Rozdział 37.
„Bo jest paru ludzi,
Bo jest parę w życiu dobrych chwil
Bo jest parę złudzeń, które warto mieć by żyć
Choć raz, tylko raz
Tu na ten świat Bóg nam pozwala przyjść.
Zawsze lepsze cos niż nic."
Poprowadził mnie na parter. Teraz usłyszałam szczęk broni i trzask drewna. Kątem oka przyjrzałam się Christianowi. Był przystojny. Na lewym policzku miał ledwo dostrzegalną podłużną bliznę od noża o szerokim ostrzu. Dość starą jak na moje oko. Delikatne japońskie rysy i odcień cery upodobniały go do Katsumoto. Może byli spokrewnieni. Jeśli tak, to chłopak odziedziczył oczy po matce. Zwieńczały je długie, gęste, czarne rzęsy. Dzięki temu spojrzenie miał intrygujące. Rzadko facet może poszczycić się takimi oczami. Można stracić dla nich głowę.
Otworzył drzwi i wprowadził mnie do dużej sali. Grupa młodych mężczyzn w białych strojach ćwiczyła posługiwanie się mieczem. Takim samym, jakim posłużył się Katsumoto w walce ze mną. Zdawali się nas nie zauważać. Ich ruchy były szybkie, zdecydowane i harmonijne. Każdy gest miał znaczenie. Dopiero po chwili zauważyłam troje ludzi ubranych na czarno. W tym kobietę. Wydawali krótkie polecenia.
– Tutaj ćwiczą biali, czyli starsi uczniowie – odezwał się w końcu Christian. – Musisz wiedzieć, że w szkole panuje surowa dyscyplina i hierarchia, której należy przestrzegać. Młodsi uczniowie, czyli nowoprzyjęci, noszą żółte stroje. Spotkasz kilku na górze, gdzie są pokoje mieszkalne i sala medytacji. Zanim zaczną trening, muszą opanować kodeks. To dość gruba księga. Wielu wyłamuje się jeszcze pierwszego dnia. Nie rozumieją, że bycie ninja to nie tylko wymachiwanie bronią.
Słuchałam go, obserwując trening. Poustawiani w parach symulowali pojedynek. Stojący blisko nas blondyn odbił miecz przeciwnika w naszą stronę. Uchyliłam się i skontrowałam. Christian zrobił to samo. Trening został przerwany. Blondyn i jego partner skłonili się nisko i zaczęli przepraszać. Podeszła też kobieta w czerni.
– Wszystko w porządku, Christian? – zapytała.
Chłopak spojrzał na mnie. Skinęłam głową, że nic mi nie jest. Zobaczyłam ulgę na jego twarzy.
– Tak, Chiyoko – odpowiedział. – Pozwól, że przedstawię ci Vivian Walker.
– Egzorcystka z Czarnego Zakonu. – Uśmiechnęła się. – Czyżby staruszek Tiedoll przyjął pod swoje malarskie skrzydła dziewczynę?
– Tak, jestem uczennicą generała Tiedolla – potwierdziłam.
– Miło mi. Hanna Weber, ale wszyscy nazywają mnie tu Chiyoko. Świetnie sobie poradziłaś. Mam nadzieję, że mistrz Katsumoto szybko cię stąd nie wypuści.
– Generał Tiedoll postanowił zostać jakiś czas w szkole, więc Vivian będzie z nami trenować – wyjaśnił jej Christian.
– Doskonale. Witaj więc w Szkole Ninja, Vivian. Wybacz tym dwom głąbom. Wciąż coś psują. Może właśnie dlatego nadal są starszymi uczniami. Zostaną solidnie ukarani.
– Myślę, że to nie jest potrzebne – odezwałam się łagodnie, nie wiedząc, czy dobrze robię. – Nic się nie stało. W Czarnym Zakonie też jest parę osób, którym ciągle coś leci z rąk, a walki czasem wymagają oczu dookoła głowy.
– Gościom mistrza Katsumoto się nie odmawia. Znając ich jednak, jeszcze dziś ze trzy razy zasłużą sobie na karę.
– Nie będziemy już przeszkadzać. Chodź, Vivian. Zbrojownia na nas czeka.
Poprowadził mnie przez salę do następnych drzwi. Trening został wznowiony, a Chiyoko wróciła na swoje miejsce. Była ładna. Długie, ciemne włosy upięła tak, aby jej nie przeszkadzały. Oczy miała tego samego koloru co włosy. Aż dziwne, że została ninja a nie żoną jakiegoś majętnego człowieka.
– Wybacz, że uczestniczyłaś w takiej scenie. To nie powinno się zdarzyć. Ci dwaj już dawno powinni wylecieć, jednak Chiyoko wciąż ich broni przed gniewem mistrza Katsumoto. On jej niczego nie odmawia.
– Dlaczego?
– To pierwsza w szkole kobieta-ninja i pierwsza wychowanka mistrza Katsumoto. Praktycznie ją wychował i wyszkolił. Właśnie dlatego wszyscy nazywają ją japońskim imieniem, które nadał jej mistrz. Jest bezwzględna wobec uczniów. Jeśli nadepnie jej się na odcisk, jest się skończonym. Jednak jeszcze nikt z białych nie wyleciał. No chyba, że sam odszedł. Masz szczęście. Polubiła cię.
– Skąd wiesz? – zapytałam, kiedy wchodziliśmy do zbrojowni.
Obszerna sala wydawała się zagracona. Tak naprawdę każda część powierzchni była zagospodarowana. Tylko pozornie był tu bałagan. Pełno broni. Gratka dla kogoś takiego jak ja.
– Bo się uśmiechnęła. Bardzo rzadko to robi. Najczęściej przy mistrzu Katsumoto. Osobiście przydzielił ją do treningu białych, czyli starszych uczniów. Jak widziałaś, ich zadaniem jest szkolić technikę walki, wzmacniać siłę i sprawność. Każdy z nich ma przygotowany trening tylko dla niego. Mimo to trenują na jednej sali. Jest tak, ponieważ niektórzy wolą inną broń niż ninjatō.
– Ninjatō?
– Tak. To miecz, którego imitacją zostaliśmy zaatakowani. Ninjatō to podstawowa broń ninja. Jest dość poręczna i wielofunkcyjna. – Uśmiechnął się.
Ze ściany ściągnął miecz w pomalowanej na czarno drewnianej pochwie. Przez chwilę myślałam, że sobie ze mnie żartuje.
– Zobacz. Sam miecz to dopiero początek. W jego rękojeści jest skrytka. Najczęściej przechowujemy w niej trucizny albo plany budynków. Sama saya to także niezła broń do ogłuszenia przeciwnika.
Obejrzałam dokładnie miecz. Był dość niepozorny. Prosta klinga bardziej mi przeszkadzała. Wykonany przeze mnie ruch wyglądał nieporadnie. Jakby dziecko uczyło się walczyć. Wkurzyło mnie to.
– Chyba ci nie pasuje, co? – zapytał, odbierając mi miecz.
– Jakbym miała zbyt długi kij w dłoni – odpowiedziałam niezbyt przyjemnym tonem.
– Nie uczyłaś się nigdy walczyć?
– Jestem samoukiem.
– Walczysz intuicyjnie. – Pokiwał głową na własne stwierdzenie. – Czasem to nawet lepiej. Inni mogą nas ograniczać.
– Mówiłeś, że niektórym uczniom nie pasuje ninjatō.
– To prawda. Jest sporo innych japońskich mieczy. My szkolimy się w posługiwaniu się kodachi, tsurugi, ninjatō, wakizashi i kataną. Są na tyle krótkie, że można je ukryć.
– A pozostałe?
– Pozostałymi posługują się głównie samuraje, bo nie muszą ich chować. My jesteśmy skrytobójcami. Nasza broń musi być lekka, poręczna i niewielka.
Przeszłam przez zbrojownię. Oglądałam miecze i inne narzędzia rzemiosła ninja. Christian trzymał się tuż za mną.
– Czym się różnią te wszystkie miecze? – zapytałam, czując, że robię z siebie ignorantkę.
– Pewnie mało wiesz o japońskiej broni. Nie dziwię się. W Europie jeszcze mało wiedzą o Japonii. Dla nich to kimona, samuraje i sakura.
– Japonia to także piękne świątynie o dachach wygiętych do nieba, etykieta i ninja.
Uśmiechnął się. Ze ściany zaczął ściągać miecze o różnych długościach. Położył je na stole. Do ręki wziął najkrótszy z nich.
– To wakizashi. W Japonii jest dość popularny, a razem z kataną tworzy daishō. To niestety było tylko dla samurajów. Ten to tsurugi. – Wskazał następny. – Wykonuje się go z brązu. Kodachi, dłuższy od wakizashi. – Wskazywał dalej. – I katana. Wykuwana z najwyższą czcią.
Ostatni miecz chwyciłam pewnie. Wykonałam parę ruchów. Christian chwycił tsurugi i wymieniliśmy kilka ciosów.
– Katana to specyficzna broń. Kasta samurajów zastrzegła sobie do niej prawo i nie dopuszczają innych do niej. W najlepszym wypadku można stracić rękę. Walczysz tak jakbyś miała katanę wcześniej w dłoni.
– Kilka razy – odpowiedziałam ze spokojem. – Jeden z egzorcystów jest Japończykiem. Posługuje się kataną.
– I nie straciłaś palców? – zapytał ze zdziwieniem. – Musisz dla niego wiele znaczyć, skoro cię nie zabił.
Ile razy próbował. Teraz wiem, dlaczego ma mord w oczach, kiedy dotykam Mugenu. A to się zdarzało wielokrotnie podczas treningów. Raz nawet podprowadziliśmy z Lavim miecz. Oczywiście później była awantura. To młody Kronikarz wymyślił. Żeby nie było niedomówień. Nie wiem tylko, dlaczego największe bluzgi poszły na mnie.
– Egzorcystów jest mało. On to rozumie. Nigdy jednak nie rezygnuje z odwetu.
Skinął głową. O nic więcej nie pytał. Chyba zauważył, że nie bardzo odpowiadał mi ten temat. Odłożył miecze na swoje miejsce. Ściągnął inny.
– Na co dzień trenujemy tym.
– To ninjatō – odpowiedziałam bez wahania.
– Nie. – Uśmiechnął się. – To imitacja, czyli iaitō. Jest bardzo podobny do prawdziwego miecza. Odróżnia je tępa głownia oraz mniej ozdobne koshirae.
– Koshirae? – Zaczęło mnie to przerażać.
– Elementy ozdobne miecza. Nasze i tak są ubogie, ale to ze względu na to, aby były mniej widoczne. Iaitō wykonuje się głównie ze stopów aluminium i cynku.
– Szybko je łamiecie.
– Właśnie dlatego są byle jakie. Ćwiczą nimi jedynie biali, błękitni, czyli terminatorzy, i ninja. Błękitni uczą się strategii i uczestniczą w pomniejszych zadaniach.
– A młodsi uczniowie?
– Bokutō.
– Czym?
– Bokutō to drewniany miecz. Zazwyczaj nie posiada krzywizny i jest bezpieczniejszy w użyciu, o ile trenujesz sama.
– Dlaczego?
– Im lepsze drewno, tym jest twardszy i bardziej niebezpieczny. Według legend można nim nawet zabić. Są różne rodzaje bokkenów.
– Bokkenów? Mówiłeś o bokutō. – Czułam się skołowana.
– To to samo. Bokken to nazwa przyjęta przez Europejczyków. W Japonii zaś drewniane miecze ćwiczebne określa się terminem bokutō.
– Rozumiem.
Nic nie rozumiałam. Przecież ja tu zaraz zwariuję od tych japońskich nazw. Powoli przestawało mnie to bawić.
– Męczę cię? – zapytał.
– Nie, dlaczego?
– Za dużo tego wszystkiego na raz. Nie musisz udawać.
– W porządku. Rozumiem, że miecze to nie wszystko.
– To dopiero początek. Ninja używają różnorakiej broni. Osobiście wolę tantō, czyli japoński sztylet z jedno lub obosiecznym ostrzem.
– I pewnie nie jest jedyny. – Uśmiechnęłam się.
– Nie. Jednym z jego rodzajów posługują się zwłaszcza kobiety. Nazywamy go kwaiken. Jest niezastąpiony w wąskich przejściach. Inne tantō szeregujemy różnie. Jest ich bardzo wiele.
Wskazał na jedną z szafek. Przyjrzałam się sztyletom bliżej. Poszeregowali je od niewielkich do dość ciężkich.
– Pewnie nawet nie wiesz, że twój sztylet to japońska broń.
– Co? – Spojrzałam na niego.
Teraz to na pewno sobie ze mnie żartuje. Wyciągnęłam sztylet i przyjrzałam mu się uważnie. Zawsze wiedziałam, że jest dość nietypowy. Rękojeść od strony klingi zakończona była dwoma ramionami.
– To sai. Pewnie nie znasz jego najciekawszej funkcji. Dzięki niemu można blokować, a nawet łamać miecze.
– Jak?
– Pokaż. – Wręczył mi iaitō.
Klingę złapał pomiędzy klingę sztyletu i jedno z ramion. Przekręcił szybkim ruchem, po czym iaitō pękło. Patrzyłam na to zszokowana.
– Japońskie miecze mają to do siebie, że są twarde, ale bardzo kruche – powiedział Christian.
Ile razy w ten sposób mogłam złamać Mugen.
– Jest posrebrzany?
– Nie. Cały jest ze srebra – odpowiedziałam.
– Bardzo niezwykły.
Pokazał mi i opowiedział jeszcze o kozuce – drobnym japońskim nożu, kunai, którego zastosowanie jest bardzo szerokie, kamie – bardzo podobnej do rolniczego sierpa, kusarigamie – ulubionej broni ninja, będącej rozwiniętą formą kamy i o shurikenach. W głowie miałam pełno japońskich słówek.
Potem Christian zaprowadził mnie na górę, gdzie były pokoje mieszkańców szkoły. Zatrzymał się przed jednym z nich. Wtedy z zakrętu wypadło dwóch chłopców w żółtych strojach. Wpadli prosto na mnie.
– Co to za zachowanie? – zapytał ostro Christian. – Tak wita się gościa?
– Przepraszamy – odpowiedzieli obaj.
– Nic się nie stało.
Byli bardzo podobni do siebie. Przyglądali mi się uważnie. Jeden z nich ośmielił się zapytać:
– Przyjechałaś z generałem Tiedollem?
– Widzę, że wieści szybko się tu rozchodzą.
– Nie. – Uśmiechnął się Christian. – Wybacz ciekawość moich braci. Mundur egzorcysty jest dobrze znany ninja i mieszkańcom tego domu, a generał Tiedoll to wieloletni przyjaciel mistrza Katsumoto.
– Często tu bywa?
– Nie zawsze. Częściej jednak zatrzymuje się tutaj niż w mieście.
– Wybacz pytanie, ale czy byli z nim inni egzorcyści?
– W szkole nie, ale pamiętam, że był w Monachium ze swoim uczniem. Jakieś dziesięć lat temu.
– Widziałeś go?
– Ciekawska jesteś.
– Do Zakonu przybyłam rok temu. Chciałabym coś więcej wiedzieć o swoim mistrzu i jego podróżach.
– Z daleka. Generał zatrzymał się w niedalekim motelu. Chłopak siedział w innym pokoju plecami do drzwi. Był nieuprzejmy. Generał prosił, abym mu wybaczył to zachowanie, bo niedawno przeżył coś strasznego. Z tego co pamiętam, miał krótkie, czarne włosy, ale nic więcej nie wiem. To któryś z twoich przyjaciół?
– Nie wiem. To było dawno. Ludzie się zmieniają. Gdybyś go widział bliżej, może byłabym w stanie określić, kto to był.
Uśmiechnęłam się. Myślałam, że to Daisya, ale nie jestem tego pewna. Mało jeszcze wiem o egzorcystach. Nie dałam po sobie poznać, o czym myślę. Christian też porzucił ten temat. Pokazał mi pokój i zostawił, żebym mogła odpocząć. Jak na jeden dzień wystarczy wrażeń. Nawet mi się tu podobało. Przede wszystkim nie wiedzieli, kim jestem. Z tego względu patrzyli na mnie inaczej. Traktowali mnie lepiej. Co mi tam Zakon? Tu mi było dobrze. I tylko to się liczyło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top