Rozdział 90.
„Twoje oczy już nigdy się nie przyśnią
Cień kamienia między miłością i nienawiścią
Dziś mam wszystko, mogę wszystko
A żyje tylko zemstą."
Ocknęłam się z potwornym bólem całego ciała, a w szczególności gardła. Powoli wszystko sobie przypominałam. Każdy palący wstydem szczegół. Wiedzę, że oni obaj znają wszystkie fakty. Chciałam na powrót zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Wtedy usłyszałam głos Squalo:
– Kiedy się obudzi?
Odpowiedziała mu cisza. Ktoś inny pewnie spałby długo, regeneracja trwałaby tygodniami, bo to wszystko jest w psychice. Ja się podniosę, zamknę to w sobie i znów będę walczyć jak dawniej. Zawsze tak jest. Nie mam czasu na rozdrapywanie ran.
Otworzyłam powoli oczy. Superbi łaził niespokojnie po pokoju, Kanda zaś siedział na parapecie okna. Jakie to do niego podobne, zawsze znajduje sobie takie miejsca. Z trudem podniosłam się do siadu, zwracając ich uwagę.
– I po co siadasz? – zapytał Japończyk.
Przeniósł się na skraj łóżka, ze stolika wziął kubek i przystawił mi go do ust. Czytał w moich myślach. W gardle miałam pustynię, ciężko byłoby mi cokolwiek powiedzieć. Napiłam się łapczywie i skrzywiłam się, odsuwając od siebie jego rękę.
– Słodka – wykrztusiłam.
Herbatę piłam bez cukru. Na to, że zimna nie było sensu się skarżyć, przynajmniej ją przełknęłam.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam.
– W wiosce niedaleko Wiednia. Odpoczywaj, póki możesz.
– Innocence?
– Raczej się tego nie dowiemy, nie wracając do Wiednia.
– Więc czemu tam nie jesteśmy?
Kanda posłał mi zirytowane spojrzenie, ale odpowiedział:
– Nie przedrzemy się przez akumy. Gdy byliśmy w podziemiach, otoczyły wioskę. Nie wchodzą do środka, ale nie ma szans, żeby przejść przez las wokół niepostrzeżenie.
– Co ze Stermem?
– Żyje.
– Powinniście go zabić – powiedziałam, układając się na powrót na poduszkach. – On po mnie przyjdzie.
– Jeśli ma trochę oleju w głowie, to nie przyjdzie – stwierdził Kanda.
Nadal kręciło mi się w głowie, a żołądek był w okolicach gardła. Minie jeszcze parę godzin, zanim dojdę do siebie. Spojrzałam na Japończyka. Niczego nie rozumiał. Pozostawił przy życiu szaleńca, który sprawi nam problemy.
– Przyjdzie. Sterm zmienił się nie do poznania. Kiedyś był inny, teraz rządzi nim tylko chęć zemsty. Zabije mnie, jeśli wcześniej sam nie zginie. Jedno w nim pozostało: Sterm zawsze dotrzymuje słowa.
Przytuliłam policzek do poduszki, jakbym szukała bezpieczeństwa. Prócz akum czułam czyhające gdzieś niebezpieczeństwo, niepokój nie malał, tylko rósł. Dotknęłam bandaża na szyi. Tu nie było miejsca na żarty. Przypomniałam sobie, co Sterm powiedział – tak na ulicy wieszaliśmy zdrajców.
– Noah? – Usłyszałam.
To oderwało mnie od tamtych wspomnień. Spojrzałam na Kandę i zapytałam:
– Nie ma sposobu, żeby stąd odejść?
– Łączność zerwana, wokół akumy. Musimy tu zostać.
– Sterm gdzieś tu jest. Niewiele tu domów, w końcu nas znajdzie.
– Do tego czasu będziesz już na nogach.
– Nie doceniasz go. Nawet mnie zaskoczył.
– Bredzisz.
Kanda bagatelizował moje słowa, myśląc, że panikuję w szoku. Tak nie było, dobrze wiedziałam, co mówię. Gdybym miała trochę więcej sił, nie musielibyśmy tu tkwić w oczekiwaniu.
– Czujesz akumy? – zapytał już spokojniej.
– Są, tak jak mówiłeś, wokół wioski. Najwięcej na zachodzie, najmniej na południu, ale za to same najmocniejsze.
Zamknęłam oczy wykończona psychicznie i fizycznie. Po chwili usłyszałam ich wyjście, poszli pozbyć się chociaż części akum. Szybko zasnęłam. We snach nawiedziły mnie wspomnienia czasu spędzonego w Wiedniu. Od początku mi się tu nie wiodło, ale najgorsze były chwile niewoli u gangu znad Dunaju. Nikt nie wiedział, gdzie mnie znaleźć prócz Sterma i jego rodzeństwa oraz chłopaka, z którym spałam parokrotnie, zanim poznałam tamtych, Toma. To on mnie im wydał. Dobrze wiedział, co mnie tam czekało, a jednak to zrobił. Parszywy skurwiel. Kiedy go złapaliśmy, śmiał się ze mnie. Przez całą egzekucję patrzyłam mu w oczy: jak gasną, stają się puste, bez wyrazu. Tylko we śnie trup nagle ożył, przycisnął mnie do siebie i pocałował.
Obudziłam się gwałtownie, oddychając niespokojnie. Wtedy poczułam ból w okolicy brzucha. Koszula była czerwona od krwi, a ja nie leżałam na łóżku, lecz wisiałam na ścianie z rękami skrępowanymi nad sobą. Przede mną stał Sterm z nożem w ręce. Ostrze było zakrwawione, a sam chłopak miał złowieszczy uśmiech na twarzy. Ponownie wymierzył i mnie dźgnął. Jęknęłam z bólu.
– Przestań – poprosiłam.
– Obudziłaś się? To dobrze. Już myślałem, że nie ujrzę twoich oczu wypełnionych bólem.
– Sterm, przestań. To nie wróci im życia.
Uderzył mnie w twarz. Jego to bawiło, mówienie do niego nic nie da.
– Nie masz prawa o nich mówić. Zdradziłaś ich, przez ciebie zginęli. Mógłbym ci skręcić kark, ale chcę, żebyś poczuła każdą kroplę krwi, którą z ciebie wyrywam.
Miałam prosty wybór: pozwolić mu na to wszystko albo walczyć do końca. Teraz już nie miałam sznura na gardle, który by mi utrudniał oddychanie. Jednym spojrzeniem oceniłam odległość pomiędzy nami. Wtedy zamierzył się ponownie. Moja reakcja była natychmiastowa, prawie o niej nie myślałam. Podciągnęłam do siebie kolana i wypchnęłam nogi, uderzając go niespodziewanie. Cofnął się. Wściekły rzucił się na mnie. Poczułam nóż zagłębiający się coraz bardziej w moje ciało. Ten cios był pełny, ale jeszcze nie śmiertelny. Nie wyciągając ostrza, obrócił je o sto osiemdziesiąt stopni. Tylko siłą woli powstrzymałam się od krzyku.
– Nadal chcesz być taka odważna? – zapytał.
– Możesz mnie zabić, ale nie zmusisz mnie do krzyku – wycedziłam.
Ból odbierał mi panowanie nad zmysłami. Coś z tym ostrzem było nie w porządku. Gdy się odsunął, spojrzałam na klingę. To był mój sztylet. Jeśli cały czas mnie nim dźgał, to koniec jest bliski. Powoli wypuściłam z płuc powietrze.
– Jakie to uczucie zostać przebitą własną bronią? – zakpił.
– Daj drugi nóż, to się przekonasz! – Na dźwięk tego głosu drgnęłam.
W drzwiach stali obaj towarzyszący mi egzorcyści. Sterma to zdekoncentrowało może na sekundę, po której rzucił moim sztyletem w ich stronę. Musieli się uchylić. Tę chwilę Sterm wykorzystał na zdarcie mnie ze ściany i pociągnięcie w stronę otwartego okna.
– Ona zginie – powiedział.
Skoczył ze mną na grzbiet konia, który stał przygotowany na tę okoliczność. Zdławiłam krzyk bólu, gdy mój poraniony brzuch zderzył się z łękiem siodła. Byłam ledwo przytomna, niezdolna do ruchu i bliska śmierci. Wierzchowiec uderzony piętami zerwał się do galopu w noc.
Przypomniałam sobie to, o czym mówił Kanda – wioska jest otoczona przez akumy, więc nie można stąd uciec. Czy Sterm o tym wie? Nawet jeśli, czy to go powstrzyma? Przecież dla niego liczy się tylko moja śmierć. Najwyżej akumy nas rozszarpią, ale on osiągnie swój cel. Tak czy siak jestem na przegranej pozycji.
Najdziwniejsze było to, że ze strony, w którą jechaliśmy, nie czułam akum. Chyba ból odebrał mi zdolność poczucia czegokolwiek. Wciąż jednak czułam łęk wbijający się w brzuch, ocieranie się mojego ciała o końską sierść, pochylającego się nad szyją wierzchowca Sterma, więc to nie może być to. Tam po prostu nie było akum. Pewnie z tej strony byli Kanda i Squalo. O, ironio, wyczyścili drogę wrogowi. Zgubią nas, to koniec.
Resztkami sił starałam się zachować przytomność, to było cholernie trudne i w końcu przegrałam. Odzyskałam ją wraz z bólem po zepchnięciu z końskiego grzbietu na ziemię. Trawa była mokra od rosy, przyjemnie chłodna, łagodziła odrobinę obrażenia. To jednak zbyt mało, żeby mnie uratować. Tu potrzeba cudu i dobrych chęci obu egzorcystów. Mam nadzieję, że nie o to chodziło Komuiemu, gdy kazał mi się pogodzić z rybką. Ile bym teraz dała za kłótnię z nim zamiast umierania gdzieś w lesie pod Wiedniem.
Moje oczy w końcu dostosowały się do warunków. Noc była gwiaździsta, nigdzie nie widziałam księżyca, ale on gdzieś tam był. Lekki wiatr poruszał liśćmi uśpionych drzew, słyszałam szum strumyka. Romantyzm i tragizm w jednym.
Wszystko to przestało mieć znaczenie, gdy zostałam ponownie dźgnięta. Normalnym nożem, ale czy to teraz ma jakieś znaczenie?
– Krew płynie tak bardzo powoli. – Usłyszałam.
Pomyślałam, że jest nienormalny. Tak mogą zachowywać się tylko seryjni mordercy, Noah i wariaci. Wolałam jego wspomnienie: opiekuńczego, uśmiechniętego chłopaka, z którym mogłam zrobić wszystko, nie martwiąc się o nic.
Poczułam łzy spływające mi po twarzy. Nie były spowodowane bólem, lecz tęsknotą za tamtym Stermem. Co się z nim stało? Nie poznaję go.
– Czemu jesteś taka uparta? Krzycz, to nie będziesz musiała płakać – powiedział, ocierając mi policzek.
– Nie płaczę nad sobą tylko nad tobą. Kiedyś byłeś inny.
– Kiedyś wierzyłem w twoje kłamstwa, a dziś sprawiam, że uchodzi z ciebie to parszywe życie.
Dźgnął mnie jeszcze dwa razy. Nie mając nadziei na ocalenie, pozwoliłam opanować się odrętwieniu. Przestało mi na czymkolwiek zależeć, nawet ból nie był tak dotkliwy. Palec Sterma obrysował kontur moich ust. Dawniej często tak robił, leżąc obok mnie, gdy wszyscy już spali i myślał, że ja też zasnęłam. Lubiłam ten gest, był naszym maleńkim sekretem, wspomnieniem dobrych chwil. Zawsze wtedy marzyłam, żeby nigdy się nie skończył i zmienił nasze życie na lepsze. Dziś to pożegnanie, moment zadumy szaleńca nad ciałem ofiary.
I pewnie dokonałabym żywota w tym właśnie momencie, gdyby nie potworny wrzask Squalo, który najprawdopodobniej rzucił się na mojego oprawcę, bo parę sekund później nie czułam już jego obecności nad sobą. Za to po chwili w nozdrzach miałam zapach lotosu, gdy Kanda pochylił się nade mną. Z trudem otworzyłam oczy.
– Jak? – wykrztusiłam.
– Ślady krwi. Już nie gadaj.
Zaczął mnie opatrywać przynajmniej prowizorycznie, zanim zajmie się dokładnie moimi ranami. Ich przybycie spowodowało, że złapałam się kurczowo życia i nie chciałam puścić. Zresztą rany zadane zwykłym ostrzem były płytkie i same zaczęły się goić w szybszym niż normalnym tempie. Najgorsza była dziura po innocence, tu potrzebowałam pomocy specjalisty.
Palce prawej ręki same się zacisnęły, gdy poczułam obecność akum. Wiem, że Kanda też to zauważył. Znał wszystkie moje reakcje dotyczące przekleństwa i już widział ryzyko. Nie przerwał jednak opatrywania mnie.
– Zostaw. – Było mnie stać tylko na szept. – Akumy.
– To nie jest teraz twoje zmartwienie. Superbi, nie baw się z nim.
– Vooi! Lepiej zajmij się dziewczyną!
Kanda odwrócił głowę, żeby na niego spojrzeć. Też skierowałam tam wzrok: Sterm stał sparaliżowany atakiem szermierza, a ten tylko go obserwował. Po reprymendzie Japończyka wziął zamach. Zacisnęłam powieki, żeby tego nie widzieć. Po samym odgłosie wiedziałam, że Sterm na nikogo już ręki nie podniesie. Był martwy. Odwróciłam głowę i spojrzałam na Kandę, który wrócił do owijania mnie bandażem. Całe ręce miał we krwi, w tym świetle wyglądały na czarne.
– Staraj się nie zwracać na siebie uwagi – powiedział, wsuwając mi w dłoń sztylet. – Tak na wszelki wypadek.
Zamknęłam oczy, udając martwą. W tym momencie zaczął się atak. Kanda miał nadzieję, że akumy mnie nie ruszą, jeśli pomyślą, że nie żyję. Ustabilizowałam oddech do momentu, gdy ludzkie oko nie jest w stanie dojrzeć poruszającego się ciała, kiedy napełniam płuca życiodajnym powietrzem. Wsłuchałam się w bitwę, w myślach prosząc, by wszystko się udało. Od tego zależy powodzenie misji i moje życie.
***
Kanda cały czas miał oko na Vivian. Na szczęście wroga udało się trzymać z daleka od ciał nad strumykiem. Squalo natomiast był w swoim żywiole, nie zważał na nic, choć już wcześniej złapał się na myśli, że źle ocenił egzorcystkę. Teraz nie miało to zbyt wielkiego znaczenia, więc całą uwagę skupił na walce.
Przeważające siły wroga zaczęły niknąć po drugiej stronie. To oznaczało tylko jedno – wsparcie, o które nie prosili przecież. Nie było jak, a oni, troje dumnych wojowników, go nie chcieli. Nawet w tych warunkach. Odwołanie go jednak nie wchodziło w grę i po paru chwilach po armii akum zostało tylko wspomnienie. Do obecnych już egzorcystów dołączyli Hikari, Lavi i Allen z Linkiem.
– Po co przyszliście? – zapytał Squalo.
Był takim samym indywidualistą jak Kanda i Vivian, więc nie lubił, jak mu się ktoś pchał do walki. Zresztą jego styl był niebezpieczny dla innych.
– Komui zaczął się o was martwić – wyjaśnił Lavi.
– Gdzie Vivian? – zapytał Allen, rozglądając się na wszystkie strony.
W bladym blasku gwiazd dojrzał w końcu sylwetkę siostry. Zbliżył się, a obraz ten tylko bardziej go wystraszył: podarta koszula u dołu czerwona od krwi i bandaż z przebijającą plamą. Kanda, który także podszedł bliżej, dostrzegł też siniak na czole i spuchnięty policzek. Spokojnie sprawdził puls dziewczyny dla pewności.
– Żyje – powiedział chłodno.
– W co wyście się znowu wkopali? – zapytał Lavi.
Wszyscy dostrzegli leżącego kawałek dalej trupa. Scenariusz powoli sam układał się w głowach nowo przybyłych.
– Tak w ogóle znaleźliście innocence? – odezwała się Hikari.
– Póki co nie było żadnych znaków prócz tego, że akumy nie wchodziły do wioski. Trzeba się tym zająć – wyjaśnił Kanda.
– Allen wróci z Vivian do Kwatery Głównej, a my zajmiemy się sprawą innocence – zadecydował Lavi. – To będzie najlepsze rozwiązanie.
Nikt nie zaoponował. W parę minut później Walkerowie byli już bezpieczni w Kwaterze Głównej, gdzie fachowo zajęto się Vivian, a pozostali zabrali się za szukanie innocence pod Wiedniem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top