Rozdział 39.
„why do all good things come to an end"
Kolejne dni mijały szybko i dynamicznie. Można powiedzieć, że nudno, bo jednostajnie. Codziennie ten sam rozkład dnia. Mnie to nie przeszkadzało. Pokochałam to miejsce i tych ludzi. Nie czułam się źle ze świadomością, że ich okłamuję. Było mi lepiej, kiedy wiedziałam, że moja przeszłość jest przed nimi zakryta. Szanowali mnie. Nie szperali w moim życiorysie. Ważna była tylko obecna chwila. Nie martwiłam się, co przyniesie jutro. Nie zwracałam uwagi na wczoraj. Częściej się uśmiechałam. Miałam powód. Niejednokrotnie powodował go Christian swoimi zabawnymi opowieściami. Ten młody Japończyk nie miał w życiu łatwo. Jako dziecko był niezdarą. Zdarzały mu się niezłe wpadki. Opowiadał o nich z lekkością, nie przywiązując wagi do przeszłości. Wszystko zmieniło się pod wpływem śmierci jego brata, Satoriego. To, w jaki sposób zginął najstarszy z braci Katsumoto, dało mi obraz tego, jak niebezpieczne być blisko z egzorcystami. Satoriego zabił bowiem dobrze znany mi członek klanu Noah, Tyki Mikk. Po tym wydarzeniu Christian bardzo szybko dorósł i wykonał ogromną pracę. Teraz był najlepszy. Tak utrzymywali inni ninja. On sam jednak chciał się nadal szkolić, bo, jak mówił, daleki jest od Satoriego, a co dopiero do mistrza Katsumoto. Lubiłam z nim przebywać. Wiedziałam, że w Kwaterze Głównej będzie mi tego brakowało. Christian stał się moim mentorem i przewodnikiem w świecie ninja. Służył mi radą i uśmiechem.
Chiyoko powiedziała niedawno coś, czego nie zrozumiałam. Chodziło o to, że Christian znów stał się tym dzieciakiem, którym był, kiedy Satori żył. Z tego, co wiedziałam, braci łączyła bardzo mocna więź. Nie wiem, do czego zmierzała Chiyoko, bo zamilkła, kiedy na salę ćwiczeń przyszedł Christian. Potem nie miałam już okazji, aby ją o to zapytać.
Walczyłam z Thomasem, młodym Austriakiem o blond włosach i niebieskich oczach. Od Christiana wiedziałam, że chłopak zostanie dzisiaj zaprzysiężony. To była jego ostatnia walka w błękitnych szatach. Przez cały pojedynek flirtował ze mną ze słodkim uśmiechem na ustach. Chciał odwrócić moja uwagę od tego, co robi. Jednak jego wysiłki poszły na marne. Miałam podzielną uwagę. W końcu byłam egzorcystką. Nieraz musiałam panować nad sytuacją w najgorszym zamieszaniu i nie stracić przy tym celu misji. Thomas bardzo się starał. Sztukę flirtu miał w jednym paluszku. Inną by już zwiódł. Ja się z nim bawiłam mimo dezaprobaty Christiana. Nie zwracałam na to uwagi. Tak samo jak na poruszenie się drzwi.
– Wystarczy.
Grzecznie odsunęliśmy się od siebie, złożyliśmy broń i ukłoniliśmy sobie. Dopiero teraz zauważyłam Tiedolla. Poczułam, jak na głowę spadają mi sprawy związane z podróżą i Czarnym Zakonem.
– Widzę, że się dobrze bawisz, Vivian – odpowiedział na moje skinięcie głową.
– Ja się nie bawię, mistrzu – powiedziałam nadąsanym tonem. – Trenuję.
– To dobrze. Przyszedłem zobaczyć, jak się miewasz i powiedzieć ci, że jutro o świcie wyruszamy w dalszą drogę.
– Tak jest.
Poszedł. Nie byłam zadowolona z jego powrotu. Z jakiegoś powodu przypomniałam sobie całe zło, jakie spotkało mnie w Zakonie. Dopiero po dłuższej chwili zaczęłam myśleć o jaśniejszych momentach. Tęskniłam za tamtym życiem. Chciałam do niego wrócić. Jednocześnie chciałam zostać.
Odrzuciłam przywiązanie do Monachium. Dobrze wiedziałam, że w końcu by się wydało, kim jestem. Ta sielanka by się skończyła. Byłoby tak, jak jest w Zakonie. Zła, ale konieczna. A może gorzej. Tego nie chciałam. Wyniosę stąd tylko dobre wspomnienia. Tak będzie najlepiej.
Czas spędzony w Szkole Ninja był jak dobry sen. Lepszy, bo prawdziwy. Znalazłam tu miejsce dla siebie. Każda chwila stanowiła skarb. Z uśmiechem będę wspominać godziny spędzone z Christianem, kolacje, po których popisywałam się i otrzymywałam uśmiechy od mistrza Katsumoto, życzliwość ninja, treningi z innymi uczniami. Każdemu byłoby smutno, gdyby musiał opuścić takie miejsce. Wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. Wyznawanie tej zasady bardzo ułatwiało życie.
Wieczorem mistrz Katsumoto pozwolił mi szybciej wyjść z kolacji. Musiałam się spakować. Przed świtem nie będzie na to czasu. Tylko przez chwilę byłam sama. Usłyszałam pukanie. Tak jak się spodziewałam, zobaczyłam Christiana.
– Tylko nie mów, że będziesz tęsknić. – Uśmiechnęłam się.
– Szkoda, że wyjeżdżasz. Powinnaś zostać i ukończyć szkolenie.
– Mam obowiązki wobec mojego mistrza i Czarnego Zakonu.
– Wiem. Przyszedłem się pożegnać. Jutro nie będzie na to czasu.
Zza pleców wyciągnął czarną różę. Była piękna. Roztaczała cudowną woń. Tak cudowną, że nie można jej się oprzeć. Ujęłam ją delikatnie. Musiałam uważać, żeby się nie skaleczyć. Czymże jest w końcu róża bez kolców? Jej płatki były jedwabiście miękkie. Uśmiechnęłam się.
– Jest jedynym prezentem, który ci mogę ofiarować. To tak a propos naszej rozmowy o kwiatach.
– Dziękuję. Jest przepiękna.
Miałam ochotę podejść bliżej i pocałować go w policzek. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu. Nie wydawał się dobry.
– Mam nadzieję, że tu kiedyś wrócisz – powiedział.
– Może.
Nic już nie powiedział i zostawił mnie samą. Kwiat położyłam na szafce nocnej. Nie zamierzałam jej zostawiać. To byłoby nietaktowne. Może niewiele znaczyła, ale przyjemnie się na nią patrzyło. Wróciłam do pakowania. Moje myśli zatrzymały się na synu Katsumoto. Był dla mnie miły. Nawet bardzo. Nie wiem, czy to ze względu na Tiedolla czy coś innego. Tak naprawdę mnie nie znał. Nie wiedział, kim jestem ani jaka jestem. Miał złudne wyobrażenie o mnie. To pozwalało mu sądzić, że jestem wyjątkowa i godna uwagi. Tak nie było. Wpojone zasady nie pozwalały mu zbliżyć się bardziej bez mojej aprobaty. Tej mu nie dałam. Trzymałam go na dystans mimo szczerych rozmów. Może mu to pasowało, może nie. Nie dał jednak po sobie poznać większego zainteresowania moją osobą. Dopiero ta róża. Mogę to sobie tłumaczyć, że to tylko miły, nic nieznaczący gest. Tak nie było. Nie urodziłam się wczoraj. Wiedziałam, że kwiat podarowany dziewczynie przez chłopaka coś znaczy. Zwłaszcza, gdy jest to ulubiony kwiat dziewczyny. Czarne róże są niezwykle rzadkie. Właśnie dlatego tak je lubię. Wyjątkowe i inne od wszystkich. Westchnęłam. Gdyby Christian znał prawdę, nie przyniósłby tej róży. Nawet by na mnie nie spojrzał. Wszystko byłoby inaczej. Choć tak naprawdę mogę się tylko domyślać jego uczuć. Są prawdopodobne. Przecież to jego pytanie o kogoś szczególnego. On pytał o faceta. Nie dowiedział się tego, co chciał. Pozwolił mi trzymać wszystkie nieodkryte karty.
Rano wyruszyliśmy w dalszą drogę. Kierunek – Londyn, Kwatera Główna Czarnego Zakonu. Katsumoto żegnał nas osobiście ze swoimi najbliższymi współpracownikami. Obiecał mi katanę. Dostałam jednak warunek – mam wrócić i ukończyć szkolenie. Oczywiście, jeżeli pozwoli mi na to czas. Tego jako egzorcystka miałam niewiele. Wiedziałam, że będę tęsknić za tym miejscem. Za ludzkim szacunkiem wynikającym z nieświadomości prawdy. Cieszyłam się jednak z powrotu na stare śmieci. To z Czarnym Zakonem związałam swój los. Po drodze czekają na nas pewnie potyczki z akumami. Może nawet z Klanem Noah. Czas ruszać w dalszą drogę. Nie mogę pozwolić sobie na stagnację. „Nigdy się nie zatrzymuj" – powtarzał Mana. Nie zamierzam. Chcę żyć pełną piersią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top