Rozdział 77.
„I'm so confused, So hard to choose.
Between the pleasure and the pain.
And I know it's wrong, and I know it's right.
And if I try to win the fight,
My heart would overrule my mind.
And I'm not strong enough to stay away"
Trzy ostatnie akumy wybuchły z głośnym trzaskiem. Zmęczona, poobijana i brudna wylądowałam gładko obok Kandy. Trzy dni nieustannej walki i trzy godziny snu to chyba wystarczające usprawiedliwienie naszego stanu.
Minęły trzy tygodnie od misji w Colmarze, po zapaleniu oskrzeli, w które zamieniła się moja grypa nie ma śladu, a Hikari trenuje pod okiem Socalo. Obecnie byliśmy w Wismarze opanowanym przez akumy. Jeszcze, żeby to były te mniejszego kalibru, to bajka, ale same trójki, czwórki i piątki? Kreator się wkurzył czy co? Najlepsze, że nie stwierdziliśmy do tej pory obecności innocence. Czyżby ktoś tutaj naraził się kreaturze czy po prostu chce nam zająć czas?
Odetchnęłam głęboko, choć wiedziałam, że to nie koniec. Czułam zbliżające się akumy, więc za chwilę będziemy musieli wziąć się do pracy. Spojrzałam na Kandę, oddychał miarowo, zbierając na nowo siły.
– Ile? – zapytał.
– Podobna grupa do poprzedniej. W tym tempie nie zrobimy nic w sprawie innocence – odpowiedziałam.
Wtedy z rękawa Kandy wyskoczył golem i zaczął nerwowo latać nad naszymi głowami – znak, że Kwatera Główna chce z nami rozmawiać. Tutaj nie było to możliwe: sygnał był słaby, musieliśmy znaleźć telefon.
– Chodź. – Wskazałam odpowiednią drogę.
Nie można ściągać akum do miejsca, gdzie mielibyśmy z nimi problem, więc oddaliliśmy się od pola walki. Kilka ulic dalej stał mały pensjonat. Rozejrzałam się uważnie. W pobliżu nie czułam wroga, czyli nie było zastrzeżeń do wejścia, co też zrobiliśmy. Telefon znaleźliśmy przy schodach. Właścicielka nie miała nic przeciwko, żebyśmy z niego skorzystali.
– Co jest? – zapytał Kanda.
Jego brwi zmarszczyły się, gdy słuchał Komuiego. Nie podobało mi się to.
– Tak jest. – Odłożył słuchawkę. – Wracamy do Kwatery Głównej.
– Jak to? Nie zakończyliśmy misji.
– Kiełek i Królik nas zastąpią. My mamy wracać.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Kierownik nie wyjaśnił tego, ale był wyraźnie zdenerwowany.
– Myślisz, że stało się coś złego? – zapytałam wystraszona.
– Nie wiem. Chodź, nie ma czasu.
Poprowadził mnie na miejsce otwarcia bramy. W Arce spotkaliśmy się z Allenem i Lavim.
– Uważajcie, tam jest naprawdę niebezpiecznie – ostrzegłam ich.
– Nie martw się. Wrócimy w jednym kawałku. – Uśmiechnął się rudzielec.
Weszliśmy do Kwatery Głównej. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to niezadowolona mina Komuiego i Leverrier. Przełknęłam nerwowo ślinę, zastanawiając się, co znowu przeskrobałam. Niewątpliwie właśnie dlatego zostaliśmy ściągnięci z misji, ale nie miałam pojęcia, o co tym razem chodzi. Cofnęłam się pół kroku, pragnąc się ukryć.
– Cieszę się, że tak szybko udało wam się wrócić. To sprawa niecierpiąca zwłoki. Chodź, Wiwianno.
– Ale... – zaczęłam.
– Dowiesz się wszystkiego na miejscu. Nie ma na to czasu.
Leverrier pociągnął mnie za ramię z powrotem do Arki. Ledwo spojrzałam na Komuiego. Dlaczego on nic nie robi? Poszłam niepewna własnego losu za Leverrierem, który nic nie mówił. Przemierzaliśmy kolejne korytarze Centrali w milczeniu i ciężkiej atmosferze.
W końcu otworzył drzwi małej salki. Jasne ściany i szpitalny zapach nadawały temu miejscu specyfikę izby chorych. Na łóżku leżała jakaś postać. Zatrzymałam się przy drzwiach, zagryzając wargę. W tym samym momencie do środka wpadł Komui.
– Może pan wreszcie wytłumaczy, o co tu chodzi, inspektorze – odezwał się.
– Godzinę temu wrócił z terenu w takim stanie. Lekarze nie potrafią mu pomóc, rany są zbyt rozległe. Wiwianna może go uratować.
Podeszłam bliżej. Czarne, krótkie włosy i blada twarz należały do nikogo innego jak do Spencera. Przełknęłam nerwowo ślinę. Z jednej strony chciałam, żeby zdechł. Miał ku temu okazję. Ale z drugiej strony miałam nad sobą Leverriera, musiałabym to jakoś wytłumaczyć.
Klatka piersiowa mojego prześladowcy unosiła się w nierównym rytmie. Stan był bardzo ciężki, ale póki co stabilny. Nie wiedziałam, czy potrafię pomóc największemu wrogowi po tym, co mi zrobił. Bałam się, że kiedy wyzdrowieje, skrzywdzi mnie kolejny raz bez względu na to, że uratowałam mu życie. Tacy ludzie się nie zmieniają.
Powoli otworzył oczy. Błyszczały niezdrowo gorączką, ale spoglądały na mnie dość przytomnie.
– Wiwianna... – wydał z siebie cichy jęk.
Bardzo powoli i ostrożnie wyciągnął do mnie dłoń. Odsunęłam się na krok, nie pozwalając na kontakt fizyczny.
– Wiwianna? – odezwał się Leverrier.
– Nie potrafię – szepnęłam. – Nie mogę.
Wypadłam z pokoju ze sprzecznymi uczuciami i mętlikiem w głowie. Mało nie uderzyłam o Kandę, który czekał na korytarzu. Spojrzałam mu w oczy. Wiedziałam, że z moich wyczytał wszystkie uczucia, a przede wszystkim strach. Powinnam wrócić do sali i przynajmniej spróbować pomóc temu draniowi, ale myśl o choćby dotknięciu go sprawiała, że wzdrygałam się. Nie potrafiłam się przemóc do przełamania tej bariery.
– Kto tam jest? – zapytał cicho.
– Spencer. On umiera.
– Leverrier chce, żebyś go uleczyła?
– Nie potrafię.
Kiwnął lekko głową, że rozumie. Jako jedyny znał całą prawdę i mógł sobie wyobrazić, co teraz przeżywam. Chciałam stamtąd uciec, byle gdzie, ale jak najdalej od tego miejsca. Mimo to stałam nadal naprzeciw Kandy, nie mogąc zdecydować się na kolejny krok. Patrzyłam na chłopaka, jakby mógł rozwiązać moje problemy albo przynajmniej złagodzić burzę moich uczuć.
Usłyszeliśmy otwieranie drzwi. Odwróciłam się w ich kierunku, by zobaczyć Leverriera i Komuiego. Obaj mieli nietęgie miny. Spojrzeli na mnie.
– Mam tam wrócić? – zapytałam cicho.
– Już nie musisz – odpowiedział chłodno Leverrier. – Ian właśnie umarł.
Cofnęłam się o krok. Wiedziałam, że tym razem mi nie przepuści. Bałam się konsekwencji ucieczki z pokoju.
– Vivian, możesz nam powiedzieć, co znaczyły słowa Spencera, w których prosił cię o wybaczenie? – zapytał Komui.
– Nie wiem – odpowiedziałam szybko.
Za szybko, ale miałam nadzieję, że nie zauważą.
– Na pewno?
– Na pewno. Może bredził.
– Kanda, zabierz ją do Kwatery Głównej. Później porozmawiamy.
Poczułam lekkie popchnięcie w ramię – sprawka Japończyka. Wróciłam z nim, w ogóle nie myśląc o drodze. Mechanicznie zostawiłam go i weszłam do siebie. Nie wiedziałam, co mam sądzić, myśleć i czuć. Spencer był moim wrogiem. Nie powinnam go żałować. Nawet się cieszę, że już go nie ma. Nie muszę już się bać, że coś mi zrobi, ale z drugiej strony to też człowiek Zakonu, stchórzyłam i nie pomogłam mu, mszcząc się niejako za doznane krzywdy.
Ściągnęłam z siebie brudny mundur i założyłam jakiekolwiek ciuchy, ale myślami wciąż byłam przy Spencerze. Musiałam się czymś zająć, poszłam więc do Kandy. Spojrzał na mnie uważnie. Zdążył wziąć już prysznic, sądząc po mokrych włosach i świeżej koszuli zarzuconej na ciało.
– Masz ochotę na trening? – zapytałam.
– Trzy dni nie spaliśmy, a ty chcesz trenować?
– Wiem, to głupie. Przepraszam.
Odwróciłam się do drzwi i otworzyłam je, chcąc wyjść. Wtedy chłopak położył rękę na ich powierzchni, odcinając mi drogę.
– Nie myśl już o nim. – Usłyszałam.
Spojrzałam na niego, z włosów ciekła mu woda.
– Nie potrafię. Nie wiem, jak mam się zachować. Z jednej strony cieszę się, że już go nie ma, a z drugiej wiem, że nie powinnam.
Oparłam się plecami o drzwi, oczekując odpowiedzi. Przyglądał mi się, wciąż trzymając dłoń nad moim ramieniem. Drugą pogłaskał mnie po policzku.
– Jego już nie ma. Nie mogłaś wymagać od siebie, że tak po prostu zapomnisz o tym, co ci zrobił i mu pomożesz. Postaraj się o tym nie myśleć. Kierownik będzie drążyć ten temat, jest zaniepokojony.
– Co mam robić?
– Albo powiedz mu prawdę, albo nie daj po sobie poznać, że coś cię gryzie.
Oparłam czoło o jego ramię. Nie wiedziałam, czy potrafię. Zdawało mi się, że wymagania, które Kanda stawia wobec mnie, są zbyt wysokie. Czułam łzy w kącikach oczu, trudno było je opanować.
– Poczułam satysfakcję, gdy go tam zobaczyłam, ale gdy na mnie spojrzał z tą rozpaczą, gdy wyciągnął do mnie rękę, wystraszyłam się. To wciąż jest zbyt świeże, boli. Nie wiesz nawet, jak bardzo.
Milczał, słuchając albo i nie, ale najważniejsze, że mogłam w końcu sprecyzować własne myśli i się ich pozbyć.
– Kanda, mam sobie iść? – zapytałam po chwili.
– Jeśli chcesz. – Usłyszałam szept.
Spojrzałam na niego. W jego oczach dojrzałam niepokojący mnie błysk, nie pierwszy zresztą raz. Do tej pory nie potrafiłam go rozgryźć i nie wiem, czy chciałam. Moją uwagę przykuł kwiat lotosu zamknięty w klepsydrze. Przypomniały mi się kwiaty, które zniszczyłam po naszej ostatniej kłótni. Oboje chyba straciliśmy wtedy panowanie nad sobą i taki był efekt. Poczułam wstyd, przecież kwiaty nie były niczemu winne, a ja do tej pory nie okazałam skruchy za swój czyn.
– Przepraszam – powiedziałam cicho.
– Za co znowu?
– Za wtedy, za lotosy. Nie powinnam ich niszczyć.
– Nieważne. Było, minęło. Powinnaś się wyspać, żebyś mogła spokojnie porozmawiać z Kierownikiem.
– Nie chcę spać.
– Jesteś marudna, Noah. Zadręczaniem się nic nie wskórasz, tylko poczujesz się gorzej. Spencer to skończony rozdział. Powinnaś zapomnieć o nim i o tym, co się wydarzyło.
Pytanie, czy potrafiłam. To żyło gdzieś we mnie jak wszystkie inne rany. Miałam już tego dość, ale gubiłam się we wspomnieniach. Odrzucenie ich było trudne.
Dłoń Kandy wsunęła się w moje włosy, zwracając na niego uwagę. Zanim zdążyłam zaprotestować, pocałował mnie delikatnie, ale stanowczo. Nie ruszyłam się z miejsca, pozwalając mu na więcej, poczułam jego język na podniebieniu. Badał nim wnętrze moich ust. Gdy zakończył pocałunek, usłyszałam:
– Jak lalka.
Spojrzałam mu w oczy, nie rozumiejąc, o co chodzi. Pchnął mnie na drzwi, wpijając dłonie w moje ramiona.
– Puść – syknęłam.
– Wynoś się.
To było jeszcze większym zaskoczeniem. Jeszcze przed chwilą jego zamiary były niejasne, a teraz odwrócił się i podszedł do okna. Nie rozumiałam. Dawał sprzeczne sygnały. Pytanie, czy świadomie?
– Nie wyjaśnisz mi tego? – zapytałam.
– Jeszcze tu jesteś? – warknął. – Mam powtórzyć?
– Dziwnie się zachowujesz.
– Wynoś się chyba, że mam ci to inaczej wytłumaczyć.
Wyszłam bez słowa i wróciłam do siebie. W ubraniu rzuciłam się na łóżko, zamknęłam oczy, ale nie zasnęłam. Wbrew pozorom nie czułam się śpiąca. Bardziej intrygowało mnie zachowanie Kandy. Nie wyrzucił mnie, może nawet próbował uspokoić, a potem ten pocałunek. Czyżby nie spodobało mu się, że nie zareagowałam? Pierwszy raz nie wiedziałam, jak się zachować. To był przecież Kanda – gdybym próbowała go powstrzymać, mógłby zacząć przeć dalej, a odpowiedź dawałaby mu przyzwolenie na więcej, choć moja bierność mogła przynieść ten sam efekt. Nie wiem, czego ode mnie oczekiwał. Przez chwilę wydawało się, że pójdzie dalej i nagle kazał mi wyjść. Tak jakby nie był pewny własnego postępowania.
W co pogrywa Kanda? Jak spod perfekcyjnej maski wydobyć prawdę? A może to wszystko mi się wydawało? W końcu przez ostatnie trzy dni przespałam ledwo trzy godziny i mój organizm może szwankować.
Myśli w końcu mnie uśpiły, sny miałam dość sprzeczne, ale spokojne. Było w nich to, czego brakowało mi na co dzień. Obudziłam się nagle. Nie opuszczało mnie odczucie czyjegoś ciepła na ustach tak, jakby ktoś mnie przed chwilą pocałował. To było niemożliwe jako, że przyłapałabym delikwenta. Nikt nie porusza się tak szybko, a to wrażenie z pewnością nie zostało mi po pocałunku z Kandą parę godzin temu.
Według zegarka był czas kolacji, poczułam głód, ale najpierw wzięłam długi prysznic. Moje rozterki zbladły. Postanowiłam porzucić ten temat raz na zawsze. W końcu umarli nie mogą zrobić mi krzywdy, a jakoś nie mam zamiaru go przywoływać w żaden możliwy sposób.
Ciepła woda zmyła resztki snu, rozluźniła ostatnie spięcie mięśni i ukoiła zmysły. Byłam gotowa na zmierzenie się ze światem. Ubrałam się, mokre włosy lekko rozczesałam i poszłam na dół. Kanda nie pojawił się jeszcze, może spał, może trenował. Licho go wie, a mnie to niespecjalnie interesuje. Nasi zmiennicy jeszcze nie wrócili. Mam nadzieję, że dadzą sobie radę, w końcu w Wismarze było niebezpiecznie. Jako, że pozostali egzorcyści także nie wrócili, kolację zjadłam samotnie. Nie bardzo się tym interesowałam, grunt, że miałam spokój. Dopadło mnie jednak nieuniknione starcie z Komuim, gdy wracałam do siebie. Uciec mu nie mogłam. Byłoby to zbyt podejrzane, więc grzecznie poszłam za nim do gabinetu.
– Usiądź.
Kierownik miał zły humor jak zwykle po starciu z Leverrierem na mój temat. Czekała nas poważna rozmowa, której prowadzić nie zamierzałam, a czas przebywania w tym bałaganie chciałam ograniczyć do niezbędnego minimum. Właśnie dlatego wykonałam polecenie.
– Gdybym wiedział wcześniej, o co chodzi, wyperswadowałbym to Leverrierowi. Chcę jednak znać prawdę. To zachowanie dalece odbiegało od twojego stylu. O co chodzi?
– O nic. Byłam zmęczona po misji, zdezorientowana nagłym pojawieniem się Szatana, przekonana o najgorszym i zaskoczona całą sytuacją.
– Vivian, znam cię. Nigdy tak nie reagujesz. Przez moment wyglądałaś na przerażoną. Ta cała sprawa ze Spencerem jest dziwna. Wyjaśnij.
– Nie ma nic do wyjaśniania.
– A jego słowa?
– Może bredził. Kto wie? Nie mam pojęcia, o co mu chodziło. I nie ma żadnej sprawy ze Spencerem.
– Vivian, Leverrier o mały włos nie poddał cię pod sąd. Udało mi się to mu wyperswadować, ale mam prawo wiedzieć, czy dobrze zrobiłem. Nie wiem, co zaszło pomiędzy tobą a Spencerem, a chciałbym.
– To było dawno. Nie musisz się tym martwić. Poza tym Spencer nie żyje, więc nie ma to już znaczenia. Mogę iść? Czuję się trochę śpiąca.
– I tak nic mi nie powiesz, więc idź. Postaraj się tylko nie rozrabiać przez jakiś czas. Wolę, żebyś nie dawała Leverrierowi powodów do nieufności.
– Jemu wystarcza fakt, że wciąż chadzam po tej ziemi.
Wstałam z fotela i wyszłam. Prawdę mówiąc, nie byłam śpiąca, chciałam po prostu uciąć dyskusję. Wróciłam do siebie, żeby nie było, że kłamię. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i pozwoliłam myślom płynąć w nieokreślonym kierunku. Czasem łapałam się na konkretach, ale nie były one nieprzyjemne. W moim sercu zapanował dziwny spokój. Lżej mi się oddychało i świat wokół wydawał się ładniejszy. Iluzja? Nie, ulga po śmierci oprawcy, który wzbudzał we mnie strach. Stłamsiłam w sobie poczucie, że powinnam chociaż spróbować mu pomóc. Dostał na co zasłużył, przynamniej jednego skurwiela mniej. Nie żałuję jego śmierci. Ten rozdział jest już skończony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top