Rozdział 145.
„Ty – wiedziałeś, którą wybrać ścieżkę
Ty – umiałeś chwycić mnie za rękę
Kiedy spadałam w mrok
Dziś brakuje mi Twej dobrej rady
Dziś nie umiem sobie z tym poradzić
Dzisiaj zapadam się"
Do Kwatery Głównej wróciłam akurat na śniadanie. Tu się nic nie działo. Zwykły, poranny gwar świadczył o tym, że to tylko mój świat zmienił charakter. Wokół wszystko było po staremu. Nikt z nich jeszcze nie wiedział o tym, co rozegra się w ciągu najbliższych dni, a o niektórych rzeczach nie dowiedzą się nigdy.
– Ciężka noc? – zapytał Jerry, gdy mnie zobaczył.
– Lepiej nie pytaj – odparłam.
Nie musiałam mówić słowa, żeby dostać śniadanie, które zaspokoi przynajmniej mój żołądek. O resztę musiałam zadbać sama, a to nie będzie takie proste.
Usiadłam na swoim miejscu. Może ostatni raz. Będzie mi tego brakować. Wszystkie te żarty z Jerrym, wygłupy z pozostałymi, walki z Kandą... To już nigdy nie wróci.
– Wszystko w porządku, Vivian? – zapytał Lavi.
– Tak, jestem tylko zmęczona. Miałam ciężką noc.
– Gdzie się w ogóle podziewałaś? Nie mogłem cię wczoraj znaleźć – odezwał się Allen.
– Trenowałam z Fou. Wybaczcie, ale chciałabym zjeść i odpocząć.
– Jasne. – Uśmiechnął się Lavi.
Zastanawiało mnie, ile chłopak wie o całej sprawie szkatuły. W końcu był następcą Kronikarza. Staruszek nie wziął go ze sobą do Azji, więc możliwe, że Lavi nie został poinformowany o wielu faktach. Chyba mnie to nie dziwi. Wydaje się, że pomiędzy nami coś się narodziło. Mieliśmy tych kilka swoich momentów, po których nazwałam go swoim przyjacielem i mógłby zacząć się buntować przeciwko takiemu obrotowi sprawy. To skomplikowałoby sytuację, która bez tego prosta nie jest. Generałowie nie mogli pozwolić na błędy. Mieliśmy tylko jedną szansę na uchronienie mnie przed śmiercią.
Po śniadaniu wróciłam do siebie. Rzuciłam się na łóżko, chcąc zasnąć, ale byłam zbyt nabuzowana emocjami. Po głowie wciąż chodziły mi słowa z tych dokumentów. Każde z nich przesądzało o decyzji. Jestem Kluczem do Serca Innocence. Tylko ja mogę je wskazać którejś ze stron wojny, ale jako Noah z zasady jestem skłonna bardziej do zdradzenia tej tajemnicy Kreatorowi. Już nawet nie liczy się fakt, że to Anioł Lucyfera dała ludziom innocence. Zdradziła, żeby powstrzymać dzieło zniszczenia. Nie do końca jej się udało, ale pozostała jeszcze jakaś nadzieja. Teraz mój czas, żeby zakończyć całą tę historię. Chyba już rozumiem, co miał na myśli Niszczyciel Czasu. Nie wspomniał tylko o jednym – jestem ostatnim elementem do wywołania Trzech Dni Ciemności. To przecież nieistotny szczegół. Tylko, że dzięki temu zostanie podpisany wyrok z biurka Leverriera. Przynajmniej w teorii, bo generałowie zaplanowali inny przebieg tej historii.
Mam sfingować własną śmierć. Robiłam to już parokrotnie, ale nie tak dokładnie. Ulicznicy nigdy nie sprawdzają szczególnie sumiennie. Poza tym zawsze mogłam poudawać trupa przez jakiś czas, a potem zniknąć. Tu się to nie uda. Twarde zasady Zakonu stanowią, że zmarłych należy spalić. Jedyne wyjście to pożar albo wybuch. Nie będę miała zbyt wiele czasu, żeby to zorganizować. Nikt nie może się dowiedzieć, a niektórzy są dość spostrzegawczy i mogą zacząć coś podejrzewać.
Liga Cieni. Od Crossa wiedziałam wystarczająco dużo na ich temat, żeby wiedzieć, że to też dobry powód dla Leverriera, żeby się mnie pozbyć. Umotywuje to zdradą i się nie wywinę. Dodatkowo, całkiem przypadkiem, może wyjść sprawa tego eksperymentu, a do tego nie chciałabym dopuścić. To było dawno. Po co rozgrzebywać stare rany? Bez tego rwą bólem w najmniej oczekiwanym momencie. Coś o tym wiem, więc rozumiem, dlaczego nie byłoby dobrze wracać do tego.
Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale ocknęłam się późnym popołudniem. Przez dłuższą chwilę leżałam wpatrzona w sufit. Nic już nie będzie takie samo. Mój świat gwałtownie zmienił pozycję i nic nie wskazuje, żeby miał wrócić na poprzednie miejsce. Kończy się moja przygoda z Czarnym Zakonem. Dwa lata spędzone z tymi ludźmi zmieniło mnie. Nie wiem, czy na lepsze czy na gorsze, nie potrafię tego ocenić. Teraz byłam dużo bliżej przebudzenia, ale to było do przewidzenia. W końcu kiedyś to musi nastąpić. Od zawsze to wiedziałam. Moje odejście stąd w sumie też było kwestią czasu. Nigdy nie umiałam nigdzie zapuścić stałych korzeni, byłam w ciągłym ruchu, więc aż dziwne, że Zakonowi udało się mnie przytrzymać tak długo. Żal mi jest opuszczać to miejsce pełne wspomnień, ale nie miałam wyboru. Jeśli chciałam żyć, jeśli chciałam ich chronić, muszę stąd zniknąć. To zawsze lepsza alternatywa niż śmierć.
Ze skrytki wyciągnęłam cały ukryty dobytek: listy i zdjęcia. Miałam świadomość, że nie będę mogła zabrać stąd nic poza sztyletem, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Co jednak z tym? Nie powinni tego znaleźć. Pojawiłyby się niewygodne pytania, a poza tym nie chcę się tym dzielić. To tylko moje. Jedyne pamiątki po rodzinie, jakie mam.
Przeglądałam zdjęcia, zastanawiając się nad tym wszystkim. Chciałam jakiegoś rozwiązania pomiędzy, ale takie nie istniało. Całe moje życie zależało od pojawiających się trudności. Było typowym łańcuchem przyczynowo–skutkowym, który mnie dobija. Nie potrafię tego przerwać, zmienić i ułożyć pod własne dyktando.
Wykąpałam się przed kolacją, dokładnie wysuszyłam i wzięłam sweter. Wieczór chciałam spędzić na dachu. Dawno tam nie byłam, a to miejsce dawało mi poczucie wolności i swobody. Tam też nikt nie będzie mi przeszkadzał. Prócz jednej osoby, ale z nim powinnam porozmawiać. Tylko on może odpowiedzieć mi na kilka pytań.
W stołówce był już ruch. Musiałam odstać swoje w kolejce, ale nie zwróciłam na to uwagi. Słyszałam, jak poszukiwacze plotkują między sobą na mój temat. Znowu wymyślali niestworzone historie, paręnaście razy padło imię Squalo, któremu „przyniosłam nieszczęście". Miarka się przebrała, gdy usłyszałam parę nieciekawych rzeczy na nasz temat.
Podeszłam do stołu, gdzie dyskusja właśnie się urwała. Sprawcą oczywiście był Christopher, bo któż by inny wiedział tyle na mój temat. Bez słowa strąciłam go z ławki. Byłam wściekła.
– Powiedz mi, jak to jest, że taki głupi poszukiwacz, taki odrzutek, którego nawet przeklęte innocence nie chciało, tyle czasu przeżył, a egzorcyści giną? – syknęłam.
– Będziesz miała kłopoty – odpowiedział spanikowany.
– Martw się o siebie. Jeśli masz coś do powiedzenia na mój temat, to czemu nie powiesz mi tego w twarz? Boisz się, że zrobię ci to, co wedłg ciebie zrobiłam Squalo?
Zaatakowałabym, gdyby Lavi mnie nie powstrzymał. Szarpnęłam się w jego ramionach.
– Wystarczy, Vivian. On nie jest tego wart – powiedział.
– Nie będę spokojnie stała i słuchała, jak obrażają Squalo. Mam dość słuchania ich szeptów, bo myślą, że nie usłyszę.
W kręgu, który nas otaczał, pojawił się Reever. Nie miał zbyt zadowolonej miny.
– Uspokój się, Vivian – powiedział. – Nie powinnaś zwracać na to uwagi.
– Szkalują imię Squalo – syknęłam.
– Vivian, narobisz sobie tylko kłopotów. Lepiej idź po swoją tacę. A ty – zwrócił się do Christophera. – Przestałbyś wreszcie wygadywać bzdury, bo naprawdę oberwiesz od któregoś z egzorcystów i nikt ich specjalnie powstrzymywać nie będzie. Ile razy Kierownik ma wam powtarzać, żebyście jej nie prowokowali? Vivian ma wrażliwy słuch. Zrozumcie to wreszcie, a teraz wracać do posiłku.
Wyswobodziłam się z ramion Laviego i podeszłam do okienka. Jerry miał już dla mnie kolację. Nie powiedział nic na temat mojego zachowania, choć wiedziałam, że mu się to nie spodobało. Mogłam nie dać się sprowokować, ale każdy na moim miejscu w pewnym momencie miałby dosyć.
Usiadłam na swoim miejscu nadal rozedrgana. Gdyby mnie nie powstrzymali, obdarłabym go ze skóry. Ze wszystkich poszukiwaczy on był najbardziej irytujący. Podburzał pozostałych przeciwko mnie, jakby było mało tego, co już o mnie sądzą. Przez niego życie tutaj stawało się trudniejsze. Pewnie pierwszy otworzy szampana, gdy zginę. Mały karaluch.
Lavi wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie odezwał się. Lepiej dla niego. Dla mnie zresztą też. Musiałam się uspokoić. Były ważniejsze sprawy niż poszukiwacze. Powinnam się skupić na sobie i problemach, które tutaj muszę rozwiązać.
Po kolacji poszłam na dach. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tu siedziałam. To było dawno, przed Squalo. Nigdy nie pokazałam mu tego miejsca. Nie wiem, dlaczego, może chciałam je zachować w sekrecie jako coś, co należy tylko do mnie i do Kandy. Obecność Squalo na dachu mogłaby to zepsuć. Trudno to wyjaśnić, ale to miejsce łączy mnie z Japończykiem. Tylko tu mamy gwarancję, że nikt nie zakłóci naszego spokoju oprócz nas dwojga. To sekret pomiędzy nami. Tylko tu możemy się schować przed pozostałymi bez obaw, że pójdą za nami.
Otuliłam się mocniej swetrem. Noc była zimna, ale na szczęście nie padało. Mogłam więc siedzieć bez obaw, że zmoknę. Zresztą moje myśli zajmowały całkiem inne sprawy, a wśród nich Kanda.
Nie wiedziałam, co mam o nim sądzić. Wiem, że odegrał dość dużą rolę w sprawie szkatuły, ale jak było naprawdę? Dlaczego zdecydował się na rolę podwójnego szpiega? Od początku mnie nienawidził. Byłby szczęśliwy, gdybym zniknęła, a do tego próbował doprowadzić Leverrier. Jednak stał się też agentem generałów. Ci postanowili mnie chronić, nawet poznanie treści dokumentów ze szkatuły tego nie zmieniło. Na ich polecenie ukrywał pewne sprawy przed Leverrierem. Pytanie, czy mówił im o wszystkim. Pewnie tak.
To jednak nie wszystko. Mimo niechęci mogłam na niego liczyć, wyciągał do mnie rękę, gdy tego potrzebowałam, stawiał mnie na nogi, gdy upadałam. Jego metody były czasem dość drastyczne, godziły w moją dumę, ale w końcu odnosiły zamierzony efekt.
Coś zaczęło się psuć, gdy pojawił się Squalo. Kanda czasami stawał się obcy, zachowywał się chłodniej, brutalniej i opryskliwiej, ale gdy domyślił się, że sypiam z Superbim, przestał stosować część zagrywek. Uszanował to, choć wydawało się, że bardzo go to irytowało. Jednak nie zostawił mnie, gdy Squalo zginął. Wręcz przeciwnie, był cały czas obok. To on odciągał mnie od rozpaczy, powstrzymywał przed robieniem głupot. Nie chciał niczego w zamian. Możliwe, że poznał tajemnice szkatuły przede mną. To by tłumaczyło jego zachowanie wczoraj rano. Nawet nim musiało to wstrząsnąć, choć pewnie już mu przeszło. Kanda szybko akceptuje rzeczywistość wokół niego. Większość spraw przyjmuje z obojętnością, skupiając się tylko na swoich zadaniach.
W końcu się pojawił. Rzucił mi na kolana zwinięty koc. Nie miałam pewności, czy wiedział, że tu będę, ale skinieniem podziękowałam mu za ten gest. Jeśli dbał o kogoś, to tylko w ten sposób. Jakby od niechcenia.
– Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziałam.
– Czekałaś?
– Nie. Chciałam tu po prostu posiedzieć, a prócz mnie tylko ty tu przychodzisz.
Otuliłam się kocem. Kanda usiadł obok, jakby zimno było mu niestraszne.
– Rozmawiałam z generałami. Pokazali mi dokumenty ze szkatuły. Wiedziałeś, prawda? – Kiwnął głową w odpowiedzi. – Teraz wiem, ile ode mnie zależy. Byłam głupia, sądząc, że uda mi się przed tym uciec. Kiedy ci powiedzieli?
– Gdy miałem cię pilnować dla Leverriera. Myślał, że ma mnie pod kontrolą. Zresztą, generałowie mieli nie wiedzieć, ale chyba mają jakąś wtyczkę w Centrali. Nie wiem. Od tamtego momentu w raportach dla Leverriera brakowało szczegółów, które mógł odwrócić na swoją korzyść. On się naprawdę boi, że zdradzisz. Szkatuła tylko mu w tym pomoże – wyjaśnił.
– Nie ułatwiałam ci zadania.
– Gdybyś nagle zrobiła się potulna, byłoby to podejrzane.
– Nie miałeś ochoty sprzeciwić się rozkazom?
– Zadowolenie obu stron było najważniejsze. Zresztą wiele rzeczy robiłaś w gniewie, strachu i zagubieniu.
– Trzymałeś język za zębami. Raz byłeś moim przyjacielem, a za chwilę wrogiem. Nie wiedziałam, czy mogę ci ufać. Teraz wiem, że się myliłam. Zawsze stałeś po mojej stronie. Rozumiem, że wczoraj dostałeś szkatułę do rąk. Miałeś prawo tak zareagować. Każdy by się tak zachował. Nie mam do ciebie żalu.
Przyciągnęłam do siebie kolana. Nadal byłam przerażona odkryciem prawdy. Myślę, że Kanda pomógłby mi „umrzeć", ale miałam nikomu o tym nie mówić. Zresztą nie chcę go dodatkowo obciążać.
– Leverrier wkrótce pozna treść tych dokumentów – odezwał się po chwili milczenia.
– Wiem. Przeraża mnie to. Boję się samej siebie jeszcze bardziej, gdy wiem, czym naprawdę jestem. Najpierw Squalo, teraz to. Nie wiem, jak mam z tym wszystkim dojść do ładu.
– Noah, poradzisz sobie.
– Boję się, Kanda. Nie chcę jeszcze umierać.
Pogłaskał mnie po policzku. Było w tym geście tyle czułości i ciepła, że przytrzymałam jego rękę. Patrzyliśmy sobie w oczy w milczeniu. Cisza za nas mówiła. Niektórych spraw lepiej nie poruszać.
– Dziękuję, że jesteś obok – wyszeptałam. – Przepraszam, że napsułam ci tyle krwi.
– Można się przyzwyczaić. Jesteś, kim jesteś. Nikim więcej.
– Mam prośbę. Jeśli nie wróciłabym z misji, zniszcz rzeczy ze skrytki.
Spojrzał na mnie z zastanowieniem, ale nic nie odpowiedział. Uznałam to za zgodę. Tylko jemu mogłam zaufać. Zabawne, dopiero teraz dostrzegam, jak wiele dla mnie zrobił. Ze śmiertelnego wroga stał się moim przyjacielem i opiekunem. Gdyby chciał, wystarczyłoby jedno słowo i byłoby po mnie. Tyle razy mu się naraziłam, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to zrobił.
Pozostała tylko jedna kwestia jego zachowania, ale nie sądzę, żeby mi to wytłumaczył. Są rzeczy, które pozostaną niewiadomą. Zresztą jakie to ma znaczenie? Niedługo mnie tu nie będzie i nigdy nie wrócę. Dla nich umrę. Pewnie szybko zapomni o tym, że w ogóle istniałam. Nareszcie będzie mógł jeździć na samotne misje i spędzać czas tak, jak sobie to zaplanuje. Skończy się wieczne pilnowanie, żebym nie narobiła głupot. Będzie musiał zaopiekować się Abbą. Mała nie wybaczy mi złamania obietnicy, kolejny raz ją zawiodę. Nie cieszy mnie to. Każdy z moich bliskich jakoś to przeżyje, skrzywdzę ich swoim odejściem, ale czy mam jakiś wybór? Muszę chronić życie i ich. Nie chcę, żeby wdali się w konflikt z Centralą. Allen już jest na celowniku Leverriera, Lavi może tym zniszczyć wszystkie przygotowania do bycia kronikarzem, a pozostali będą mieć kłopoty. Mnie by i tak nie uratowali, a ja nie chcę umierać. Może kiedyś mi to wybaczą.
Siedzieliśmy na dachu jeszcze przez długi czas. Milczeliśmy. Oparłam się o niego i otuliłam częścią koca. Nie musiał marznąć. Przeczuwałam, że to nasza ostatnia taka noc. Teraz wszystko się zmieni. Zostanie to tylko jego sekretem. Odzyska spokój sprzed mojego pojawienia się.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia. Rozciął mi rękę i chciał zabić. Bronił tego miejsca i swojego spokoju. Byłam jeszcze jednym irytującym nowicjuszem, którym trzeba się zająć. Ciekawe, co myślał sobie w tamtym czasie. Potem dowiedział się, kim jestem – córka wroga. Mógł mnie nienawidzić bez specjalnego powodu. Ciągle dostawał haki na mnie. On pierwszy usłyszał o wielu rzeczach, o których nigdy nie mówiłam. Poznał moje tajemnice, czasem zupełni przypadkowo, a czasem specjalnie mnie podpuszczał, żeby się wszystkiego dowiedzieć. Nie zdradzał ich innym. Chyba.
– Kanda?
– Co?
– Mówiłeś generałom o wszystkim?
Patrzyłam na niego uważnie. Były rzeczy, o których nikt nie powinien wiedzieć. Bałam się, że zdradził im coś, co powinno zostać tylko pomiędzy nami, skoro wie.
– O tym, co konieczne – odparł zdawkowo.
– O Spencerze też?
– Dlaczego chcesz wiedzieć?
– Kanda, odpowiedz mi.
– Nie, nie mówiłem im o szczegółach. Wiedzą tylko, że Spencer był twoją zmorą.
Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam, żeby generałowie o tym wiedzieli. Nadal było mi wstyd, że pozwoliłam na to wszystko. Bałam się Spencera, nawet jego wspomnienie sprawiało, że czułam się niepewnie. Kanda miał się nie dowiedzieć. Niestety majaczyłam w gorączce przy nim i sprawa się wydała. Nie chciałam nikomu mówić, bo kto by mi uwierzył? Może tutaj tak i byłaby z tego awantura, ale Spencer wyparłby się wszystkiego, a komu Leverrier by uwierzył? Poza tym zostałam przez niego upokorzona i nie chciałam się do tego przyznać. Kanda nie zdradził nikomu tej tajemnicy, otoczył mnie pewną dozą opieki, gdy tego najbardziej potrzebowałam i prawie zabił mojego oprawcę. Niby chodziło o Abbę, ale wszyscy wiedzieli, że Spencer ma ze mną na pieńku.
– Nie powinnaś o nim myśleć – skarcił mnie łagodnie.
– Nie myślę, ale to czasem wraca. Jak wszystko inne. Kiedy Squalo żył, mogłam się do niego bezkarnie przytuli. Teraz znów zostałam sama.
– Jesteś głupia.
Wiedziałam, co chciał mi przekazać. Miałam tu jeszcze kilka osób, które mnie z tym nie zostawią, ale im musiałabym to wytłumaczyć. Zawsze pytają o powody, a ja nie chcę im mówić. Nie będą wiedzieć, co odpowiedzieć, zdenerwują się i jeszcze dojdzie do awantury. Poza tym są szczęśliwsi bez tej wiedzy.
– Chodź już, bo mi tu zaśniesz, a nie mam zamiaru cię nosić – dodał po chwili.
Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciliśmy do środka. Znowu było jak dawniej. Kwatera Główna spała od kilku godzin i nikt nas nie widział. Powoli kierowaliśmy się do naszych sypialni. Dopiero pod drzwiami przypomniałam sobie o kocu, który zwisał z moich ramion. Złożyłam go pośpiesznie i oddałam Kandzie.
– Dobranoc – pożegnałam się.
Weszłam do siebie, przebrałam się i położyłam do łóżka. Napięcie i strach odeszły, pozostawiając mnie w spokoju. Zanim zasnęłam, pomyślałam sobie coś, co wywołało uśmiech na mojej twarzy, ale rano już nie pamiętałam, o co chodziło. To nieważne. Skoro zapomniałam, nie miało znaczenia. Przynajmniej tak myślę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top