Rozdział 136.
„Choć dano nam nie wiele dni,
Poznałeś śmiech mój i łzy
I tajemnic smak wciąż w ustach masz."
Deszcz padał od wielu godzin, topiąc świat niczym biblijny potop. No, może trochę przesadziłam, ale to nie oznacza, że świat wokół nie był mokry. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychodziłby bez potrzeby na zewnątrz, ale ja i tak jestem szalona, więc mało mnie to obchodzi. Łaziłam po deszczu bez celu całkiem przemoczona. Nie chciałam siedzieć w budynku, czułam się jak w klatce i miałam wrażenie, że wybuchnę. Nie było chwili, żebym nie myślała o Squalo i jego zachowaniu. Wciąż to analizowałam, szukałam rozwiązania i pogrążałam się coraz bardziej. Chyba nie potrafiłam inaczej. Wszystko inne zeszło na drugi plan, nawet przeklęta szkatuła. Po prostu chciałam poznać prawdę. Czy to tak wiele?
Mokre liście zaszeleściły nie tylko po moimi nogami. Płaszcz został rzucony na moje ramiona niezbyt delikatnym ruchem, kaptur opadł na mokre włosy. Jakby teraz miało to jakieś znaczenie.
Spojrzałam gniewnie na Kandę, który zakłócił mój samotny spacer. Czy nawet deszcz nie jest w stanie powstrzymać go przed wtrącaniem się w moje życie?
– Nie rozpłyniesz się – powiedział spod kaptura.
– Nie musisz za mną łazić – warknęłam.
– Komui kazał cię znaleźć i przyprowadzić do budynku.
– Czego chce?
– Żebyś nie włóczyła się byle gdzie. Jakbyś nie zauważyła, twoja gwarancja dla Leverriera poszła mizdrzyć się z inną.
Chciałam wymierzyć mu policzek, ale mnie powstrzymał. Nie chodziło o to, że nie chcę słyszeć prawdy, ale nie od niego i w taki sposób. Patrzył na cały mój ból chłodnym spojrzeniem i nie obchodziło go, że to boli. Dla niego to żaden problem.
– Lepiej tego nie rób – powiedział.
– Odwal się ode mnie – warknęłam. – To nie twoja sprawa.
– To bez znaczenia. Wracamy do budynku.
– Przecież i tak się nie rozpuszczę, więc mogę tu zostać.
– Noah, czy do ciebie naprawdę nie dociera, że wystawiasz się Leverrierowi na tacy?
– Dla ciebie jeden problem mniej – odparłam bezbarwnie.
– Idiotka. On nie jest tyle wart, skoro puścił cię kantem w ten sposób.
– A ty jakbyś to rozwiązał na jego miejscu, panie mądry?
– Na szczęście nie jestem na jego miejscu. Chodź już z tego deszczu.
Z racji tego, że trzymał moją rękę, pociągnął mnie za sobą. Nie miałam wyjścia. Zresztą miał rację, siedzenie na deszczu nie rozwiąże sytuacji. Leverriera nie potrzeba mi na karku, bez tego mam dość. Próbowałam rozmawiać ze Squalo, ale gorzej niż grochem o ścianę. Nic do niego nie dociera, ledwo pozwoli człowiekowi powiedzieć jedno słowo. I jeszcze to kpiące spojrzenie. Tego nie jestem w stanie znieść. Udaję twardą, bo co mam zrobić? Przecież się przed nim nie rozpłaczę. To i tak nie pomoże, a nie chcę prosić Kiri, aby przejrzała jego wspomnienia. To ostateczność. Zresztą miałybyśmy kłopoty, gdyby to wyszło na jaw.
Przez całą drogę Kanda nie powiedział ani słowa. Nawet jeśli miał mi coś do zarzucenia w tej sprawie, to się nie odezwał. Chwilami wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdyby mnie zrugał i zmieszał z błotem. Miałabym przynajmniej motywację zostawić tę sprawę i ruszyć dalej. To abstrakcyjnie brzmi, ale taki kopniak byłby wielce wskazany.
Weszliśmy do budynku, przynosząc ze sobą zapach deszczu. Tamten dzień, kiedy stanęliśmy naprzeciw siebie po raz pierwszy, także był deszczowy. Pamiętam to spojrzenie, którym mnie omiótł. Ciekawe, co sobie pomyślał. Czy wiedział wtedy, że los złączy nas na te trzy miesiące jakimś ciepłym uczuciem? O czym ja w ogóle myślę? Wszystko kojarzy mi się ze Squalo, kompletna paranoja.
– Hikari, zajmij się nią.
– Skoro tak ładnie prosisz – odparła z drwiną Kiri, po czym na mnie spojrzała. – Vivian, jesteś przemoczona. Chodź.
Wzięła mnie za rękę, którą puścił Kanda i zaprowadziła na górę do mojego pokoju. Nadal tu nie posprzątałam. Nie byłam w stanie. Przez ostatnie dwa dni żyłam jak w koszmarze niezdolna do jakiejkolwiek aktywności. Ciągle tylko próby wyciągnięcia ze Squalo prawdy, obserwacje kątem oka jego igraszek z tą poszukiwaczką i życie za maską, pod którą pozostały tylko rozpacz i bezsilność. Tak prozaiczna czynność jak sprzątanie była ponad moje siły.
– Idź pod ciepły prysznic – poleciła Hikari. – Chyba nie chcesz się rozchorować.
– Ja nie choruję, Kiri.
– Mimo wszystko. No już, idź, a ja pójdę po herbatę dla ciebie. Poczujesz się lepiej.
– Kiri, poczekaj. Chodźmy do łaźni. O tej porze nikt tam nie zagląda.
– Tylko wezmę rzeczy – odpowiedziała bez wahania.
Kilka chwil później zeszłyśmy do łaźni. Tak jak przewidywałam, była pusta. Napełniłyśmy basen parującą wodą, dodałyśmy kosmetyków do kąpieli i poszłyśmy do szatni, ściągnąć ubrania.
Kwatera Główna była obecnie usytuowana w starym zamku na obrzeżach Londynu. Zakon unowocześnił budynek, więc nie groziły nam chłody i codzienna walka o łazienkę. Oprócz tego było jeszcze kilka ulepszeń, które ułatwiały nam życie. To jednak nie oznaczało, że stary rozkład pomieszczeń został całkowicie zmieniony. Wiele dużych sal „udomowiono", ale niektóre rzeczy zostały tak jak wcześniej. Przykładem tego była łaźnia. Rzadko z niej korzystaliśmy, ale był to luksus, na który od czasu do czasu mogliśmy sobie pozwolić.
Ułożyłam się wygodnie w wodzie i przymknęłam oczy. Obok siedziała Hikari. Czułam jej spojrzenie na sobie, więc popatrzyłam na nią. Wiedziałam, że chce się odezwać.
– Nie pytaj mnie, czy dobrze się czuję. – Uprzedziłam ją. – To chyba jest oczywiste po tym, jak muszę znosić tę dziewczynę u boku Squalo.
– Chciałam powiedzieć, że nieźle dajesz sobie radę, nawet jeśli to tylko maska.
– Nie mam innego wyjścia. Squalo wygląda, jakby go to bawiło, więc nie chcę być gorsza.
– To, co robi, jest złe.
– Najgorsza prawda byłaby lepsza niż coś takiego. Wiem, że mnie okłamuje, że to pokazówka, ale nie znam powodów. To jest okropne.
Przymknęłam oczy, ciężko wzdychając. Miałam dość całej tej sytuacji. Jedynie wzbudzałam współczucie pozostałych egzorcystów i ich gniew. Widziałam, jak patrzą na Squalo. Chcieli mu dać nauczkę, ale powstrzymywali się. Wiele ich to kosztowało, ale jakoś funkcjonowali.
– Vivian, jesteśmy po twojej stronie.
– Wiem. Po prostu nie mogę zrozumieć, czemu to zrobił. Zna mnie jak nikt inny: moje tajemnice, śmiech i łzy. Nie spodziewałam się, że coś takiego się w ogóle wydarzy.
Poczułam łzy spływające po policzkach. Ostatnio nad nimi nie panowałam. Ciekły, kiedy chciały, na szczęście nie przy Squalo. Nie chciałam, żeby mnie taką widział.
Hikari przytuliła mnie w geście pocieszenia. Okazała się być przyjaciółką mimo tych wszystkich niesnasek, które pomiędzy nami były. Wytarłam oczy.
– Możemy już o nim nie rozmawiać? – zapytałam.
– Jasne. W końcu przyszłyśmy tu odpocząć. – Uśmiechnęła się.
Siedziałyśmy przez jakiś czas w milczeniu, zajmując się sobą. To rzeczywiście poprawiało humor. Powoli zapominałam o całej sprawie, choć to nie jest rozwiązanie na całość. Wystarczy, że zejdę na kolację i na niego spojrzę. Jednak teraz kompletnie wystarczyło.
– Kiri, a jak tam u was? – zapytałam.
– Co masz na myśli?
– No wiesz. – Uśmiechnęłam się znacząco.
– Jeszcze nie. Trochę się boję – przyznała się. – Pewnie wiesz, jak to jest.
– Lavi krzywdy ci nie zrobi. Nie musisz się o to martwić.
– Mimo wszystko. Zresztą po co mamy się śpieszyć?
– Też prawda.
Roześmiałyśmy się. Czasami zazdrościłam jej tego, co miała do zaoferowania Laviemu. Mnie to ominęło, zachowywałam się jak dorosła w tych sprawach i nie miało to dla mnie takiego znaczenia. Chodziło jedynie o to, by nie zostać znów przedmiotem w czyiś rękach.
Z łaźni wyszłyśmy tuż przed kolacją odprężone i chichoczące. Szeptem obgadywałyśmy Laviego, o którym mogłam jej powiedzieć co nieco. Chciałam, żeby byli szczęśliwi. Przynajmniej oni, bo mnie nie czeka już nic dobrego w życiu. Ostatni dobry okres przeminął, a ja czułam na karku oddech śmierci. Niewiele życia mi już zostało.
Usłyszałam jego kroki za nami, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. On nie mógł widzieć, że cierpię. Tej satysfakcji w swej perfidnej grze nie dostanie. Nie spodziewałam się jednak, że złapie mnie za łokieć i przyciągnie do siebie. Przez ułamek sekundy patrzyliśmy sobie w oczy, po czym pocałował mnie. Przez chwilę było jak dawniej. Bezwiednie zanurzyłam dłonie w jego włosach, modląc się, żeby to się nigdy nie skończyło.
Puścił mnie, gdy zabrakło nam powietrza. Jeszcze przez moment patrzyliśmy sobie w oczy. Czy to była tęsknota i prawda? Nie byłam pewna. Wtedy uśmiechnął się perfidnie i poszedł. Wiedziałam, że gra zaczęła się od nowa. Oparłam się o ścianę, żeby wrócić do równowagi. Hikari obserwowała mnie uważnie, jakby spodziewając się, że złamana pobiegnę za tym kretynem.
– W porządku? – zapytała cicho.
– Tak, dam sobie radę. Chodźmy.
Odważnie ruszyłam dalej, choć w środku byłam rozedrgana. Jeśli Squalo chciał tym coś osiągnąć, udało mu się to całkowicie. Czy był tak perfidny? Jak odkryć prawdę w tym wszystkim? Na razie musiałam znieść widok klejącej się do niego poszukiwaczki. Nie dało się tego nie zauważyć, już w drzwiach widziałam ich wzajemne zaloty. Zignorowałam to i poszłam po swoją tacę.
Atmosfera znów była nieprzyjazna, co nie sprawiało, że czułam się lepiej. Wszyscy to odczuwali. Egzorcyści w większości stanęli po mojej stronie, albo po prostu nie podobało im się, co robi Squalo. Przez to byliśmy w podłych nastrojach i stołówkowy, wesoły nastrój prysnął. Nawet Jerry nie tryskał takim humorem jak zwykle. Chciałabym, żeby to się już skończyło, bo to nienajlepiej wpływa na nasza pracę.
Usiadłam na swoim miejscu w momencie, gdy Kiri podniosła się z ławki. Obserwowaliśmy w milczeniu, jak szybkim krokiem podchodzi do Squalo i popycha go prosto na talerz z jego jedzeniem. Najwyraźniej wybór Socalo na jej mistrza był najlepszym rozwiązaniem.
– Voi! Czego chcesz?! – warknął wściekle.
– Ty już wiesz czego – odpowiedziała. – Masz taką świetną zabawę? A może teraz ja się pobawię i pogrzebię ci w głowie? Zaraz znajdziemy rozwiązanie całego problemu.
– Nie odważyłabyś się – odparł.
– Jesteś tego pewny? – zasugerowała.
– Proszę bardzo. Nie dowiesz się nic ponadto, co ci wypłakała.
Mierzyli się wściekłymi spojrzeniami przez kilka długich chwil. Wszyscy obserwowali ich pojedynek w napięciu, nie wiedząc, co będzie dalej. Oboje byli nieobliczalni w swych działaniach.
– Masz szczęście, że Vivian chce twojego dobra, bo poprzestawiałabym ci parę klepek w tym durnym łbie – powiedziała i wróciła do stołu.
– Nie musiałaś tego robić – stwierdziłam cicho. – Tylko go sprowokujesz.
– Ale teraz mi ulżyło. – Uśmiechnęła się szeroko.
Reszta wieczoru przeszła bez echa. Kolejna samotna noc także. Byłam wykończona całym tym zamieszaniem, więc zasnęłam bardzo szybko. Spałam twardo bez żadnych snów, ale nie wyspałam się. Wystarczyła myśl o Squalo i nie chciało mi się wstawać. Jednak musiałam. Mogła mnie czekać misja, mogłam być potrzebna w Sanatorium, trzeba było jakoś żyć. Bez Squalo. Miał być obok, ale nie ze mną. Dlaczego? Może nigdy się nie dowiem. Może należy się z tym pogodzić i pójść dalej?
Przy śniadaniu doszło do kolejnego starcia ze Squalo. Tym razem dość niespodziewanie, gdy praktycznie wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. W drzwiach stanęła Abba. Jej spojrzenie padło na Squalo, który coś tam szeptał ze swoją nową fascynacją. Parę sekund później szermierz został zaatakowany przez Aurena. Kruk spowodował, że mężczyzna spadł z ławki, na jego ciele pojawiły się drobne ranki od dzioba i pazurów.
– Auren! – krzyknęłam. – Do pani!
Zaskrzeczał, a ja spojrzałam na Abbę. Miała zaciętą minę świadczącą o tym, że tak łatwo się nie podda. Kruk słuchał przede wszystkim jej jako użytkowniczki innocence.
– Abba, dość!
Przez chwilę myślałam, że nie posłucha, ale odwołała Aurena i usiadła obok mnie, czekając na karę.
– Idź po śniadanie. Jerry czeka – powiedziałam spokojnie.
Gdy pobiegła do okienka, moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Squalo. Byłam pewna, że zacznie się awantura. Milczał jednak. Odwrócił się i wrócił do śniadania, zignorowawszy cały incydent.
Abba przyglądała mi się przez cały posiłek, oczekując kary. Nie chciałam na nią krzyczeć, ale też nie stawałam w obronie Squalo. Rozumiałam to. Niektórzy nie wytrzymali całej sytuacji, a mała była związana ze mną emocjonalnie, więc odczuwała to jeszcze bardziej. Awantura nic tu nie pomoże.
– Abba, idziemy na spacer – oznajmiłam, gdy skończyła jedzenie.
– Dobrze.
Zabrałam dziewczynkę na zewnątrz. Liście szeleściły nam pod nogami, lekki wiatr rozwiewał włosy. Auren wzbił się wysoko w powietrze. Teraz mógł sobie na to pozwolić, choć Abba nie czuła się dobrze bez jego obecności. Najważniejsze, że ich więź nie cierpiała na tym.
Dzień był nawet ciepły, może ostatni tej jesieni. Słońce wyjątkowo świeciło, choć chmury zapowiadały deszcz. Mimo to oddalałyśmy się coraz bardziej od budynku.
– Jesteś zła, że go zaatakowałam? – zapytała w końcu dziewczynka.
– Nie, maleńka.
– Więc dlaczego milczysz?
– Bo nie wiem, co mam ci powiedzieć. Ta sprawa nie jest taka prosta, ale nie powinnaś tego robić. Wiesz, że Squalo jest niebezpieczny. Mógł zaatakować i zrobiłaby się z tego większa awantura.
– Przepraszam, Vivian. Ja po prostu nie chcę, żeby go minęła kara za to, że płaczesz.
Przygarnęłam ją do siebie na moment i dalej szłyśmy już za rękę. W jej towarzystwie szukałam ukojenia dla swojej zranionej duszy. Rozwiązanie nie przychodziło, a frustracja wzrastała. Gdy go nie widziałam, doskonale oszukiwałam samą siebie, że to nic nie znaczy, po czym wystarczyło, że go usłyszałam i wszystko zaczynało się od początku. Może Komui zgodziłby się na przeniesienie? Tu jednak problem będzie z Kandą, który także musiałby się przeprowadzić, bo inaczej nie mógłby mnie pilnować jak należy. Jego mina nie będzie zbyt zadowolona, gdy się dowie. Z drugiej strony będą mieć pewność, że nie zrobię nic głupiego.
Nagle zerwał się porywisty podmuch i coś otarło się boleśnie o mój policzek. Poczułam spływającą krew. Spomiędzy drzew wyszedł mężczyzna z mieczem w dłoni. Miał długie do ramienia, czarne włosy, ciemne oczy, w których czaiło się szaleństwo wymieszane z okrucieństwem i paskudną bliznę ciągnącą się przez całą lewą część twarzy, omijając oko. Pod szarym, zakurzonym płaszczem miał poszarpaną koszulę zaplamioną krwią, ciemne spodnie i buty z wysokimi cholewami. Czułam bijącą od niego aurę mordu. Była silniejsza od wszystkich znanych mi ludzi i przerażała mnie. Sięgnęłam po sztylet i zasłoniłam sobą Abbę.
– Rozumiem, że to ty zrobiłeś mi tę ranę – powiedziałam spokojnie.
– Ładna, a do tego inteligentna – odparł, uśmiechając się złowrogo. – A teraz smutna. Czyżby coś się wydarzyło?
– Kim jesteś i czego tu chcesz? – warknęłam.
– Groźna.
– Odpowiadaj.
– Przyszedł zabrać cię na wycieczkę, Vivian. Odłóż ten nóż. Nie chciałbym cię przedwcześnie zabić.
– Abba, wracaj do budynku.
– Ale...
– Poradzę sobie. Zmykaj.
Dziewczynka ruszyła biegiem najkrótszą możliwą drogą do Kwatery Głównej. Auren leciał tuż przy niej, więc była bezpieczna. Teraz mogłam zająć się brunetem, nie zważając na nic innego.
– Nie bój się. Nie ruszę za tą małą. Ty mnie interesujesz. Poza tym wiadomość szybciej dotrze na miejsce.
– O czym ty mówisz?
– Wszystko w swoim czasie, Vivian.
Ruszył do ataku. Był cholernie szybki. Nie widziałam jego ruchów, więc działam na wyczucie. Zrozumiałam, że te dwie rany na policzku zrobił osobiście. Nie byłam w stanie go wtedy dostrzec. Teraz też, ale pierwszy cios przyblokowałam. Drugi sparowałam, ale przy tej szybkości nie miałam szans wyprowadzić kontry i ciął mnie w bok. Sekundę później poprawił i rozciął mi ciało aż do połowy uda. Straciłam równowagę i opadłam na kolana, podpierając się jedną ręką. Nie miałam z nim najmniejszych szans. Ogłuszył mnie i straciłam przytomność.
***
Abba biegła najszybciej, jak tylko potrafiła. Ten mężczyzna przeraził ją, a teraz Vivian została tam sama. Dziewczynka bała się o nią, wiedziała, że przeciwnik jest potężny i Walker może mieć z nim spory problem. Poza tym nie wyjawił swoich motywów, mógł być zagrożeniem dla Zakonu i trzeba powiadomić pozostałych.
Wpadła zziajana do budynku i skierowała się w stronę sal treningowych. To było instynktowne.
– Kanda! Kanda!
Nikt jej nie zatrzymywał, gdy szukała opiekuna. Japończyk pojawił się dość szybko zwabiony jej krzykami. Razem z nim przybiegli też Allen z Linkiem i Lavi. Dziewczynka wpadła na Japończyka. W oczach miała łzy.
– Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony.
– Vivian... musisz iść... – wydyszała gorączkowo.
Chciała powiedzieć wszystko na raz, ale brakowało jej tchu. Jedynie szarpała koszulkę Kanda, Auren zaś latał nad nimi nerwowo.
– Co Noah? Abba, spokojnie, bo nie rozumiem.
– Vivian została... Jest straszny...
– Abba, powoli.
Niedaleko zatrzymał się Squalo zaciekawiony poruszeniem, a chwilę później pojawiły się też dziewczyny. Mała przez moment uspokajała oddech i dopiero wtedy wydusiła z siebie całą historię:
– Byłyśmy na spacerze. Pojawił się mężczyzna. Jest straszny. Chyba chce zabić Vivian. Ona tam została. Musisz jej pomóc.
– Jak wyglądał? – zapytał Squalo.
– Miał czarne włosy i bliznę na twarzy. Kanda, idź już.
– Lena, zajmij się Abbą – polecił Japończyk.
– Voi! Sam się nią zajmij. Ja pójdę – odezwał się Squalo.
– Niby dlaczego?
– Bo tak mówię. To nie jest przeciwnik dla was.
– Ale Vivian... – sprzeciwiła się dziewczynka.
– Wróci tutaj. Zostańcie.
Po chwili biegł już do wyjścia ku zdziwieniu wszystkich dookoła. Do tej pory na każdym kroku pokazywał, że ma gdzieś dziewczynę, a teraz? Coś tu było bardzo nie tak.
– Abba, zostaniesz z Lenalee – powtórzył Kanda.
– Przyprowadzisz Vivian?
Japończyk nieznacznie kiwnął głową i ruszył w ślady Superbiego. Towarzyszyli mu pozostali egzorcyści prócz siostry Komuiego i dziewczynki. Lenalee czuła, że stanie się coś złego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top