Rozdział 55.
„Wyostrzam wzrok kiedy przyjść ma sen, jak dziki zwierz jestem czujna.
Napiętą struną me ciało jest w obawie, że ciebie spotka."
Spencer kręcił się po Kwaterze Głównej już trzeci dzień. Nie mogłam tego znieść. Paranoja. W każdym ciemnym kącie go widziałam, nawet jeśli go tam nie było. Chodziłam rozdrażniona, modliłam się o misję. Jak na złość nie byłam potrzebna światu. Starałam się unikać samotności, zaczęłam zamykać na noc drzwi na klucz. Strach ogarniał mnie nawet, gdy nie widziałam Spencera, a nawet gorzej. Sama świadomość jego obecności działała na mnie paraliżująco, każdy obcy dźwięk sprawiał, że drżałam. Mimo to zachowywałam się normalnie: uśmiechałam się, śmiałam, wygłupiałam, denerwowałam Kandę. Starałam się zachować pozory normalności. Nie chciałam, żeby ktoś się dowiedział. Oprócz mnie prawdę znali tylko Japończyk i Link. Żaden jednak nie zamierzał mówić. Dziękowałam niebiosom za to. Nie potrzeba mi problemów. Poza tym kto by mi uwierzył?
Z pokoju wyszłam, gdy usłyszałam schodzących Allena, Linka i Laviego. Egzorcyści rozmawiali tak głośno, że nie trzeba było nasłuchiwać. Uśmiechnęłam się do nich na powitanie.
– A ty jeszcze promienniejsza – powiedział Lavi.
– Przestań, bo Allen będzie zazdrosny. – Zachichotałam.
Oczywiście białowłosy nie był mi dłużny. Zaczęliśmy dyskutować. Jak zwykle kontrolowałam sytuację, a rudzielec miał zabawę. W drzwiach stołówki pocałowałam Allena w policzek, żeby się nie gniewał. Przecież to tylko żarty.
W dobrych humorach usiedliśmy do stołu, gdzie jedli już Kanda i Lenalee. Swobodną rozmowę przerwało wejście Spencera. Zamilkłam. Gdy na niego spojrzałam, uśmiechnął się znacząco. Automatycznie spuściłam spojrzenie na talerz. Atmosfera zgęstniała. Wszyscy wiedzieli, że go nie znoszę. Link także odnosił się do niego z jawną wrogością. Większość myślała, że chodzi o miejsce przy boku Leverriera. Do sprawy z Arką Link był prawą ręką Głównego Inspektora, teraz wylądował tutaj, a jego miejsce zajął Spencer. Tak naprawdę chodziło o mnie. Linkowi nie spodobało się to, co tamten zrobił. Żaden jednak nie wyjaśnił tego – Spencerowi zależało na dyskrecji, Linka obowiązywała obietnica milczenia.
Wtedy do stołówki wpadła Abba w rozpuszczonych włosach. Musiała schodzić w biegu. Zaklepała sobie miejsce w kolejce i przybiegła do nas. Mocno się we mnie wtuliła.
– A ty co tu robisz z rozwianym włosem? – zapytałam, ignorując intruza.
– Zaspałam, a chciałam zjeść z wami – odpowiedziała, uśmiechając się do mnie.
– O której wróciłaś z misji?
– O pierwszej.
– To ja się wcale nie dziwię, że zaspałaś. Musiałaś się wyspać.
– A jak ty wróciłaś o pierwszej, to wstałaś normalnie – zarzuciła mi mała.
– A kiedy to było? – zapytałam przekornie. – Poza tym mała powinna się wysypiać.
– Dlaczego nazywasz mnie „mała"? – oburzyła się dziewczynka. – Mówisz jak Kanda.
– Bo jesteś mała, a teraz zmykaj po śniadanie. Jerry czeka.
Wróciła po chwili, żeby rozsiąść się pomiędzy mną a Lavim. Maskowałam przed nią mój beznadziejny humor. Atmosfera się poprawiła. Nikt nie chciał jej martwić.
– Obudzisz mnie następnym razem? – zapytała Abba.
– Nie – odpowiedziałam, uśmiechając się wrednie. – Przyślę Kandę, ale najpierw go rozwścieczę.
Uchwyciłam jego ostrzegające spojrzenie. Lubiłam go drażnić. To było jakieś odciąganie uwagi od obecności Spencera. Egzorcyści tego nie pochwalali, ale nie potrafili powstrzymać.
– A ja go nie wpuszczę. – Dziewczynka zaczęła się ze mną droczyć.
– Znając go, sam się wpuści i narobi ci wrzasków.
– Noah, pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
– Wiem, wiem. Mamy zejść z ciebie. – Posłałam mu cwaniackie spojrzenie.
Złożył naczynia i poszedł. Trening nie mógł czekać. Reszta powoli też się zbierała. Abba błyskawicznie skończyła naleśniki i wszyscy rozeszliśmy się do swoich zajęć. Dzień był spokojny i nawet słoneczny. Zaliczyłam spacer z dziewczynką i Lavim, a potem zaszyłam się w bibliotece. Rudzielec czegoś zawzięcie szukał, do pomocy zaangażował Allena i nawet Kandę. Chociaż ten ostatni był tu chyba z innego powodu. Ostatnie trzy dni wciąż za mną chodził, czułam jego obecność w pobliżu. Przynajmniej Spencer nie zbliżał się zanadto.
Rozsiedli się przy stole. Byli pewni, że są na tyle daleko, że nie usłyszę. Zapomnieli, że jako córka Noah mam wyostrzone zmysły. Wszystko słyszałam.
– Vivian jest ostatnio przygaszona – odezwał się Lavi.
– To chyba ma coś wspólnego ze Spencerem. – Czułam, jak Allen przygląda się moim plecom. – Ona się go chyba boi.
Lavi roześmiał się.
– Vivian i się kogoś bać? Nie rozśmieszaj mnie, Allen. To musi mieć inne podłoże. Jak już to nienawiści. Poza tym skoro jest tu Spencer, to prawie tak jakby Leverrier za nią łaził.
– Właśnie. Ciągle się przy niej kręci. Nie podoba mi się to. Czego oni od niej znowu chcą?
W odbiciu widziałam, jak spoglądają najpierw na Linka, następnie na Kandę. Żaden się nie odezwał. Zignorowali w ogóle pytanie wiszące w powietrzu. Przez chwilę panowała cisza, w której słyszałam tylko bicie własnego serca. To było niespokojne. Strach płynął z moją krwią, przenikał mięśnie i kości, cała nim śmierdziałam. Ukrywałam się za maską codzienności, ale nie wiedziałam, ile jeszcze wytrzymam.
– Vivian. – Usłyszałam Laviego.
Zeskoczyłam z parapetu i podeszłam do nich. Usiadłam na oparciu krzesła Allena. Białowłosy tego nie lubił, ale wolał, jak siedzę nad nim niż nad innymi. Zazdrośnik.
– Co jest? – odezwałam się, nie zdradzając po sobie znajomości treści ich rozmowy.
– Co Spencer zrobił, że tak go nie znosisz? – zapytał rudzielec.
– To kwestia tego, że istnieje. – Uśmiechnęłam się cwaniacko.
– Vivian, ja pytam poważnie.
– Nie wystarczy ci to, że jest ślepo posłuszny Leverrierowi? – zapytałam z irytacją.
Obaj z Allenem spojrzeli na mnie uważnie. Pokręciłam głową. Koniecznie chcieli poznać powody mojego zachowania. Czy oni nigdy się nie nauczą?
– To sprawa między mną a Spencerem. Wam nic do tego. Jeśli będę potrzebować pomocy, poproszę o nią – ucięłam temat.
W zamian dostałam wściekłe spojrzenie Allena. Wiedział, że skoro tak mówię, to o pomoc nie poproszę bez względu na to, jak poważny będzie konflikt. Tak było zawsze. Nieważne, co się wydarzyło, zawsze chciałam radzić sobie sama. Nie zawsze wychodziło mi to na dobre. Nauczyłam się jednak samodzielności i każda prośba o pomoc wydawała mi się aktem słabości.
Zanim jednak którykolwiek się odezwał, w bibliotece pojawiła się Abba. Zachowała się cicho, jak to w takim miejscu należy. Spojrzała na mnie oskarżycielskim spojrzeniem, jakbym coś zrobiła. Problem w tym, że niczego nie zrobiłam.
– Nie mam, z kim trenować – powiedziała niczym arystokratka.
Za długo mnie ostatnio nie było. Nie służą jej długie wieczory spędzane z Lavim w bibliotece, chłopak uczy ją głupot. Uśmiechnęłam się łagodnie.
– Poproś Kandę.
– Chcę ciebie.
– Cóż za śmiałe wyzwanie – odpowiedziałam kpiąco. – Będę z tobą walczyć, jeśli pierwsza będziesz na sali.
Pozwoliłam jej wybiec z biblioteki. W końcu była ode mnie młodsza i słabsza. Mogłam z czystym sumieniem dać jej fory. Uśmiechnęłam się kpiąco do chłopaków i wyszłam. Na korytarzu zaczęłam pogoń za dziewczynką. Uciekała ze śmiechem, co chwilę odwracając głowę, żeby zobaczyć, gdzie jestem. W połowie drogi przegoniłam ją.
– Nigdy cię nie dogonię! – krzyknęła za mną
– Nie zabroniłam ci używać innocence przecież – odpowiedziałam.
Od razu to wykorzystała. Auren rozrósł się do takiej wielkości, by było mu dobrze latać w korytarzach Kwatery Głównej, chwycił dziewczynkę w szpony i ruszył za mną. Gdy ja musiałam omijać ludzi, oni nad nimi przelatywali. Mimo to nadal byłam pierwsza. Tak dotarliśmy do drzwi. Uśmiechnęłam się drwiąco, tarasując drogę. Droczyłam się z nią i jednocześnie trenowałam. Wszystko miało swoje znaczenie. Mała spojrzała na mnie, oceniając szanse na wejście do sali. Mogła się wycofać, ale należała to tego samego gatunku, co ja i Kanda, nigdy się nie poddawała.
– Wpuścisz mnie? – zapytała.
– Nie – odpowiedziałam chłodno.
Chciałam wiedzieć, co wymyśli. Dobrze wiedziała, że pozorowany atak jej nie pomoże. Już tak kiedyś próbowała, wszystkie łaskotki i tego typu rzeczy także mogła odrzucić. Pomoc innych? To nie wchodziło w grę.
Naszym poczynaniom przyglądali się już Allen, Lavi, Kanda i Link. Zdążyli przyjść z biblioteki. Także parę innych osób zatrzymało się, by zobaczyć, jak sobie poradzi Abba. Biały kruk krążył nad moją głową. Oparłam się o drzwi, zachowałam pewną siebie postawę. Czekałam na decyzję dziewczynki. Wtedy Auren mnie zaatakował. Nie był to pozór. Uchyliłam się. Abba przeskoczyła nade mną i pchnęła drzwi, tym samym wchodząc do sali. Wygrała. Kruk poleciał za panią. Wstałam z podłogi i weszłam do środka. Za mną pozostali.
– Auren nie zrobił ci krzywdy? – zapytała dziewczynka.
– Nie, to mądre zwierzę. Wiedział, jak uderzyć. Gratuluję pomysłu.
– To co? Pojedynek? – Uśmiechnęła się.
– I tak znowu wygra Vivian – odezwał się Lavi.
Abba dezaktywowała innocence i wzięła kije. Jeden podała mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie. Rudzielec miał rację. Mała ostatnio nie chciała zabawy, lecz ostrego treningu. Wciąż ją jednak rozbrajałam.
– Obiecuję, że będę walczyć tylko prawą ręką.
– Będzie ci niewygodnie – stwierdziła moja przeciwniczka.
– O to się nie martw. Jeśli wygrasz, następny pojedynek masz z Lavim. Jeśli nie, jest mój. – Uśmiechnęłam się do niego jak do zdobyczy.
Odpowiedział tym samym. Ktoś obcy mógłby nazwać to flirtem. Rudzielec jednak doskonale wiedział, że już taka jestem i nic nie wiąże się z moim zachowaniem.
Abba zaatakowała znienacka niczym akuma. Uchyliłam się. Kij ominął mnie o milimetry. Poprawiłam swoją broń w prawej dłoni i skontrowałam. Wymieniałyśmy się ciosami. Moje były delikatniejsze, nie chciałam jej skrzywdzić nawet przypadkiem. Innych mogłam, Kandę chciałam, jej mi nie wolno. Abba natomiast stosowała całą siłę, bardziej świadomie zadawała ciosy. Następny wycelowała w mój brzuch, rzuciłam się do tyłu, opierając lewą rękę o podłogę.
– Miałaś używać tylko prawej – odezwał się Lavi.
– Do walki – odpowiedziałam mu.
Mała brutalnie podcięła mi nogi. Tak jak to zawsze robi Kanda. Abba podpatrywała nasze pojedynki i stosowała te same metody co my. Uczyła się. Musiała nauczyć się bronić. Poza tym im była silniejsza, tym lepiej synchronizowała się z innocence.
– Ty mała cholernico – warknęłam.
Cios, który zastosowała, był bardzo bolesny i przede wszystkim skuteczny. Nieumiejętnie wymierzony mógł połamać mi nogi tak, że najlepszy specjalista nie byłby w stanie poskładać kości. Abba o tym wiedziała, wiele godzin ćwiczyła go pod czujnym okiem Kandy.
Mała uśmiechnęła się do mnie sadystycznie. Na sali zmieniała się w małą kopię mnie i Japończyka jednocześnie. Poczuła się pewnie, mając przewagę. Zanim wstanę, ból musi minąć, to chwilę potrwa. Dopiero teraz zauważyłam, jak niewygodnie jest walczyć kijem jedną ręką – był nieporęczny, zbyt długi, a ciosy nieprecyzyjne. Nie złamałam jednak obietnicy. Blokowałam jej ataki. Mimo to oberwałam po biodrze. Wszyscy byli pewni, że tym razem przegram w prawdziwym pojedynku.
Odrzuciłam kij w stronę ściany i poturlałam się za nim. Wstałam, chwytając go pewnie i blokując jednocześnie kolejny cios Abby. Zasypałam ją cięciami, zmusiłam do cofnięcia się. Nawet Kanda stwierdził, że wygrać ze mną jest trudno, bo nigdy nie wiadomo, jak uderzę. Moje ataki zawsze były spontaniczne, nie planowałam ich. Mała robiła to samo. Zamarkowała cios w brzuch i skierowała go w ramię. Uderzyła z taką siłą, że zatrzymałam się kilka kroków bliżej ściany.
– Nieźle – stwierdziłam. – Spróbuj tego.
Była pewna, że chcę ją podciąć. Nic z tych rzeczy. Uderzyłam w jej nadgarstki. Wiedziona bólem puściła kij, który upadł między nas na ziemię. Kopnęłam go na środek sali.
– Koniec – powiedziałam z satysfakcją.
Zwycięstwo zawsze było dla mnie słodkie. Rzadko przegrywałam i tylko z Kandą. Pozostali jakoś nie mieli do mnie szczęścia. Abba uśmiechnęła się do mnie smutno. Znowu przegrała.
– Jeszcze trochę i będę musiała się z tobą liczyć – powiedziałam łagodnie.
– Ale znowu przegrałam.
– Przecież wiesz, że ze mną trudno wygrać. Nieważne, ile razy przegrasz, ważne, że poprawiasz technikę. Nie spodziewałam się tak długiego pojedynku. Nie zrobiłam ci krzywdy?
– Nie, w porządku.
Teraz była już zadowolona. Poszła usiąść obok Allena. Auren zatoczył nade mną koło i wylądował obok właścicielki. Podniosłam kije i spojrzałam na Laviego.
– Nie chcesz sobie zrobić krótkiej przerwy? – zapytał.
Doskonale wiedział, co go czeka. Treningi ze mną były męczące, długie i bolesne.
– Nie marudź, Lavi. Obiecuję, że będę delikatna. – Uśmiechnęłam się słodko.
– Już w to wierzę – zakpił Kanda.
– Nie martw się. Ty będziesz następny – odpowiedziałam cwaniackim tonem.
Podałam jeden kij rudzielcowi. Wstał niechętnie i stanął do walki. Jak obiecałam, byłam dla niego delikatna. Zaczęliśmy prowadzić flirt. Zrobiło się przyjemnie. Z satysfakcją kątem oka obserwowałam wściekłość Allena. Uwielbiałam go tym wkurzać, a potem ułagadzać. Zazdrosny braciszek.
Drzwi się otworzyły. Stanął w nich Spencer. Wraz z nim pojawił się strach i niepewność. Rozproszył mnie. Dostałam w głowę. Lavi przerwał pojedynek, nie chciał zrobić mi krzywdy.
– Przepraszam. – Opuścił broń.
Zaatakowałam go z furią tak, że zatrzymał się na ścianie z moim kijem na gardle.
– Nie przepraszaj, tylko walcz – warknęłam.
Zapragnęłam uciec, ukryć się, ale nie mogłam. Z nimi byłam bezpieczna. Mimo to obecność Spencera sprawiała, że się spinałam. Uwolniłam Laviego z uścisku i kontynuowaliśmy. Starałam się skupić na walce. Jednak rozdrażniona popełniałam błędy, a to prowokowało mnie do brutalniejszych zagrań. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Spencera. Żołądek miałam tak ściśnięty, że nie byłabym w stanie przełknąć łyka wody.
Lavi wypuścił kij po moim uderzeniu w ramię. Broń zatrzymałam tuż przed jego twarzą. Chłopak oddychał urywanie. Miał dość. W jego oczach odbijała się moja determinacja. Chyba wszyscy widzieli jak się zmieniłam po wtargnięciu intruza.
– Masz dość? – zapytałam chłodno.
– Zdecydowanie.
Opuściłam broń i pozwoliłam sobie na głębszy oddech. Chłopak odetchnął z ulgą. Gdzieś zniknął potwór, który przed chwilą go pokonał.
– Może zmierzysz się ze mną? – odezwał się Spencer.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Nawet Lavi przerwał krok w połowie. Zwróciłam wzrok na znienawidzonego mężczyznę. W jego szaroniebieskich oczach płonęło pożądanie zmieszane z kpiną. Wydawało mu się, że może wszystko.
– Obiecałam już komuś innemu pojedynek – odpowiedziałam szorstko.
– Kandzie nic się nie stanie, jeśli poczeka. No chyba, że boisz się przegranej.
Rzucił mi wyzwanie. Bezczelny drań. Zacisnęłam mocniej pięści na kiju. Co robić? Przecież nie dam mu się zastraszyć. Nie chciałam jednak dopuścić go aż tak blisko. To mnie paraliżowało. Wahałam się. Jeśli go pokonam, może przestanę się bać, ale tylko może. Bałam się. Spencer to widział. Uśmiechnął się cwaniacko. Był pewny, że wygrał. Nic z tego. Nie ulegnę. Sala to moje królestwo. Podzielić się nią mogę tylko z Kandą, jeśli zechcę. Podniosłam kij, którym walczył Lavi i rzuciłam nim w oponenta.
– Nie myśl, że pójdzie ci ze mną łatwo – warknęłam. – Ja nie z tych.
– Zobaczymy, panno Walker – zakpił.
Przelotnie spojrzałam na Kandę. On wiedział i w nim szukałam oparcia. Zagryzłam dolną wargę, czekając na ruch Spencera. Na razie mierzył się ze mną wzrokiem, podchodząc bliżej. Uśmiechał się lubieżnie. Traktował mnie jak swoją własność. Nie pozwolę mu na to, nie tu i nie na oczach wszystkich. Zetrę mu ten uśmieszek z twarzy. W porę zauważyłam prosty atak z jego strony. Odparłam go bez wahania.
– Tylko na tyle cię stać? – zapytałam, uśmiechając się drwiąco.
– Sprawdzam twoje reakcje – odpowiedział.
– O to się nie martw. Są prawidłowe. Albo walczysz albo spadaj. Nie mam czasu na zabawę.
Wtedy zaatakował naprawdę. Był ciężkim przeciwnikiem: brutalnym i pewnym siebie. Jego bliskość mnie paraliżowała. Chciałam jednak wygrać za wszelką cenę. Stosowałam zasadę: wszystkie chwyty dozwolone, jakbym walczyła z Kandą. Tylko, że Japończyk nie wzbudzał we mnie przerażenia, wściekłości i przykrych wspomnień. Poza tym znałam jego technikę. Spencer był niewiadomą. Nieraz ledwo uchodziłam przed jego ciosami. Czasem wyglądało to jak ucieczka.
Przyparł mnie do ściany. Jak wtedy. Tylko, że teraz miałam kij na karku. Wpinał go tak boleśnie, że się skrzywiłam. Byłam bezbronna. W ten sposób mógł mnie łatwo zabić. Wystarczy, że za bardzo pchnie kij. Co robić?
– I co teraz? – zapytał kpiąco. – Poddajesz się?
– Ja się nigdy nie poddaję – warknęłam.
Wtedy zorientowałam się, że przecież mam jeszcze własną broń. To była moja szansa. Puściłam kij lewą ręką i wyciągnęłam go spod siebie, obróciłam w prawej dłoni tak, żeby było mi wygodniej. Na wyczucie wymierzyłam wrogowi cios w plecy. Trafiłam idealnie. Zaskoczony rozluźnił chwyt. Wykorzystałam to od razu, odepchnęłam go, odwróciłam się i kopnęłam czarnowłosego prosto w krocze. Zgiął się w pół. Bezlitośnie wykorzystywałam okazję i uderzyłam w jego plecy. Wtedy oberwałam brutalnie w brzuch. Cofnęłam się zamroczona. Odbiłam jednak kolejny cios. Wymienialiśmy się nimi przez chwilę, chciał mnie zmęczyć. Zawzięcie nie odpuszczałam. Próbowałam podciąć mu nogi. Zablokował z cwaniackim uśmieszkiem. Podbił mi kij do góry. Było to tak niespodziewane, że z łatwością wszedł w moją sferę ataku i chwycił mnie za prawy nadgarstek na tyle boleśnie, że puściłam broń. Wtedy wykręcił mi rękę. Byłam pewna, że ją złamie. Zacisnęłam zęby. Kanda by już puścił, inni też. Spencer jednak wykręcał ją jeszcze mocniej. Zmusił mnie do uklęknięcia. W oczach miałam łzy bólu.
– Poddajesz się? – zapytał z wyższością.
– Nigdy – warknęłam przez zęby.
Mimo bólu podniosłam się, odwróciłam przez prawe ramię i wymierzyłam mu kopniaka. Musiał mnie puścić, żeby się odsunąć. Wytrąciłam mu broń z ręki, atakowałam zaciekle. To mi jednak nie pomogło. Wyrwał mi kij z dłoni i odrzucił. Walczyliśmy dalej. Tym razem wręcz. I tu miał przewagę: był silniejszy i znał więcej technik. Starałam się unikać dłuższego kontaktu fizycznego. To nie było proste. Wiedziałam, że przegram, chyba wszyscy wiedzieli. Nie poddam się jednak. Nie będzie miał tej satysfakcji. Patrzył na mnie jak na zdobycz. Nie interesowała go wygrana tylko to, żeby jak najwięcej dotknąć mnie bezkarnie. Nikt mu przecież nie zarzuci, że walka ma podtekst seksualny. Tylko to się dla niego liczyło. Chciał się mną pobawić. Chwycił mnie za nadgarstki. Wszyscy doskonale wiedzieli, że tego nie znoszę.
Zaczęłam się z nim szarpać. Jeśli się teraz nie uwolnię, przegram. Porażka nie wchodziła w grę. Popełniłam błąd – skupiłam się na jego oczach i rękach, zapominając o nogach. Podciął mnie. Upadłam na plecy, chcąc nie chcąc ciągnąc go za sobą. Wylądował na mnie. Tego chciał. Uśmiechnął się do mnie paskudnie. Nie mogłam się ruszyć. Wygrał.
– Puść mnie – powiedziałam.
– Nie podoba ci się? – zakpił.
– Złaź z niej. – To był Kanda.
Stał nad nami. Zanim jeszcze skończył to zdanie, brutalnie kopnął Spencera w brzuch.
– Złaź z niej, powiedziałem. Wygrałeś pojedynek ze mną.
Spencer mnie puścił. Wyślizgnęłam się spod niego. Spojrzałam na Japończyka. Jego wściekły wyraz twarzy tłumaczył wszystko. Wstałam, starając się uspokoić. Zostałam pokonana. Nie śmiałam spojrzeć na Spencera. Zbyt bałam się kpiny i poczucia własności w jego oczach. Dla niego byłam tylko przedmiotem. Miałam ochotę się rozpłakać. Musiałam się uspokoić. Zeszłam z pola walki. Dopiero teraz zauważyłam wściekłość na twarzy Allena. Z jednej strony przytrzymywał go Link, z drugiej Lavi. Pewnie wyglądało to jak próba gwałtu. Jakie to bliskie prawdy. Czułam się tak, jakby Kanda nie przerwał pojedynku lecz gwałt. Mimo to posłałam im uspokajający uśmiech. Minęłam ich.
– Vivian, dokąd idziesz? – zapytał Lavi.
– Zaraz wrócę – odpowiedziałam, panując jeszcze nad głosem.
Nie odwróciłam się. Czułam, jak Spencer wpatruje się w moje plecy. Chciałam, żeby Kanda go zniszczył. Wyszłam z sali i oparłam się o pobliską ścianę. Nikogo nie było w pobliżu, mogłam więc pozwolić sobie na chwilę słabości.
Nie miałam pewności, jak długo jeszcze wytrzymam. Psychicznie byłam na skraju wytrzymałości, a ten pojedynek udowodnił mi, że nie mam z tym chujem żadnych szans. Mogłam być silną egzorcystką, ale po tym, co mi zrobił, nie potrafiłam się skutecznie obronić. A teraz jeszcze brakowało mi miejsca, gdzie czułam się bezpiecznie. Nawet to mi odebrał.
Wzięłam głęboki oddech, poklepałam się po policzkach i wróciłam na salę. Nieważne, jak cicho starałam się wejść, i tak zwróciłam uwagę wszystkich. Tylko Kanda się nie odwrócił do mnie. Wiedział, że to ja. Przecież powiedziałam, że zaraz wrócę. Dotrzymuję obietnic. Usiadłam między chłopakami tuż za Abbą. Mała od razu przesiadła się na moje kolana.
– Gdzie byłaś? – zapytał Allen.
– W kuchni napić się wody. Nie wolno mi?
– Szybko wróciłaś – zauważył Lavi.
– Byłam pewna, że Kanda już go rozwalił.
– Jak widzisz, bawią się jeszcze w kotka i myszkę.
– Ciekawe, kto tu jest łowcą – zakpiłam.
– Nie widzisz, że Yuu. – Lavi uśmiechnął się do mnie.
– Jeszcze raz nazwiesz mnie „Yuu", to wylądujesz tu przed Noah, głupi króliku – warknął Japończyk, wymierzając kolejny brutalny cios.
– Nasz etatowy łowca jest dzisiaj w złym humorze – zakpiłam.
Wkurzały mnie ukradkowe spojrzenia Spencera rzucane w moją stronę. Pokonał mnie, a teraz próbuje zastraszyć.
– On jest w złym humorze od trzech dni – burknął Allen.
Też prawda. Od pojawienia się Spencera Kanda nie jest sobą. Wszystko irytuje go jeszcze bardziej, chodzi jeszcze pochmurniejszy. To trochę dziwne. Zaczyna zachowywać się jak rozjuszone zwierzę, na którego terytorium wchodzi inny osobnik. Nie podejrzewam Kandy o większą troskę o mnie, obstawiam raczej na to, że Spencer jest też związany z jakąś sprawą z przeszłości chłopaka i to go tak irytuje.
Tymczasem zasypywali się brutalnymi ciosami. Japończyk nawet wobec mnie nie używał takich technik. Na jego twarzy widziałam mściwą satysfakcję, gdy Spencer krzywił się z bólu. Ten nie był mu dłużny, robił wszystko, żeby go zranić. To nie takie proste. Kanda nie przejmował się bólem, wytrwale walczył dalej. Dla niego wróg to wróg i należy go pokonać. Tak traktował przeciwnika. Tamten początkowo dobrze się bawił. Chciał zakpić sobie z Kandy. Z każdym jednak ciosem przekonywał się, że nie będzie tak łatwo. Nie z nim. Kanda był tu panem i władcą. Robił, co chciał i jak chciał.
– Nie doceniłem cię – odezwał się Spencer, uskakując przed ciosem. – Nie pomyślałem, że porażka Wiwianny tak cię zaboli.
– Noah to mój worek treningowy – warknął Japończyk.
– Nie pozwalaj sobie za dużo, głupi Kando – syknęłam.
Intruz roześmiał się, patrząc na mnie. Skóra na karku zaczęła mi cierpnąć ze strachu. To było jeszcze zbyt świeże.
– Nie ma to jak szacunek do przeciwnika.
– Czego ty nie okazałeś – odpowiedział Kanda, odbierając mu broń i podkładając brutalnego haka.
Spencer uderzył twarzą w podłogę. Japończyk nie pozwolił mu się podnieść. Nogę postawił na jego kręgosłupie, a koniec własnego kija przystawił do karku mężczyzny. Nacisnął mocniej z sadystyczną satysfakcją. Wiedziałam, że to zemsta za mnie.
– Twoja kolej, Noah.
Abba zeskoczyła z moich kolan. Bałam się tam podejść, bałam się, że Spencer zaatakuje ze wściekłości. Kanda go upokorzył. Mimo obaw wstałam i podeszłam do Japończyka. Ten puścił swoją ofiarę i pochylił się po drugi kij. Spencer wstał błyskawicznie. Wykonał gest, jakby chciał mnie dotknąć. Cofnęłam się, choć nie musiałam, bo przedzielił nas kij Kandy.
– Zjeżdżaj, bo przestanę się z tobą bawić.
Ten złowróżbny ton oznaczał tylko jedno – niepohamowaną złość Japończyka. Jakby nigdy nic podał mi broń, cały czas przyglądając się Spencerowi, jakby ten miał za chwilę zaatakować. Mężczyzna jednak uśmiechnął się do mnie znacząco i skierował się do wyjścia.
– Następnym razem biorę wszystko – odezwał się.
– Jeśli będzie następny raz – odpowiedział Kanda, wciąż go obserwując.
– Będzie. Prędzej, niż się spodziewasz. Do zobaczenia, panno Walker.
Wiedziałam, że nie chodzi mu o pojedynek. Nagrodą nie będzie duma z pokonania Kandy, ale ja. Rozdrażniony porażką zrobi wszystko, żeby się na mnie odegrać tak, jakbym była odpowiedzialna za jego przegraną. Odwróciłam wzrok do okna. Bałam się tego, co się stanie. Czułam w powietrzu własne cierpienie i bezsilność. To koniec. On tu po to przyszedł, skończyć to, co zaczął kilka tygodni temu. Zacisnęłam powieki, żeby się uspokoić. Wtedy dostałam po ramieniu. Zabolało.
– Będziesz tak stała? – warknął Kanda.
Zanim odpowiedziałam, wymierzył kolejny cios. Przed tym uskoczyłam. Zaczęliśmy. Tym razem bez żadnych wstępów. Brutalny, czysty pojedynek. Uwolniłam wszystkie negatywne uczucia i wlałam je w zadawane ciosy. Mimo to Kanda był lepszy. Gdy ja walczyłam chaotycznie i pod wpływem emocji, on planował każdy ruch. Z łatwością przyparł mnie do ściany, pozbawiając wcześniej broni.
– Czemu mu na to pozwalasz? – zapytał szeptem.
– Odwal się.
– Dajesz mu się zastraszyć.
– Dobrze wiesz, że to nie takie proste. Przestań drążyć ten temat – warknęłam.
Starałam się go odepchnąć. Dławił jednak każdy mój opór, każdy ruch. Ramiona zaczęły mi drętwieć od wżynającego się w nie kija. Drugi przegrany dziś pojedynek.
– Naprawdę myślisz, że najlepsza jest ucieczka od tego?
– Kanda, zajmij się walką. Wolałabym, żebyś przy nich milczał.
Bardzo delikatnie rozluźnił chwyt jednak na tyle, że mogłam się uwolnić. Odskoczyłam od niego. Bez broni jednak miałam marne szanse na wygraną. Nie chciałam być zabawką Kandy. Zamarkowałam skok i na czworaka dotarłam do opuszczonego kija. W ostatniej chwili zablokowałam cios chłopaka.
– I tak nie słyszą.
Wymierzyłam mu skutecznego kopniaka. Odsunął się, by po chwili brutalnie uderzyć mnie w brzuch. Siła, z jaką to zrobił, pchnęła mną pod ścianę. W jego oczach widziałam wściekłość.
– Poddajesz się. – To było stwierdzenie, nie pytanie.
– Zamknij sobie gębę i zajmij się walką.
– Jak chcesz.
Jeszcze tak agresywnie nie atakował. Wiedziałam, co chce tym osiągnąć – zmusić mnie do walki ze Spencerem, żebym zmierzyła się z własnymi lękami. Po kolejnym uderzeniu upadłam obolała na ziemię.
– Kanda, dość! – krzyknął Lavi.
– Nie zbliżaj się – warknęłam i zaatakowałam.
Japończyk mógł sobie być silniejszy, brutalniejszy, lepszy technicznie. Nie rozumiał jednak. Od trzech dni walczę sama ze sobą i swoimi lękami. Nie ma prawa mnie pouczać. Wymierzyłam mu cios w twarz. Nie zablokował go, nie był w stanie. Złamałam mu nos. Pociekła krew. Wstałam obolała, zmęczona i upokorzona. To mi nie przeszkadzało. Z każdym kolejnym ciosem czułam się coraz lepiej, nadal były w tym emocje, ale teraz świadomie je kontrolowałam. Walka stała się równa. Kanda osiągnął swój cel, obudził we mnie to, z czym walczył za każdym razem – bestię zrodzoną z gniewu, nienawiści, złośliwości i wewnętrznej potrzeby agresji. Cios za ciosem, blok za blokiem. Żadne z nas nie chciało się poddać. Porażka nie wchodziła w grę pod żadnym pozorem.
Kij zatrzymałam tuż przy jego szyi, on wykonał ten sam gest. Staliśmy tak chwilę, czekając na kolejny ruch przeciwnika. Jedyne, co mogliśmy zrobić to wycofać broń, ale żadne nie chciało zrobić tego pierwsze. Mierzyliśmy się wzrokiem.
– Remis – ogłosił Lavi.
– Czas na kolację – dodał Allen.
– Remis – powtórzyłam za rudzielcem.
Japończyk tylko skinął głową. Opuściliśmy broń. Chłopak wyciągnął mi kij z ręki, przyglądając się uważnie mojej twarzy. Odwróciłam się i dołączyłam do pozostałych. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że to Kanda wygrał. A może nie tyle on co strach.
Nie rozmawialiśmy jednak na ten temat. To było rozsądne rozwiązanie. Udawałam, że wszystko w porządku. Nie myślałam o Spencerze. Tak jakby go nie było. W stołówce znowu grałam pierwsze skrzypce. Nic nie mogło przerwać mojego głupiego zachowania. No może poza Mugenem na szyi i krzyku Jerry'ego, że jak się nie uspokoimy, będziemy zmywać. Spencer się nie pokazał. Miałam nadzieję, że wrócił do Watykanu.
Resztę wieczoru spędziłam z pozostałymi na świetlicy. Allen namówił większość na partyjkę pokera. Oczywiście kantował. Odizolowałam się od nich na parapecie okna. Kanda starał się pomóc Abbie w malowaniu. Cały był w farbach, ale mała nie wyobrażała sobie, żeby ją z tym samą zostawił. W końcu egzorcyści zaczęli schodzić na spoczynek. Abba pociągnęła Kandę do swojego pokoju. Ktoś musiał jej poczytać. Mała chyba zauważyła, że nie mam dziś do tego głowy. Podeszła tylko, żeby powiedzieć „dobranoc" i dostać buziaka. Powoli zaczynało się robić cicho i pusto. Od czasu do czasu odpowiadałam, życząc egzorcystom dobrej nocy.
– Idziesz, Vivian? – Lavi podszedł do mnie.
Odwróciłam się. Allen i Link stali przy drzwiach. Byliśmy ostatni.
– Nie, jeszcze posiedzę. Zgaście światło.
– Okej. Dobranoc.
– Dobranoc, chłopaki.
I zostałam sama w ciemnościach. Westchnęłam. Myślałam nad wieloma sprawami. Znów odezwała się we mnie tęsknota za mamą i Maną. Gdyby żyli, byłabym z nimi. Nadal niewinna, słodka i radosna. Całkiem inna niż teraz.
Kłamałam, wciąż kłamałam. Byłam sama wśród ludzi. Psychiczny wrak. Ból, cierpienie, samotność, ciężkie, uliczne życie. Gdzie podziała się moja prawdziwość? Otarłam łzę. Tak pragnęłam bliskości drugiego człowieka. Chciałam móc się do kogoś przytulić i bez słów o wszystkim opowiedzieć. Czemu wciąż nie potrafię mówić? Z zewnątrz twarda, silna i odważna wewnątrz byłam rozkruszona. Nie, wewnętrznie jestem dzieckiem. Opuszczonym i samotnym, skrzywdzonym przez los. Nikt nie może mi pomóc, nikt tego nie potrafi. Chciałam żyć bez słów skargi. Nie potrafię, nie mogę. Muszę być silna, bo inaczej mogę sama odebrać sobie życie. Nie ma innej drogi. Okrutny świat i wojna ze złem eliminują słabeuszy. Muszę ich chronić przed sobą, złem i światem. Muszę być silna. Dość łez i pojękiwania w samotności. Trzeba się wyspać i w kolejny dzień wejść z podniesionym czołem.
Zeskoczyłam z parapetu i wyszłam ze świetlicy. W całej Kwaterze Głównej prawie wszyscy już spali. Jedyne odgłosy należą do tych, którzy pracują na nocnej zmianie. W ogóle się nimi nie przejmowałam. Myślami byłam już w pokoju i szykowałam się do snu. Zanuciłam Kołysankę. Nowy dzień daje nowe życie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Wtedy ktoś mnie pochwycił od tyłu i wciągnął w ciemny korytarz. Zapomniałam. Poczułam strach. Nie musiał mi mówić, kim jest, wiedziałam.
– Puść mnie – warknęłam.
– Przecież mówiłem, że następnym razem biorę wszystko. – Przyłożył mi nóż do gardła, ciągnąc dalej. – Mnie też zależy na dyskrecji, panno Walker.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top