiczem. Autor tej bajki ma u mnie przechlapane.

Z niezadowolonym wyrazem twarzy pojawiłam się w Centrali. To jeszcze bardziej pogłębiało moją wściekłość. Nie byłam w nastroju robić z siebie pieska salonowego.

– Co to za mina? Chcesz na tym balu kogoś zabić spojrzeniem Bazyliszka? – Usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam głowę i przez moment nie mogłam rozpoznać kobiety, która się do mnie odezwała. Znajome niebieskie oczy i uśmiech, który tyle razy miał mnie do niej przekonać.

– Black. – W końcu mnie olśniło. – Wybacz, nie poznałam cię.

Miała na sobie czarną suknię, z pewnością bardzo drogą, ale efekt był piorunujący.

– Trochę dziwnie się czuję, ale jako asystentka głównego inspektora Centrali Czarnego Zakonu muszę mu towarzyszyć dziś wieczorem. A co z tobą? Masz taką minę, jakbyś szła mordować.

– Ze dwie osoby by się przydało. – Westchnęłam, na co uśmiechnęła się. – Z trzech egzorcystów wysłanych na bal musiałam trafić na Kandę. Przecież ja się tam z nim zanudzę.

– Spójrz na to z drugiej strony. On zaszyje się w kącie, a ty możesz brylować na salonach. A jak cię ktoś zaczepi, Kanda pojawi się spod ziemi i pozbędzie się delikwenta. Ile razy słyszałam w Kwaterze Głównej, że jest „psem ogrodnika". Ważne, żeby ci wstydu nie przyniósł.

– Pewnie masz rację. – Trochę się rozchmurzyłam. – To prawda, że Kruki z nami jadą?

– Mają się kręcić wokół rezydencji hrabiny, ale nie przejmuj się nimi. Nie wolno im cię tknąć. Leverrier nie chce skandalu, a teraz chodź już, bo czekają na nas.

Zaprowadziła mnie do wyjścia, gdzie czekali pozostali. Dygnęłam w stronę Leverriera, przyjęłam odpowiednią maskę i wsiadłam do powozu za Lenalee. Towarzyszący mi Kanda miał znudzoną minę, był już obojętny na świat zewnętrzny. Wiedziałam, że współpraca z nim dzisiaj będzie trudna. Przygotowałam się na to mentalnie, kryjąc irytację pod pogodnym wyrazem twarzy.

Podróż nie trwała długo. Mój towarzysz wypełnił obowiązek asystowania mi przy wysiadaniu, mimo to bardzo uważałam, żeby nie narobić sobie wstydu. Gdy wyciągnął do mnie ramię, ujęłam je bez wahania. Póki co wypełniał kolejne wymagania bez mrugnięcia okiem i perfekcyjnie. Zanim weszliśmy do rezydencji, rzuciłam okiem na jej fasadę. Hrabina spała na pieniądzach, to było widać choćby w obecnych wszędzie marmurach. Bogactwo przelewało się wszędzie. Przypomniałam sobie, co powiedział o niej Komui: była jeszcze bardzo młoda, wyszła za mąż za dużo od siebie starszego hrabiego, który zmarł po jakimś czasie i odziedziczyła po nim dość spory majątek.

Zatrzymaliśmy się w holu. Stała tam młoda kobieta o brązowych włosach spiętych w koka i zielonych oczach w krwistoczerwonej sukni.

– Moi drodzy, pragnę przedstawić wam gospodynię dzisiejszego wydarzenia, hrabinę Camille de Febbraio – odezwał się Leverrier.

– Witaj, Malcolmie. Ty jak zwykle oszczędny w słowach. – Uśmiechnęła się kobieta.

– Hrabino, pozwól, że przedstawię ci moją asystentkę, Shanon Black, która zastąpiła Iana po jego śmierci.

– Szkoda, taki młody chłopak. Dla kobiet był zawsze prawdziwym dżentelmenem. Wybacz, Shanon, że tak o nim mówię, ale bardzo go lubiłam. Mam nadzieję, że sprawcy wkrótce zostaną ukarani.

– Robimy wszystko, aby tak się stało, hrabino – odpowiedziała Black.

Zmroziło mnie, gdy wspomnieli o Spencerze. Nie znali prawdy o jego rzeczywistej naturze, nie mieli pojęcia, czym się parał, gdy nikt nie widział, a Black nie zdradziła się słówkiem z tą wiedzą.

– A to egzorcyści, o których tyle pani opowiadałem, hrabino. Wiwianna Walker i Yuu Kanda, Hikari i Squalo Superbi, Lenalee Lee i Lavi.

– Miło mi was poznać, moi mili. Czujcie się swobodnie w moim domu.

– Dziękujemy, hrabino – odezwałam się. – To zaszczyt być goszczonym przez tak znamienitą osobę.

– Umiesz prawić komplementy. Jestem pod wrażeniem.

– Dziękuję. Nawet na polu walki należy wiedzieć, kiedy i co powiedzieć. To klucz do zwycięstwa.

Hrabina uśmiechnęła się. Pod arystokratyczną maską dostrzegłam zdziwienie, nie sądziła, że którekolwiek z nas będzie potrafiło jej odpowiedzieć w odpowiedni sposób. Zarobiłam punkty dla nas. Kobieta prawie całą uwagę poświęcała Kandzie, najwyraźniej wpadł jej w oko. Szkoda, że obejdzie się smakiem, bo mój towarzysz nie wyglądał na zainteresowanego gospodynią.

– W to nie wątpię. Wszakże to wy znacie się najlepiej na swoim rzemiośle. Wybaczcie, ale muszę powitać także innych gości. Rozgośćcie się.

– Oczywiście – odparł Leverrier i poprowadził nas dalej. – Całkiem nieźle, Wiwianno. Hrabina była zaskoczona.

– Czyż nie o to chodziło, inspektorze? – Nie wychodziłam z roli, zachowując się tak, jak ode mnie oczekiwano.

– O to. Oby tak dalej.

– Proszę się nie martwić. Umiemy zadbać o swoje interesy.

Dalej była uroczysta kolacja i bal. Obie nasze pary poszły na parkiet, nawet Leverrier poprosił o taniec Black, a ja siedziałam jak kołek obok Kandy. Nie zwracał na mnie w ogóle uwagi, przez co moja kobieca strona była bardzo niezadowolona. Nie po to zrobiłam z siebie damę, żeby nie zostać za to pochwaloną i docenioną. To nie dla niego, ale mógłby chociaż wykazać cień zainteresowania, skoro normalnie potrafi dawać sprzeczne sygnały.

– Złamię konwencję, ale obawiam się, że ty się nie ruszysz. Chodź na parkiet – odezwałam się bez cienia irytacji, która we mnie płonęła.

– Nie – padła lakoniczna odpowiedź.

– Ponieważ?

– Nie mam na to ochoty.

– Świetnie. Siedź sobie tu sam – warknęłam.

Wiedziałam, że będę z nim miała pod górkę. Zawsze robił problemy, zawsze. Mógłby wykazać się odrobiną dobrej woli. Nie wymagam od niego, aby towarzyszył mi przez całą imprezę, to tylko jeden taniec, ale oczywiście dla niego to za dużo.

Wstałam i zostawiłam go. Długo nie musiałam szukać partnera do tańca i zaczęłam udawać, że dobrze się bawię. Rolę towarzyszki na bal znałam na pamięć, odgrywałam ją wielokrotnie, więc nie miałam żadnych problemów. Nieraz udzielałam się w jakiś rozmowach, błyszczałam inteligencją, taktem i obyciem. Sprawowałam też pieczę nad Lenalee i Kiri, żeby nie dały się zwieść uwodzicielom, których pełno na tej sali. Komui nie dałby nam żyć, gdyby jego siostrze wyrządzono krzywdę. Na Kandę nie zwracałam w ogóle uwagi, nie mam pojęcia, co robił, odkąd go zostawiłam. Zresztą Lavi wspomniał później, że chyba się ulotnił, bo nie był w stanie go dojrzeć. Bywa.

Upiłam łyk wina i dyskretnie usunęłam się z zasięgu wzroku jednego z mężczyzn, którego towarzystwo zaczęło mnie już męczyć. Trudno dać mu do zrozumienia, że ma odpuścić bez czynnika ludzkiego, jakim niewątpliwie był partner. Niestety mój się nie sprawdzał, a pewnie już go nie było w rezydencji. Że też nikt go nie pilnuje.

Uderzyłam ramieniem w kogoś. Odwróciłam się, mówiąc:

– Przepraszam, pa... O, Squalo. Ty nie z Hikari?

Superbi jeszcze przed chwilą chyba miał chęć mnie zrugać za nieuwagę, ale zrezygnował. Z tacy przechodzącego obok kelnera wziął kieliszek wina.

– Z Lenalee poszły poprawić makijaż, a rudzielec wykorzystał okazję, żeby odhaczyć jakąś dziewczynę. Gdzie Kanda?

– Kto go tam wie. Nie chciał współpracować, więc go zostawiłam. Szczerze mówiąc, zaczyna mi się nudzić ta rola.

– Podobno ogród jest otwarty dla gości. Przejdziemy się?

– Z przyjemnością. – Uśmiechnęłam się.

Ujęłam jego ramię i pozwoliłam poprowadzić się na zewnątrz. Różnica była kolosalna i choć spotykaliśmy innych gości, poczuliśmy się lepiej. Wyraz twarzy Squalo przestał być sztuczny, gdy usiedliśmy pod jednym z drzew.

– Chciałbym, żeby to się już skończyło. – Westchnął.

– Zmęczony?

– Bardzo. Nienawidzę bali, a moi starzy uwielbiali mnie na nie ciągać. Na każdym pojawiała się przynajmniej jedna kandydatka na żonę dla mnie.

Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po policzku. Powstrzymał mnie, gdy chciałam zabrać rękę. Nie robiłam tego dla zakładu, nie myślałam o nim w ogóle w tym momencie. Po prostu gest wydawał się na miejscu.

– Wielu arystokratów, z którymi chodziłam na bale, było w podobnej sytuacji. Właśnie po to z nimi szłam.

– Że też nigdy o tym nie pomyślałem.

– Teraz ci się to raczej nie przyda. – Zaśmiałam się.

– Kto wie? Wojna kiedyś się skończy.

Wstałam niespodziewanie. Nie chciałam o tym myśleć, a tym bardziej mówić. Squalo może przeżyje, jeśli będzie miał szczęście. Ja nie.

– Voi! Powiedziałem coś nie tak?

– Nie, po prostu powinniśmy wracać. Lavi i dziewczyny będą się niepokoić, jeśli znikniemy na dłuższy czas.

Wstał i wróciliśmy do gwarnego, jasnego pomieszczenia. Squalo poprosił mnie do tańca. Byłam przekonana, że to będzie najgorszy mój taniec, ale szybko skorygowałam ten pogląd. Mimo większości czasu poświęconego sztuce miecza białowłosy świetnie tańczył, nawet dużo lepiej ode mnie. Świetnie się z nim bawiłam, ale był partnerem Kiri i w końcu musiał do niej wrócić. Muszę zadowolić się ochłapami. Jakoś to przeżyję, bez Kandy też sobie poradzę.

Wymknęłam się do łazienki. Chciałam skontrolować swój wygląd i skorzystać z tego miejsca we właściwy sposób. Lenalee mówiła, że mam wejść na piętro i to będą piąte drzwi po prawej. Nie rozglądałam się za bardzo po korytarzu, rezydencje bogaczy mnie nudziły. Zresztą zazwyczaj „zwiedzałam" sypialnie.

Odnalazłam odpowiednie drzwi, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Ciemność trochę mnie zdziwiła, odnalazłam włącznik światła i zrozumiałam swoją pomyłkę. Nie byłam w łazience, lecz w sypialni, w której zabawiała się hrabina. Gdy zobaczyłam z kim, ogarnęła mnie wściekłość. Szybko spostrzegli, że zostali przyłapani i spojrzeli na mnie.

Nie mogłam na niego patrzeć, a jego głos drażnił mnie jeszcze bardziej. To jakaś kpina? Zignorował mnie całkowicie, choć miał być moim partnerem, opiekunem, a on się zabawia się z gospodynią przyjęcia. Bo co? Bo go zostawiłam? Czy on sobie naprawdę ubzdurał, że będę siedzieć przez całą noc obok niego, bo jemu się nie chce tyłka ruszyć? Po wszystkich się tego spodziewałam, po Squalo, po Lavim, ale nie po nim. Takie akcje nie są w jego stylu. Co to jest? Zemsta za zakład z rybką? Niczego mu nie przyrzekałam, zresztą czego mógł ode mnie oczekiwać, skoro mnie tak traktuje? Kretyn.

Jedyne czego chciałam w tym momencie, to znaleźć się we własnym pokoju. Miałam dość udawania ślicznej księżniczki, którą nie byłam. Nadal jestem tylko przebraną za wielką panią ulicznicą, którą wszyscy pogardzają łącznie z moim partnerem. Żałosne, nikt mnie jeszcze tak nie upokorzył jak on.

Wyszłam z rezydencji, nie chciałam, żeby pozostali zobaczyli mnie w takim stanie. Nie czekałam na podstawienie powozu, po prostu stamtąd odeszłam. Na nogach wróciłam do budynku Centrali. Nikt mnie o nic nie pytał, zresztą spotkałam może dwie osoby. Z przejściem przez Arkę też nie miałam problemów. Kwatera Główna była cicha i ciemna. Większość spała, więc nie spotkałam nikogo po drodze do pokoju. Dopiero tam odetchnęłam. Zsunęłam się po drzwiach na podłogę, pulsowały we mnie różne uczucia od gniewu do upokorzenia. Nie miałam pojęcia, dlaczego mnie to tak ubodło, przecież on nic nie znaczy. To tylko Kanda, więc czemu boli świadomość, że jest z inną? Zawsze mną gardził, nienawidził mnie, to nie powinno mieć znaczenia. To tylko Kanda – cholerny drań, który mnie pilnuje, wciąga w swoje gierki. Nic więcej. Boli, a ja nie wiem, czemu. Przecież nic dla mnie nie znaczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top