Rozdział 8.
„Justify my life"
Po moich słowach zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
– Co? – wyksztusił wreszcie Allen.
– Jestem córką Czternastego. Noah, który zginął z ręki samego Kreatora.
– Teraz sobie przypominam. Wyrosłaś na piękną młodą kobietę.
– To przez ciebie Mana mnie zostawił! – Rzuciłam się w stronę Crossa ze sztyletem. – Zginiesz dziś!
Nie myślałam już trzeźwo, wszystko przesłoniła mi żądza zemsty. Przed oczami wciąż miałam te sceny, pod skórą czułam wszystkie upokorzenia, których doznałam. Nic mnie nie bolało, adrenalina zniwelowała zmęczenie. Liczyła się tylko zemsta.
Nie dotarłam do Crossa, na mojej drodze stanął Kanda. Odepchnął mnie, wtrącił z ruchu, łapiąc za nadgarstek uzbrojonej ręki.
– Puszczaj! – krzyknęłam na niego. – I złaź z drogi!
– Nie zabijesz go dzisiaj.
– Puść! Nic ci do tego! On musi zginąć! Musi zapłacić za wyrządzone krzywdy! Zniszczył mi życie!
Szarpaliśmy się, podstawił mi nogę. Ranione biodro przypomniało o sobie, przez co nie złapałam równowagi i upadłam. Zaraz się jednak podniosłam, wyrywając rękę. Wtedy dosięgnął mnie cios w twarz. Odwdzięczyłam się kopniakiem w brzuch, za słabym jednak, żeby cokolwiek zdziałać. Wtrącił mi sztylet z dłoni, chwilę później sama znalazłam się na podłodze z jego rękami na szyi.
– Kanda, dość! Przestań natychmiast!
Nie słuchał, zaciskał palce coraz mocniej. Szarpałam się coraz słabiej, nie mogąc złapać oddechu. Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Nim jednak całkiem odpłynęłam, Allen z pomocą Laviego oderwał ode mnie wściekłego Japończyka. Odpełzłam na czworaka, gwałtownie łapiąc powietrze. Nie miałam siły, żeby wstać i ponownie zaatakować Crossa, który siedział niewzruszony na krześle i palił papierosa.
Kanda uspokoił się, jego też ta potyczka kosztowała mnóstwo sił, których nie miał po starciu z Noah. Posłał mi mordercze spojrzenie, na które w pełni zasługiwałam. W końcu byłam wrogiem. Spuściłam spojrzenie, żeby nie musieć na nich patrzeć, na nienawiść i pogardę na ich twarzach. Sama na to pozwoliłam, tracąc nad sobą panowanie.
– Yuu w jednym ma rację – odezwał się Lavi po chwili niezręcznej ciszy. – Nie możesz zabić generała. Musi wrócić z nami do Kwatery Głównej.
Nie odpowiedziałam. Teraz nie miałam z nimi żadnych szans, czułam się jak owca otoczona przez stado wilków. Bezbronna i przerażona. Nie wiedziałam, co ze mną zrobią, co Zakon zrobi z Noah, który włada innocence. Udało mi się umknąć śmierci z rąk Milenijnego, żeby to Zakon mnie zabił? Dołączenie do egzorcystów było głupim pomysłem. Tyki w jednym miał rację, nie czekało mnie z nimi nic dobrego.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – zapytał Allen. – Że znałaś Manę.
– To już nie ma znaczenia. Mana nie żyje – odparłam bezbarwnie. – Poza tym co cię to obchodzi?
Walker kucnął przede mną i wyciągnął do mnie rękę, jakby chcąc pomóc wstać. Odsunęłam się.
– Chcę zrozumieć – powiedział trochę zakłopotany. – Mana też był...?
– Nie, był normalnym człowiekiem. Dobrym człowiekiem. Inaczej nigdy nie przygarnąłby kolejnego dziecka z deformacją, z innocence – wyrzuciłam z siebie ze złością.
Czułam łzy pod powiekami, a nie chciałam się rozklejać. Nie przed nimi wszystkimi, i bez tego wiedzieli, jak jestem słaba. Emocje i wspomnienia kłębiły się we mnie, próbując znaleźć ujście, ale to nie było coś, czym chciałam się dzielić. Pragnęłam tylko, żeby dali mi spokój, bym mogła zniknąć i nigdy więcej nie wracać.
– Skąd o tym wiesz? – zapytał.
– Wtedy jeszcze z wami mieszkałam – odpowiedziałam nieco wbrew sobie, ale chyba potrzebowałam głośnego usprawiedliwienia samej siebie, deski ratunku przed nimi. – To było pierwsze Boże Narodzenie bez mamy, kiedy Mana cię przyniósł. Niemowlę z szaroniebieskimi oczami i zdeformowaną ręką. Byłeś podobny do mnie, tak samo przeklęty. To nie trwało długo, potem mnie zabrał. Chciałam cię nienawidzić, zabrałeś mi ostatniego członka rodziny... To z tobą Mana został. Nie ze mną, z tobą, ale to nie ty nas rozdzieliłeś... Nie ty zabrałeś mi Manę i życie.
– Byłaś wtedy dzieckiem, nie? – zapytał Lavi, a ja kiwnęłam głową. – To skąd wiesz, kim jesteś?
– Nikt tego przede mną nie ukrywał. Wtedy tego nie rozumiałam, bo jak miałam zrozumieć, że ojciec, którego nigdy nie poznałam, stał się wrogiem kogoś tak niebezpiecznego jak Earl? Jednak pamiętałam, co Mana mi wtedy powiedział. Że nie jestem bezpieczna wśród Noah, że to oni zabili mamą i że nigdy mam nie wplątywać się w tę wojnę. Że jeśli kiedyś zacznę zabijać akumy, mam to robić tak, żeby nikt się nie dowiedział. Ani Earl, ani Czarny Zakon. Mieliśmy żyć razem, już na zawsze.
– Łże jak pies – warknął Kanda.
– Nie sądzę – odparł spokojnie Lavi. – Chociaż to dziwne, żeby Noah władał innocence. I to jeszcze dwoma.
Czułam, że przygląda mi się uważnie. Nie umiałam mu tego wyjaśnić, taka się urodziłam, co już samo w sobie było gorzkim żartem. Każdego dnia za to płaciłam. Byłam tylko brudnym kundlem z ulicy, niczym więcej. Wrogiem w ich świecie.
– Mana... – zaczął Allen nieco niepewnie. – Mana miał zdjęcie. Nie pamiętam dokładnie, ale tam była dziewczynka. Gdy go o to zapytałem, powiedział, że to ktoś, kogo bardzo kocha, ale musiał zostawić za sobą. To byłaś ty, to musiałaś być ty.
Pochyliłam głowę jeszcze bardziej, żeby nie zobaczył spływających po policzkach łez. Przez tyle lat bałam się, że Mana o mnie zapomniał, że gdy go już znajdę, powie mi, że mnie nie zna. Ucieszyłam się, że chociaż czasami o mnie myślał, że pamiętał.
– Vivian, wiem, że jesteś po naszej stronie – dodał Allen. – Wierzę ci, wszyscy ci wierzymy.
– Mów za siebie, Kiełku.
– Kanda – zwróciła mu uwagę Lenalee. – Vivian narażała się tak samo jak my. Nie zrobiłaby nam krzywdy.
– Tch.
Nie byłam pewna szczerości tych słów, nie chciałam w to wierzyć, żeby znów się nie zawieść. Byłam Noah. Nie podniosłam spojrzenia, żeby sprawdzić, czy w oczach Lenalee czają się strach i niepewność.
– Noah nie próbowali cię zrekrutować? – zapytał Lavi.
– Próbowali, ale pierwsi byli egzorcyści. Noah zabili mi mamę, nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego.
– A nie jest tak, że szukałaś generała Crossa?
– Lavi.
– Chcę się upewnić. W Zakonie będą mieć te same wątpliwości – odparł na oburzenie Allena.
– Nie wiedziałam, że ten człowiek jest egzorcystą. Do dziś nie wiedziałam nawet, jak się nazywa – odpowiedziałam. – Przyjaźnił się z Maną, pojawił się kilka razy, nim zabrał mnie od niego. Był po prostu cudzoziemcem, któremu poprzysięgłam śmierć.
– Dlaczego Allen znalazł to miejsce? – zapytałam.
To nie dawało mi spokoju, odkąd Walker powiedział, że to on stał za odwróceniem procesu niszczenia Arki. Był tylko sierotą, którą przygarnął Mana. Powierzył mu ten sekret? Nie ufał mi? Skąd chłopak to wiedział?
– Allen ma w sobie wspomnienia Czternastego – odpowiedział Cross. – To one pozwoliły mu zapanować nad Arką.
– Dlaczego?
To pytanie pozostało bez odpowiedzi. Nikt z nas tego nie rozumiał, a generał nie zamierzał dzielić się z nami swoją wiedzą. W sumie mało mnie to teraz obchodziło, mój sekret się wydał i nie byłam pewna, co się ze mną teraz stanie.
Milczeliśmy dłuższą chwilę. Zastanawiałam się, po co mi to wszystko było. Znowu straciłam swoje miejsce na ziemi. Chciałam, żeby Zakon był dla mnie bezpieczną przystanią. Wiedziałam, że to ryzykowne, że może się wydać, ale nie sądziłam, że tak szybko. Nie miałam już po co żyć, odkąd wiedziałam, że Mana nie żyje. Przez tyle lat to był mój jedyny powód, choć gdzieś w głębi serca czułam, że to się tak skończy. Szukanie jednego człowieka, nawet w ruchu, nie mogło być aż tak trudne. Nie spodziewałam się za to spotkać jeszcze kiedykolwiek Allena i to w Czarnym Zakonie. Dlaczego zostałam? Bo i tak nie miałam już nic, a teraz straciłam nawet to wątłe poczucie przynależności gdzieś. Powód, by być.
– Powinniśmy wracać. – Lavi zmienił temat. – Jak stąd wyjść?
Nawet jeśli chciał jeszcze o coś zapytać, postanowił milczeć. W jego oczach, oczach kronikarza, mój ból nic nie znaczy. Chodziło tylko o to, by zapisać historię w jak najprawdziwszej wersji.
– Wystarczy na nowo przycumować Arkę i otworzyć bramę – odparłam. – Jest posłuszna Allenowi, więc to nie powinien być dla niego problem.
– Pomóż mi.
Allen ponownie wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na niego z niezrozumieniem.
– Ja? Dasz sobie radę sam.
– Nie dam. Musisz mi pomóc.
– To nie jest dobry pomysł – zaoponowałam.
– Vivian, bez ciebie się stąd nie wydostaniemy.
Wahałam się jeszcze przez chwilę, uniosłam dłoń, ale zaraz ją cofnęłam. Byłam córką ich śmiertelnego wroga, a chłopak tak po prostu uśmiechał się do mnie, jakby wszystko było w porządku. Zupełnie nie rozumiałam, co mu po głowie chodzi.
Podniosłam się o własnych siłach i pokuśtykałam do pianina. Nie chciałam dotykać Allena, to nie byłoby w porządku. To on musnął moją dłoń swoją, jakby chciał mi dodać otuchy. Razem graliśmy melodię mojego ojca. Kołysankę. Ster Arki. Allen wpatrywał się w nutki, które pokazywał mu Timcampy. Zamknęłam oczy. Nie potrzebowałam nut, znałam układ na pamięć.
– Idźcie po nich – powiedziałam cicho.
– A ty?
– Zostanę i poczekam tu na was.
– Czego się boisz? To nasi przyjaciele.
– Teraz to nie ma znaczenia. Idźcie.
Zostałam z Crossem i nieprzytomnym Krorym. Usiadłam w kącie. Czułam się źle, nie miałam już siły nawet myśleć o próbie zemsty. Prawda o mnie nie powinna wyjść na jaw. Próbowałam wciąż na nowo i zawsze kończyło się tak samo. Porażką.
Wrócili. Skinęłam głową generałowi Tiedollowi, ale nie odezwałam się. Patrzyli na mnie inaczej. Nie zdziwiło mnie to w ogóle. Wiedzieli, kim już jestem, musieli im to na szybko zrelacjonować. Unikałam kontaktu wzrokowego z egzorcystami, zwłaszcza z Kandą. Psychicznie czułam się zbyt źle, żeby wywoływać jakąkolwiek bójkę. Chciałam po prostu zniknąć.
Z Edo skierowaliśmy Arkę do Kwatery Azjatyckiej, skąd Allen powiadomił Kwaterę Główną o naszym powrocie. Wszyscy już na nas czekali, cieszyli się, lecz nie na mój widok. Wieści szybko się rozchodzą. Nikt mnie tu nie chciał i wcale im się nie dziwię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top