Rozdział 96.
„Ale Ty jesteś zimny, jak lód, obojętny jak głaz
Wolisz być sam, zupełnie sam"
Zerwałam się do siadu, łapczywie łapiąc oddech. O mały włos nie spadłam z łóżka, zatrzymałam się na ręce. Nadal miałam wrażenie, że brakuje mi powietrza. Włączyłam światło i wstałam. Za oknem trwała noc, padał rzęsisty deszcz, tłukąc o szyby. Byłam w swoim pokoju, a nie w pułapce gruzu bez tlenu. Przeszłam się parę razy po sypialni, ale nie potrafiłam się uspokoić. Otworzenie okna też nie pomogło, potrzebowałam przestrzeni. Na bosaka i tylko w koszuli nocnej wyszłam na korytarz i podążyłam na górę, aż dotarłam do okna, przez które weszłam na dach. Wiatr targał kusym strojem i moimi włosami, deszcz siekł niemiłosiernie, ale nie zważałam na to. Ważne było poczucie nieskrępowania i powietrza w płucach. Bałam się tamtego koszmaru – zasypania żywcem i powolnego uduszenia z braku tlenu.
– Noah, co ty tu wyprawiasz? – Usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się do Kandy, który musiał tu za mną przyleźć. Czyżbym go obudziła?
– Myślisz, że w deszczu nie widać twoich durnych łez? Co znowu?
– Potrzebowałam powietrza – odpowiedziałam cicho. – Myślałam, że to jest za mną, że zapomniałam, ale okazuje się, że nie. Nie chcę umrzeć pogrzebana żywcem.
Przylgnęłam do niego, sama nie wiem, dlaczego. Schowałam twarz w jego ramieniu, wsłuchując się w otoczenie. Pogłaskał mnie po włosach, co u niego było dziwne.
– Taka śmierć cię nie czeka, więc się tym nie martw. Chodź już stąd.
Wróciliśmy do środka budynku, zostawiając deszczową aurę za sobą. Nawet nie poczułam zimna. Zostawialiśmy za sobą mokre ślady, idąc w milczeniu na nasze piętro. Gdyby nie wrażenie ze snu, pewnie zaczęłabym się zastanawiać, dlaczego Kanda się tym zainteresował. To nie był normalny odruch u niego, nigdy nie chodził za mną krok w krok i nie uspokajał. Zresztą jakie to ma znaczenie, co on ma w tej głowie?
Weszliśmy do mojego pokoju, Japończyk zamknął okno. Usiadłam na łóżku, patrząc na niego z zainteresowaniem. Spojrzał na mnie pytająco.
– Nic. – Wzruszyłam ramionami. – Wtedy pierwszy raz w życiu nie chciałam umierać. Nie w taki sposób.
Przyciągnęłam do siebie nogi i objęłam je ramionami. Zatrzymał się dwa kroki ode mnie.
– Jesteś dość żywotna na kogoś, kto chciałby umrzeć – odparł spokojnie.
– To nie tak, że ja nie chce żyć. Po prostu śmierć w walce stała się czymś naturalnym, a poczucie, że nic nie możesz zrobić, że czujesz, jak organizm domaga się tlenu i bardzo powoli umierasz, dusząc się...
– Tamten dzień był ciężki dla nas wszystkich.
– Wiem, z mojej winy zginęło tylu przypadkowych ludzi. Tej lekcji nigdy nie zapomnę.
– Idź spać, zamiast rozpamiętywać przeszłość.
Złapałam go za rękę i przyciągnęłam do siebie. To był odruch.
– Noah... – zaczął.
– To przecież zostanie między nami.
Pozwolił się posadzić na łóżku. Położyłam się obok, zamykając oczy. Przez powieki zobaczyłam, jak gasi światło.
– Jak z dzieckiem. – Usłyszałam.
– Dobrze, że z tobą jest łatwiej – odgryzłam się.
– Ty to się już dobrze czujesz – stwierdził.
– Zostań. Nie chcę, żeby to wróciło.
Stąpałam po kruchym lodzie, wpuszczając go na ten teren. Czułam jednak, że mnie nie skrzywdzi, nie zacznie żadnej ze swoich gierek. Oparłam się o niego, czułam, jak wplata palce w moje włosy.
Rano obudziłam się wypoczęta z wrażeniem, że to był tylko sen. Przecież Kanda nie mógłby tak po prostu mnie uspokoić po koszmarze. Nawet gdyby mnie usłyszał, nie ruszyłby się bez powodu z łóżka, bo co ja go obchodzę? Widzi we mnie tylko uciążliwy problem, który z niewiadomych powodów spoczął na jego barkach.
Rzeczywiście nie było go w moim pokoju. Rozejrzałam się dla pewności i coś mnie zainteresowało. Pościel obok mnie była zmiętolona i ciepła. Nie kręciłam się, zresztą wyglądało na to, że ktoś cięższy tu leżał. Pozostał też ledwo wyczuwalny zapach lotosu.
No to się wkopałam. Mam nadzieję, że sobie nie pomyślał Bóg wie co. To była chwila słabości i jego wina. Gdyby za mną nie lazł, nie pojawiłby się tutaj. No chyba, że do tego zmierzał. Faktem jest, że nic się nie wydarzyło, a jego już tu nie ma. Nawet jeśli wpadnie Abba, to temat zostanie przeszłością. Lepiej dać sobie z tym spokój.
Poszłam pod prysznic zmyć z siebie pozostałości snu i deszczu. Pomiędzy szumem strumienia wody usłyszałam wrzaski Squalo. Czyżby dzisiaj był rannym ptaszkiem? No chyba, że się coś szykuje, o czym jeszcze nie wiem.
Ubrałam się i zeszłam na dół. Na stołówce zastałam już część egzorcystów, była mniej więcej pora śniadania większości Kwatery Głównej, ale nadal nie ustawiała się kolejka przed Jerrym. Odebrałam swoje zamówienie i usiadłam na swoim miejscu obok Laviego. Kanda zdawał się nie zwracać na mnie uwagi.
– Vivian, to ty chodziłaś w nocy po naszym piętrze? – zapytał młody kronikarz.
– Nie mogłam spać i wybrałam się na spacer – skłamałam gładko. – Wybacz, jeśli cię obudziłam.
– Nie, nie, w porządku. I tak nie spałem. Miałem coś do skończenia, a wydawało mi się, że ktoś chodzi.
Uśmiechnęłam się lekko do niego. Nie pytałam go o szczegóły, bo to z pewnością nie moja sprawa, a nie należy ciągnąć młodego kronikarza za język. Nie wolno mu się dzielić swoją wiedzą.
– Vooi! Spacer?! Tak to się teraz nazywa?! – odezwał się Squalo.
Ten to sobie nie odpuści, żeby się nie zacząć. Chyba już dawno porządnie nie oberwał, a ja nie mam ochoty na jego kombinacje.
– Rybko, po pierwsze: ciszej, bo nikt tu nie jest głuchy, a po drugie: nie wiem o co ci chodzi.
– Vooi! Nie nazywaj mnie „rybką"! Pytanie, u kogo ten twój spacer się skończył!
– Na szczęście nie u ciebie, a co? Zazdrosny?
Nie zamierzałam mu się tłumaczyć ze swojej nocnej wędrówki zwłaszcza, że chciał mi wmówić romans z kimś. Denerwował mnie tym.
– Vooi! Naprawdę masz tak wysokie mniemanie o sobie?
– Zgadnij. – Uśmiechnęłam się wrednie.
Nasz stół zapełnił się talerzami, co jednoznacznie oznaczało, że Allen do nas dołączył. Obserwował uważnie wymianę zdań.
– Takie jak ty to dla mnie nic. Przychodzą i odchodzą – odparł Squalo.
– Nie znasz mnie, więc nie próbuj mi wmawiać, że potrafisz mnie uwieść.
– Gdybym tylko chciał, jadłabyś mi z ręki.
– Wybacz, ale wolę talerz jak człowiek cywilizowany – zakpiłam.
– Vooi! Nie bądź taka mądra.
– A co do uwodzenia, to uważaj, bo może mi się zacząć nudzić, a wtedy na pewno zrozumiesz swoje miejsce w szeregu.
Podniósł się z miejsca i pochylił się nad stołem w moją stronę.
– Grozisz mi? – warknął.
– Ostrzegam, ale oczywiście możesz to odbierać, jak chcesz, nawet jako wyzwanie.
– Szkoda mi na ciebie czasu – powiedział gniewnie. – Szybko byłabyś do mojej dyspozycji.
– Na pewno nie chcesz tego sprawdzić? – Podpuszczałam go nadal.
Nie był głupi. Wiedział, do czego jestem zdolna i raz już go wykorzystałam. To było miejsce w tej rozmowie, gdzie każdy na jego miejscu przystopowałby pewny własnej racji i nie tracąc twarzy. Superbi jednak nie znał słowa „dość" i to był jego główny problem.
– Tak bardzo na mnie lecisz i nie chcesz się do tego przyznać? – zapytał kpiąco.
– Ja lecieć na ciebie? Nie obrażaj mnie, rybko.
– Tydzień i jesteś moja – powiedział.
– Długo.
– Boisz się?
– Nie ma czego. Uwiodę cię szybciej niż tydzień. Możesz być tego pewny.
– Zakład?
– Czego chcesz, jeśli wygrasz?
– Ciebie. Szkoda zmarnować okazję, skoro sama o to prosisz. – Uśmiechnął się z pewnością siebie. – A ty?
– Jeśli cię uwiodę, spełnisz każde moje polecenie, nawet to najbardziej upokarzające.
Doskonale wiedziałam, z której strony go uderzyć. To właśnie koniec postawy „wszystko mi wolno". Wyciągnęłam do niego rękę, uścisnął ją, podpisując na siebie wyrok. Nie z takimi dawałam sobie radę.
– Świadkami są wszyscy tu obecni – powiedziałam. – Przegrywa ten, kto pierwszy się ugnie. Raczę przyzwyczaić się do spokoju, bo nie będę tolerować takiego zachowania.
– Nie mów tak, jakbyś już wygrała.
– To tylko kwestia czasu.
Wróciłam do śniadania w dużo lepszym humorze. W końcu miałam okazję raz na zawsze ukrócić to rybie ujadanie każdego dnia od rana. Nie przyjmowałam do wiadomości, że mogłabym z nim przegrać. Mam zbyt duże doświadczenie, żebym popełniła błąd.
W ogóle nie przejmowałam się spojrzeniami egzorcystów, które utkwiły we mnie i jakoś nie miały ochoty odpuścić. Byli źli, ale muszą zaakceptować mój wybór, wszystkim będzie lepiej, kiedy ten rybi idiota się uspokoi.
– Vivian, czy ty jesteś świadoma...
– Allen – przerwałam mu. – To moja sprawa i nie zamierzam z wami o tym dyskutować, jasne?
Nie był zadowolony, ale powstrzymał się przed zrobieniem mi awantury. Wiedział, że to nic nie da, a tylko podminuje nasze wzajemne stosunki. W duchu go pochwaliłam, mądra decyzja.
Wstałam, odniosłam naczynia i skierowałam się na górę. Chciałam zaszyć się w bibliotece na jakiś czas i przemyśleć plan działania wobec Squalo. Wszystkie chwyty dozwolone, ale nie do każdego przypadku pasują.
Korytarze o tej porze były jeszcze puste w tej części Kwatery, gorzej w sekcji naukowej. Z tego też względu usłyszałam za sobą kroki. Tylko przez chwilę zastanawiałam się kto.
– Vivian, poczekaj. – Głos należał do Laviego.
– Powiedziałam, że nie będę o tym rozmawiać – odpowiedziałam, nie zwalniając.
Rudzielec się nie poddał, wyprzedził mnie i zatrzymał się, zmuszając, bym zrobiła to samo. Na jego twarzy dojrzałam gniew.
– Co ty sobie wyobrażasz? – wybuchł. – To było szczeniackie z twojej strony. Myślałem, że jesteś dorosła.
– Bo jestem i przestań.
– Nie, nie przestanę. Zakład o to, kto kogo pierwszy uwiedzie? Kompletnie zwariowałaś? Pomyślałaś w ogóle o konsekwencjach?
– Lavi, ja wiem, co robię. Nie zastępuj Allena w ojcowaniu mi. On odpuścił...
– A ja nie zamierzam – przerwał mi.
Był ostro wkurzony, choć nie dotyczyło to jego. Próbowałam go wyminąć, ale nie pozwolił na to.
– Masz to przerwać – warknął.
– Nie ma mowy. Odbiło ci, Lavi?
– Nie, ale tobie najwyraźniej tak, skoro robisz coś takiego. Pomyślałaś, jak to może cię skrzywdzić? Co zrobisz, jak przegrasz?
– Nie przegram – odparłam.
– Vivian, znasz Squalo. Nic do niego nie mam, bo jest nawet w porządku, ale obawiam się, że zrobi coś, czego będziesz żałować, jeśli wygra. Pomyślałaś o tym? W tym wypadku zrobi ci na złość, a ty tak po prostu założyłaś się o własne ciało.
– A ty co? Zazdrosny? – zapytałam gniewnie.
– Nie, ale jestem twoim przyjacielem i nie pozwolę ci zrobić krzywdy. Zwłaszcza z takiego głupiego powodu.
– Nie przegram, więc przestań trząść portkami.
– A pomyślałaś w ogóle o innych? O swoich bliskich?
– A wy co do tego macie prócz tego, że nie macie ochoty ocierać łez, których nie będzie?
– Pomyślałaś o Yuu?
To mnie zaskoczyło i przez chwilę się nie odzywałam.
– A co on ma z tym wspólnego? – zapytałam rozdrażnionym tonem.
– To, że właśnie go skrzywdziłaś. Nie mów, że jesteś tak ślepa, że nie zauważyłaś, jak mu na tobie zależy.
Zaczęłam się śmiać. Rudzielec to już zmyśla banialuki. O czym my w ogóle mówimy? Przecież Kanda nie ma uczuć, a już na pewno nie pozytywne wobec mnie.
– Nie rozśmieszaj mnie, Lavi. Może za chwilę powiesz, że mnie kocha, co? Przestań sobie wyobrażać nie wiadomo co. Kanda mnie nienawidzi. Nic go nie obchodzę prócz tego, że ma mnie pilnować w czasie misji. Dla Leverriera czy kogoś innego, to nie ma znaczenia. Zresztą on nic do nikogo nie czuje, więc przestań. Mój zakład to nie jest twoja sprawa. Nie przegram, więc się nie martw, a teraz wybacz. Mam, co robić.
Minęłam go i poszłam. Byłam zła na rudzielca za wtrącanie się w nieswoje sprawy. Może trochę zaufania, co? Superbi to amator, durny szermierz, który umie tylko machać mieczem na wszystkie strony. Czy oni naprawdę dopuszczają do siebie myśl, że ktoś taki mógłby mnie uwieść? Albo co najmniej zauroczyć? Czy oni wszyscy na głowy poupadali?
***
Vivian nie wiedziała, że za nią w pewnej odległości stał Kanda i słyszał połowę rozmowy. Zresztą pytanie Laviego o Japończyka właśnie tym zostało sprowokowane. Chłopcy stali naprzeciw siebie, nasłuchując kroków dziewczyny. Jakoś żaden nie miał ochoty zdradzić przed nią treści rozmowy, która zbliżała się nieuchronnie.
– Po cholerę ją prowokujesz, durny króliku? – Kandę pierwszy przerwał ciszę.
– A nie chcesz wiedzieć, co Vivian o tobie myśli?
– Wiem, co ona myśli bez twoich gierek.
– Nie, wiesz tylko to, co ona ci zdradzi. Prawda może być całkiem inna.
– To nie jest twoja sprawa.
– Nie wmówisz mi, Yuu, że ci na niej nie zależy, bo to widać. Myślisz, że nie wiem, że ten durny zakład cię zabolał?
Kanda był już ostro wkurzony całą sytuacją, a Lavi nie pomagał się uspokoić. Wręcz odwrotnie, jeszcze bardziej go drażnił. Lada chwila stanie się to niebezpieczne dla rudzielca.
– Zostaw te psychoanalizy dla siebie, a najlepiej przestań wymyślać. Co robi, to nie moja sprawa. Jej problem. Zresztą żadne się nie odezwało, kiedy zaczynali się zakładać, a teraz biegasz za nimi i błagasz, żeby to odwołali.
Teraz to Lavi stracił resztki cierpliwości. Pokonał dzielącą ich odległość i dźgnął Japończyka palcem w pierś, mówiąc:
– I tak jest zawsze. Zależy ci, ale z jakiś własnych durnych powodów nic jej nie powiesz. Ty po prostu wolisz być sam, udawać zimnego drania, bo tak ci lepiej. Jeśli przegra, będziesz patrzeć z daleka, bo podobno nic cię to nie obchodzi. Jesteś beznadziejny, Yuu.
– A ty sobie za dużo pozwalasz. Nie będę za nią biegać i prowadzić przez życie za rączkę. Chce pozwolić zawlec się do łóżka tego kretyna, proszę bardzo. Jest dorosła i zna konsekwencje. I dobrze wiesz, że choćbyś błagał na kolanach, żadne z nich nie przerwie zakładu.
Wyminął rudzielca i ruszył przed siebie. Nie zamierzał czekać, aż chłopak wytrąci go całkiem z równowagi. Lavi odwrócił się do niego, ale nie ruszył za nim.
– A mimo to za nią idziesz.
– Nie prowokuj mnie, durny króliku, bo naprawdę dzisiaj oberwiesz. – Zatrzymał się i spojrzał na niego krótko. – Módl się, żeby nie było jej tam, gdzie idę, bo szybko zaliczy spotkanie z ziemią.
To był koniec rozmowy. Kanda poszedł w swoją stronę, aż doszedł na dach. Odetchnął z ulgą, gdy nie spotkał tu Vivian. Nie miał ochoty na nią patrzeć. Musiał to wszystko przemyśleć, bo nie rozumiał, jakim cudem ta dziewczyna może robić coś takiego. Pozornie wyglądało, że wbrew temu, co mówi, nie szanuje się aż tak, ale Kanda znał ją lepiej i stwierdził, że ona po prostu nie przyjmuje do wiadomości świadomości przegranej. Choćby zakochała się w Superbim, to mu tego nie okaże, dopóki z nim nie wygra. To jednak nie wyjaśnia faktu samego zakładu. Cała potyczka wyglądała, jakby od początku do tego zmierzała, ale po co? Czy noc ma z tym coś wspólnego?
Lavi jeszcze przez chwilę patrzył za odchodzącym Kandą. Czuł się pokonany, bo Japończyk był jedyną osobą, która mogła powstrzymać Vivian przed zakładem. Jakaś część młodego kronikarza jednak doskonale wiedziała, że to się tak skończy. Kanda zawsze dbał o wrażenie, że na nikim mu nie zależy, a zwłaszcza na Vivian.
– W okłamywaniu samych siebie jesteście mistrzami. – Westchnął.
Ruszył na poszukiwanie Squalo, gdy coś mu wpadło do głowy. Może ich nie powstrzyma, ale przynajmniej uda się zapobiec niekorzystnym skutkom. Szermierza zastał w jednej z sal treningowych.
– Squalo, możemy pogadać? – zapytał.
– Jeśli chcesz, żebym przerwał zakład, zapomnij. Allenowi też odmówiłem.
– Chciałbym, ale nie do końca o to mi chodzi. Mam do ciebie prośbę.
– Co jest? – Squalo przerwał trening i spojrzał na Laviego.
– Jeśli wygrasz zakład, potraktuj ją dobrze. Wiem, że chcesz jej zrobić na złość i ją upokorzyć, ale Vivian sporo przeżyła i to może być kolejna rysa. Proszę, żebyś nie zrobił jej krzywdy.
– Aż tak ci na niej zależy?
– Jest moją przyjaciółką i nie chcę, żeby płakała. Nie mogę zmienić twojej decyzji, ale proszę, żebyś to uwzględnił. Zresztą jeśli mi nie wierzysz, kiedy wygrasz zakład, przyjrzyj się jej plecom. To będzie dowód.
– Pomyślę o tym.
– Dzięki.
***
I w ten sposób zaczynają się całkiem zabawne rzeczy^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top