Rozdział 4.

„Everything you do(...)

It only makes you stronger and stronger

The more they take away from you"


 – Witajcie, moi drodzy egzorcyści. Jestem Anita, pani tego przybytku – przedstawiła się. – Wybaczcie, że was zawiodę, ale generała Crossa już tu nie ma. Wypłynął osiem dni temu i zginął.

Byliśmy w prawdziwym szoku, kiedy dotarł do nas sens tych słów. Przemierzyliśmy pół świata, żeby usłyszeć, że generał Cross nie żyje? To chyba jakiejś jaja. Bardzo nieśmieszne, zresztą. Wszystkie nasze starania były bezsensowne, bo generał dał się zatopić. Komui nie będzie z tego zadowolony, ale były rzeczy, na które nie mieliśmy wpływu.

– Dokąd płynął ten statek? – zapytał Allen. – Mój mistrz nie zginąłby tak łatwo.

– Tak sądzisz? – odparła Anita z oczami pełnymi łez.

Słowa Walkera brzmiały dość abstrakcyjnie, ale kobieta w nie uwierzyła i kazała szykować własny statek. Najwyraźniej pewność Allena była dla niej bodźcem do działania, żeby uchronić się przed rozpaczą. A może tylko mnie nie przekonali? W końcu nie znałam generała Crossa, więc może w tej kwestii warto zaufać jego uczniowi?

Jakby nie było, czekała nas podróż do Edo, dokąd wybierał się generał po opuszczeniu Anity. Ta postanowiła popłynąć z nami, choć narażała się na niebezpieczeństwo ze strony akum. Wątpliwe, żebyśmy się nie natknęły na żadną, a w ferworze walki raczej nie będzie czasu, żeby pilnować cywili. Musiała być tego świadoma, skoro jej rodzina od pokoleń wspiera Czarny Zakon.

Przygotowania trwały pełną parą. Lenalee poszła złożyć ostatni raport – na morzu prawdopodobnie będziemy poza zasięgiem, reszta starała się pomóc marynarzom w ich pracy. Sama usadowiłam się na dziobie, żeby im nie przeszkadzać. Miałam złe przeczucia wobec tego wszystkiego i zero ochoty gdziekolwiek płynąć, ale rozkaz to rozkaz. Najbardziej niepokoiła mnie sama Japonia. Od trzech wieków zamknięta na kontakty z resztą świata, więc nie wiadomo, czego możemy się tam spodziewać. No i sam fakt, że był to cel generała. Co mogło się za tym kryć?

Bezwiednie rozmasowałam prawą dłoń. Dopiero po chwili dotarło do mnie poczucie obecności akum. Podniosłam się gwałtownie i rozejrzałam, choć początkowo niczego nie dostrzegłam.

– Nachodzą akumy! – krzyknął Allen usadowiony dotąd na maszcie ponad żaglami.

Jego krzyk odwrócił uwagę wszystkich, on sam spoglądał na morze, więc podążyłam za nim wzrokiem. Horyzont nagle pociemniał od chmur, które bardzo szybko się do nas zbliżały. Zbyt szybko.

To nie była żadna chmura, lecz chmara akum. Setki, jeśli nie tysiące. Pędziły z pełną prędkością prosto na nas. Czyżby Kreator już wiedział, gdzie jesteśmy i chciał nas powstrzymać? Tak szybko? No to mamy przerąbane.

– Innocence, aktywacja!

Już miałam atakować, gdy akumy po prostu nas ominęły i pognały na ląd. Odwróciłam się zaskoczona. Zresztą nie tylko ja. Tak po prostu zostaliśmy zignorowani? Co jest, do cholery?

Jedna z nich złapała Allena za nogę, nie wytracając prędkości i chwilę później niemal zniknęła z zasięgu wzroku.

– Walker!

Pomknęłam za nimi, w końcu chłopak nie umiał latać i puszczony rozbije się o ziemię bez jakichkolwiek szans na przetrwanie. Pościg jednak nie potrwał zbyt długo – akumy w końcu nas dostrzegły i część z nich zaatakowało statek.

– Cholera.

Odparłam atak drugiego poziomu, kolejną akumę przecięłam w pół, ale reszta ani myślała pozwolić mi odejść. Nie było wyjścia, musiałam walczyć o przetrwanie. Martwa nie mam szans czegokolwiek zrobić. Zresztą Walker nie jest w ciemię bity, jakoś sobie poradzi. A jak nie, to trudno, najwyraźniej tak musiało być.

Nie miałam czasu się tym przejmować, zabijałam jedną akumę po drugiej, czasami kilka jednocześnie. Dawno nie namachałam się tak sztyletem jak dziś. Nie chodziło już o nic poza moim własnym życiem. Wszystko darło się we mnie, że zostanę zabita, jeśli nie zrobię tego pierwsza.

W ostatniej chwili odskoczyłam, gdy w moim kierunku nadszedł wielki młot należący do Laviego. Zmiótł najbliższe akumy, roztrzaskując je o powierzchnię morza.

– Uważaj, do cholery! – wrzasnęłam na niego.

– Sorry!

Prychnęłam tylko i wpadłam w wir walki. Później go opieprzę.

Moją uwagę przykuł blask gdzieś nad lądem. W to miejsce udały się akumy. Miałam złe przeczucia co do tego.

– Vivian!

Odwróciłam się i z gracją sparowałam cios akumy. Odepchnęłam ją kopnięciem, po czym skoczyłam na nią i jednym płynnym atakiem pozbawiłam życia. I tak w kółko. Nie czułam niczego poza potwornym zmęczeniem, a mimo to nie zatrzymałam się ani na moment, dopóki nie padł ostatni z wrogów.

Opadłam ciężko na pokład zdewastowanego statku. Bitwa trwała całą noc, byłam wykończona i marzyłam tylko o tym, żeby położyć się i zasnąć. Dookoła śmierdziało krwią akum, śmiercią i zniszczeniem, przekleństwo nadal nieznośnie pulsowało, nie pozwalając mi się uspokoić. Coś było nie tak.

Dzień wschodził czerwonym słońcem. Tej nocy przelano krew, wiele krwi i wiedziałam, że nie tylko naszej. Rozejrzałam się. Wokół panowały zniszczenie i śmierć. Tak wielu marynarzy zostało rannych, kilku nie żyło. Nie wypłyniemy dzisiaj. Ile zajmie naprawa statku i przygotowanie wyprawy na nowo? Ile dni będziemy w plecy przez ten jeden atak? Jeśli generał żyje, nie dotrzemy do niego w najbliższym czasie.

– Lavi! – Na pomoście stała Lenalee równie zmęczona i brudna jak my. – Pomóż mi!

Wciąż nie było z nami Walkera, a Lee pojawiła się dopiero teraz. Najwyraźniej dziewczyna zauważyła porwanie chłopaka i pognała za nim. Gdzie w takim razie był Allen? Nie powinien wrócić razem z nią?

Młody kronikarz bez słowa zeskoczył z pokładu i dołączył do Lenalee. Oparłam się o złamany maszt i przymknęłam oczy. Naprawdę mnie to obchodziło? W sumie to nie. Dla mnie mogli być martwi, gdyby nie to wwiercające się w tył głowy przeczucie.

Minęła godzina, może trochę więcej, a Lenalee i pozostali nie wracali. Krory wypatrywał ich uparcie, chodził w tę i z powrotem, czym doprowadzał mnie do szału. Miałam zwrócić mu uwagę, gdy na trapie pojawiła się jakaś postać w jasnym stroju.

– Przybywam z wieściami, egzorcyści – odezwał się.

Kronikarz wezwał z powrotem Laviego i Lenalee. Nie było sensu, żeby posłannik miał się powtarzać, poza tym powinni już wrócić. Ile można szukać jednego dzieciaka? Raczej nie odszedł zbyt daleko.

Dołączyli do nas w ciągu kilkunastu minut. Sami, bez Walkera. Trochę zastanawiające, ale chwilowo zmilczałam temat.

– Dawno się nie widzieliśmy, panienko Lenalee – odezwał się wysłannik.

– Jesteś z Kwatery Azjatyckiej.

– Nazywam się Wong i przynoszę wiadomość od dyrektora Kwatery. Allen Walker jest w tej chwili pod naszą kuratelą.

Osowiała do tej pory Lenalee ożywiła się. Dopadła Wonga z nadzieją wypisaną na twarzy.

– Naprawdę? Wszystko z nim w porządku? Mogę się z nim zobaczyć?

– Musicie się pośpieszyć. Wasze ścieżki z Allenem Walkerem rozdzielają się tu, w Chinach. Wiem, że to trudne, ale musisz zrozumieć.

– Lenalee, widziałaś wspomnienia Timcapy'ego. Innocence zostało zniszczone. On już nie jest egzorcystą – powiedział Lavi.

Spojrzałam na niego. Minę miał co najmniej pochmurną. Nikt nie kwapił się, żeby zadać to pytanie, więc zrobiłam to sama:

– Co się wydarzyło?

Lenalee wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. Nic nie powiedziała, więc to Lavi przekazał nam wieści.

Akumy, które nas zaatakowały, zostały wysłane po innocence niejakiego Sumana Darka. Wyglądało na to, że zdradził Zakon, niedawno skontaktował się z Kwaterą Główną z pytaniem o lokalizację wszystkich jednostek w terenie, po czym wszyscy zostali zaatakowani. Ponieśliśmy ogromne straty, zaś Suman zamienił się w Upadłego – jego innocence zwariowało, odrzuciło go i postanowiło zabić. Nic nie można było z tym zrobić, a jednak Allen z Lenalee próbowali. Z potwora, w którego zamienił się egzorcysta, wyłowili dziewczynkę, dlatego się rozdzielili. Co prawda Walkerowi udało się ocalić Sumana, ale ten został zabity przez Noah. Tyki Mikka, który zaatakował również Allena, wykorzystując to, że chłopak nie mógł już walczyć. Innocence Walkera zostało roztrzaskane. Dla niego to koniec.

My mimo wszystko musieliśmy ruszać dalej, w końcu mieliśmy znaleźć generała Crossa. Tylko w tej chwili było to niemożliwe, skoro statek nie nadawał się do podróży. Wyglądało jednak, że Wong ma dla nas i na to receptę.

– Kwatera Główna przysłała nowego egzorcystę. Z jej pomocą naprawa nie będzie konieczna. Miranda Lotto.

Dopiero teraz zauważyłam kobietę w mundurze egzorcysty z brązowymi włosami i ciemnymi oczami. Nie wyglądała zbyt imponująco i zakładałam, że jest słabsza nawet od Lenalee. I co ona niby mogła zrobić?

– Odsuńcie się, proszę – odezwała się.

Chwilę później aktywowała swoje innocence, które sprawiło, że statek wyglądał jak nowy. Zresztą ludzie w jego obrębie też. Wszystkim opadły szczęki, bo tego się nie spodziewaliśmy. Dzięki Mirandzie mogliśmy ruszać już teraz.

To nie jedyne, co dostaliśmy. Komui przez ręce nowej egzorcystki przekazał nam nowe mundury. Nieco różniły się krojem i stylem, ale nie to było ważne – miały nas lepiej chronić przed urazami, których tak łatwo nabawić się w walce.

Lenalee siedziała otępiała z boku i nie uczestniczyła w rozmowie. Wyglądała jak kupka nieszczęścia i pewnie się tak czuła. Obwiniała się o to, co stało się z Walkerem. Ta dziewczyna była krucha jak szkło, gdy komuś z jej bliskich stawała się krzywda, cierpiała. Nie powinno jej tu być.

Trzasnęło szkło. Odwróciłam spojrzenie od Lenalee na Laviego, który właśnie rozbił szybę z gniewną miną.

– Mogłabyś już przestać – warknął. – Nie mogliśmy nic zrobić. Wszyscy zrobiliśmy, co mogliśmy, żeby ratować własne życia. Jemu nie mogliśmy pomóc.

– Dość, Lavi – odezwałam się. – To nic nie da.

– Nie broń jej. To wojna. Nie mamy wyboru. Zaakceptuj to i wstań.

Drażnił mnie jego wybuch i chyba tylko dlatego stanęłam przeciwko niemu.

– Powiedziałam „dość". Myślisz, że te twoje krzyki coś dadzą? Daj jej spokój – poleciłam.

– Obrończyni uciśnionych się znalazła. – Wyładował się na mnie.

– Nie kpij, zającu. Widziałam już takich ludzi jak Lenalee. Z poczuciem winy, wściekłych na siebie, rozdartych wewnętrznie. Wiesz, gdzie sprawdzali się najlepiej? Na polu bitwy.

– Teraz przez ciebie płacze – odezwał się Krory.

Do akcji wszedł Kronikarz, prostując nieco swego następcę. Stwierdził również, że skoro Hevlaska uznała Allena za Niszczyciela Czasu, to chłopak tak łatwo nie umrze. Wciąż była dla niego jakaś nadzieja.

Położyłam dłoń na ramieniu Lenalee w geście wsparcia. Nawet mnie było ciężko patrzeć na jej rozpacz, choć zdawałam sobie sprawę, że sama siebie krzywdzi swoim zachowaniem. Bierze na siebie zbyt dużo i nie może tego unieść. To ją skruszy. A może inaczej na to patrzyłam, bo mnie nie zależało na tych ludziach. Odejdą jak wszyscy w moim dotychczasowym życiu. Mają na to jeszcze większe szanse, skoro każdego dnia stawiają na szali swoje życie. Dlatego się do nich nie przyzwyczajałam.

W drzwiach minęłam się z Anitą i Mahoją, które przyszły sprawdzić, skąd ten hałas w naszej kajucie. Zignorowałam je, podążając na dziób. Tam usiadłam. Ruszyliśmy do Japonii, nie wiedząc, czego się spodziewać. Zastanawiało mnie, o czym rozmawiali Tyki i Allen, nim Noah ugodził chłopaka. Może nawet czułam lęk. Przed przyszłością i samą sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top