Rozdział 89.
„One night of the hunter
One day I will get revenge
One night to remember
One day it'll all just end"
Weszłam do gabinetu Komuiego, spodziewając się misji. Nie myliłam się, gdy na sofie zobaczyłam Kandę i... Squalo. Czyżbym została właśnie ukarana za grzech, którego jeszcze nie popełniłam? Znoszenie jednego debila – jakoś to zdzierżę, ale dwóch na raz? To już przesada.
– Zamierzasz stać w drzwiach, Vivian? – zapytał Kierownik.
Posłusznie usiadłam na poręczy sofy, wyciągając przy okazji dokumenty z rąk Kandy. Rzucił mi zirytowane spojrzenie, ale się nie odezwał. W końcu mogłam wziąć komplet leżący na biurku, ale po co? Tu miałam bliżej.
– Pojedziecie do Wiednia. W ubogiej części miasta panoszą się akumy. Może tam być również innocence, choć na razie nie stwierdziliśmy jego obecności. Jakieś pytania?
– Tak – odparłam. – On musi z nami jechać? – Wskazałam na Squalo.
– Musi.
– To ja nie jadę.
– Wykluczone, Vivian. Macie nauczyć się współpracować.
– Z nim się nie da współpracować.
– Vooi! Dobrze, że z tobą się da.
– Cisza. To ma się skończyć, zrozumiano? Mam dość awantur z waszym udziałem. Ostatnia bójka przekroczyła wszelkie granice wytrzymałości. Trzy złamane żebra i pełno siniaków. To się musi skończyć.
– Złamałam mu dwa żebra?
Tym zdaniem rozjuszyłam Komuiego. Z całej pogadanki zainteresował mnie tylko ten jeden fakt. Uśmiech na mojej twarzy pojawił się mimowolnie.
– Nie ma to teraz znaczenia. To się więcej nie może powtórzyć.
– Zabroniłeś nam pojedynkować się przy Arce. O sali treningowej nie było mowy. Poza tym...
– Cisza – przerwał mi. – Macie się nauczyć współpracować. Oboje jesteście egzorcystami i macie współdziałać, a nie próbować się pozabijać. Nie każę wam się przyjaźnić, wystarczy tolerancja.
– Gdybym go nie tolerowała, dawno by go tu nie było.
– Chyba ciebie – odwarknął mi Superbi.
– Macie przestać. A teraz przygotujcie się do misji i wynocha.
Coś nie w sosie dziś ten Kierownik. Zabrałam dokumenty i poszłam do siebie, studiując je po drodze. Miałam złe przeczucia co do tej misji. Nie uśmiechało mi się wracać na stare śmieci, na pewno ktoś mnie tam rozpozna, a ulicznicy potrafią nieźle zatruć życie. Poza tym, po co rozdrapywać stare rany i dopuszczać do siebie wspomnienia z tamtych dni? Nic już nie jest takie samo. Ja się zmieniłam, Wiedeń pewnie też. Dodatkowo jeszcze Superbi. Nieszczęścia naprawdę chodzą stadami. Trzeba po prostu zacisnąć zęby i zająć się swoją robotą, reszta się nie liczy.
Przebrana w mundur i mądrzejsza o wiedzę z dokumentów zeszłam na dół. Kanda już czekał, Squalo pojawił się sekundę po mnie. Bez zbędnych słów przeszliśmy przez Arkę. Pogoda w Wiedniu nie bardzo różniła się od tej w Anglii, było może odrobinę cieplej. Przez cały dzień szlajaliśmy się po slumsach w poszukiwaniu jakiegoś śladu innocence. Nic. Akum dziwnym sposobem też nie spotkaliśmy. Albo mundury przestały spełniać funkcję zaczepki albo ich tu nie było. Obie wersje zresztą doprowadzały mnie do szału. Równie dobrze moglibyśmy przecież wrócić do Kwatery Głównej. Irytowało mnie to, nie lubiłam takiego stanu zawieszenia. Dodatkowo jeszcze obecność szermierza – sama jego osoba podnosiła mi ciśnienie.
Wieczorem przeszliśmy do lepszej dzielnicy i tam zjedliśmy w jednej z restauracji. Milczałam przez cały czas, zastanawiając się, co by było, gdybym spotkała swoich dawnych towarzyszy z ulicy. Oni wciąż w tym tkwili, ja już nie.
– Noah, nie śpij.
– Nie śpię, Kanda. – Spojrzałam na niego.
Obserwował mnie uważnie, jakby czegoś się domyślał. Nie zaczął jednak tematu, bo nie byliśmy sami. Jakoś nie uśmiechało mi się spowiadać przed Squalo.
– Chodźmy. Może teraz będziemy mieć więcej szczęścia.
Moja propozycja szybko stała się faktem. Słońce schowało się pomiędzy budynkami, okrywając ulice mrokiem i niemrawym światłem latarni. Zarzuciłam na głowę kaptur, nie chciałam zostać rozpoznana ani przez przyjaciół ani przez wrogów. Samo wejście na teren uliczników było niebezpieczne dla postronnego wędrowca, przekonałam się o tym osobiście. Na wspomnienie tamtego wydarzenia blizna na prawym pośladku zaczyna boleć, jakby ktoś ją otworzył. Byliśmy obserwowani przez rezydentów tego miejsca. To jednak był najmniejszy nasz problem.
– Akumy – powiedziałam, zrzucając z włosów kaptur.
Nie czekałam na towarzyszy, aktywowałam innocence i odparłam pierwszy atak. Szybko zostaliśmy rozdzieleni. Skupiłam się na walce, choć w pewnym momencie moją uwagę przykuł cień przemykający przez ulicę.
Chwilę zawahania przypłaciłam uderzeniem w brzuch. Zamroczyło mnie i oberwałam kolejny raz, upadając na twardy bruk. Nie było czasu na sentymenty. Przed kolejnym atakiem zasłoniłam się skrzydłami i przyszykowałam kontrę. Szybko też odzyskałam panowanie nad sytuacją. Oddalałam się od pozostałych egzorcystów, ciągnąc za sobą akumy, które próbowały mnie zabić. Jednak to ich los został przypieczętowany.
Po walce opadłam spokojnie na ulicę. Cisza tego miejsca była nienaturalna i w jakiś sposób przerażająca. Z pewnością to skutek pojawienia się akum, ludzie po prostu przed nimi uciekali albo zostali przez nie zabici. W powietrzu wyczuwałam obecność tych piekielnych demonów, daleko ode mnie, ale spora grupa. Trzeba znaleźć Kandę i Squalo i powiedzieć im o tym. Ta noc będzie ciężka, ale damy radę. Nie w takich warunkach byliśmy zmuszeni do pracy.
Wtedy coś z dużą siłą uderzyło mnie w plecy. Upadłam, czując ból rozchodzący się po całym ciele. Nie słyszałam ataku, więc jak to możliwe? Przez chwilę byłam przekonana, że mam złamany kręgosłup – to byłby koniec. Na szczęście uderzenie nie było aż tak silne. Miałam się podnieść, gdy ktoś szarpnął mnie za włosy, odchylając mi głowę. Jęknęłam. Czyjś ciężar spoczął na moich plecach, blokując mi ruchy. Okręcił mi głowę tak, bym mogła na niego spojrzeć. Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się przez chwilę.
– Nie pamiętasz mnie, Vivi? – zapytał z gniewem w głosie.
Długie, ciemne włosy o bordowym połysku miał rozczochrane i rozrzucone na wszystkie możliwe strony, wpatrywał się we mnie czekoladowymi oczami. Znałam go, był starszy, niż pamiętałam, ale to był on.
– Sterm – powiedziałam cicho.
– Zgadza się.
Uderzył moim czołem o bruk, pozbawiając mnie przytomności, zanim zdążyłam o czymkolwiek nawet pomyśleć.
Ocknęłam się z piekielnym bólem głowy. Zapach, który temu towarzyszył, był okropny, zmarszczyłam nos i otworzyłam oczy. Ręce miałam związane nad sobą, płaszcz gdzieś zniknął.
– Jak zwykle coś ci nie pasuje. – Usłyszałam za plecami.
Chciałam się odwrócić, ale wtedy poczułam ucisk na gardle. Ten drań planuje mnie powiesić?
– Nie szarp się, bo sprawisz sobie ból – powiedział, obchodząc mnie i stając naprzeciw.
– Sterm – syknęłam.
– Ze złością ci do twarzy. Pamiętasz, jak powiesiliśmy tego zdrajcę Toma? Tego, przez którego dorwał cię gang znad Dunaju. Teraz ty w ten sposób wisisz.
– Czego chcesz? – warknęłam.
Spod pobliskiej ściany podniósł mojego golema – był roztrzaskany.
– Fajna zabawka, ale zepsuta – stwierdził. – Obawiam się, że już ci się nie przyda. – Zrobił pauzę. – Chociaż nawet gdyby była sprawna, tobie i tak nic po niej, bo dziś zginiesz. Chcę twojej śmierci, podła dziwko.
– Co ja ci zrobiłam? Sterm, ty oszalałeś. Wypuść mnie.
– Mnie? Nic, prócz tego, że nas zdradziłaś.
Uderzył mnie pięścią w brzuch, szarpnęło mną, a pętla na szyi zacisnęła się odrobinę.
– Mógłbym podciągnąć sznur i pozwolić ci się udusić albo bić cię do upadłego, aż pętla się całkiem zaciśnie, ale zrobię to inaczej. Tak, żebyś mogła sobie wszystko przemyśleć przed śmiercią.
Patrzyłam na jego wykrzywioną w wściekłości twarz. Kiedyś nie był taki.
– Gdzie Sophie i reszta? – zapytałam.
– Cała trójka nie żyje. Przez ciebie. Obiecywałaś, że będziesz z nami na zawsze. Zarzekałaś się, a potem tak po prostu odeszłaś. Oszukałaś nas! – wykrzyczał mi w twarz.
– Wiesz, że szukałam Many. Wiedziałeś, że kiedyś wyjadę z Wiednia. – Próbowałam go uspokoić.
– Miałaś nas ze sobą zabrać! Powiedziałaś to Sophie! Kłamałaś!
– Co się z nimi stało? – zapytałam.
Nie potrafiłam odeprzeć jego zarzutów. Chciałam z nimi wyjechać, zabrać ich ze sobą, ale to nie było możliwe. Wszystko działo się tak szybko, każda chwila liczyła się podwójnie, a i tak wszystko na nic. Tego mu jednak nie mogę powiedzieć, tylko bardziej go rozjuszę.
– Sophie zajęli się twoi kochankowie. Umarła jeszcze tej samej nocy, gdy ją znaleźliśmy. Martina zastrzelił jakiś kurduplowaty szlachcic, bo koniecznie chciał wiedzieć, gdzie jesteś, a Marie wpadła w pułapkę szpicli. Wiesz, co się dzieje z dziewczynami, które tam trafią.
– Przykro mi. Nawet gdybym tu była, nic by to nie zmieniło.
– Zamknij się. To już koniec. Dopilnuję, żebyś zdechła – warknął.
Pchnął mnie twarzą do ściany, sznur zacisnął mi się na gardle, dławiąc oddech. Szarpnęłam się do tyłu, ale przytrzymał mnie w tej pozycji.
– Teraz się zabawimy – syknął mi do ucha.
– Puszczaj – warknęłam, walcząc o każdy oddech.
Im mocniej się szarpałam, tym sznur bardziej się zaciskał, a to, co chciał zrobić, skróci mi życie. Czekały mnie chwile bólu i upokorzenia.
***
Kanda i Squalo szybko uwinęli się ze swoimi przeciwnikami. Nie mieli zresztą żadnych problemów. Po paru minutach spotkali się niedaleko miejsca, gdzie rozdzielili się z Vivian. Dziewczyna jednak nie wróciła. Cisza panująca w okolicy wykluczała tezę, że jeszcze nie skończyła walki – byłoby słychać.
– Noah!
Brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Golem Kandy wyszarpnął się z jego kieszeni, domagając się uwagi.
– Połącz z Noah. – Chłopak wydał krótkie polecenie.
Słyszeli tylko trzaski i jakieś nieokreślone dźwięki.
– Noah, odezwij się.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nagle całe połączenie zostało gwałtownie zerwane – golem został zniszczony. To oznaczało kłopoty. Vivian nigdy nie niszczyła golemów bez powodów, nie ignorowała też wezwań.
– Gdzie ją szukać? – zapytał Squalo.
Kanda nie odpowiedział. Poszedł w jedyną stronę, która wydawała mu się prawdopodobna w przypadku egzorcystki. Superbi podążył za nim, nie mając innych pomysłów. Nie podobała mu się cała sytuacja. Zaczął złorzeczyć dziewczynie pod nosem.
– Zamknij się – warknął Japończyk.
– Nie lepiej ją zostawić? Sama nas znajdzie.
– Mało jeszcze o niej wiesz i nie rozumiesz.
– Tak bardzo ci na niej zależy?
– Mnie w ogóle, ale jej śmierć to dodatkowe papiery do wypełnienia. Nie marudź, tylko chodź.
Squalo nie rozumiał, o co Kandzie naprawdę chodzi. Ich wzajemne stosunki były bardzo dziwne, patrząc na to z boku. W milczeniu poszedł za Japończykiem, rozglądając się za jakimś znakiem dziewczyny. Póki co nic jednak nie znaleźli.
Kanda dojrzał jakiś błysk na bruku. Pochylił się i podniósł sztylet należący do Vivian. Rozejrzał się, czy gdzieś jej nie ma, ale po dziewczynie nie został ślad. Zastanawiało go, co się mogło stać. Jeśli to robota rodziny Noah, było bardzo źle. Tylko oni zniszczyliby innocence albo przynajmniej zabrali ze sobą.
Squalo dostrzegł w cieniu dziewczynkę. Kiedy skierował się w jej stronę, ruszyła do ucieczki.
– Poczekaj – powiedział. – Nic ci nie zrobimy.
Mała zatrzymała się i spojrzała na niego. Ciekawość wzięła górę. Obok niej jakby znikąd pojawił się chłopak może piętnastoletni, ale nie starszy.
– Sterm ją zabrał – odezwała się mała.
– Widziałaś?
Dziewczynka kiwnęła twierdząco głową.
– Dokąd ją zabrał? – zapytał Kanda.
– Sterm to szaleniec – powiedział chłopak. – Lepiej go nie szukajcie.
– Wiesz, gdzie on jest?
Para uliczników podeszła bliżej. Byli zaciekawieni tymi dwoma, ale trzymali się w bezpiecznej odległości w razie zagrożenia.
– W tym świecie nie ma nic za darmo. – Chłopak obserwował ich z lekką wrogością.
Kanda wyciągnął sakiewkę, a z niej dwie złote monety, które rzucił ulicznikowi.
– Reszta później. Teraz mów.
– Sterm mieszkał w Wiedniu ze swoim rodzeństwem. Po ich śmierci trochę sfiksował, obwiniał o wszystko dziewczynę, która wyjechała stąd parę lat temu. Jeśli można oszaleć z miłości, to właśnie to stało się ze Stermem.
– Nie mieszka już w Wiedniu?
– Niedaleko stąd jest wioska. Mówią, że mieszkają tam obłąkani, ale to nieprawda. Tamci zostali wykluczeni z Wiednia. Sophie, siostra Sterma, powiedziała kiedyś, że znaleźli tam podziemia. Sterm nie pozwolił jej mówić więcej, to było tylko ich. Jeśli chcecie go szukać, to zacznijcie tam.
– To daleko?
– Przeprowadzę was krótszą drogą, ale musisz mi obiecać, że nie kłamiesz z tą sakiewką.
– Jest twoja, jeśli wskażesz nam te podziemia.
– Chodźcie.
Chłopak poprowadził ich przez ciemne uliczki, dobrze wiedząc, gdzie idzie. Kanda nie zwracał uwagi na drogę w przeciwieństwie do Squalo.
– Vooi! Jesteś pewny, że można mu ufać? – zapytał drugiego egzorcystę.
– Mało wiesz o Noah i jej podobnym – rzucił Japończyk, ale nie wytłumaczył mu tego.
Szli dalej w milczeniu. Po kolejnych minutach marszu wśród drzew chłopak zatrzymał się na skraju wioski. Odwrócił się do egzorcystów.
– Sophie powiedziała, że wejście do podziemi znajduje się pod drugim domem wśród rozsypanych desek – wyjaśnił.
– Jak tam jest? – zapytał Kanda.
– Nie wiem. Nigdy tam nie byłem, a Stermowi woleliśmy schodzić z drogi, gdy zaczął popadać w szaleństwo. Tu was zostawię.
– Masz. – Japończyk oddał mu obiecaną zapłatę.
– Dziękuję. Zapewniam, że nie są to pieniądze zmarnowane.
– Nieważne. Zjeżdżaj.
Chłopak ukłonił się i odbiegł drogą powrotną. Egzorcyści natomiast weszli między budynki, wzrokiem szukając podanego miejsca. Nie było to takie trudne, deski leżały rozrzucone, odsłaniając klapę w podłożu. Nie czekali, każda minuta liczyła się teraz podwójnie. Obaj przecież zrozumieli, że obłąkańcowi chodzi o zabicie Vivian. Nie myśleli, że może być za późno, to tylko by ich spowolniło. Zeszli do podziemi, które po kilku metrach wędrówki w ciemnościach okazały się oświetlone. Obaj dobyli broni. Nie wiedzieli, co może ich tu spotkać. Musieli być przygotowani na wszystko. Ostrożnie, krok za krokiem zbliżali się do... Właśnie, do czego? To się miało dopiero okazać.
Kanda pierwszy usłyszał charczenie. Ktoś próbował łapczywie złapać powietrze, ale coś mu uniemożliwiało. Japończyk zatrzymał się na chwilę i gestem nakazał Squalo ciszę – wolał wziąć wroga z zaskoczenia.
***
Byłam na skraju przytomności. Sterm dobrze się bawił, sądząc po zadowolonych pomrukach. On naprawdę oszalał, przecież nigdy nie robił takich rzeczy, a dziś ani razu się nie zawahał. Wymógł na mnie kolejny jęk, który zamienił się w charczenie. Nie mogłam złapać tchu, sznur boleśnie wpijał się w moje gardło. Nie miałam szans obrony, zresztą szarpanina tylko pogorszy całą sprawę.
Pozwoliłam śmierci działać. Skończę w tak marny sposób, ale może tak było mi pisane. Pod powiekami zobaczyłam tych, których tu zostawiałam. Nie zdążyłam się pożegnać. Zresztą, gdyby wiedzieli, że nie wrócę, pozwoliliby mi iść?
Poczułam szarpnięcie, jakby coś gwałtownie oderwało ode mnie Sterma, potem sznur lekko rozluźnił się, a ja opadłam na coś, co podłogą nie było. Rozchyliłam powieki, ale obraz był tak zamglony, że nie widziałam, kto to.
– Kanda? – wykrztusiłam.
– Tym razem ja. – Usłyszałam głos Squalo. – Nie szarp się.
Co miało znaczyć to „tym razem"? Zresztą na usta cisnęło mi się dużo więcej pytań. Posłuchałam go jednak, sznur zniknął, bo do moich płuc wdarło się powietrze. Zakrztusiłam się nim tak gwałtownie, że musiałam odwrócić się od szermierza i oprzeć się dłońmi o zimną podłogę. Kręciło mi się w głowie, słyszałam jakąś wymianę zdań, ale w ogóle nie wiedziałam, czego dotyczy. Nagle moje ciało zrobiło się ociężałe, ręce odmówiły posłuszeństwa i łokcie zgięły się same. Poczułam, jak ktoś mnie chwyta, a potem nie było już nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top