Rozdział 69.

„You say that it's not your fault

And swear that I am mistaken

You said it's not what it seems

No remorse for the trust you're breaking"


Po kilku dniach doszłam do siebie i mogłam spokojnie wrócić do swoich zadań. Generałowie nadal się nie pokazali, przez co zaczęłam na nich kląć w myślach. Starałam się o tym wszystkim po prostu nie myśleć, ale to tak jakbym miała obejść się bez powietrza. Musiałam to wiedzieć, bo zwariuję. Chodzi o moje życie, o byt i wolność. Tylko od generałów mogę się tego dowiedzieć, bo to może tłumaczyć także to, co się ze mną dzieje.

Na razie musiałam czekać. Przed wszystkimi udawałam, że wszystko w porządku, a ja czuję się znakomicie. W końcu kłamstwo mam we krwi, choć bardzo mnie to męczy. Mam dość tajemnic i kręcenia, to nie jest miłe, gdy nie wie się, na czym się stoi i jeszcze trzeba udawać, że nic się nie dzieje. Może po prostu za bardzo się przejmuję tym wszystkim, może przesadzam. Nie wiem, ale chcę wiedzieć, co mnie czeka. Byłabym spokojniejsza.

Zeszłam na śniadanie pochłonięta przez myśli, od których nie mogłam się uwolnić. W drzwiach jednak udało mi się ukryć wszystkie wątpliwości pod zwyczajową maską codzienności. Normalny poranek: gadka-szmatka z Jerrym, zajęcie się posiłkiem i obserwacja schodzących się na śniadanie egzorcystów.

– Vivian – zagaił Lavi – a co z tym innocence, po które pojechaliście ostatnim razem z Yuu?

– Nie nazywaj mnie „Yuu" – mruknął Kanda.

– Road je zniszczyła – odparłam sucho.

Poczułam irytację. Rudzielec musiał zacząć akurat ten temat, który mi najmniej odpowiadał, bo wiązał się z najpoważniejszą chyba kłótnią pomiędzy mną a Kandą. Nie, żebym się przejmowała samym faktem, ale człowiek czasem ma już dość słuchania, że jest przyczyną wszystkich problemów wokół. Ciągłe przypominanie o tym jest wkurzające, ale fakt faktem to ulubione zajęcie Kandy – uprzykrzanie mi życia. Żeby jeszcze miał dobry powód, ale nie, przecież nic mu nie zrobiłam, ale zostałam dla zasady zrównana do wroga publicznego numer jeden. Jakbym mało miała na głowie.

– W końcu musiał przyjść taki czas, że zawalimy – odparłam.

– My? – odezwał się gniewnie Kanda. – Ty, Noah, ty.

– Tak, jasne – warknęłam. – Zapomniałam, że Pan Doskonały nie popełnia błędów.

– W przeciwieństwie do ciebie to na pewno – mruknął.

Wstałam gwałtownie, czując wściekłość. Nikt nie będzie zwalał na mnie winy, skoro ta leży po obu stronach.

– Przypominam ci, że to nie w moim umyśle ta mała suka zastawiła pułapkę – warknęłam.

– Trzeba było szybciej powiedzieć, że ona tam jest – odpowiedział, patrząc na mnie z nienawiścią.

– Miałam się drzeć na całą ulicę? Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Powiedz po prostu, że liczyłaś na moją śmierć.

– Wolałabym sama cię wykończyć.

– Spróbuj.

Jego wyzywający ton zwolnił wszystkie moje hamulce i zaatakowałam z furią. Wszystko, co leżało w pobliżu na stole, zleciało na podłogę, roztrzaskując się. Nie zważałam na to. Kanda zatrzymał mój atak, co tylko bardziej mnie rozjuszyło. Zignorowałam pieczenie przekleństwa, które ostrzegało przed kolejnym mordem. Wymienialiśmy się brutalnymi ciosami, chcąc zranić przeciwnika, sprawić mu ból. Nie przejmowaliśmy się okrzykami, które miały nas powstrzymać. Wszyscy odsuwali się, gdy byliśmy coraz bliżej nich, nikt nie chciał oberwać, nie próbowali też nas powstrzymać. W ciosy przelałam całą frustrację, bezsilność i wściekłość. Chciałam, żeby wreszcie przestał mnie o wszystko oskarżać. Pieprzony dupek, który ma pilnować, żebym nie zrobiła czegoś, co nie spodoba się Zakonowi. Jestem dla niego tylko kłopotliwym zadaniem, które mu za bardzo przeszkadza. Zamiast przekonać Komuiego do zmiany, robi wszystko, żebym nienawidziła go bardziej, prowadzi te swoje cholerne gierki i wytrąca mnie z równowagi.

Ostry dźwięk tym razem powstrzymał tylko Kandę, zignorowałam ból i rzuciłam się na zasłaniającego uszy Japończyka. Wylądował na ścianie ze sztyletem na gardle. Marie skupił się już tylko na mnie, coraz trudniej było mi to zignorować.

– Puść go – powiedział najspokojniej na świecie.

– To przestań – warknęłam.

Moja dłoń drżała, ciało próbowało zbuntować się przeciw mojemu oporowi i się poddać. Nie zamierzałam tego robić, Kanda musi odszczekać swoje słowa, chcę, żeby choć przez chwilę poczuł, jak to jest być na czyjejś łasce.

– Jak go puścisz.

Nie będę negocjować o marne życie Japończyka, choć byłam pewna, że za chwilę pękną mi bębenki w uszach. Kolejne chwile mijały na cichym pojedynku pomiędzy mną a Mariem. Przycisnęłam sztylet do gardła ofiary, jakby stawiając swoje warunki. To nie dało oczekiwanego skutku. Już nie mogłam, ten dźwięk mnie dobijał. Uświadomiłam sobie, że wstrzymałam oddech przez działanie obcego innocence. Oderwałam się od Kandy, sztylet upadł z trzaskiem na ziemię, a dźwięk zniknął. Oparłam się dłońmi o najbliższy stół i ciężko oddychałam. Przekleństwo dawało mi w kość z podwójną siłą. Poczułam stal na gardle, ale ani drgnęłam.

– Jesteś kretynką, Noah. Nie jesteś w stanie nawet mnie zabić, choć byłaś tak blisko. – Usłyszałam zimny szept.

– Więc mi pokaż, jak się zabija bezbronną ofiarę, będącą na twojej łasce. Nie żałuj sobie – odparłam spokojnie. – Zabij mnie. Oszczędzisz sobie kłopotów.

Mugen został odsunięty od mojego gardła. Powoli się podniosłam i odwróciłam. Staliśmy otoczeni przez egzorcystów – główny powód przerwania pojedynku. Na szyi Japończyka zobaczyłam cienką, czerwoną kreskę. Czyli jednak go drasnęłam. Sięgnęłam po sztylet, schowałam go i wyszłam bez słowa. Przekleństwo pulsowało moim gniewem. Wróciłam do siebie, otworzyłam okno, wcześniej skręcając grzejnik. Chłodne powietrze sprawiło, że szybciej się uspokoiłam. Przeklinałam się za zbyt gwałtowną reakcję i niepohamowanie wściekłości, ale nie wytrzymam już z Kandą. Robi wszystko, żeby mnie pogrążyć i coraz bardziej mu się to udaje. Wredny sukinsyn, któremu się wydaje, że wszystko mu wolno. Mam go dość, nie mogę na niego patrzeć bez odrazy, jego obecność obok wytrąca mnie z równowagi.

Usiadłam pod oknem, opierając się o ścianę. Wdychałam zimne powietrze, powoli przestając myśleć o czymkolwiek. Chciałam się uspokoić, zapomnieć choć na chwilę o kłopotach i przestać czuć się najgorszą na świecie.

Pukanie przerwało wszystko. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich Lenalee. Objęła się ramionami, gdy owiało ją powietrze z pokoju.

– Nie zimno ci? – zapytała.

– Nie czuję zimna – odparłam sucho.

– Lepiej zamknij okno, bo się przeziębisz.

– Przyszłaś mnie dręczyć czy chcesz coś konkretnego? – warknęłam, czując, że przelewam wściekłość na dziewczynę.

– Komui kazał cię zawołać. Masz misję.

Podniosłam się i wyszłam z Lenalee, przekornie zostawiając okno otwarte. Powolnym krokiem dotarłam do gabinetu Komuiego, który odstraszał zwyczajowym bałaganem. Aż czasem wierzyć się nie chciało, że można tu pracować. Na sofie siedział Kanda, czego mogłam się spodziewać. Ten kretyn zawsze ze mną jeździł, żeby mnie pilnować. Obok niego zauważyłam Abbę, ale nie zwracałam na nią uwagi.

– Nigdzie z nim nie jadę – powiedziałam dobitnie.

– A niby dlaczego? – zapytał Komui. – Z powodu jednej nieudanej misji?

– A czy ty wiesz, jak on mnie traktuje? Wciąż zwala odpowiedzialność na mnie, jakbym to ja ciągle była przyczyną wszystkich problemów – wywarczałam.

– Chyba zapominasz, kim jesteś – wtrącił Kanda.

– Przestańcie – powiedział Komui.

– Nie, dlaczego? Niech powie, co go gryzie i miejmy to raz na zawsze za sobą – sprzeciwiłam się. – Przecież wiem, czym dla niego jestem. Tylko głupim zadaniem, z którym sobie nie radzi, bo ma nogi i niewyparzony język. Nie wiem, dlaczego wciąż każesz mu ze mną jeździć. Równie dobrze może to zrobić jakiś inny egzorcysta albo pies Leverriera. A może po prostu zamknijcie mnie i będzie spokój.

Ledwo nad sobą panowałam. Chciałam skończyć to wszystko, odpędzić raz na zawsze całą niepewność i bezsilność, które towarzyszą mi dwadzieścia cztery godziny na dobę. To mnie wykańczało, ale nie zamierzałam się poddać. To nie w moim stylu.

– Vivian, uspokój się, proszę – odparł spokojnie Komui.

– Jak mam być spokojna, kiedy wszystko jest moją winą? Co? Jak ty to sobie wyobrażasz? Nigdzie z nim nie jadę. Wyślij kogoś innego.

Odwróciłam się do drzwi, chcąc opuścić pomieszczenie. Czułam, że obecność Kandy mnie przytłacza, jakby brakowało mi powietrza. Zatrzymałam się z ręką na klamce, gdy usłyszałam:

– Vivian, proszę cię, usiądź. Należą ci się wyjaśnienia.

Spojrzałam na Komuiego, zastanawiając się, czy rzeczywiście powie prawdę, czy zacznie kłamać, żeby mnie uspokoić i wysłać na misję z tym gnojkiem. Oparty o biurko patrzył na mnie wyczekująco. Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić i zawróciłam. Po chwili klapnęłam na fotel, wcześniej zrzucając z niego stos papierów, z czego Komui nie był zadowolony, sądząc po jego minie.

– Dobrze, więc słucham – mruknęłam, zakładając nogę na nogę.

– Jedynym powodem, dla którego Kanda jeździ z tobą na wszystkie misje, to twoje bezpieczeństwo. – Nie wyczułam kłamstwa. – Ufam mu w pełni. Wiem, jaki jest i że trudno z nim czasem wytrzymać, ale nie muszę się martwić, że nie wrócisz z którejś z misji.

– To mnie nie przekonuje – odpowiedziałam. – I nie uzasadnia, dlaczego wszystko zawsze jest moją winą. Mam dosyć takiego traktowania. Ludzie, jak myślą, że jestem Noah, to automatycznie nic nie czuję i można mną pomiatać. Słuchanie tego w kółko jest uciążliwe.

– Rozumiem...

– Nie, nie rozumiesz, Komui. – Przerwałam mu. – Nie rozumiesz, bo tobie nikt nie siedzi nad głową i się nie drze, że przez ciebie zostało zawalone zadanie.

– Bo zostało – mruknął Kanda.

Podniosłam się gwałtownie, ale drogę do Japończyka zagrodził Kierownik.

– Przestańcie się wzajemnie oskarżać – powiedział.

– Jedyną osobą, która zrzuca odpowiedzialność za błędy, jest Pan Doskonały – warknęłam z furią.

– Vivian, proszę cię, uspokój się.

– Nie uspokoję się! – krzyknęłam. – Nie zaprzeczam, popełniłam błąd, ale nie byłam pewna swojego osądu! Przeprosiłam, ale nie, cała reszta przecież też jest moją winą! Nawet to, że Road stworzyła iluzję z jego umysłu!

Teraz i Kanda wstał, sięgając po Mugen. Zaczęło się robić niebezpiecznie, ale poza wrogim spojrzeniem Japończyka nie dostrzegałam reszty świata. Trwał morderczy pojedynek na spojrzenia, nie zamierzałam przegrać.

– Zachowujecie się jak para rozpuszczonych dzieciaków – powiedział Komui. – Uspokójcie się, proszę.

To jednak nie skutkowało. Pojedynkowaliśmy się dalej z równą zawziętością. Miałam ochotę wydrapać mu te czarne ślepia, sprawić, że nie będzie mógł polegać na żadnych zmysłach i poczuł się zagubiony w tym wszystkim. Chciałam, żeby cierpiał tak bardzo, jak ja cierpię przy każdym kolejnym oddechu. Niech wie, jak to jest, gdy świat odwraca się od ciebie i jeszcze dodatkowo kopie po żebrach, gdy człowiek leży zszargany i poraniony. Sama nie wiem, kiedy otworzyły mi się usta i zaczęłam wrzeszczeć na Kandę. On nie był mi dłużny, wskutek czego obsypywaliśmy się wzajemnie zarzutami. Jedno krzyczało przez drugiego, więc już po chwili nie słyszałam własnych słów.

Kątem oka zobaczyłam, jak otwierają się drzwi i staje w nich Tiedoll. Przerwaliśmy awanturę, patrząc na niego jak na intruza. Abba pobiegła się przywitać.

– Co tu się dzieje? – zapytał generał. – Słychać was na dole.

– Nieudana misja sprawiła, że obrzucają się pretensjami – wyjaśnił Komui. – Nie mogę ich wysłać na kolejną.

Mistrz uśmiechnął się lekko, obserwując nas, i zapytał:

– Yuu, Vivian, czy tak postępują profesjonaliści?

– Jak mam wciąż słuchać jego narzekań, to nie chcę być profesjonalistą – warknęłam.

– Wiwianna – zwrócił mi uwagę Komui.

W końcu nie powinnam pyskować do swojego generała. Spojrzałam na Kierownika z mordem w oczach, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.

– Nigdzie z nim nie jadę – dodałam.

– Vivian, chodź, musimy porozmawiać – powiedział Tiedoll. – A tej dwójce wyjaśnij, Komui, na czym polega zadanie.

– Przecież nie wyślę tylko Kandy i Abby – odparł Kierownik.

– Ja nigdzie nie jadę – powtórzyłam z naciskiem.

– Komui, zrób to, o co cię proszę. Vivian, chodź.

Nie mając zbyt wielkiego wyboru, wyszłam z gabinetu ze generałem i poszłam za nim na górę. Przynajmniej będę mogła zapytać go o szkatułę. Musi mi powiedzieć. Po prostu musi.

Wpuścił mnie do saloniku i wskazał jeden z foteli.

– Usiądź, proszę.

Wykonałam polecenie, wciąż czując wściekłość na Kandę. Do tego dochodziła frustracja i nieufność w stosunku do przełożonych. Nie wiedziałam już, co robić.

– Vivian, co się dzieje? Rozmawiałem z Kronikarzem. Mówił, że szukałaś nas ostatnio i byłaś niespokojna.

– Noah próbowali mnie otruć. Wiem, że to ma związek ze szkatułą, ale tego nie rozumiem. Zawaliliśmy misję, Kanda powtarza, że to tylko i wyłącznie moja wina. Mam go dość. Dlaczego on musi ze mną jeździć? Ja już nic nie rozumiem. Dlaczego nic mi nie mówicie? Dlaczego mi nie ufacie?

Miałam ochotę się rozpłakać. Myślałam, że kiedy wyrzucę to z siebie, poczuję się lepiej, ale było tylko gorzej. Tak zagubiona jeszcze nigdy w życiu nie byłam i nie potrafiłam nad tym zapanować. Oparłam łokcie na kolanach i schowałam twarz w dłoniach. Poczułam obecność generała tuż przede mną, więc na niego spojrzałam. Kucał naprzeciw mnie ze zmartwioną miną.

– Co ja mam robić? – szepnęłam z rozpaczą.

– Nie poddawać się – odpowiedział.

– Nie mam już siły. Generale, co jest w szkatule? Nie okłamuj mnie, proszę.

– Nie mogę ci powiedzieć, Vivian. To byłoby zbyt niebezpieczne dla ciebie.

– Generale – naciskałam. – To przez tę cholerną szkatułę zostałam otruta. Mało nie zginęłam. Błagam, generale.

– Nie mogę. Przykro mi, Vivian. Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze.

– Jak mam się bronić przed nieznanym? Dlaczego to wszystko odbija się na mnie? Za co wszyscy tak bardzo mnie nienawidzą? Dlaczego jestem skazana na Kandę, którego nie cierpię i muszę słuchać tego, co o mnie mówi?

Tiedoll pogłaskał mnie po włosach, jakbym była dzieckiem. Nie miało to dla mnie znaczenia. Nie miałam żadnych odpowiedzi, kompletnie nic.

– Posłuchaj mnie, Vivian. Wiem, że ci z tym ciężko, ale musisz się z tym zmierzyć. Robimy, co możemy, żeby ułatwić ci zadanie i cię chronić. Milenijny nie wie, co wiemy o Kluczu i boi się tego, że nasza wiedza nie pozwoli mu cię zwerbować. Zrobi wszystko, żeby cię zabić albo spowodować, że Zakon będzie chciał twojej śmierci. Staramy się do tego nie dopuścić.

– A jeśli nie jestem Kluczem? – zapytałam.

– Wciąż jesteś przydatna Milenijnemu. Znasz strukturę Zakonu, nasze położenie, słabe punkty. Twoje życie ma wartość, którą można spożytkować. Ufasz nam?

– Gubię się w domniemaniach, a wszyscy dorzucają jeszcze swoje problemy, jakbym nie miała uczuć.

– To twoi przyjaciele i sprzymierzeńcy. Pamiętaj o tym.

– Nie. – Wstałam i podeszłam do okna. – Wielu chętnie zobaczyłoby moją śmierć: Centrala, poszukiwacze, Kanda.

To ostatnie bolało najbardziej. Był najbliższej mnie i najbardziej ranił, choć myślałam, że jest moim sprzymierzeńcem. Jestem głupia, że mu zaufałam. Nie powinnam. Oparłam czoło o zimną szybę, szukając ukojenia i starając się powstrzymać łzy.

– Oni wszyscy nie potrafią zaakceptować, że jesteś córką Czternastego. Wybacz im, bo Noah nam wszystkim kojarzą się ze złem. Nie każdy potrafi zapomnieć o tym szczególe.

– Zwłaszcza Kanda – odparłam gorzko. – Tylko Noah to, Noah tamto. Najlepsza jestem, kiedy może mnie tłuc na sali treningowej, ale normalnie jestem tylko problemem i wrogiem, którego trzeba dławić.

– Yuu zawsze miał ciężki charakter. Życie dało mu mocno w kość, ale to nie znaczy, że jest zły.

– Nie, oczywiście. – Przerwałam mu. – Chociaż czego ja się spodziewałam? Przecież on mnie od początku nienawidził, a ja się chyba zaczęłam łudzić, że choć odrobinę mnie zrozumie. Boże, jaką jestem idiotką.

Aż chciało mi się śmiać, kiedy to do mnie wreszcie dotarło. Jak mogłam o tym zapomnieć? Przyzwyczaiłam się do niego, pozwoliłam, żeby się zbliżył, a przecież tylko dawałam mu broń do ręki. Kretynka, kompletna kretynka. Jak można być tak zaślepionym?

– Nie jesteś idiotką, Vivian. Dla Yuu to nowa sytuacja, jesteś blisko niego i on nie potrafi się w tym odnaleźć. Stąd agresja pod twoim adresem. On nie potrafi przegrywać tak samo jak ty, frustruje go to.

– Ale nie ma prawa mnie tak traktować – wtrąciłam.

– Postaraj się o tym nie myśleć tak dosadnie. On czasem mówi rzeczy, o których myśli całkiem inaczej.

– Dlaczego on musi ze mną jeździć?

– Do tej pory dobrze ci się z nim pracowało. Ufałaś mu, prawda?

– Tak, ale nie wiem, czy nadal potrafię. Kanda zachowuje się tak, że trudno go zrozumieć i to wprowadza mętlik.

Odwróciłam się i spojrzałam na Tiedolla. Nie wiedziałam, co robić, potrzebowałam rady, jak radzić sobie z tym kretynem, a generał znał go dużo lepiej i mógł mi to wytłumaczyć.

– Myślę, że Yuu chce, żebyś gubiła się w domysłach, co myśli i jaki jest naprawdę, a przez to mniej mu ufała i bardziej go nienawidziła. Przyzwyczaił się, że wszyscy są od niego oddzieleni i boi się kogoś do siebie dopuścić. Stąd jego zachowanie. Posunę się nawet do wniosku, że Yuu zaczął cię za bardzo lubić i teraz chce cię od siebie odsunąć, co nie jest łatwe, skoro wciąż ze sobą pracujecie.

Westchnęłam. Zrozumienie postępowania Kandy było dla mnie zbyt trudne, zwłaszcza teraz. Musiałam to sobie wszystko na spokojnie poukładać, ale teraz nie jestem w stanie.

– Porozmawiam z nim po waszym powrocie – powiedział Tiedoll po kilku chwilach ciszy.

– Nigdzie z nim nie jadę – zaprotestowałam.

– Vivian, proszę. Wiem, że jesteś rozgoryczona i wściekła na Yuu, ale to nie powód, żeby odmawiać udziału w misji.

– Nie chcę słyszeć, że Leverrier tylko na to czeka – rzekłam zagniewanym tonem. – Nie chcę z nim jechać.

– Vivian, proszę cię.

– Generale, nie zmuszaj mnie do przebywania z nim dzisiaj i przez całą misję. – Spojrzałam na niego błagalnie.

– Vivian, skoro Komui chce wysłać was...

– Nie. – Przerwałam. – To zadanie nie jest niebezpieczne, skoro ma jechać z nami Abba.

– Abba ma prawo uczyć się od najlepszych, a każda misja jest niebezpieczna.

– Generale, nie pozbawiaj mnie złudzeń, że nie muszę z nim jechać.

– Przykro mi, Vivian, ale musisz. Takie są rozkazy i należy je wykonać. To należy do obowiązków egzorcysty.

Straciłam wiarę w kolorową, najbliższą przyszłość, która zaczęła malować się w kolorach Kandy. Cała moja postawa wyrażała niezadowolenie. Nie miałam sił, żeby się z tym mierzyć.

– Nie będzie tak źle – pocieszył mnie Tiedoll. – Przecież jedziesz z Abbą. Ona nie pozwoli wam się pozabijać.

– Jakoś mnie to nie cieszy – mruknęłam. – Idę się pakować.

Nie wiedziałam jeszcze, dokąd jadę, ale od tego są dokumenty, które sprzątnę temu głupkowi sprzed nosa. Powłóczyłam się do swojego pokoju, z którego zrobiła się lodownia. Zamknęłam okno i odkręciłam lekko kaloryfer – gdy wrócę, będzie idealnie. Przebrałam się w mundur i spakowałam torbę podróżną. Spojrzałam w lustro, chcąc uśmiechnąć się sama do siebie, ale nie miałam na to siły, nie mówiąc o ochocie. Wyszłam więc ze skrzywioną miną, zamierzając udać się do Komuiego. Już po chwili okazało się, że nie muszę, bo o to do swojej kniei podążał sprawca mojego zszarganego nastroju. Gdy go mijałam, wyrwałam mu teczkę z dokumentami, przez co spojrzał na mnie z gniewem.

– Spotkamy się pod Arką – rzuciłam i poszłam dalej.

Zeszłam na dół i niedaleko bramy usiadłam na podłodze, zajmując się kartkowaniem dokumentów i wyławiając z nich najistotniejsze informacje: miejsce – Leeds, niebezpieczeństwo – sporo akum, innocence – nieuchwytny użytkownik, choć nie jest to potwierdzone w stu procentach. Nic ciekawego tak naprawdę, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Miałam tylko nadzieję, że Kanda nie wytrąci mnie znowu za bardzo z równowagi. To byłby już szczyt wszystkiego.

Ze schodów zbiegła Abba, wpadła na mnie i się przytuliła. Zaraz za nią pojawił się Komui.

– Jednak z nimi jedziesz – stwierdził.

– A mam inne wyjście? Żyć mi potem nie dasz, a mi wystarczy jeden uprzykrzacz życia – mruknęłam.

– Kanda wyjaśni ci...

– Czytałam dokumenty. – Weszłam mu w słowo. – To mi wystarczy.

Wtedy dojrzałam trzeciego uczestnika razem z Tiedollem, który coś mu perswadował, sądząc po niezadowolonej minie Japończyka. Nie wiem tylko co, bo usłyszałam tylko ciche „Tak jest" bruneta. Wstałam z podłogi i cierpliwie czekałam na ich podejście, modląc się przy okazji do wszystkich bogów i bóstw, żebym wytrzymała psychicznie tę misję. Kanda zrównał się z nami.

– Miałaś trochę racji. To nie była tylko twoja wina – mruknął.

– I tak wiem, że myślisz, co innego – odparłam.

– Nie denerwuj mnie, Noah – warknął.

Wzruszyłam ramionami i ruszyłam do Arki. Nie miałam zamiaru rozmawiać z nim dłużej niż to konieczne, tak będzie lepiej dla mnie. Misja czeka.

***

Tiedoll siedział w saloniku z książką na kolanach, ale wpatrzony był w okno. Myślał nad tym, co powiedziała mu Vivian. Oddalała się od nich, będąc niepewną własnego losu. Klan Noah próbował pokrzyżować plany generałów Czarnego Zakonu. Tym razem się nie udało, choć było blisko.

Do pomieszczenia bez zaproszenia wszedł Kronikarz i usiadł w fotelu naprzeciwko milczącego generała.

– Rozmawiałeś z nią? – zapytał.

– Tak. Zaczyna coś podejrzewać i przestaje nam ufać. Jak prace nad tłumaczeniem?

– Gorzej niż się spodziewałem. Zajmie mi to kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Wziąłbym do pomocy Juniora, ale zaraz by się wygadał, a to źle dla dziewczyny. Za bardzo mu na niej zależy.

– Można powiedzieć już coś konkretnego?

– Jest coraz gorzej dla Vivian. Ma być tylko narzędziem tak, jak to określa przepowiednia.

Tiedoll westchnął. Musieli coś zrobić, a w ogóle nie miał pomysłu, jak odzyskać zaufanie podopiecznej.

– Jak jej konflikt z Kandą? – zapytał Kronikarz.

– Zobaczymy po tej misji. Mam nadzieję, że ich stosunki poprawią się. Na razie nakłoniłem go do przeprosin.

– Zrobił to?

– Nie do końca, ale zawsze coś. Porozmawiam z nim, kiedy wrócą. Możliwe, że tylko on utrzyma ją przy Zakonie.

– Nie wiem, czy to coś da. Leverrier boi się jej siły.

– Ale wie, że jest nam potrzebna. Nie pozwolę, żeby Vivian stała się krzywda. To jeszcze dziecko.

– Od niej wiele zależy.

– Życie nas wszystkich – westchnął Tiedoll.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top