Rozdział 25.
„Cultured my cure
I tightly lock the door
I try to catch my breath again
I hurt much more
Than anytime before
I have no options left again"
Promienie słońca za oknem wyrwały mnie z kolejnego koszmaru, choć wciąż słyszałam śmiech Kreatora dudniący w głowie. Gdy dotarło do mnie, gdzie jestem, opadłam na mokrą od potu pościel. Spojrzałam na zegarek – było już dość późno, więc chyba nikt się mną nie interesował. W sumie mogłabym zostać cały dzień w łóżku. I tak nie byłam nikomu potrzebna.
Po drodze na stołówkę usłyszałam Komuiego, który tłumaczył coś komuś. Zajrzałam z ciekawości do jego gabinetu i zaraz tego pożałowałam. Przed Kierownikiem siedzieli wszyscy obecni w Kwaterze Głównej egzorcyści gotowi do wyruszenia na swoje misje.
– Rozumiem, że mogę spakować się i wynosić – warknęłam, zwracając na siebie ich uwagę.
Komui westchnął ciężko. Pewnie podejrzewał już, co go za chwilę czeka, ale nie zamierzałam udawać, że mnie to nie rusza.
– Tego nie powiedziałem.
– Nic tu po mnie, skoro wysyłasz wszystkich oprócz mnie – zarzuciłam mu.
– Rozmawialiśmy już o tym wczoraj, Vivian. Miałem nadzieję, że zrozumiałaś.
– To się pomyliłeś. Zamykasz mnie jak w jakiejś pieprzonej klatce i wydaje ci się, że wszystko jest w porządku?
– Vivian, proszę cię. Nie rób scen.
– Ja nie robię scen. Po prostu nie mogę zrozumieć, jak możesz mnie tak traktować. Czy dałam ci jakikolwiek powód do braku zaufania?
– Vivian...
Nie wiem co chciał powiedzieć, bo wymaszerowałam z gabinetu i trzasnęłam drzwiami. Przeszła mi ochota na jedzenie, nie zamierzałam też słuchać tego, co ktokolwiek z nich miał do powiedzenia. Mimo to zeszłam do kuchni po jabłko, by czymś zapełnić żołądek.
Jerry akurat zmywał naczynia. Uśmiechnął się, gdy tylko mnie dostrzegł.
– Pewnie jesteś głodna.
– Zgadłeś, Sherlocku.
– Zaraz coś ci zrobię.
– Nie trzeba, Jerry. Wystarczy jabłko.
Zastawił mi drogę ze ścierką w dłoni.
– Wykluczone. W terenie możesz jeść cokolwiek, ale tu będziesz jeść jak normalny człowiek.
No następny, który wie lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre. Co jest z tymi ludźmi tutaj?
– Jerry, nie traktuj mnie jak dziecka. Jestem dorosła.
– A czasem zachowujesz się, jakbyś miała mniej lat niż Abba.
Odwróciłam się do wyjścia.
– Obejdę się bez jedzenia – stwierdziłam.
– Vivian, nie chcę cię ochrzaniać. Martwię się o ciebie – oznajmił z poważną miną. – Jesteś dla nas ważna. A jeśli ktoś jest dla nas ważny, to chcemy o niego dbać i martwimy się, gdy coś jest nie tak – wyjaśnił.
Spojrzałam na niego. Czasem miałam wrażenie, że to Mana. On też przeganiał mój zły humor jednym uśmiechem.
– Przepraszam, Jerry, ale chciałabym wrócić do swoich obowiązków, a Komui wciąż nie i nie – przyznałam.
Uśmiechnął się i rzucił ścierkę na kran. W jego dłoni błysnął nóż.
– Siadaj. Ugotuję ci coś dobrego.
Jak mogłabym mu odmówić? Słuchał mnie uważnie, kiedy skarżyłam się na brak zajęć. Nie przeszkadzało mu to w gotowaniu. Kolejne podobieństwo do Many. Był kiedyś taki dzień, kiedy chuligani stłukli mi kolano, do domu przyszłam zapłakana. Mana akurat kroił jakieś warzywa. Posadził mnie na blacie stołu, opatrzył i wysłuchał. Później pocieszył i ugotował najpyszniejszy obiad na świecie.
– Vivian? – Jerry pomachał mi ręką przed oczami.
Zamrugałam nerwowo, patrząc na niego.
– Odpłynęłaś.
– Przepraszam. Coś mi się przypomniało.
– Gotowe.
– Dzięki.
Zjadłam na miejscu i posprzątałam za sobą, choć Jerry próbował mi zabronić. Gdy wychodziłam, rzucił mi jabłko. Wiedział, że je uwielbiam, więc miał ich kilka w kuchni pod ręką. Twarde, pół kwaśne – takie jak lubię. Uśmiechnęłam się do niego i poszłam do siebie, podgryzając owoc. Jakoś trochę mi przeszło. Może ze względu na to, że ktoś mnie posłuchał zamiast mówić od razu „nie".
Zajęłam się listami rodziców. Udało mi się uporządkować je chronologicznie. Analizowałam słowo po słowie. Były piękne. Zupełnie niepodobne do tych, które dostawałam sama w pewnym okresie swojego życia. To wiele mówiło o nadawcach i ich stosunku do adresata, choć z perspektywy czasu chwilami brzmiało to niedorzecznie.
Rozważania przerwało mi pukanie. Listy wrzuciłam pod poduszkę i dopiero wtedy pozwoliłam wejść intruzowi, którym był Reever.
– Komui prosił, żebyś zajęła się trochę Abbą i Timothym, póki nie masz nic do roboty.
– A co ja? Niańka jestem? – fuknęłam.
– O to musisz zapytać szefa. Ja tylko przekazuję to, co mi kazano.
– Zastanowię się.
– Tylko jakbyś chciała gadać z Komuiim, to później, bo jest zajęty.
– Dobra.
Weszłam do stołówki niezbyt wyspana i zniechęcona do wszystkiego dookoła. Nie odpowiedziałam na uśmiech Jerry'ego. Zabrałam tacę ze śniadaniem i usiadłam na wolnym miejscu. Z rozmyślań wyrwała mnie dopiero kolejna kłótnia pomiędzy dzieciakami.
– Timothy, przestań – warknęłam.
– Bo?
– Bo egzorcysta nie używa innocence przeciwko innemu egzorcyście.
– A ty i Kanda?
– My nie używamy innocence przeciwko sobie tylko stali, a to różnica. Poza tym to nieważne.
Chłopiec uśmiechnął się bezczelnie.
– Będziesz z nami trenować? – zapytała Abba.
– A mam coś do roboty? Chodźcie.
Przenieśliśmy się na salę treningową. Od ich przybycia do Zakonu trochę się zmienili. Walczyli skuteczniej, ale brakowało im doświadczenia. Początkowo jedynie ich obserwowałam, czasami rzucając jakąś wskazówką. Mimo to traktowali to jak zabawę do momentu, aż sama zaatakowałam. Początkowo każde z nich broniło się samodzielnie, lecz z czasem zaczęli współpracować i to pozwoliło im rozłożyć mnie na podłodze.
– Wstawaj – powiedział Timothy.
– Nie, bo znowu zaatakujesz.
– Zmęczyłaś się.
– Czas na obiad. Koniec na dziś.
– A potem? – zapytała Abba.
– Macie swoje obowiązki przydzielone przez mistrzów. A ja mam własne plany.
– Vivian. – Spojrzała na mnie z nadzieją.
– Nie, Abba. Nie dzisiaj. Idziemy na obiad.
Po posiłku wróciłam samotnie na salę, pozwalając sobie na zaciekłą walkę z powietrzem. Za dużo się we mnie kłębiło, bym tak spokojnie mogła przejść nad tym do porządku dziennego. Przecież umiem o siebie zadbać, dlaczego Komui tego nie rozumie?
Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że nie jestem już sama.
– Link, ty tutaj? – zapytałam drwiąco.
– Przyszedłem z Inspektorem. Jest u twojego szefa. Nie chciałem im przeszkadzać, a Komui powiedział, że gdzieś się tu zaszyłaś, więc przyszedłem.
– Allena nie ma. Pojechał na misję.
– Wiem. – Po chwili dodał: – Przepraszam.
– Za co? Jeszcze nic nie zrobiłeś.
Nie rozumiałam, co miał na myśli. Znałam go bardzo słabo, bo też nigdy nie próbował się z nami zaprzyjaźnić, jedynie wypełniał swoje obowiązki.
– Wiem, co cię spotkało w Watykanie – wyjawił, a mnie zmroziło. – To nie powinno się wydarzyć. Spencer przekroczył swoje uprawnienia i powinien za to zapłacić.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Naprawdę wyglądał, jakby go to wzburzyło. To było całkiem... miłe. A jednak nie chciałam, by cała sprawa wyszła na światło dzienne.
– Byłabym wdzięczna za dochowanie dyskrecji – powiedziałam w końcu.
– Ale...
– To sprawa między mną a tą gnidą. Nie ma powodu mieszać w to kogokolwiek innego. Zresztą to nic nie zmieni. – Wzruszyłam ramionami. – Było, minęło. Nie wspominajmy o tym więcej, inspektorze Link.
Uśmiechnęłam się, robiąc dobrą minę do złej gry. W końcu Spencer przez kilka dni panoszył się po Kwaterze Głównej w towarzystwie Allena, jeszcze bardziej psując mi nastrój.
Link przyglądał mi się uważnie przez kilka chwil, po czym chyba dotarło do niego, że nie zamierzam ustąpić. Westchnął jedynie z dezaprobatą, którą zignorowałam. Nie rozumiałam, czemu się przejmuje.
– W takim razie zaproponuję pojedynek, panno Walker – odezwał się w końcu.
Zaskoczył mnie tym. Nie wiedziałam, co się za tym kryje, ale propozycja była dość kusząca.
– Wiesz, na co się piszesz? – zapytałam.
– Coś tam liznąłem kiedyś – odparł, rozbawiając mnie tym.
– Więc ściągnij ten mundurek, żebyś go nie wybrudził.
Szybko dotarło do mnie, że Link jest wyszkolony nie gorzej od wielu egzorcystów, choć na to zupełnie nie wyglądał. Zmusił mnie do maksymalnego wysiłku i to był pierwszy od dawna moment, kiedy czułam się tak bardzo szczęśliwa. Adrenalina szumiała w uszach, krew wrzała, z czasem pojawiło się też zmęczenie, na które nie zamierzałam narzekać. W końcu poczułam się żywa i wolna od wszelkich trosk.
Dość brutalnie podcięłam Linka i przyłożyłam mu swój kij do gardła, kolanem blokując jego ruchy. Uśmiechnęłam się słodko.
– I koniec.
– To nie było czyste zagranie.
– A ty myślisz, że Kreator i jego poplecznicy grają fair? Na jakim ty świecie żyjesz, Link? Wykorzystają każdą słabość przeciw tobie.
– Być może. Nie mam tak niebezpiecznej pracy jak ty.
– To nie praca tylko życie.
Podniosłam się. W tym momencie zobaczyłam Leverriera i Komuiego w drzwiach. Ten pierwszy zaklaskał z głupim uśmiechem na gębie.
– Widzę, Wiwianno, że czujesz się coraz lepiej. Pokonałaś mojego najlepszego podwładnego – oznajmił z satysfakcją Leverrier.
Zagryzłam dolną wargę, powstrzymując się przed komentarzem, który cisnął mi się na usta. Nic nie mogłam poradzić, że ten facet działał mi ostro na nerwy. Sama jego obecność sprawiała, że się jeżyłam. Nie chciałam jednak dać się wyprowadzić z równowagi.
– Późno już – stwierdziłam. – Pójdę na kolację.
– Chciałbym, żebyś zjadła z nami – powiedział Leverrier.
A więc po to tu przyszli, choć nie mam pojęcia, co chciał przez to osiągnąć. Spojrzałam na spiętego Komuiego, który spoglądał z niepokojem to na mnie, to na inspektora, podejrzewając pewnie, że lada chwila się pozabijamy.
– Dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam. Dzieciaki czekają.
– To nie było zaproszenie – odparł Leverrier.
Oczekiwałam, że Komui zareaguje, ale nic nie powiedział. Tym razem najwyraźniej nie zamierzał mnie bronić, a po jego minie domyślałam się, że gra toczy się o wysoką stawkę. Nie chciałam się podporządkować, nie takiemu bzdurnemu rozkazowi, nie wiedząc, o co chodzi. Ale czy mogłam tak ryzykować? Potrzebowałam wymówki, a skoro Kierownik nie zamierzał mi pomóc, musiałam sama o siebie zadbać.
– W porządku. Pozwoli pan jednak, że się nieco ogarnę i przyjdę za parę minut.
– Nie trzeba. To żadna oficjalna kolacja, więc twój obecny wygląd nie będzie przeszkadzał.
Cholera, przejrzał mnie? Zacisnęłam pięści, ale posłusznie ruszyłam za mężczyznami. Nie byłam w stanie nic przełknąć, odpowiadałam półsłówkami, chcąc się stąd zmyć jak najszybciej. Mimowolnie też pomyślałam o Allenie, który z pewnością opróżniłby wszystkie talerze w kilka minut.
Spojrzałam na zestresowanego Komuiego. Czy wiedział, po co cała ta szopka? Zerknęłam na sufit, lecz niczego nie dostrzegłam. Czyżby kłopoty czekały za drzwiami? Jak się z tego wykaraskać?
– Pójdę już – oznajmiłam, podnosząc się z miejsca.
– A deser?
– Nie jadam słodyczy – skłamałam gładko. – Jeśli nie jestem w żaden sposób potrzebna, udam się na spoczynek.
– Idź – odezwał się w końcu Komui. – Powinnaś odpoczywać.
Nie czekałam dłużej, lecz wyszłam. Przystanęłam jednak pod drzwiami, skoro nikogo tam nie zastałam, chcąc podsłuchać, o czym będą rozmawiać.
– Powinna wrócić ze mną do Watykanu – oznajmił Leverrier.
– Nie mogę się na to zgodzić – zaoponował Komui. – Już teraz nam nie ufa. Nie wiem, co się wydarzyło w kwaterze Centrali, ale widok Spencera wytrącił ją całkowicie z równowagi.
– Na wszystkich moich ludzi tak reaguje. A w szczególności na mnie.
Czyli szatan nie wiedział, co jego pupilek zrobił. Przynajmniej wiem, że nie stało się to za jego przyzwoleniem. Chyba że nie zamierza poinformować Komuiego.
– Nie na Linka. Nie pozwolę zabrać jej z Kwatery Głównej.
– Komui, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak ona może nam zagrozić, będąc po stronie Milenijnego?
– Wiem, ale nawet Kronikarz nie potwierdził spełnienia przepowiedni. Może to nie ona.
– To musi być ona. Wystarczy, że piętnaście lat temu Cross wszystko zniweczył. Byłaby po naszej stronie.
– Jest po naszej stronie – podkreślił Komui.
– Nie kontrolujesz jej. Skąd wiesz, że nie szpieguje dla Earla?
– Bo kocha swoich przyjaciół. Dlaczego sama poszła do Centrali, wiedząc, że tam może się wszystko dla niej skończyć?
– Nie możemy pozwolić sobie na błąd. Dobrze o tym wiesz. Klucz nie może wpaść w ręce wroga.
– Nie pozwolę jej stąd zabrać ani zabić. Niech wróci do swoich obowiązków.
– Patrząc przez pryzmat uczuć, niczego nie osiągniesz, Komui.
– Więcej niż się panu wydaje, inspektorze.
Wróciłam do siebie. Nie mogłam tego słuchać. Nadal chcieli mnie zlikwidować. Nie dlatego, że jestem córką jednego z nich, ale dlatego, że podejrzewają mnie o bycie Kluczem. Nieważne, jak będę się starać, Leverrier i tak będzie chciał podpisać na mnie wyrok śmierci. Cross wiedział, co robi. Gdyby mnie wtedy przywiózł do Zakonu, byłabym ślepo posłuszna. Nie byłabym sobą.
Miałam ochotę zrobić na złość Leverrierowi, ale nie potrafiłam zmusić się do zdrady przyjaciół. Kiedy o tym myślałam, widziałam ich rozczarowane twarze. Nie mogłabym im tego zrobić. Nie pozwolę na ich śmierć w męczarniach. Kreator im nie popuści. Nie zdradzę. Prędzej popełnię samobójstwo niż to zrobię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top