Rozdział 6.

„Czy w bezsilnej złości,

łykając żal, dać się powalić?

Czy się każdą chwilą bawić,

aż do końca wierząc, że

los inny mi pisany jest?"


Zostaliśmy sami, Lenalee wciąż była w szoku po tym, jak okazało się, że Anita również została zabita przez akumy. Do brzegu jednak dopłynęliśmy bez przeszkód. Dobrze było poczuć ziemię pod nogami, nawet obcą i wrogą. Przysłana nam kolejna zmodyfikowana akuma wpadła w zasadzkę innych demonów, było ich tu tak dużo, że polowały na siebie wzajemnie, nie mówiąc już o tych ludziach, którzy jeszcze się uchowali w Japonii. To nie było dobre miejsce do życia.

Chomesuke poprowadziła nas dalej na spotkanie z generałem Crossem, lecz w czasie drogi zaczęła się dziwnie zachowywać. Okazało się bowiem, że Earl wezwał wszystkie japońskie akumy do Edo, do którego sam też zawitał. Mieliśmy przechlapane.

Moja przeklęta dłoń zapiekła. Wyczułam bliskość Noah, co było jeszcze gorszą wiadomością. Lenalee nie była w stanie walczyć, mieliśmy trzech cywili, a innocence Mirandy, choć przydatne w wielu sytuacjach, nie nadawało się do takiej walki. Do tego wszyscy byliśmy wyczerpani i ranni w różnym stopniu.

Z bezpiecznej kryjówki obserwowaliśmy sytuację. Nie trudno było usłyszeć, jak Earl rozkazuje akumom znaleźć i zabić generałów. Byliśmy tu, aby temu zapobiec, ale nie spodziewałam się, że Lavi zaatakuje Kreatora. W sumie ten atak niczego nie zmienił oprócz tego, że zostaliśmy przyuważeni.

– Muszę się zgodzić z akumą – odezwałam się, gdy Lavi i Krory odpierali argumenty Chomesuke. – To głupie i samobójcze, co chcemy zrobić. Zginiemy.

Nie słuchali jednak, ale skoczyli do ataku. Cofnęli się, kiedy naprzeciw pojawił się młody, dość przystojny mężczyzna o czarnych włosach, szarej skórze i złotych oczach. Skrzywiłam się, czując przekleństwo. Tyki Mikk we własnej osobie. Morderca Allena i wielu innych egzorcystów. Mnie samą dość mocno pokiereszował swego czasu.

Lenalee spoglądała na niego w szoku i przerażeniu. Timcampy nagrał większość tego, co zdarzyło się w Chinach, więc mogliśmy to obejrzeć. Nie, żeby to było przyjemne. Na twarzy Laviego pojawiła się wściekłość.

– Ten z piękną gębą jest mój. Reszta niech się nie zbliża. Nie poczuję satysfakcji dopóki nie wypruję z niego flaków – warknął.

– Nawet nie próbuj, Lavi – powiedziałam ostrzegawczo.

- Odwal się, Vivian.

Nie miał pojęcia, na co się pisze, a był bardziej poraniony ode mnie. Nie miał szans w tym starciu, mieliśmy aż czwórkę bez innocence. To było bezsensowne, co chciał zrobić i nie zamierzałam na to pozwolić. Stanęłam pomiędzy nim a Noah, zwracając na siebie uwagę także Mikka, a to nie wróżyło dobrze.

– Chcesz zginąć? Nikomu tym nie pomożesz – warknęłam.

– O co mu chodzi, królewno? – zapytał Tyki poufałym tonem.

Lavi spojrzał na mnie ze złością i niezrozumieniem. Chyba wyczuł, że coś jest nie tak pomimo targającego nim gniewu.

– Vivian, co masz z nim wspólnego?

– Nic.

– Bardzo wiele.

– Nie odzywaj się, szmaciarzu – rzuciłam do Tykiego. – Lavi, proszę cię, przestań. To nie jest tyle warte.

– Jest.

Poczułam uderzenie. Nie spodziewałam się, że tym razem mnie uderzy. Chwilę później rudzielec mnie wyminął coraz bardziej wyprowadzony z równowagi przez zaczepki Noah, który oznajmił, że Allen żyje. Mógł to być blef, ale wystarczył, by Lavi rzucił się na niego bez zastanowienia. Nawet się nie odwrócił, gdy go zawołałam.

A to nie koniec naszych kłopotów. Cała chmara akum zamieniła się w dwa wielkie monstra. Nasze szanse z zera spadły jeszcze niżej. Może gdybyśmy nie byli ranni, ale i tak wątpiłam, czy wyjdziemy z tego cało. Skoczyłam, aktywując innocence i prostując skrzydła. Czułam, że pozostawienie Laviego przeciw Noah nie jest dobrym wyjściem, ale nie miałam wyboru. Sam tego chciał. Poza tym skoro prawdopodobnie Lenalee jest posiadaczką Serca, nie można było dopuścić do jej śmierci.

Atakowałam z wściekłością. Jednak były to jedynie zadrapania w porównaniu z naszymi obrażeniami. Igły Kronikarza i kły Krory'ego nie mogły nic zrobić, mnie samej też było ciężko znaleźć najsłabszy punkt przeciwnika. Z jedną sobie nie radziliśmy, a przecież było ich dwie.

– Kronikarzu! Spróbuj unieruchomić ją na moment.

Kiwnął mi głową. Czekałam na tę chwilę zawahania akumy, która nie zwróciła na mnie uwagi. Nie mogła się więc obronić, gdy cios przeszył ją na wskroś. Po chwili uniknęłam jednego ataku, ale drugi uderzył mną o najbliższe drzewo. Zdezorientowana leżałam przez chwilę, przymykając oczy. Byliśmy w beznadziejnej sytuacji. Wiedziałam, że przegramy, jeśli coś się nie wydarzy. Nie mogłam jednak nic nie robić. Wzniosłam się ku akumie, która pękła z hukiem. Pęd powietrza cofnął mnie o dość długi kawałek. Nie wiedziałam, co z moimi towarzyszami, nie zwracałam na nich uwagi, choć słyszałam krzyki. Zmęczenie dawało mi już w kość. Tak samo jak pewna uporczywa myśl – bliskość Kreatora i Noah. Czy muszą tu być akurat wtedy, kiedy my?

Z daleka zobaczyłam, jak Kreator tworzy powiększającą się kulę ciemnej materii, która objęła wszystko dookoła. Po chwili okazało się, że w ten sposób zniszczył całe Edo. W dymie nie widziałam pozostałych, ale dojrzałam jeszcze jednego potwora. Kreator nie dawał za wygraną. Zacisnęłam zęby i skierowałam się w stronę akumy. Słyszałam odgłosy walki, więc reszta prawdopodobnie żyje. Kątem oka zobaczyłam jasny kształt. Przemknął obok mnie z dużą szybkością, ale nie zaatakował mnie. Nie wiem co to było, ale na pewno nie akuma. Zignorowałam to i zmierzałam w stronę wroga. W oddali usłyszałam swoje imię. Zignorowałam to. Swój błąd zrozumiałam dopiero, kiedy ledwo zeszłam z linii ataku. I tak uderzyło mną o ziemię. Na szczęście nie zrobiłam sobie krzywdy. Dezaktywowałam innocence i już na własnych nogach dotarłam do serca batalii. Było już po wszystkim. W oczy rzuciły mi się dwie nowe sylwetki w mundurach Czarnego Zakonu i szarych opończach – generał Froi Tiedoll i inny egzorcysta, którego nie znałam. To oznaczało, że głupi Kanda też gdzieś tu był, bo wątpiłam, żeby dał się tak szybko wykończyć. A szkoda.

– Mistrzu.

– Vivian, dobrze cię widzieć. – Tiedoll nie ukrywał radości.

Jak zwykle wyglądał na dość niegroźnego starszego pana o burzy szarych włosów i ciemnych oczach ukrytymi za okularami. Dojrzałam też u jego boku torbę z przyborami do malowania, z którymi się nie rozstawał. Jego towarzysz miał ciemniejszą karnację, ciemne włosy zaplecione ciasno na czubku głowy i był dość postawny. Musiał być to Marie Noisy, trzeci podopieczny generała.

Obejrzałam się. Jest i Kanda. Obok niego oprócz Laviego stał białowłosy chłopak. Tylko on nie wyglądał na rannego. Lenalee była nieprzytomna, reszta ledwo trzymała się na nogach. Co prawda udało nam się nie zginąć, ale i tak ponieśliśmy straty.

– Walker, zmężniałeś. – Uśmiechnęłam się arogancko do chłopaka. – Żywotna z ciebie bestia.

– Ciebie też miło widzieć, Vivian – odpowiedział grzecznie.

Byłam pod wrażeniem. Jakimś sposobem nie dość, że nie zginął od ataku Mikka, to jeszcze odzyskał zniszczone innocence. To ciekawe, zarówno Lenalee, jak i on dokonali cudu. Pytanie, co to oznacza?

Uśmiech zniknął z mojej twarzy, gdy uświadomiłam sobie, że przecież jest tu Earl. Co robić? W mojej sytuacji to podwójnie niebezpieczne. Może zniknąć? Wykluczone. Teraz byłam egzorcystką. Jestem odpowiedzialna za misję i swoich towarzyszy. Nie wątpiłam, że moje nagłe odejście stanie się kolejnym problemem, a jakoś nie uśmiechało mi się do końca życia uciekać przed Czarnym Zakonem.

Ukryliśmy się między ocalałymi budynkami. Marie pełnił pierwszą wartę, Lenalee spała, a Kanda jak to Kanda siedział z boku. Twarz ukryłam pod kapturem i przystanęłam obok Noisy'ego. Pochłaniały mnie myśli. Bałam się. Byłam świadoma, że wiedza na mój temat, jaką posiadają Kreator i Klan Noah może być bardzo szkodliwa. Prawda. Chciałabym, żeby była tylko wymysłem, kłamstwem, ale tak nie było. Byłam skończona w oczach egzorcystów, bo nie mogłam teraz odejść. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, zostałabym w Kwaterze Głównej. Albo w ogóle nie pokazałabym się w Zakonie. Chciałam coś zmienić w swoim życiu. Dlaczego nie mogę? To takie trudne? Przez całe życie chciałam być kimś innym. Nie potrafię zaakceptować siebie.

Przez głowę przemknęła mi myśl, żeby powiedzieć egzorcystom. Lepiej, żeby dowiedzieli się ode mnie niż od wroga, który z pewnością użyje tego argumentu przeciwko mnie. Popatrzyłam na towarzyszy. Nie, to nie był dobry pomysł, nie zrozumieją i po prostu zabiją mnie jako przeszkodę w wykonaniu misji.

– Dobrze się czujesz, Vivian? – zapytał Marie.

– Tak, nie martw się.

Miałam nadzieję, że nie usłyszał w moim głosie drżącej nuty strachu. Może nie mógł dostrzec mojej twarzy i wypisanego na niej przerażenia sytuacją, ale był dobry, jeśli chodzi o dźwięki. Nic już nie powiedziałam, na nowo zatapiając się w myślach zupełnie głucha na toczącą się obok rozmowę.

Moją uwagę przyciągnęły dopiero krzyki. Obróciłam się gwałtownie, gdy jedno po drugim znikało w dziwnym, gwiaździstym przejściu. Niewiele myśląc, rzuciłam się za nimi, nim droga się zamknęła. W przeciwieństwie do reszty leżącej po chwili jedno na drugim lekko wylądowałam na bruku. W końcu wstali. Lenalee, Allen, Lavi, Kanda, Krory i jeden z marynarzy, Chaoji, jeśli się nie mylę. Rozglądali się ciekawie. Dookoła stało białe miasto niczym wyjęte ze śródziemnomorskiego obrazka.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał Krory.

– To mityczna Arka Noah – odpowiedziałam nieco zaskoczona.

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę miała szansę w niej zagościć. To tylko wzmogło mój niepokój, bo przecież łatwo mogliśmy się tu natknąć na Earla i członków Klanu Noah, a z tymi nie damy sobie rady.

– A ty skąd wiesz? – zapytał Allen.

– Po prostu wiem. Nieważne skąd. Ważne, żebyśmy stąd znikli.

– Niby jak?

– Musimy znaleźć wyjście. Nie wiem, dlaczego nas tu ściągnęli, ale tu wszyscy możemy zginąć.

Podejrzewałam, o co chodzi. Zresztą nietrudno było się domyśleć, skoro jeszcze w Edo innocence Lenalee znów przybrało postać wielkiego kryształu, zwracając uwagę Earla. Mieliśmy przerąbane.

– O czym ty mówisz?

Westchnęłam ciężko. Co prawda Walker przeszedł przez nią, żeby do nas dołączyć, ale nie miał pojęcia, co to tak naprawdę jest.

– Arka to niebezpieczne narzędzie w rękach Kreatora i klanu Noah. Im szybciej stąd znikniemy, tym lepiej.

– Wiesz, jak stąd wyjść?

– Nie mam pojęcia, Allen. Może dwa razy śniłam o Arce i to o pokojach, nie ulicach.

– Śniłaś o Arce?

Pytanie Laviego uświadomiło mi, co przed chwilą powiedziałam. Zasłoniłam dłonią usta. Byłam nieostrożna przez to wszystko. Głupia, bez tego sytuacja jest ciężka.

– No mów – warknął Kanda, chwytając za miecz.

– Nawet się do mnie nie zbliżaj, durny Kando. Może cię nie zabiję, ale odetnę ci te długie łapy.

Powietrze między nami było wręcz naelektryzowane. Patrzyłam mu w oczy. Jak zwykle się nie ugiął.

– Przestańcie. Musimy stąd zniknąć. Mniejsza o to, skąd Vivian wie tyle o Arce.

– Zamknij się, głupi króliku.

– Stąd nie ma wyjścia.

Oprócz nas w Arce była jeszcze gadająca parasolka, która miała za zadanie porwać Lenalee. Od niej dowiedzieliśmy się, że dane z Arki są przenoszone, a ta zostanie zniszczona w ciągu trzech kolejnych godzin. Już musieliśmy zacząć uciekać przed rozpadającymi się budynkami.

Poczułam dreszcz strachu na plecach. Odwróciłam się na dźwięk głosu:

– Jest jedno wyjście.

Niespodziewanie za nami pojawił się mężczyzna w okularach. Wyglądał dość niepozornie, ale cuchnął żądzą mordu. Nie tylko ja to zauważyłam.

– Pamiętam cię z pociągu – powiedział Allen.

– Powinieneś, kłamliwy chłopczyku. Powiedz, dlaczego jeszcze żyjesz?

Jasność cery ustąpiła szarości. Rząd krzyżyków na czole. Zagryzłam wargę. Przed nami stał nie kto inny jak Tyki Mikk.

– Stąd nie ma wyjścia. Arka postawiona jest między wymiarami. Nie wyjdziecie stąd. Razem z Road możemy stworzyć wyjście. Jeśli do niego dotrzecie, wyjdziecie cali.

– Gierki Noah – syknęłam cicho.

Mimo to zwróciłam na siebie jego uwagę. Klucz, którym bawił się do tej pory, rzucił w moją stronę. Jednak złapał go Kanda.

– Nie lubisz tego, królewno? – zadrwił.

– Zamknij się.

– Dlaczego? Przed przyjaciółmi nie ma się tajemnic. W końcu im ufasz.

– To nie twoja sprawa.

– Być może. Milenijny wolałby, żebyś przestała się bawić. Drażnią go twoje gierki.

– Odwal się.

Zrobiło mi się gorąco. Czułam wzrok Kandy na sobie, zresztą wszyscy mnie obserwowali. Pomyślałam o ratunku. Tylko skąd? Nie miałam żadnych sprzymierzeńców.

– Ten klucz otwiera jeszcze 3 drzwi. Wyjście postawię w najwyższym punkcie Arki. Pośpieszcie się, jeśli chcecie żyć.

– Noah są nieśmiertelni. Czy to nie oszustwo? – zapytał Allen.

– To wy jesteście słabi. A ty, królewno, pomyśl, czy twoje wybory nie są błędne.

Odszedł, pogwizdując. Żadne z nas nie ruszyło za nim, zresztą chwilę później musieliśmy uciekać przed walącymi się budynkami. Dopiero po paru minutach mogliśmy odetchnąć.

Wszyscy patrzyli na mnie. Kanda nawet z wrogością inną niż zwykle. Przełknęłam nerwowo ślinę, chodź gardło miałam suche jak Sahara.

– O czym on mówił? – zapytał Lavi.

– O niczym ważnym. – Starałam się mówić naturalnie, mimo że słyszałam drżenie własnego głosu.

– To, że masz przed nami tajemnice, wiedzą wszyscy. Ale tajemnice znane przez Noah? To trochę dziwne.

– Tu chodzi o przeszłość. Nic ważnego.

– Mimo wszystko rozdrażniło cię to. Bardzo.

– Lavi, daj spokój. Nienawidzę swojej przeszłości. To wszystko.

– Kiedy to się skończy, opowiesz?

– Może. Zaufajcie mi ten jeden jedyny raz. Chodźmy, czas ucieka. – Lavi stał nieprzekonany. – Wiem, co robię.

– O tym się dopiero przekonamy.

Ton Kandy był bardziej złowrogi niż zwykle. Stłumiłam dreszcz. Bałam się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top