Rozdział 82.

„Jeszcze raz

Przegram, bo tego chcę

Nie ma szans

Nie zatrzymam się

Dobrze wiesz, jakim jestem

Tak, będę sobą jeszcze raz..."


Obudziłam się, gdy Lenalee zaczęła krzątać się po pokoju. Nie odezwała się do mnie ani literką, nadal miała do mnie żal o wczoraj. Nie zmuszałam jej do rozmowy, jakoś nie zależało mi na tym. Dziewczyna wyszła, zanim podniosłam się z łóżka. Przez moment chciałam zostać w miękkiej pościeli, ale jako, że byłam na misji, należało się ruszyć. Doprowadzenie się do porządku zajęło tylko chwilę, więc szybko pojawiłam się w saloniku. Śniadanie stało na stole, wszyscy też byli już obecni. Allen nie wyglądał na rozmownego. Znając go, będzie się boczyć przez najbliższy tydzień chyba, że wydarzy się coś nieoczekiwanego, przez co zmieni zdanie. Pozostali zachowywali się w miarę normalnie: Link zwyczajowo udawał, że go nie ma, kronikarze wydawali się niewyspani, czyli pracowali do późna nad jakąś tajemnicą, o której nam nie powiedzą. Kanda unikał mojego spojrzenia. Czyżby było mu wstyd za wczoraj? Nie sądzę. Raczej robi z tego tajemnicę. A może chce więcej i woli, by nikt o tym się przedwcześnie nie dowiedział?

Po śniadaniu podzieliliśmy się na dwuosobowe grupy, by przeszukać prawobrzeżną Florencję. Pogoda nadal była piękna, słoneczna, a temperatura dużo wyższa niż w Anglii. Za mostem rozdzieliliśmy się i każda z grup poszła w swoją stronę. Liczyliśmy na to, że znajdziemy jakąś wskazówkę dotyczącą innocence. W najgorszym przypadku wybijemy tylko akumy.

Powoli oddalaliśmy się od fontanny, wchodząc w plątaninę uliczek. Oczywiście byłam z Kandą, bo jakże mogłoby być inaczej. No cóż, życie toczy się dalej, a wczorajszą noc lepiej zapomnieć. Pomiędzy nami przecież gorzej być nie może, ja jestem suką, on sukinsynem, żremy się nieustannie i nic nie wskazuje na to, żeby coś zmieniło ten stan rzeczy. Przez większość czasu milczeliśmy, odzywając się tylko wtedy, gdy było to niezbędne.

– Dzisiaj też zamierzasz się mną pobawić? – zapytałam niespodziewanie.

Trochę mnie to męczyło. Musiałam mieć pewność, że mogę spać spokojnie i ufać mu choć odrobinę. Był zbyt blisko, a to sprawiało, że czułam się zagrożona.

– A dasz mi okazję? – zakpił.

– Pomarz sobie. – Uśmiechnęłam się drwiąco. – Nie zamierzam być twoją zabawką.

– To po co się pytasz?

– Z czystej ciekawości. Chcę wiedzieć, czy tym razem mnie nie zerżniesz.

– Jak chcesz, możemy to tak załatwić.

– Nie kpij, Kanda. Dzisiaj nie pójdzie ci ze mną tak łatwo.

– To się jeszcze zobaczy.

Miałam odpowiedzieć, gdy wyraźnie poczułam obecność wroga. Aktywowałam innocence i ruszyłam do ataku, nie oglądając się na Kandę. W ten sposób szybko zostaliśmy rozdzieleni, a ja narażałam się na kolejną awanturę z pozostałymi, o ile będą chcieli ze mną gadać.

Nie przejęłam się pozycją Kandy, poradzi sobie. Nie jest już małym dzieckiem. Każdy ma swoje obowiązki i metody walki. Przecież Japończyk też preferuje indywidualizm, więc po co się upierać, by walczyć w duecie? Głupota.

Skupiłam się na kolejnych demonach. Było ich sporo zważywszy na niecodzienne okoliczności. Nadal nie byliśmy pewni co do występowania innocence we Florencji. W tym momencie jednak nie zważałam na to, priorytetem stało się pokonanie tego draństwa.

Nie minęło dużo czasu, a walka przeniosła się na główny plac. Tam też padła ostatnia z akum, a w najbliższej okolicy nie wyczuwałam ani jednego demona. Spojrzałam na fontannę. Woda szemrała cicho, a posągowy szermierz wznosił miecz ku niebu w geście zwycięstwa. Nic nie wskazywało na jakąkolwiek anomalię. Czyżby poszukiwacze rzeczywiście się pomylili? To gdzie ta zaginiona grupa? Dlaczego jest tu tyle akum? Zaginięcie można w sumie wytłumaczyć obecnością i spotkaniem z demonami, ale pozostałe nieścisłości nadal pozostają zagadką.

Zanurzyłam palce w chłodnej wodzie, po plecach przeszedł mi dreszcz i zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu jestem obserwowana. Spojrzałam prosto na podglądacza. Przez moment patrzyliśmy sobie w oczy. Potem odwrócił się i zniknął w cieniu. Szare tęczówki i białe kosmyki – tyle dostrzegłam, ale to wystarczy. Pytania same się nasuwały. W końcu to nie przypadek, że spotkałam go akurat tutaj.

Popatrzyłam na kamiennego szermierza i przypomniałam sobie głupią, starą bajkę, którą opowiedział mi generał Tiedoll podczas naszego pobytu we Florencji. Według niej w pochmurną noc statua ożywa i zabiera ze sobą w nieznany świat pokonanych wrogów. Bujda, która od lat jest nieaktualna. Gdyby była w tych choć odrobina prawdy, wciąż znikaliby ludzie, a do tej pory nic się przecież nie działo.

Spojrzałam na swoje odbicie w wodzie. Obok mnie ktoś stał, ale gdy się odwróciłam, nikogo nie było. Refleksy i odbicie światła. Nic więcej, więc dlaczego poczułam strach? Coś tu się nie zgadza. Czy to możliwe, że zobaczyłam w lustrze wody wytwór innocence? Przez moment miałam wrażenie, że czuję jego obecność. Nie, to tylko moja wyobraźnia. Nawet, gdybym była Kluczem, w co wątpię, musiałoby być to Serce, żebym poczuła jego obecność. Chyba, tego nie jestem pewna.

– Noah. – Głos Kandy wyrwał mnie z zamyślenia. – Co jest? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.

– Nic, coś mi się po prostu wydawało. W porządku – skłamałam, mając nadzieję, że wiarygodnie.

Wzruszyłam ramionami, żeby wzmocnić efekt.

– Widziałam tego naszego obserwatora.

– Gdzie?

– Tutaj, ale zwiał.

– Skąd wiesz, że to on?

– Po prostu wiem. Zresztą... – Spojrzał na mnie uważnie. – A nic. Chodźmy, nie ma co tak stać.

– Niby dokąd? Noah, co ty kombinujesz, co?

– Akumy.

W samą porę, by porzucić temat. Sama nie byłam pewna swoich odczuć i przypuszczeń, więc nie chciałam się nimi dzielić z nikim, a tym bardziej z Kandą, który zaraz rzuciłby jakąś złośliwą uwagą, a ja nie miałam ochoty tego słuchać.

Zajęliśmy się walką, ale wciąż nie mogłam pozbyć się głupiego przeczucia. To mnie rozpraszało i pozwoliłam się ciąć po policzku. Gorąca krew spłynęła po skórze, plamiąc przy okazji mundur. Z furią zabiłam przeciwnika i zajęłam się kolejnymi. Walka skończyła się w przeciągu paru chwil. Starłam krew wierzchem dłoni. Kanda zatrzymał się obok mnie. Odwróciłam spojrzenie na jedną z uliczek. Chłopak sięgnął po broń.

– Spokojnie, to nasi – powiedziałam.

Rzeczywiście chwilę później zobaczyliśmy pozostałych egzorcystów zmierzających w naszą stronę. Uśmiech z twarzy Lenalee spełzł, gdy zatrzymali się tuż przy nas.

– Ustaliliście coś? – zapytał Kronikarz, który dzisiaj pełnił obowiązki egzorcysty.

– Nic. Zero jakichkolwiek wskazówek. Za to Noah widziała obserwatora ze wczoraj. Przynajmniej tak twierdzi.

– Sądzisz, że kłamię? – warknęłam na niego.

– Vivian, spokojnie. Jest dla nas groźny?

– To na pewno człowiek. Mężczyzna, około dwudziestu dwóch lat, białe, długie włosy i szare oczy. Obserwował mnie dłuższą chwilę, gdy byłam przy fontannie. Potem zniknął. Prawdopodobnie jest szkolony, bo nie słyszałam jego kroków. Co do zagrożenia, to nie wiem. Możliwe, że zobaczył nas wczoraj przypadkiem i się zainteresował, ale niczego nie mogę być pewna.

– To czemu go nie schwytałaś? – zapytał Allen.

– Po co? Wystarczy mi uganiania się za akumami. Poza tym nie stwierdziłam zagrożenia. Szkoda zachodu.

W zamian dostałam tylko pogardliwe spojrzenie. Wzruszyłam ramionami. Musiałam ich przekonać, że właściwie oceniłam sytuację, choć nie byłam tego pewna. Cień wątpliwości jednak mógłby zmusić ich do szukania białowłosego, a to strata czasu. Nie wierzyłam, że obserwator ma coś wspólnego z tą sprawą.

– W pobliżu są jeszcze jakieś akumy? – zapytał Kronikarz.

– Nie, póki co czysto w promieniu kilkunastu kilometrów, więc tym nie musimy się martwić.

– Zrobimy tak: jeszcze raz rozejrzymy się wokół fontanny, a potem wracamy.

Pomyślałam, że to strata czasu, ale się nie odezwałam. Wróciliśmy na plac. Obserwatora ani śladu, innocence także. Zupełna cisza. Fontanna też nie zamierzała się na nas rzucić, a wszystkie moje uczucia, które pojawiły się, gdy byłam tu sama, zniknęły. Próbowałam sobie wmówić, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle z nieokreślonego powodu, ale nie potrafiłam w to uwierzyć. Coś nie dawało mi spokoju. Obawiałam się tego, ale nie mogłam dojrzeć rozwiązania zagadki.

Z braku lepszego pomysłu aktywowałam innocence i przy jego pomocy wspięłam się na kamiennego szermierza.

– Noah, co ty wyprawiasz?

– Jak to co? Szukam wskazówki. Jakoś nikt do tej pory nie wpadł na pomysł pooglądania pomnika z bliska.

Japończyk wzruszył ramionami i przestał zwracać na mnie uwagę. Woda z fontanny sprawiła, że byłam cała mokra, ale nie zwracałam na to uwagi. Obejrzałam każdy milimetr statuy, szukając czegokolwiek, co naprowadziłoby nas na rozwiązanie zagadki. Nic, zupełnie nic.

– Vivian, złaź już stamtąd. – Usłyszałam Allena. – Jesteś przemoczona.

Czy tylko mnie się wydaje, że Walker mi ojcuje? Zachowuje się tak, jakby był przynajmniej moim starszym bratem. To denerwujące, przecież wiem, co robię.

– Nic mi nie będzie – powiedziałam jak mała dziewczynka. – Jest ciepło.

– Vivian, złaź. Nie zachowuj się jak dziecko.

Zrobiłam smutną minę, ale zeszłam z fontanny. Wyżęłam wodę z włosów i ściągnęłam mokry płaszcz. Koszula i spodnie były suche, więc nie wiem, o co cały krzyk.

– Wracamy – zadecydował Kronikarz.

Oparłam się o Allena z głupim uśmieszkiem. Odepchnął mnie lekko.

– Przestań zachowywać się jak dziecko. Jesteś cała mokra – mruknął.

– Oj, dlaczego jesteś taki okrutny? Mój brat nie chce mnie przytulić, bo jestem mokra – poskarżyłam się niebu.

Rozbawiło to Laviego, ale powstrzymał się przed wybuchem śmiechu. Jedyny, który jakoś się nie przejął moim zachowaniem.

– Vivian, przestań – powiedziała Lenalee. – To przestało być zabawne.

– Lenalee się do mnie odezwała – zaświergotałam.

– Dość – warknął Allen. – Ile ty masz lat, co? Bo mi się wydaje, że trochę więcej niż pięć.

Wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie. Może zachowywałam się głupio, ale przynajmniej nie myślałam o swoich przeczuciach. Coś było nie tak, nie rozumiałam tego, a przez to rodził się we mnie irracjonalny strach.

Milczałam przez resztę drogi, a potem wróciłam do siebie do pokoju. Miotałam się po nim z myślami. Coś mi cały czas umykało. Rozwiązanie było blisko, chwilami wydawało się banalnie proste, a jednak nadal go nie znałam.

– Vivian, jak się już wysuszyłaś, przyjdź do nas. – Usłyszałam przez drzwi.

Problem w tym, że akurat nie po to odłączyłam się od nich. Zresztą płaszcz może sobie schnąć na wieszaku, a włosy miałam prawie suche, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym poszła do saloniku. Tak też zrobiłam. Siedzieli wygodnie, Allen pochłaniał już niewyobrażalną ilość jedzenia. Zadowoliłam się pomarańczą.

– Vivian, znalazłaś coś na posągu? – zapytał Kronikarz.

– Nic, co by wskazywało na obecność innocence. Tak naprawdę nie mamy nic.

– Może źle szukamy – powiedział Lavi.

– Nie wprowadzaj większego mętliku, niż jest – odparłam. – Sądzę, że poszukiwacze po prostu wpadli na akumy i zostali wymordowani.

– No dobra. Nawet jeśli masz rację, to skąd nagle tyle akum? To nie jest normalne.

– Tego nie wiem. Kręcimy się w kółko zamiast działać.

Obrałam kolejną pomarańczę, zastanawiając się, co robić dalej. Musimy się odbić i rozwiązać tę zagadkę. Przygryzając owoc, wstałam i podeszłam do okna.

– Mogę o coś spytać, Kronikarzu?

Chciałam, by rozwiał moje wątpliwości dotyczące wyczuwania innocence. Ryzykuję tym, że najwyżej mi nie odpowie.

– O co chodzi?

– Zakładając, że jestem Kluczem, byłabym w stanie wyczuć też zwykłe innocence czy tylko Serce?

Wszyscy zwrócili na mnie uwagę. Nie musiałam tego widzieć, słyszałam. Ten temat wciąż był dość tajemniczy. Nikt z nas nie znał prawdy.

– Nie jesteśmy tego do końca pewni. Niektóre źródła mówią, że tak, ale większość to tylko przypuszczenia. Wyczułaś innocence?

– To musiała być moja wyobraźnia, albo po prostu wiedziałam, że w pobliżu jest Kanda i mi się wydawało. Nieważne.

Celowo nie odwróciłam się do nich, by nie kontynuowali tego tematu. Nie byłam pewna tego odczucia, a słowa Kronikarza nie rozwiały wątpliwości. Spojrzałam w niebo. Zaczęło się chmurzyć i nie wyglądało na to, żeby szybko przeszło. Pochmurne niebo i fontanna szermierza... Zgadzało się z tą głupią opowiastką. Ile mam procent pewności, że to jest rozwiązanie? Niewiele, a sporo wątpliwości. Nie ma sensu alarmowanie pozostałych. Przecież nic się nie stanie, jeśli sama to szybko sprawdzę. Zresztą nie jestem pewna przebiegu zdarzeń, jaki właśnie przyszedł mi do głowy.

– Skoro stoimy w miejscu, ja idę spać – skłamałam. – I tak nic nie wymyślimy, a przecież nie jestem tu mile widziana.

Zanim odpowiedzieli, poszłam do sypialni, muszę się przecież przygotować. Związałam niedbale włosy, założyłam mundur, który zdążył już całkiem wyschnąć i wymknęłam się z apartamentu. Na korytarzu znalazłam dwóch ocalałych poszukiwaczy, tak jak się spodziewałam.

– Kiedy zniknęli tamci poszukiwacze, jaka była pogoda? – zapytałam.

– Pochmurna.

– A pora dnia?

– Mniej więcej taka jak teraz. Wyszli może trochę później.

– Dzięki.

Wybiegłam z pensjonatu i skierowałam się na drugi brzeg. Najprawdopodobniej posąg szermierza ożywa w pochmurne noce i porywa przechodniów, a to wszystko za sprawą innocence. Taki los spotkał poszukiwaczy, a do tej pory nie mieliśmy poważnych zgłoszeń o zaginięciach, ponieważ znikali ludzie, których nikt nie szukał albo Florencja miała tyle szczęścia, że nikt nie zauważył chodzącego pomnika.

Teoria jest trochę naciągana, ale jeśli tego nie sprawdzę, nigdy się nie dowiem. Tłumaczenie pozostałym pomysłu potrwa wieki. Będą wymyślać, a gdy będę miała pewność, przejdziemy od razu do działania. To najlepsze rozwiązanie.

Zrobiło się późno, gdy dotarłam do fontanny. Ponad chmurami zachodziło słońce, czerwone błyski przebijały się przez szarą pokrywę. Czułam, że nie jestem sama. Nie myliłam się. Zza fontanny wyszedł białowłosy mężczyzna, który przedtem mnie obserwował. Mimo ciemności rozświetlonych tylko światłem latarni mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Był odrobinę wyższy ode mnie, dobrze zbudowany. Białe włosy sięgały mu bioder, a grzywka zachodziła lekko na oczy, co wcale nie przeszkadzało, a dodawało pewnego uroku. Szare oczy obserwowały mnie z uwagą i lekką kpiną. Uśmiechał się cwaniacko.

– To ty – stwierdziłam.

– Voi! Rozpoznałaś mnie!

– Nie musisz krzyczeć. To oczywiste, skoro obserwowałeś mnie i moich towarzyszy przez dwa dni. Radzę ci stąd odejść. Może być niebezpiecznie.

Roześmiał się paskudnie.

– Wiesz, do kogo mówisz?! Vooi! Jestem najlepszym szermierzem we Włoszech i zapewne na świecie! Squalo Superbi!

– Nie jestem stąd. – Jego przechwałki nie robiły na mnie wrażenia. – Ale mówię poważnie.

– Myślisz, że się boję?!

– Chyba się nie rozumiemy. Posłuchaj, to, co tu się wydarzy, nie będzie bezpieczne dla kogoś takiego jak ty.

– Myślisz, że pierwsza pokonasz tego legendarnego szermierza, dziewczynko?!

– Aż tak niewinnie wyglądam? – zapytałam rozbawiona. – Zresztą nieważne. Ten bajkowy szermierz nie jest człowiekiem. Jeśli jest prawdziwy, to do pokonania go potrzeba specjalnego sprzętu.

– A ty go niby masz?

Co mu takiego zrobiłam, że się tak strasznie wścieka? Tak trudno zrozumieć, że ratuję mu tyłek? Nie jestem aż tak zła, Komui będzie dumny, jak uratuję niewinnego człowieka, a i Allen spojrzy na mnie przychylniejszym okiem. A może robię to tylko po to by mieć mniej do roboty? Jakie to ma znaczenie? Ważne jest, żeby się go stąd pozbyć.

– Możesz wierzyć lub nie, ale mam. Odejdź stąd, jeśli ci życie miłe. To naprawdę najlepszy wybór.

– Nie kpij ze mnie!

Co on taki drażliwy? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, rzucił się na mnie z mieczem. był leworęczny, to rzadkie wśród szermierzy, co nie znaczyło, że brak mu talentu czy umiejętności. Ledwo uskoczyłam przed jego ciosem. Sięgnęłam po sztylet, unikając raz po raz pocięcia. Poruszał się szybko, atakował zaciekle i z furią. Pokrzyżował mi plany sprawdzenia teorii i powrotu, zanim się zorientują, że mnie nie ma. Co za życie...

Przyblokowałam jego cios, nie obeszło się jednak bez kroku w tył. W takich chwilach żałuję, że moja klinga jest taka krótka. Białowłosy ma dużo większe pole do popisu i bezlitośnie to wykorzystuje.

– Vooi! Mam dla ciebie złą wiadomość! – zakomunikował.

– Tak? A jaką? – Uśmiechnęłam się krzywo.

– Widziałem twoją technikę walki i dzięki temu zostaniesz pokonana!

Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Zachichotałam.

– Przykro mi to stwierdzić, ale to była może jedna dziesiąta mojej techniki, a każda walka jest inna i nie stosuję tych samych ciosów.

Nie powiem, żeby mnie to nie bawiło, bo nie brałam na poważnie tego pojedynku pomimo jego morderczej aury. Przekonana o tym, że to zwykły szermierz, spodziewałam się, że po obudzeniu bajkowego szermierza sytuacja ulegnie zmianie na moją korzyść. Szybko jednak skorygowałam ten pogląd. Mężczyzna nie tylko chciał mnie zabić, ale i próbował tego dokonać. Kolejny raz przyblokowałam jego miecz. Wtedy moją uwagę odwrócił ruch. Posąg zaczął się budzić. Moją nieuwagę wykorzystał przeciwnik i po jego uderzeniu przeleciałam te parę metrów, które dzieliły mnie od fontanny. Plecami zderzyłam się z bajkowym szermierzem. Wykrzywiłam twarz w grymasie bólu, ale to mi nie przeszkodzi.

– Koniec zabawy – stwierdziłam. – Nie mam na ciebie czasu.

– Vooi! Tak się składa, że ja na ciebie też!

Zaatakowaliśmy jednocześnie, w tle słyszeliśmy poruszanie się kamienia. Sytuacja zaczynała być poważna. Nieważne, dlaczego przez tyle lat szermierz był tylko bajką, priorytetem był innocence.

Mój przeciwnik uderzył w posąg, ześlizgnął się po nim i wpadł do fontanny. Najwyraźniej miał mniejsze wyczucie niż ja. Zwrócił jednak na siebie uwagę bajkowego szermierza. Posąg zatrzymał się w pół ruchu, jakby przyglądając się białowłosemu. Ten jednak całą uwagę skupił na mnie, zaatakował ponownie, nie miałam chwili wytchnienia. Na domiar złego zaczęło padać i to mocno. Krople wody przysłaniały świat, powodując, że obraz przestał być wyraźny. Nawet latarnie nie pomagały. Gdzie wzrok zawodzi, wykorzystywałam inne zmysły, przede wszystkim słuch. Przeklinałam się, że nie zjadłam porządnej kolacji. Przeciwnik wyciągał ze mnie wszystkie siły, a w powietrzu wyczułam akumy. Dlaczego nieszczęścia chodzą stadami? Byłoby znacznie łatwiej, gdyby ustalono jakąś kolejność, ale nie, bo po co?

Intuicyjnie uchyliłam się przed ciosem akumy i aktywowałam innocence. Na szczęście były tylko dwie sztuki. Odepchnęłam szermierza na bezpieczną odległość i zajęłam się demonami. Kątem oka dostrzegłam jego ruch.

– Nie zbliżaj się do nich, bo zginiesz! – krzyknęłam, przecinając jednego z przeciwników.

Druga akuma zdołała chwycić mnie za gardło i wytrącić sztylet. Szamotałam się z nią, próbując złapać łyk powietrza. Wtedy szermierz przyszedł mi z pomocą.

– Jak śmiesz nam przeszkadzać, śmieciu?! – ryknął na demona.

O dziwo, jego atak poskutkował. Łapiąc oddech, odnalazłam sztylet i posłałam akumę do diabła.

– Dzięki – rzuciłam.

– To ja jestem twoim przeciwnikiem.

Zaatakował bez litości. Skrzydła zamortyzowały uderzenie, ale jego siła sprawiła, że bajkowy szermierz uszkodzony wcześniej przez mojego przeciwnika rozsypał się w drobny mak. Nie spodobało się to białowłosemu, sądząc po minie.

– Teraz zginiesz!

– Nie moja wina, że mnie na niego rzuciłeś – mruknęłam, odturlając się przed ciosem.

Przez moment tylko ucieczka była właściwym rozwiązaniem. Gdy ja słabłam, on wydawał się silniejszy, szybszy, zwrotniejszy. Zanurzył miecz w fontannie i wytworzył ścianę wody, zaatakował razem z nią. Byłam pewna, że przyblokowałam cios, a tymczasem to tylko odbicie w wodzie. Wyskoczył z innej strony i ciął mnie po lewym ramieniu, chlapiąc wokół krwią. Odskoczyłam. Kątem oka zobaczyłam na ziemi innocence, ale nie ruszyłam w jego stronę. Przeciwnik był zbyt niebezpieczny, żeby zająć się czymś innym.

– Niezły jesteś – stwierdziłam.

– A ty całkiem słaba, choć odrobinę mnie zaskoczyłaś. Na przykład te skrzydła.

On chyba też miał innocence. W końcu normalny miecz mógłby pęknąć w kontakcie z ciałem akumy. Tego nie byłam pewna, a w ten sposób nie mogę sprawdzić.

– Mam jeszcze parę sztuczek w zanadrzu – powiedziałam.

– Ciekawe jakich – zakpił.

Zaatakował, odparłam atak, ale wtedy coś się wydarzyło. Przez moje ciało przeszedł prąd, a ja nie mogłam się ruszyć. Próbowałam coś zrobić, ale sprawiało to tylko ból.

– Nie próbuj, bo i tak nic nie zrobisz. Twoje ciało zostało chwilowo sparaliżowane. Attacco Di Squalo. – Uśmiechnął się triumfalnie. – Teraz zginiesz.

Obserwowałam jego sylwetkę. Deszcz spływał nam po ciałach, włosy kleiły mi się do twarzy. Nie wiedziałam, co robić. Mogłam tylko czekać na śmierć. Białowłosy celebrował chwilę, poczułam strach. Szermierz zamierzył się do ostatecznego ciosu. Ten jednak mnie nie dosięgnął, klinga zatrzymała się na katanie. Egzorcyści przyszli mi z pomocą.

– Nie próbuj niczego więcej. To byłaby głupota – warknął Kanda.

Wokół białowłosego z bronią gotową do ataku stali także Allen i Lavi. Powoli zaczęłam odzyskiwać zdolność ruchu, zranione ramię krwawiło i bolało.

– Co jej zrobiłeś? – zapytał Allen złowróżbnym tonem.

– Już przechodzi – powiedziałam powoli.

– Szybko – zauważył białowłosy szermierz.

– Przecież ci mówiłam, że nie jestem zwykłym człowiekiem.

Paraliż ustąpił całkowicie, dotknęłam ranione ramię. Cięcie nie było głębokie. Mundur spełnił swoje zadanie idealnie. W końcu podeszłam do rozbitej figury i podniosłam innocence.

– Mogłaś nam powiedzieć – stwierdził Lavi.

– To hipoteza praktycznie bez pokrycia. Chciałam to sprawdzić, wrócić i wspólnie się tym zająć. Trochę mi jednak nie wyszło przez niego. – Wskazałam brodą na szermierza.

Wtedy oko Allena aktywowało się, a ja poczułam bliskość akum. Zdobyte innocence schowałam do kieszeni i pchnęłam długowłosego, osłaniając nas skrzydłem przed pociskiem. Uderzył bardziej w lewą stronę, więc z mojego gardła wydostał się jęk bólu, co nie przeszkadzało mi w dołączeniu do walki. Uwolniona adrenalina zniwelowała uczucie bólu i zmęczenia, a dodała siły. Białowłosy także zaatakował akumę, jego atak zadziałał, co zdziwiło egzorcystów. Kolejny dowód do twierdzenia, że jest zsynchronizowany z innocence. Trochę mi to nie w smak, kolejny debil do kolekcji.

Po chwili zakończyliśmy walkę. Dezaktywowałam innocence i usiadłam na gzymsie fontanny. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Egzorcyści tymczasem zainteresowali się białowłosym szermierzem.

– Kim jesteś? – zapytał Kronikarz.

– Squalo Superbi. Wasza koleżanka odebrała mi możliwość stoczenia pojedynku z bajkowym szermierzem – wywarczał.

– Wiele wskazuje na to, że jest posiadaczem innocence – powiedziałam z niesmakiem.

– Po czym to stwierdzasz?

– Normalny człowiek nie rzuca się do walki z akumami i nie wychodzi z niej bez szwanku – stwierdziłam.

– Więc powinieneś dołączyć do nas.

– Nie sądzę. Działam sam, a nie z takimi amatorami.

– Bycie egzorcystą to zaszczyt – powiedział Allen.

Kaszlnęłam znacząco.

– I przekleństwo w jednym, ale jesteśmy najlepsi – dorzuciłam. – Poza tym mamy coś do skończenia, nie uważasz?

– Vooi! Skończyć z tobą mogę nawet teraz!

– Jako posiadacz innocence musisz dołączyć do Czarnego Zakonu. Inaczej szybko zginiesz – stwierdził beznamiętnie Kanda.

– On szuka przeciwników – dorzuciłam zdanie, które białowłosy wypowiedział wcześniej.

– I ich nie zabraknie – wyszczerzył się Lavi.

– Vooi! Niech wam będzie!

Kronikarz tymczasem obejrzał moje ramię. Jego twarz nie pokazywała żadnych emocji.

– Opatrzę cię w pensjonacie. Tam też przenocujemy i rano wrócimy do Kwatery Głównej – zadecydował.

Kiwnęłam głową i wstałam. Poszliśmy do pensjonatu. Nadal padało i byliśmy przemoczeni. Zwłaszcza ja i nowy. Z ulgą przywitałam dach nad głową, poszukiwacze zadbali o herbatę. Egzorcyści rozsiedli się wygodnie, a ja zamierzałam zdjąć płaszcz. Ból jednak uniemożliwił mi to, skrzywiłam się.

– Lenalee, możesz mi pomóc? – zapytałam, starając się ukryć niezadowolenie.

Nienawidziłam takich sytuacji. Nie chcę być zależna od innych, to upokarzające.

– Jasne.

Dziewczyna zdjęła ze mnie ostrożnie płaszcz i rozpięła kilka górnych guzików koszuli tak, żeby móc odsłonić w spokoju ranę. Kronikarz zajął się resztą. Ufałam mu, ale jego igły trochę mnie zaniepokoiły – to w końcu innocence.

– Może lepiej tylko opatrzyć zamiast leczyć – zasugerowałam, poddając się jednak metodom dziadka Laviego.

– Nadal krwawisz.

– Wiem, ale to w końcu innocence. Nie wiem, jak mój organizm zareaguje. Powinnam dać sobie z tym radę.

– No dobrze. Czułbym się jednak pewniej, gdybyś przestała krwawić.

Wprawnie założył opatrunek i obandażował ramię. Lenalee pomogła mi z guzikami. Posiedzieliśmy jeszcze przez parę minut, Allen zaczął przysypiać.

– Czas spać. Squalo, w naszym pokoju jest wolne łóżko. Tam możesz spać – powiedział Kronikarz.

Tylko ja się nie ruszyłam z miejsca. Lavi spojrzał na mnie uważnie.

– Vivian, nie idziesz jeszcze spać? – zapytał.

– Za chwilę.

– Blado wyglądasz. Nie siedź za długo.

– Dobrze. Zgaście światło, nie będzie mi potrzebne.

Gdy zostałam sama, podeszłam do drzwi tarasowych, otworzyłam je i usiadłam na podłodze. Nadal padało. Ciekawe, czy uspokoi się do rana. W tym deszczu było coś uspokajającego, łagodził wszystkie skrajne uczucia. Zastanawiałam się nad dzisiejszą misją. Zdołaliśmy odnaleźć aż dwa kawałki innocence, w tym z nowym użytkownikiem. Nie miałam wątpliwości, że nowy będzie egzorcystą. Jest silny i sprytny, a do tego spostrzegawczy. Potrafi wykorzystać swoje atuty, szybko się uczy i ma spore umiejętności, jeśli chodzi o miecz. Ktoś taki będzie niezłym wsparciem. Z drugiej jednak strony pojawia się następny debil, który myśli, że mu wszystko wolno. Trzeba będzie to jakoś przeżyć.

– Długo zamierzasz tam jeszcze stać? – zapytałam, odwracając głowę.

Z cienia wyszedł Kanda niezdziwiony, że go odkryłam. Włączył światło.

– Czego chcesz?

– Ktoś musi cię pilnować, żebyś nie robiła głupstw.

– Limit na dziś wyczerpany. Możesz iść spać.

– Też powinnaś. Blado wyglądasz i straciłaś sporo krwi.

– Bo jeszcze uwierzę, że się martwisz – zakpiłam.

Podniosłam się i mało nie przewróciłam. Złapałam się futryny. Chyba rzeczywiście straciłam zbyt dużo krwi. Kanda podszedł bliżej, spokojnie zamknął drzwi tarasu tak, by nie przytrzasnąć mi palców. Dotknął mojego ramienia.

– Czep się prądu – warknęłam.

– Bandaże przesiąkły. Trzeba je zmienić. – W jego głosie słyszałam niepokój.

– Daj spokój. Nie musisz udawać zatroskanego.

Wiedziałam, że krok bez pomocy skończy się dla mnie upadkiem, ale nie chciałam, by w to ingerował. Nie zważał jednak na mój protest i posadził mnie na sofie.

– Jeśli się tu wykrwawisz, będzie więcej papierów do wypełnienia – stwierdził beznamiętnie.

Wymierzyłam mu policzek ze złości. Potraktował mnie jak męczący problem. Nie pozwolę na to.

– Połóż się i przestań – mruknął.

Rozpiął górę mojej bluzki i ściągnął zakrwawiony bandaż. Skrzywił się paskudnie, oglądając ranę.

– Coraz mocniej krwawisz.

– Najwyraźniej innocence Kronikarza odwróciło proces regeneracji uszkodzonych naczyń.

Czułam się śpiąca, ale nie ufałam Kandzie na tyle, by przy nim zasnąć.

– Trzeba to jakoś zatamować. Leż spokojnie.

– A ty tymczasem będziesz się spełniać na moim ciele?

– Cała przyjemność zniknęłaby przez pilnowanie, żeby nie urazić twojego ramienia, bo krzyki na pewno ściągnęłyby tu wszystkich – odpowiedział z jadem.

Zamachnęłam się ponownie, ale złapał mój nadgarstek w połowie ruchu i ułożył rękę na brzuchu.

– Nie ruszaj się, chyba że rzeczywiście chcesz się wykrwawić – powiedział.

Rozluźniłam mięśnie. Nie było sensu narażać się na dodatkową utratę krwi. Kanda zostawił mnie na chwilę, wrócił i próbował jakoś zatamować krwotok. Przysypiałam, ale wciąż go obserwowałam. Nie wiedziałam, czy mogę zasnąć, po pierwsze: Kanda, po drugie: utrata krwi. Gdy ponownie otworzyłam oczy, skrzywiłam się, rana piekła. Czuwał przy mnie Kronikarz, a Kanda kręcił się niespokojnie po pokoju. Ramię miałam przykryte bandażem. Sięgnęłam, by go ściągnąć. Kronikarz mnie powstrzymał:

– Zostaw. Jeśli piecze, znaczy, że działa. Powinno trochę pomóc.

– Kanda cię obudził? – zapytałam.

– Nie, usłyszałem krzątaninę i chciałem sprawdzić, kto nie śpi. Jesteś bardzo blada, odpoczywaj.

– Na pewno mogę zasnąć?

– Tak, to ci dobrze zrobi. Nie martw się już niczym.

Uspokojona zasnęłam. Zapach krwi towarzyszył mi przez cały ten czas, ale nie niepokoił. Ocknęłam się już rano, gdy poszukiwacze rozkładali śniadanie. Kanda jeszcze spał na jednym z foteli przykryty kocem. Kronikarz zaś zmywał krew z mojego ramienia.

– Przestałam już krwawić? – zapytałam.

– Prawie. W Sanatorium powinni cię pozszywać, ale nadal jesteś osłabiona, więc spokojnie.

– Wiem.

Opatrzył mnie i pomógł usiąść. Przez ten czas na śniadanie przyszli pozostali egzorcyści i Squalo, a Kanda się obudził. Wszyscy patrzyli na mnie z niepokojem.

– Jesteś strasznie blada – stwierdził Lavi.

– Nic mi nie będzie. Nie musicie się martwić. W końcu za chwilę wracamy do Kwatery Głównej. – Uśmiechnęłam się lekko.

Dałam sobie spokój z posługiwaniem się lewą ręką, by nie narażać ramienia na dodatkowe urazy. Zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się na miejsce otworzenia bramy. Procedura trochę się przedłużyła ze względu na nowego, którego trzeba było sprawdzić, ale się trzymałam. Jedzenie sprawiło, że słabość zniknęła. Pod Arką czekali już Komui i Abba, która jak zwykle ciepło się z nami przywitała. Po tym zaczęliśmy się rozchodzić. Miałam iść do Sanatorium, żeby dowiedzieć się, co ze mną znowu nie tak, ale zatrzymałam się w pół kroku. Z kieszeni wyciągnęłam zdobyte innocence i wręczyłam je nowicjuszowi, mówiąc:

– Będziesz na dole, to od razu je zaniesiesz. Komui, radzę założyć jakieś zatyczki do uszu.

– Dlaczego?

– Nasz nowy kolega potrafi być naprawdę głośny.

Nie tłumacząc się dłużej, poszłam prosto do Sanatorium. Lekarze zostali już uprzedzeni o moim stanie, więc byli gotowi na moje przybycie.

– Ile ty znowu krwi straciłaś, dziewczyno, co? – zapytał żartobliwie jeden z lekarzy.

– Pewnie sporo. Wszyscy liczyli, że jednak się przewrócę.

– A ty jak zwykle złośliwie zrobiłaś inaczej.

– Tyle mi z życia zostało.

Uzupełnili mi krew i zmienili opatrunki. Przestałam już krwawić, więc nie było to aż tak groźne. W międzyczasie usłyszałam wrzask pełny przekleństw. Wiedziałam, że tak się skończy konfrontacja nowego z Kierownikiem. Każdy musi to przejść, taki nasz los.

Parę minut później w Sanatorium pojawił się Komui, wyglądał na lekko skołowanego.

– Jeszcze nie ogłuchłeś? – zapytałam.

– Na szczęście nie. Trzeba będzie przywyknąć. Jak ramię?

Podałam mu raport spisany przez lekarzy na podstawie mojej opowieści i ich obserwacji. Kierownik przeczytał wszystko uważnie, a na jego twarzy pojawiła się ulga.

– Miałaś sporo szczęścia. Squalo mógł zrobić ci większą krzywdę – stwierdził.

– Squalo?

– Nowy egzorcysta. Jego innocence jest umieszczone w mieczu jak u Kandy. Nie wyrządziło ci większych szkód, bo jest zsynchronizowany tylko w czterdziestu sześciu procentach.

– Ilu? – zapytałam zdziwiona.

– Czterdziestu sześciu. To dość nisko.

– Chyba kpisz. Przecież ten bałwan mało mnie nie zabił. Hev musiała się pomylić.

– Hevlaska się nie myli. Pokonał cię wysokimi umiejętnościami szermierczymi. Ot cała tajemnica.

– Czyli to jego sprawka, że naczynia się tak mocno otworzyły? Przecież go nie aktywował.

– Możliwe, że nieświadomie aktywował, a igły Kronikarza jeszcze ci dołożyły. Każdy typ innocence ma swoje cechy szczególne. Nie wiemy jeszcze dokładnie, jak będą na ciebie oddziaływać, ale nawet dezaktywowana broń może być dla ciebie niebezpieczna.

– Może mnie zabić?

– Niewykluczone. Musielibyśmy przeprowadzić doświadczenia, ale się nie da. Innocence czasem zachowuje się tak, że trudno określić skutki działań. Sama doskonale o tym wiesz.

– Taa.

– Uprzedziłem Squalo, żeby nie używał przeciw tobie innocence, więc możesz być spokojna. No chyba, że sama go do tego sprowokujesz.

– Aż tak głupia nie jestem.

– Dobra robota.

– Dzięki.

Ułożyłam się wygodniej na poduszkach. Jeszcze wiele tajemnic do odkrycia. Pracowite będą następne miesiące.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top