Rozdział 134.
„Lecz będzie tak, jak chcesz
Znów będzie tak jak chcesz
Jeśli wolisz zostać sam..."
Przeciągnęłam się, gdy weszliśmy do Arki. Niewdzięczna robota, ale teraz już tylko dom, łóżko i ramię mojej Rybki do przytulenia. Żyć, nie umierać. To nie była ciężka misja, ale zszargała nam trochę nerwów, przez co straciliśmy kilka godzin, uganiając się za ułudą. Teraz jednak przybyliśmy do domu jako zwycięzcy.
Kanda rzucił mi cyniczne spojrzenie, gdy uśmiechnęłam się na widok Squalo. Nie zwróciłam na niego uwagi, tylko podbiegłam do ukochanego i pocałowałam go na powitanie. Zawsze tak to się odbywało, w końcu żyliśmy w ciągłym ryzyku.
Squalo zmarszczył brwi i dotknął świeżej rany na moim policzku. To było dziwne. Pokonaliśmy wszystkie akumy i zmierzaliśmy właśnie do miejsca otwarcia bramy, gdy zerwał się wiatr i coś ostrego przejechało mi po twarzy, pozostawiając ranę w kształcie pióra.
– To nic – powiedziałam. – Zagoi się.
– Wiem. – Pogłaskał mnie w tym miejscu.
– Ogarnę się trochę i przyjdę.
Kiwnął głową i poszedł do siebie. Wydawało mi się to trochę dziwne, ale stwierdziłam, że jestem przewrażliwiona po misji i szukam dziury w całym. To, że jest cichszy niż zwykle, nie oznacza od razu, że coś się dzieje.
Wbiegłam do siebie, znalazłam czyste ciuchy, znów obiecując sobie, że zrobię tu porządek, i poszłam pod prysznic. Ciepła woda zmyła ze mnie zmęczenie, brud i napięcie. Mokre włosy splotłam w starannego warkocza, choć dobrze wiedziałam, że nie wytrzyma nocy. Squalo na to nie pozwoli, wręcz uwielbia bawić się moimi włosami. I vice versa. Jego białe kosmyki były podatne na wszelkie działania, choć ich właściciel nie zawsze był skory do współpracy. Cały Squalo.
W lustrze obejrzałam ranę na policzku. Rzeczywiście miała kształt pióra, jakby była znakiem. Ale czego? Nie rozumiem. To zdarzenie było dziwne i odrobinę niepokojące. Czyżby pojawił się ktoś nowy? Nie, na pewno nie Noah, bo go nie poczułam. Może to tylko przypadek.
Ubrałam się i ruszyłam do pokoju Squalo. Niby nie widzieliśmy się tylko niecałe dwa dni, ale się stęskniłam. On też. Poczułam to w pocałunku na dole. Nikomu to już nie przeszkadzało, przyzwyczaili się zwłaszcza, kiedy wyszło, że nie jesteśmy jedyną parą wśród egzorcystów. Do tamtej pory Komui przymykał na nas oko, ale po przyłapaniu Laviego i Kiri wezwał całą naszą czwórkę na poważną rozmowę na temat naszych obowiązków i odpowiedzialności. Po tym nie mogłam się uspokoić do wieczora, tak mnie ta pogadanka rozbawiła.
Weszłam do jego pokoju bez pukania tak jak zwykle. Siedział na parapecie okna, ale gdy pojawiłam się w drzwiach, wstał i podszedł, przez co spotkaliśmy się na środku pokoju. Wpiłam się w jego usta, wplatając palce we włosy. Rozpalał mnie od środka, głaszcząc skórę pod koszulą. W gestach przekazywałam mu, jak bardzo jestem go spragniona.
Jego pocałunki były coraz żarliwsze. Pozwoliłam mu przejąć kontrolę, rozpływając się z rozkoszy. Byłam cała jego w tym momencie i nic więcej się nie liczyło. Wiedziałam, co będzie dalej, zawsze tak było i żadne z nas nie narzekało.
Wtedy odepchnął mnie od siebie na tyle mocno, że zatrzymałam się tuż pod ścianą. Spojrzałam na niego zaskoczona. Uśmiechał się głupio zadowolony z tego, co właśnie zrobił.
– Odbiło ci, Squalo? – zapytałam.
Na wiele mu już pozwalałam, ale bez przesady. Nie jestem zabawką, którą może sobie rzucać po pokoju, bo ma taki kaprys.
– Podobało się? Rozgorączkowana? To dobrze, a teraz wynocha. To był ostatni pocałunek – zagrzmiał.
Poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę. Nie rozumiałam, co się z nim dzieje. Zachowywał się całkiem inaczej niż normalnie.
– O czym ty mówisz? – zapytałam.
– Voi! Naprawdę jesteś taka głupia i uwierzyłaś, że mogłem zakochać się w takiej ulicznej dziwce jak ty? To była gra, żeby wygrać zakład.
– Nie wierzę – szepnęłam boleśnie.
– Voi! Jesteś idiotką, ale fajnie było się z tobą pieprzyć. Jednak znudziłaś mi się.
Śmiał się. Był tak cholernie rozbawiony, że miałam ochotę rozbić mu ten głupi, kłamliwy łeb. Rzuciłam się na niego, ale uniknął ciosu. Złapał mnie za nadgarstki i przyszpilił do ściany, patrząc na mnie z zadowoleniem. Musnął moje wargi swoimi, wywołał reakcję w moim organizmie.
– To było nawet zabawne udawać zakochanego głupka, który skacze wokół ciebie jak wokół jakiejś księżniczki – syknął mi prosto w twarz. – To przechyliło szalę zwycięstwa na moją stronę. Zakochałaś się i bardzo szybko wlazłaś mi do łóżka. To były miłe trzy miesiące.
Puścił mnie. Osunęłam się po ścianie ogłuszona tymi rewelacjami. Nie wierzyłam, że dałam się tak łatwo oszukać. To było niemożliwe. Przecież nikt nie może tak dobrze grać. Nikt.
Podniosłam się resztką godności, jaka mi została. Spojrzałam w jego oczy skrzące się satysfakcją i z całej siły uderzyłam go z pięści w twarz. Tego ciosu się nie spodziewał, cofnął się o kilka kroków, a ja wybiegłam stamtąd, trzaskając drzwiami. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie, patrzeć na jego satysfakcję, słuchać, jak mnie obraża. Znowu okazałam się idiotką, która dała się oszukać kilku ładnym słówkom. Jak mogłam być tak głupia i mu uwierzyć? Historia z Mattem niczego mnie nie nauczyła. Nadal wszyscy widzą we mnie tylko kawałek zabawki, który się wyrzuca, gdy się znudzi.
Wpadłam do siebie i wtedy popłynęły pierwsze łzy. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i znów ryczałam przez faceta. Głowa pulsowała tępym bólem, klatka piersiowa wydawała się rozrywana od środka, a łzy nie przestawały cieknąć. Nieważne, czy ktoś usłyszy, nie chcę tu nikogo. Ludzie mnie tylko zawodzą. Jestem zabawką, marionetką w ich rękach. Świetnie się bawią, aż znudzę się im i mnie zostawiają samą w kącie, myśląc, że zniknę, rozsypię się w proch i przestanę przeszkadzać. Wszyscy są tacy sami, a ja się nadal daję nabierać na czułe słówka, które nic nie znaczą. Pozostają kpiny, śmiech i poczucie porażki.
Tak samo było z Mattem. Wierzyłam w każde jego słowo, byłam z nim szczęśliwa, mój los się naprostował. Myślałam, że tak będzie zawsze, że wszystko można naprawić. Brutalnie wyprowadził mnie z błędu, pozostawiając jedynie kpiący list i różę. Zostawił mi same problemy, a sam ruszył w świat bardzo z siebie zadowolony. Wbił mi nóż w plecy! To przez niego taka jestem. Już nie potrafiłam nikomu zaufać, zawsze z rezerwą nawet do tych, którzy mnie naprawdę kochali. Tylko ich zwodziłam, żeby nigdy więcej tego nie poczuć.
A teraz znów się to stało. I to w momencie, gdy najbardziej potrzebuję oparcia w drugim człowieku. Myślałam, że Squalo jest inny. Na początku wydawał się dumnym durniem, ale było w nim to coś, co mnie do niego przekonało. Sprawiał, że świat nie był już taki straszny, problemy takie wielkie. Znów zaczęłam kochać i szanować własne życie, doceniać każdą chwilę spędzoną z bliską mi osobą. Nazwałam Zakon domem, chciało mi się tu wracać mimo Leverriera, Kandy, Noah, szkatuły, kłamstw, krętactw, problemów. Ostatnie trzy miesiące były jak bajka. Trafiały się złe dni, kiedy kłóciliśmy się, szalałam, nieraz byłam bliska utraty go, ale nie zamieniłabym tego za nic innego. Liczą się dobre chwile, te, dzięki którym wracałam do równowagi, opamiętywałam się i wciąż walczyłam, zamiast machnąć na to ręką. Przestało mi być obojętne, co się ze mną stanie. Chciałam być. Tak wiele dobrego mnie spotkało, z wielu wspomnień chce mi się śmiać, ale teraz towarzyszy temu tępy ból.
To wszystko było kłamstwem. Iluzją, którą utkał z marzeń, pragnień i lęków. Bawił się mną każdego dnia, gdy powtarzał, że mnie kocha, brał w ramiona, całował, pocieszał, uspokajał, kochał się ze mną. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że to wszystko prawda. Dostosowywał się do moich zasad, żeby teraz bardziej bolało. Miał z tego cholerną satysfakcję.
Ten uśmiech dzisiaj bolał najbardziej. Nawet nie słowa, w których ze mnie kpił, ale ten głupi gest. Wygrał. Cieszył się z tego, nie zwracając uwagi na to, że wbija mi nóż w serce. Dla niego to była tylko zabawa. Ważne, że się dobrze bawił. Moje uczucia się tu nie liczyły. To przecież moja wina, że się w nim zakochałam. Cierpię przez własną głupotę, mogłam nie wyciągać serca na wierzch, skoro to się tak zawsze kończy. Ja się nigdy niczego nie nauczę, mimo że tyle razy już się przejechałam na ludzkiej złośliwości. Naiwna i głupia, mała dziewczynka, która wierzy w księcia z bajki – o to cała definicja Vivian Walker.
Nie zeszłam na kolację. Nie byłam w stanie po tym, jak Squalo mnie potraktował. Najwyżej pomyślą, że mam inne, ciekawsze zajęcia niż jedzenie. Zresztą po misji każdy z nas jest zmęczony i niekoniecznie pokazuje się na stołówce. Nie chcę mu dzisiaj patrzeć w oczy pełne satysfakcji, udawać, że to nie boli, skoro rozrywa mnie na kawałki, tłumaczyć się przed innymi, czemu mam zaczerwienione, zapuchnięte oczy szkliste od łez. Zrobi się z tego awantura, a to mi nie pomoże pozbierać się po rozstaniu.
Nie spałam całą noc. Nie potrafiłam się do tego zmusić. Byłam zbyt nabuzowana negatywnymi emocjami, a łzy nie chciały przestać płynąć. Czułam się niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, choć wiedziałam, że myśl o zemście w końcu się pojawi. Ból zamieni się w szaleństwo, przestanę czuć cokolwiek poza mściwą satysfakcją, gdy doprowadzę go do upadku. Potem będzie już tylko gorzej. Czy on naprawdę tego nie wie? Naraża cały Zakon na moje szaleństwo. Nie wiadomo, czy będą potrafili mnie powstrzymać i jak daleko to pójdzie. Ryzykowałby życie, mając wiedzę o tym, czym jestem? Jest aż tak głupi? A może się sprzedał naszym wrogom? Tylko co z tego ma? Satysfakcję? Miłe wspomnienia? Czy w Persji Tyki miał rację? Nie, to nie mogło się wydarzyć. Gdyby zdradził, już dawno byłby upadłym. Taka opcja odpada.
To jednak nie daje usprawiedliwienia, powodu jego zachowania. Zna ryzyko, a to z każdym dniem jest coraz wyższe. Narażałby się dla trzech miesięcy zabawy? Może Leverrier poszedł z nim na układ, żeby pozbyć się mnie bez swojego udziału? Tylko, że to się nie klei. To ja go wyzwałam do tego głupiego zakładu, więc żaden z nich nie mógł tego przewidzieć. Poza tym Leverrier ufa osądom Kandy, nie musi mieć drugiej wtyczki. A jeśli nie? Ale zaufałby komuś obcemu? Prędzej zająłby się tym ktoś z Centrali, kto nie nawaliłby nawet, gdyby Kanda ukrywałby pewne rzeczy. Więc to tylko durna gra, którą nagle skończył? Jest aż takim sukinsynem? Nie wierzę w to. Nadal nie potrafię tego przyjąć do wiadomości. Idealny kłamca, który potrafi oszukać nawet kogoś takiego jak ja? To niemożliwe. Chyba, że byłby jednym z Noah, ale to też nierealne. Drugi Noah z innocence? Wtedy ta cała afera z Kluczem nie miałaby żadnego sensu. Zresztą ja ich czuję, a nie ma sposobu, by to przytłumić. Te słowa Tyki Mikka pamiętam aż za dobrze.
Im bliżej wschodu słońca, tym bardziej byłam przekonana o tym, że mnie oszukał. Nie przez ostatnie trzy miesiące, ale wczoraj. Okłamał mnie, że to była gra. Nie wiem, dlaczego to zrobił, ale właśnie tak było. To wczoraj coś się wydarzyło. Tylko co? Coś pomiędzy moim powrotem a przyjściem do jego pokoju. Na dole było jeszcze wszystko w porządku. Nie, już wtedy coś się zaczęło dziać. Zachowywał się dość cicho i spokojnie jak na niego. Coś go zaniepokoiło i stąd cała sytuacja. Muszę go tylko rozgryźć, dowiedzieć się, o co mu poszło i wszystko wróci do normy.
Łzy obeschły w pierwszych promieniach słońca. To nadal bolało i będzie bolało jeszcze przez jakiś czas nawet, jeśli sprawa się wyjaśni. Takie coś nie znika od razu, a mnie trudno zapomnieć krzywdy, które zostały mi zadane.
Przewróciłam się na plecy i w zamyśleniu przejechałam palcami po policzku. Pod opuszkami poczułam zabliźniającą się ranę. Podniosłam się gwałtownie do siadu. To o nią chodziło. Squalo zmarszczył brwi, gdy ją zobaczył. Chyba wiedział, kto lub co zadaje takie rany i to nie był przypadek, że zostałam raniona w policzek. Dlaczego tego nie powiedział? Mogliśmy porozmawiać, a nie od razu robić takie rzeczy. O co chodzi? On mi to musi wyjaśnić. Coś mi się chyba należy po tym, jak mnie potraktował. Jeśli nie po dobroci, to go do tego zmuszę.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Gdy spojrzałam w lustro, zobaczyłam bladą cerę, ranę w kształcie pióra i czerwone, zapuchnięte oczy. Już nawet nie wspominałam o włosach, które odstawały na wszystkie strony z rozwalonego warkocza. Wyglądałam okropnie i tak się czułam. Nie miałam ochoty schodzić na dół, ale trzeba jakoś żyć. Świat nie kończy się na rozstaniu z ukochaną osobą, która obrzuca człowieka bluzgiem kłamstw i śmieje mu się w oczy, co tak strasznie boli. Zresztą inni nie powinni się dowiedzieć. Jesteśmy dorośli i umiemy sobie sami radzić z takimi problemami.
Wzięłam porządny, zimny prysznic, który postawił mnie na nogi po nieprzespanej nocy. Zadbałam o to, aby w moim wyglądzie nie było widoczne zaczerwienienie i opuchlizna oczu. Nie chodziło tylko o innych, ale przede wszystkim o moją dumę. Nie pozwolę, aby Squalo wiedział, jak wiele cierpienia mi sprawił. Ta jego gierka nie może mnie sobie podporządkować. Ja też umiem udawać i to znacznie lepiej niż on.
Gotowa ruszyłam na dół znacznie później niż zwykle. Spotkałam może ze trzy osoby, ale żadna z nich nie zwróciła na mnie większej uwagi zbyt zajęta własnymi sprawami. Większość zastanę już na stołówce. Przynajmniej nie musiałam się silić na udawanie czy szukanie wyjaśnień. Jednak dalej nie będzie tak łatwo.
Zatrzymałam się przed drzwiami, przywołując na twarz maskę obojętności. Wiedziałam, że tam jest, słyszałam go już na schodach. Niewiadomą było, jak się zachowa, gdy tam wejdę. Różne scenariusze wchodziły w grę, ale nie dowiem się tego, jeśli nie ruszę dalej. Przełknęłam nerwowo ślinę i to zrobiłam. Od razu poczułam się źle, gdy zobaczyłam Squalo obejmującego jedną ręką poszukiwaczkę o rudych loczkach. To było jednoznaczne zachowanie zwłaszcza, że śmiała się i trzepotała zalotnie rzęsami. Tak postawił sprawę.
Udawałam, że ignoruję scenę, choć to nie było proste, słysząc ich rozmowę. Spokojnie podeszłam do okienka i odebrałam od Jerry'ego śniadanie. Nawet nie musiałam mówić, co chcę. Kucharz miał niemrawą minę, ale uśmiechnęłam się do niego pogodnie, dziękując za posiłek, i poszłam do naszego stołu. Tu również sytuacją była napięta. Obserwowali Squalo z niesmakiem, złością i chęcią mordu. Jedynie Kanda jadł spokojnie swoją sobę, jakby nie zwracając uwagi na całą sytuację. Podążyłam jego śladem, żeby nie dać się sprowokować temu białowłosemu durniowi. Nie będzie żadnych scen rozpaczy przy wszystkich, nie pozwolę na to.
– Miarka się przebrała – warknął Lavi siedzący do tej pory bokiem, żeby obserwować Rekina.
Jednocześnie z nim wstał Allen. Odwróciłam głowę i bardzo szybko tego pożałowałam. Całował się z nią na oczach wszystkich. Sama miałam ochotę mu wpieprzyć, ale powstrzymałam się. To nie rozwiąże problemu.
Złapałam Laviego za rękaw, żeby posadzić go z powrotem. Nie chciałam awantury z mojego powodu. Będą mieć tylko kłopoty z tego tytułu.
– Zostawcie.
– Nie ma mowy, Vivian – sprzeciwił się Allen. – Squalo przegina.
– Powiedziałam: zostawcie. – Podniosłam głos, który na szczęście brzmiał odpowiednio twardo. – Jest dorosły i może robić, co chce. Wam nic do tego.
– No nie no, Vivian. – Lavi rzucił mi wściekłe spojrzenie. – Obściskuje się z inną na twoich oczach, a ty go jeszcze bronisz? Przecież...
– Dość – przerwałam mu ostro. – Ty to w ogóle nie powinieneś się do tego pchać, kronikarzu juniorze. Swoje na ten temat powiedziałam i zdania nie zmienię. Teraz bądźcie tak łaskawi i wracajcie do śniadania.
Stali tak jeszcze przez chwilę, ale w końcu się poddali i usiedli na swoich miejscach. Atmosfera jeszcze bardziej się pogorszyła, ale ja naprawdę nie chciałam awantury. I tak było mi trudno udawać obojętną w sytuacji, w jakiej postawił mnie Squalo. Chciał wszystko utrudnić. Albo rzeczywiście miał wszystko gdzieś, albo chce mnie do siebie ostatecznie zrazić. Pierwsze oznacza, że naprawdę jest durniem, drugie, że próbuje coś ukryć.
Poczułam na sobie wzrok Kandy. Na krótki moment odwzajemniłam spojrzenie, po czym odwróciłam je na talerz. Nie chciałam, żeby wyczytał z moich oczu uczucia bólu, upokorzenia i rozpaczy. Pewnie i tak słyszał mój płacz w nocy. Domyślił się, co się wydarzyło. Nie był taki głupi, ale jak zwykle nic nie mówił, chowając swoje uwagi dla siebie. Może to i lepiej, przynajmniej nie muszę tego wysłuchiwać.
Od jedzenia robiło mi się niedobrze, ale zmuszałam się do każdego kęsa. Musiałam jeść, udawać, że żyję normalnie mimo wszystko. W ten sposób skończyłam śniadanie, choć czułam, że niewiele mi brakuje do zwrócenia jedzenia z powrotem. Odniosłam naczynia i wyszłam trzy minuty po Squalo.
Był sam. Na korytarzu też nikt się nie kręcił. Nie obchodzi mnie, gdzie podziała się poszukiwaczka. Ona była tu tylko pionkiem.
– Squalo.
Odwrócił się na dźwięk mojego głosu i spojrzał na mnie krytycznie.
– Czego chcesz? – zapytał kpiąco. – Nie mam czasu na twoje jęki.
Zatrzymałam się dopiero krok od niego. Czułam zapach tamtej, ale zignorowałam to. Ważne, co do miał mi do powiedzenia.
– Nie wierzę w ani jedno słowo, które wczoraj wypowiedziałeś – syknęłam mu w twarz. – Kłamałeś, a ja nie wiem dlaczego.
– Voi! Jesteś uparta i głucha. Między nami koniec.
– Chcę poznać prawdę. Chodzi o tę ranę, mam rację? – Wskazałam swój policzek. – Pięć minut szczerości.
– Znudziłaś mi się – odparł warkotliwie. – Przestań się łudzić. To koniec. Przeliterować?
– A potrafisz? – odparłam wrednie. – Dowiem się, o co chodzi, czy ci się to podoba czy nie. Wiem, że coś ukrywasz, a to jest tylko zasłoną dymną.
– Myśl, co chcesz. Nie obchodzi mnie to.
Odwrócił się i odszedł. Zacisnęłam pięści do krwi, żeby się uspokoić. Chciało mi się wrzeszczeć, płakać, a jednocześnie miałam ochotę rzucić się na tego kretyna z pięściami. Nie zrobiłam jednak nic. Po prostu pozwoliłam mu odejść tak, jak chciał. Oparłam się o ścianę, spuszczając głowę. Nie miałam pojęcia, jak do niego dotrzeć, żeby powiedział mi prawdę.
– W porządku, Vivian? – Usłyszałam.
Obok mnie zatrzymał się Reever. Sądząc po jego minie, wiedział już o wszystkim. Cała Kwatera Główna wie, że Squalo mnie olał dla jakiejś poszukiwaczki. Zaczną się szepty, ukradkowe spojrzenia, słowa pocieszenia, kpiny i cała reszta.
– Nie i nie będzie, dopóki nie dowiem się, o co chodzi temu rybiemu kretynowi – odpowiedziałam. – Idę na spacer. W razie czego jestem pod golemem.
Wypuściłam czarną kulkę z kieszeni i ruszyłam do bramy. Słuchanie tego, co może mi powiedzieć w tej sytuacji, mnie nie interesuje. Chcę pobyć trochę sama i nabrać sił na kolejne starcia z człowiekiem, którego kocham, ale on ma mnie gdzieś i rani, bo mu tak wygodniej. Nie będę ciągle przed nim uciekać, stawię temu czoła, choć będzie mnie to wiele kosztowało. Wyegzekwuję jednak prawdę, tego jestem pewna.
Nie zwracałam uwagi na mijanych ludzi czy golema latającego wokół mojej głowy. Wyłączyłam się na większość bodźców zewnętrznych i wyszłam z budynku. Chłód mi nie przeszkadzał. Mieliśmy już jesień, która szybko przeminie i nastanie kolejna zima. Na razie jednak liście mienią się różnymi kolorami i spadają na ziemię. Jeszcze kilka dni temu rzucaliśmy się nimi ze Squalo, śmiejąc się jak dwoje dzieciaków. Dziś jedynie smętnie szeleszczą pod moimi nogami. Plany na przyszłość już umarły, choć były takie żywe i realne. Stało się inaczej, a ja nie wiem dlaczego. Nic nie usprawiedliwia takiego traktowania. Co on sobie w ogóle myśli w tej białej makówce? Nagle przestałam go rozumieć. Co się zmieniło w ciągu jednego spojrzenia? Czy naprawdę można tak szybko przestać kochać? Zmienić się diametralnie? Po co? Przed czym Squalo ucieka, że robi coś takiego? Nie rozumiem. Nic już nie wiem. Chciałabym, żeby był to tylko zły sen, koszmar, z którego lada chwila się obudzę i będziemy się z tego śmiać, ale wiem, że to nie jest takie proste...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top