Rozdział 128.
„For all the times I hate myself?
Your failures devour your heart
In every hour, you're drowning
In your imperfection"
Dostałam dwa dni pełnej laby. Tak jakby miało zacząć coś się ze mną dziać. Moim zdaniem Komui trochę przesadzał. Wyniki miałam dobre mimo bliskiego kontaktu z innocence Kiri, ale swoje powiedzieć musiał. Mnie słuchać nie chciał, uważał, że przeceniam swoje siły i kazał mi grzecznie siedzieć na czterech literkach w Kwaterze Głównej. W sumie nie mam co narzekać na urlop, bo to towar deficytowy w Zakonie, bardziej irytowało mnie zachowanie Komuiego.
Squalo nie wracał już do rozmowy o moich wspomnieniach, ale wiem, że był u Kiri. Nie rzucał słów na wiatr i uniemożliwił mi działanie w tym kierunku. Byłam na niego o to zła, ale nie przejął się tym tak bardzo, jak powinien. Do tego stwierdził, że powinnam się cieszyć, że nie naskarżył na mnie Kierownikowi. To mnie już całkiem wkurzyło i kazałam mu się wynosić. Nie było go w moim życiu dokładnie dobę. Tyle wystarczyło, żebym później uległa białowłosej, cwanej rybce, która zabrała mnie na długi spacer i kolację na świeżym powietrzu z dala od ciekawskich spojrzeń. Można się domyśleć, co dostałam na deser.
Beztroska jednak szybko minęła, ustępując obowiązkom. Dość niewdzięcznym zresztą, jak się okazało. Daleko, gorąco i nieprzyjemnie.
– Pojedziecie do Persji – powiedział Kierownik. – A dokładniej w dwa miejsca. Najpierw do Teheranu, a później do Maymandu.
– To około tysiąca kilometrów rozrzutu – zauważyłam. – Nie lepiej wysłać dwie grupy?
– Do Teheranu jedziemy z mojej przyczyny – odezwał się Lavi. – Mam coś tam do załatwienia.
Spojrzenie odwróciłam z powrotem do Komuiego. Nie widziałam przyczyny, dla której mielibyśmy nadkładać drogi i towarzyszyć Laviemu.
– Tak będzie bezpieczniej – odparł Komui. – Wysyłam was do miejsca, które nie jest zbyt przyjazne dla ludzi niezwiązanych z islamem. Lepsza jest mała grupa, która nie przyciągnie uwagi, ale też bez przesady. Poza tym jest jeszcze jedna ważna kwestia. Maymand, który jest celem waszej misji, leży w prowincji Kerman. To miejsce zamieszkane jest głównie przez zoroastryjczyków. W Teheranie jest ich niewielka grupka i jeden z nich zapewni wam dach nad głową, dopóki Lavi nie skończy.
– To mnie i tak nie przekonuje – mruknęłam. – Potem przeskoczymy przez Arkę? Bezsens.
– Nie, po Persji będziecie poruszać się miejscowymi środkami transportu.
– Wiesz, ile taka podróż zajmie?
– Przykro mi, Vivian, ale nie macie wyboru.
– Tydzień w pociągu?
– Tam nie ma pociągów.
– Gdzie ty nas wysyłasz, Komui? – zapytałam.
– Vivian, możesz przestać szukać dziury w całym? Praca egzorcysty nie zawsze będzie lekka, łatwa i przyjemna.
– Jakby kiedykolwiek była – warknęłam.
– Nie będę tego słuchać – odparł. – W Maymandzie grasują akumy. N razie nie jest to zbyt uciążliwe i sytuacja nie powinna się zmienić w ciągu najbliższych dni. W Teheranie czeka na was dwóch poszukiwaczy znających specyfikę Persji. Będą waszymi przewodnikami. Ruszajcie. Vivian, zostań na chwilę.
Wiedziałam, co mnie czeka, gdy Kanda i Lavi wyjdą. Oni też wiedzieli. Widziałam to w ich oczach, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Komui czekał tylko do momentu, gdy drzwi zamknęły się za nimi.
– Vivian, co ty wyprawiasz? – zapytał wyraźnie zły. – Przez cały czas szukasz sobie problemów. Wytłumaczysz mi to łaskawie?
– Nie chcę jechać do tej głuszy, kiedy mogę być tu potrzebna. Przecież nie będziesz w stanie ściągnąć mnie odpowiednio szybko, gdyby coś się działo.
– Chodzi o Squalo, prawda? O twoje wygodnictwo.
– To nie tak, Komui – zaprzeczyłam. – Noah wiedzą, jak bardzo mi na nim zależy. Nie mogę sobie tak po prostu zniknąć, dając im pole manewru.
– Squalo nie jest głupi.
– Ale ja go nie mogę stracić – warknęłam. – Nie rozumiesz? Niewiele mi brakuje do szaleństwa.
Podniosłam się, sama nie wiedząc, co tak naprawdę chcę zrobić. Zacisnęłam pięści w bezsilności.
– I dopiero teraz mi o tym mówisz? – zapytał. – Vivian, rozmawialiśmy o tym tysiące razy, a ty dalej mi nie ufasz. Jak ja mam ufać tobie? Wyjaśnij mi to.
– Bez tego patrzysz mi na ręce.
– Vivian, to nie jest zabawa.
– Naprawdę myślisz, że ja to traktuję jak zabawę? Jak myślisz, na ile ofiar mogę sobie jeszcze pozwolić, zanim całkiem zwariuję? Komui, ja nie mogę tak żyć. Mam dosyć krwi na rękach. Myślisz, że oni tego nie wykorzystają, żeby mnie złamać?
– W ten sposób do niczego nie dojdziemy i dobrze o tym wiesz.
– Więc powiedz mi prawdę. Dlaczego nie użyjemy Arki w Teheranie? Po to, żeby Leverrier się nie dowiedział, po co jedzie Lavi?
– Nie muszę się przed tobą tłumaczyć ze swoich decyzji.
– Ja też.
– Nie, Vivian. Jestem twoim dowódcą, o czym chyba ostatnio zapominasz. Idź się przygotować. Chłopcy czekają.
Trzasnęłam za sobą drzwiami i wróciłam do siebie nabuzowana emocjami. Oparłam się o biurko, próbując zrozumieć, gdzie straciłam nad sobą kontrolę. Nigdy wcześniej takie rzeczy nie zdarzały się. Strach podporządkował sobie całe moje życie. Bałam się jechać i stracić z oczu Squalo.
Wszedł do pokoju po cichu i objął mnie, opierając podbródek o moje ramię. Instynktownie wyczuwał, że coś się wydarzyło.
– Nie chcę jechać – jęknęłam.
– Cicho. Ten sen się nie wydarzy. Gdy wrócisz, nic się nie zmieni. Obiecuję.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, zwracając naszą uwagę. Na progu stał Kanda, krzywiąc się.
– Nie mamy całego dnia na wasze mizdrzenie się – warknął.
– Voi! Zapukałbyś!
– Zamknij mordę, Superbi.
– Voi!
– Przestańcie. – Przerwałam ich kłótnię. – Za pięć minut zejdę. Poczekajcie tam na mnie.
– Pięć minut – warknął Kanda i wyszedł.
Zabrałam się za przygotowania, nie zważając na obserwującego mnie Squalo. Dość gadania, bo to i tak nic nie zmieni. Pocałowałam go mocno, po czym powiedziałam:
– Masz żyć, gdy wrócę.
Zostawiłam go i zeszłam na dół. W milczeniu przeszłam z towarzyszami przez Arkę, żeby po chwili znaleźć się w bocznej uliczce Teheranu. Było duszno i słonecznie, w żadnym razie nie przypominało to atmosfery Londynu i ostatnich deszczowych dni. Na niebie nie zauważyłam ani jednej chmury, za to ulice pełne były ludzi. Wyróżnialiśmy się swoimi ciemnymi strojami i odmienną urodą. Nie czułam się dzięki temu lepiej. Wolałabym być w Europie, którą dobrze znałam. To było moje miejsce i moje zasady. Tu patrzono na mnie jak na coś odmiennego, a to nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Pogłębiało też moje poczucie zagrożenia i niepewność.
Milczeniem skwitowałam spotkanie z dwoma poszukiwaczami, którzy mieli być naszymi przewodnikami w tym odmiennym świecie. Nie miałam nastroju na sprzeczki z kimś, kto jest tylko wsparciem.
– Mamy prośbę, panienko Vivian – zwrócił się do mnie jeden z nich. – Niech się panienka nie oddala samotnie. Persja nie jest przyjaznym krajem dla samotnej kobiety. Większość społeczeństwa wyznaje islam i traktują kobiety jak... – zawahał się.
– Jak towar – skończyłam za niego. – Wiem o tym, ale umiem o siebie zadbać, więc nie jęcz.
– Vivian, Peter ma rację – odezwał się Lavi. – Nie chcemy kłopotów.
– Na razie to mamy robotę – ucięłam temat.
Traktowali mnie jak przyczynę problemów, zamiast zająć się tym, czym powinni. Im więcej czasu stracimy w Teheranie, tym dłużej będziemy siedzieć w Persji. To jest powód do gniewu, bo pożytek z tego niewielki.
Żaden z towarzyszących mi mężczyzn nie kontynuował rozmowy, żeby nie doprowadzić do jakiegoś konfliktu. W każdej chwili mogłam wybuchnąć, a to nie wpłynęłoby dobrze na resztę podróży.
Poszukiwacze przeprowadzili nas przez tłoczne ulice przed jakiś budynek, który okazał się być szkołą. W jednej z sal czekał na nas młody mężczyzna o czarnych, krótkich włosach, ciemnych oczach i rzadkim zaroście. Uśmiechnął się na nasz widok.
– To nasz gospodarz, Dariusz Felfeli – przedstawił jeden z poszukiwaczy. – A to Vivian Walker, Lavi i Yuu Kanda.
– Miło mi was poznać – powiedział melodyjnym głosem. – Brytyjka, prawda? Studiowałem na uniwersytecie w Oksfordzie.
– Brytyjczykiem był mój ojciec – odpowiedziałam chłodno. – Zresztą nie jestem związana emocjonalnie z Wielką Brytanią.
– Obywatelka świata? – Nie zraził go mój ton.
– Można tak powiedzieć. Co robimy w perskiej szkole?
– Szkoła prowadzona jest przez zaratusztrian. Właśnie skończyłem zajęcia z dzieciakami. W porównaniu z Europą jesteśmy bardzo zacofanym krajem. Nasze szkolnictwo wygląda dość niepozornie, rządzący Kadżarowie są nam nieprzychylni ze względów religijnych, a nasi europejscy sponsorzy także najpierw cenią własne interesy, ale nie narzekam. Może uda mi się nauczyć czegoś te dzieciaki. Straszny dzisiaj upał. Pewnie jesteście nieprzyzwyczajeni i spragnieni, więc zapraszam do mnie. To niedaleko. W Londynie pada?
– Tak, ale ostatnio było kilka słonecznych dni – wtrącił się Lavi.
Widział, że nie mam nastroju do rozmowy, czego wesoły i otwarty zoroastryjczyk nie zauważył albo widzieć nie chciał. Rudzielec w porę zainterweniował.
Wyszliśmy ponownie na upalną ulicę. Żałowałam, że nasze ubrania są ciemne, bo bardziej przyciągają promienie słoneczne, ale trzeba było to jakoś ścierpieć.
– Pogoda nie ma dla nas większego znaczenia – kontynuował Lavi. – Wie pan...
– Mówcie mi po imieniu. Tak, wiem, po co przyjechaliście. Napijemy się czegoś, zjemy coś i wtedy zaprowadzę was do biblioteki. Nie ma pośpiechu.
Chciałam zaoponować, ale surowe spojrzenie jednego z poszukiwaczy powstrzymało mnie. Im bardziej na wschód, tym ludzie bardziej cenią sobie gości i nieopatrznym słowem można ich do siebie zrazić. To byłoby dla nas niekorzystne, więc trzymałam język za zębami.
Lavi szybko wciągnął naszego gospodarza w jakąś dyskusję. Nie zwracałam na nich zbytniej uwagi, podążając za wskazówkami poszukiwaczy.
Po jakiejś godzinie trafiliśmy do biblioteki teherańskiej, gdzie pełno było starych, rozpadających się czasem manuskryptów kryjących różne tajemnice. Lavi dobrze wiedział, czego szukał, więc usiedliśmy sobie w kącie i chłopak zajął się przepisywaniem odpowiedniego fragmentu. Dariusz zaglądał mu przez ramię wyraźnie zainteresowany tekstem. Poszukiwacze gdzieś się ulotnili, może spacerują pomiędzy regałami w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Kanda siedział ze znudzoną miną, co niezbyt dobrze wróżyło na przyszłość. Nuda to dobry powód do złośliwości i walki, a przy nim o to nie trudno.
– Ciekawe – stwierdził Dariusz. – „Nadejdą dni ciemne, lecz z pomocą rozwiązania ciemność zostanie pokonana". To mi przypomina ostatni sąd, w czasie którego Angra Mainju zostanie zabity, a jego wojska strącone do piekieł.
– Sąd ostateczny – mruknął Lavi. – Co ciekawe mimo różnic religijnych ludzie powtarzają to samo tylko innymi słowami.
Bardziej zainteresowana jednak byłam trzema mężczyznami z końca sali, którzy przyglądali nam się gniewnie.
– Chyba nie jesteśmy tu zbyt mile widziani – powiedziałam.
– Raczej chodzi o mnie. Dynastia panująca niezbyt lubi zaratusztrian, więc większość społeczeństwa patrzy na nas nieprzychylnie.
– Co im zrobiliście? – zapytałam.
– Jesteśmy. Niewiele wiesz o zaratusztrianiźmie, prawda?
– Nigdy o nim nie słyszałam.
– Nigdy? – Wciął się znowu Lavi. – W ubiegłym wieku było kilku badaczy, którzy zajęli się tą religią. Na przykład Thomas Hyde wydał publikację „Veterum Persarum et Parthorum et Medorum religionis historia", a Anquetil du Perron... – W tym momencie dostał ode mnie w głowę. – Auł, za co?
– Za mędrkowanie – warknęłam zniecierpliwiona. – Weź się za swoją robotę.
– Wdzięczność – prychnął niezadowolony. – Chciałem tylko pomóc.
– Zamknij się i pisz.
Wykrzywił się, ale wrócił do swoich obowiązków. Spojrzałam na Dariusza, który w milczeniu przyglądał się naszej sprzeczce. Nie potrafiłam odgadnąć, czy jest tym zaskoczony czy zdegustowany.
– Ahura Mazda jest naszym bogiem. Od niego dostaliśmy ogień, który czcimy. Ogień jednak został splamiony dymem przez Angra Mainju, który wraz z dewami próbuje nas ściągnąć z dobrej ścieżki i naznacza cierpieniem. To trochę podobne do waszej religii.
– Jak wielu egzorcystów nie jestem chrześcijanką – odparłam.
– To ciekawe, bo na twoim mundurze widnieje krzyż.
– To tylko nic nieznaczący symbol. Zresztą według chrześcijaństwa to Bóg naznacza ludzi cierpieniem, żeby ich sprawdzić.
– My wierzymy, że dobrego człowieka nie dotyka cierpienie. Jest ono karą za grzechy.
Prychnęłam wściekle. Ciekawe, jakie głupoty jeszcze wymyślą. Zeskoczyłam ze stołu, na którym siedziałam i ruszyłam do drzwi.
– Wyjście samej nie jest dla ciebie bezpieczne – powiedział Dariusz.
– Dam sobie radę – warknęłam i poszłam.
Miałam dość jego towarzystwa. Irytował mnie i jeszcze chwila jego obecności, a wydarzy się coś niedobrego.
– Ona jest taka zawsze? – Usłyszałam.
–Normalnie jest miłą dziewczyną – odparł Lavi. – Po prostu ma trudny charakter. Jej życie wypełnione było cierpieniem.
– Nie chciałem jej urazić.
– Vivian o tym wie. Przejdzie jej.
Dalej nie słuchałam i wyszłam z biblioteki. Ściągnęłam i tak rozpięty już płaszcz, ale to nie pomogło. Upał trwał nadal, choć od czasu do czasu zawiał delikatny wiaterek. Dopiero późnym wieczorem miało się zrobić znośnie. Niezbyt dobra wiadomość w perspektywie spędzenia w tym kraju najbliższego tygodnia. Mieliśmy jakiś wybór? Komui chciał tym coś osiągnąć. Nie mam pojęcia co, ale najwyraźniej Leverrier miał się o tym nigdy nie dowiedzieć. Albo ja miałam zniknąć na dłużej. I nawet już nie chodziło mi o Squalo. Znów kłamał, kręcił i milczał. Znów ukrywał przede mną fakty. Znów chodziło o Anioła Lucyfera.
Szedł za mną i nawet próba zgubienia go w tłumie nie rozwiązała problemu. Irytujący wrzód na tyłku. Nie musi ciągle za mną łazić. Chcę przez chwilę pobyć sama. Trudno to zrozumieć?
Weszłam w boczną uliczkę i zaczaiłam się tam na niego ze sztyletem w dłoni. Ostrze znalazło się tuż przy jego gardle, ale szybko wykręcił mi boleśnie nadgarstek. Rękojeści jednak nie puściłam.
– Po co za mną leziesz? – warknęłam, szarpiąc się z nim.
– Bo jesteś skarbnicą problemów. Nie słyszałaś, co mówili poszukiwacze, czy chcesz wpaść w łapy jakiegoś Araba? Wiesz, co ci grozi?
– Mogą mnie zgwałcić i co z tego? – Spojrzałam mu w oczy. – To nie ma wielkiego znaczenia. Zresztą jest ich tu niewielu.
– Jesteś idiotką, Noah.
– A ty irytującym durniem. Daj mi się przejść jak normalnemu człowiekowi.
– Sama nigdzie nie pójdziesz – odparł, puszczając mnie.
– Kretyn – mruknęłam, ale pozwoliłam mu sobie towarzyszyć.
Jeśli ma iść ze mną, to lepiej obok mnie. Przynajmniej nie czułam się już tak bardzo pilnowana. Milczał jak to on. Ja też nie miałam chęci na pogaduszki, a zwłaszcza z nim. Tylko by mnie bardziej wkurzył.
Minęło trochę czasu, odkąd wyszliśmy z biblioteki. Powoli zbliżał się wieczór, upał trochę zelżał i z wielu ulic zniknął tłum, by zająć inne przejścia. Weszliśmy w jakąś uliczkę, nie zważając na to.
– Czego tutaj? – Usłyszeliśmy.
Przed nami wyrosło trzech mężczyzn niezbyt przychylnie do nas nastawionych. Przejście obok nich bez reakcji raczej się nie powiedzie. Wtedy za naszymi plecami pojawił się jeden z poszukiwaczy.
– Tu jesteście – wysapał. – Wszędzie was szukam. Tu nie jest dla was bezpiecznie.
– Jeszcze jeden nieczysty pies.
– Bardzo panów przepraszam. Oni dopiero dzisiaj przyjechali do Teheranu i się zgubili. Nie zamierzali nikomu przeszkadzać. – Obszedł nas, odwrócił i pchnął w stronę, z której przyszliśmy. – Idziemy już sobie. Jeszcze raz najmocniej przepraszam.
Wyprowadził nas stamtąd tak szybko, jak się tylko dało. Poczułam się jak dziecko, które weszło na teren zgorzkniałego sąsiada, któremu ktoś podebrał z sadu jabłka.
– Czy wy zawsze musicie przyciągać kłopoty? – zapytał z wyrzutem poszukiwacz. – Ile razy trzeba wam mówić, żebyście zrozumieli?
– Przecież nic nie zrobiliśmy.
– Weszliście na teren, na który nie powinniście. To wystarczający powód. Wracamy do domu pana Felfeliego.
Poddałam się pod spojrzeniem Kandy i milczałam przez całą drogę. Na miejscu okazało się, że Lavi jeszcze nie wrócił. Zaproszono nas więc do pewnego rodzaju salonu, żebyśmy tam zaczekali. Przy okazji udało mi się wziąć kąpiel, co trochę poprawiło mi humor.
Lavi wrócił dość późno w towarzystwie naszego gospodarza. Dopiero wtedy podano kolację, przy której czekały nas dobre wieści.
– Skończyłem. Jutro możemy ruszać w drogę – oznajmił Lavi.
– Opracowaliśmy już trasę – powiedział Peter. – Z Teheranu pojedziemy do Isfahanu, po drodze uzupełnimy zapasy w Qom. Z Isfahanu ruszymy prosto do Maymandu w prowincji Kerman. Cała podróż zajmie nam około ośmiu dni.
– Nie lepiej byłoby jechać prosto do Kermanu? – zapytałam. – Nie skróci to czasu?
– Niewiele, a w ten sposób będziemy mieć dostęp do źródeł wody i co jakiś czas uda się uzupełnić zapasy. Poza tym często uczęszczane szlaki są bezpieczniejsze w razie jakichkolwiek kłopotów.
– To ile potrwa pierwszy etap?
– Przy dobrym tempie trzy dni.
– Gdy będziecie w Maymandzie, pytajcie o Fariborza Felfeliego. To mój stryj. Jeśli się na mnie powołacie, ugości was. To rozwiąże problem noclegu, bo Maymand to niewielka wioska – odezwał się Dariusz.
– Dziękujemy za pomoc. – Peter skłonił lekko głowę. – To rzeczywiście będzie wsparcie dla egzorcystów.
– Chciałbym jechać z wami, ale obowiązki mi na to nie pozwalają. Czy prośba o przekazanie pozdrowień nie będzie dla was zbytnim obciążeniem?
– Nie, paniczu. Po części odwdzięczymy się za pomoc.
Rano ruszyliśmy w drogę do Isfahanu. Trzy dni minęły szybko i monotonnie. Byliśmy zmęczeni wieloma godzinami na końskich grzbietach i własnym towarzystwem. Nawet Laviemu przeszła ochota na żarty czy ględzenie. Chyba za bardzo przyzwyczailiśmy się do Arki, choć podróże pociągami może były uciążliwe, ale dużo wygodniejsze.
Czwartego dnia około południa dotarliśmy do Isfahanu. Poszukiwacze wspominali coś, że to miasto ma długą historię, kiedyś było stolicą chyba jakieś dynastii i jest bardzo piękne. Nie słuchałam dokładnie zbyt zmęczona jednostajnym stukotem końskich kopyt. Zresztą to nie ma znaczenia, bo już następnego dnia stąd wyjedziemy w dalszą drogę.
W pewnym momencie zaczepił nas jakiś człowiek. Złapał za uzdę jednego z koni, jakby obawiał się, że go zignorujemy.
– Państwo zdrożeni drogą mogą zatrzymać się u mnie w gospodzie. Jest strawa, gorąca kąpiel, wygodne łóżko. Znajdzie się też miłe towarzystwo.
Decyzja należała do poszukiwaczy, którzy dbali o takie rzeczy. Nasza praca zamyka się w walce, oni byli wsparciem.
– Dziękujemy.
Mężczyzna zaprowadził nas do swojej gospody, której szyld głosił „U Raffiego". Przywołał młodego chłopaka, który przytrzymał wodze, gdy zsiadałam.
– Mahmed zajmie się końmi, a Amida przyszykuje kąpiel.
Weszliśmy do budynku. Na dole znajdowała się sala jadalna nieróżniąca się za bardzo od tych, w których do tej pory przebywałam. Na piętrze znalazły się pokoje dla gości. Skromnie ubrana dziewczyna skłoniła się przed nami.
– Woda na kąpiel została już nagrzana, ojcze – powiedziała cicho.
– Doskonale. Przygotuj kąpiel i pomóż panience. Ruszaj się, Amida.
Kąpiel to było to, czego mi było trzeba. Szybko odesłałam dziewczynę i sama się sobą zajęłam. W ten sposób było mi dobrze, a mięśnie rozluźniły się. Perspektywa przespania nocy w normalnym łóżku też poprawiła mi humor. Na razie nie myślałam o drugim etapie podróży, który będzie trwał jeszcze dłużej. O to martwić będziemy się następnego ranka przed wyruszeniem.
Na górze spędziłam dość sporo czasu. Przynajmniej doprowadziłam się do porządku i nie wyglądałam już na tak zmęczoną. Do sali jadalnej weszłam tylko w koszuli. Moi towarzysze siedzieli już przy kolacji, ale nie sami.
– Czekamy na panienkę. – Przy moim boku zatrzymał się Raffi. – Chodźmy.
Zaprowadził mnie do stołu, gdzie prężyły się jakieś dwie kobiety wpatrzone w moich towarzyszy. Myślałam, że mnie zaraz szlag trafi. Ktoś tu przesadził.
– Widzę, że sobie umilacie czas – stwierdziłam przez zęby.
– Vivian, zanim coś powiesz... – zaczął Lavi.
– Nie wysilaj się, Lavi. Won mi stąd, ale to już – wysyczałam do kobiet. – Czyj to był pomysł?
– Ormianina.
Spojrzałam na naszego gospodarza. Skłonił przede mną głowę w przepraszającym geście.
– Nie pchaj nosa tam, gdzie nie powinieneś. O ile dobrze słyszałam, to gospoda, a nie dom publiczny – warknęłam. – Nie chcę cię widzieć przy naszym stole.
– Oczywiście, panienko.
Zła straciłam cały apetyt i wypiłam tylko herbatę, po czym wróciłam do przydzielonego mi pokoju. Byłam zmęczona i chciałam zasnąć. Żałowałam, że nie mam się, do kogo przytulić, ale moja białowłosa rybka była daleko stąd. Ciekawe, co robi? Może też leży gdzieś w pustym, zimnym łóżku i tęskni. A może...? Nie, nie powinnam tak myśleć. Squalo jest zbyt porządny, żeby robić coś takiego.
Pukanie przerwało ciszę. Do środka wszedł Lavi. Nie miał najszczęśliwszej miny po tym, jak ich zrugałam przy stole. Rozmowa z nim była ostatnią rzeczą, jaka była mi dziś potrzebna.
– Jeśli przyszedłeś się tłumaczyć, możesz wracać do siebie – powiedziałam.
– Naprawdę myślisz, że my byśmy z nimi...?
– Lavi, daruj sobie przemowę, którą przygotowałeś. Dla nich to tylko praca i nie ma znaczenia, z kim.
– Mówisz tak, jakbyś nas nie znała.
– Znam was aż za dobrze. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Ale znam też męską naturę.
– Myślisz, że Squalo cię zdradził? To niedorzeczne. Poza tobą świata nie widzi.
– Nic takiego nie powiedziałam. Idź już sobie.
Odwróciłam się do niego plecami, ale Lavi należał do ludzi upartych, jeśli na czymś mu zależało. Teraz uparł się, żeby sobie ze mną pogadać. Poczułam, jak łóżko ugina się pod jego ciężarem, kiedy się na nie wgramolił i po chwili zostałam lekko objęta.
– Vivian, co się dzieje?
– Nic.
– Przecież widzę.
– Po prostu tęsknię za Squalo. Ty za Kiri nie?
– Pewnie, że tęsknię. Nie zrobiłbym takiego głupstwa. Zresztą one właśnie się dosiadły, kiedy zeszłaś. Poza tym ja bym nawet nie chciał. Co innego Yuu, nawet po złości tobie.
– Mnie po złości? – Spojrzałam na niego. – Niby dlaczego? Nie obchodzi mnie, z kim on sypia.
– Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Wiesz, tym jednak można wzbudzić zazdrość. On może z kimś spędzić noc, tobie pozostaje tęsknota.
– Daj spokój. Gadasz głupoty.
– Albo żeby zapomnieć, że jesteś obok.
Posłałam mu znaczące spojrzenie.
– Bajki opowiadasz.
– Mówię poważnie, Vivian. Z Yuu dzieje się coś niedobrego. Chodzi po nocach po Kwaterze Głównej.
– Trenuje.
– Właśnie nie. Łazi bez celu po korytarzach, znika niewiadomo gdzie, a nawet złapałem go parę razy, jak siedział w bibliotece na parapecie i nad czymś dumał.
– Nie widzę w tym problemu.
Lavi skrzywił się wymownie.
– On jest zazdrosny o ciebie.
– O mnie? Przestań pieprzyć, rudy zającu.
– Posłuchaj, Vivian. Od nienawiści do miłości niewielki krok, ale nawet pomijając to, sprawa wygląda dość poważnie. Spędzacie ze sobą dużo czasu. Śmiem nawet twierdzić, że jesteś osobą, której Yuu poświęca najwięcej swojego czasu. Jakiekolwiek uczucia by nim nie kierowały, przyzwyczaił się do ciebie. I nagle pojawia się Squalo mający podobną pozycję i po kawałku mu ciebie odbierający. Najpierw stołówkowe zaczepki i walki, a potem w całości. Pomyślałaś o tym, jak Yuu się czuje, słysząc was za ścianą?
– Gadasz głupoty. Kandy to nie obchodzi. Ma mnie pilnować. Koniec śpiewki.
– Próbujesz przekonać siebie czy mnie?
– Jesteś kretyn i tyle – stwierdziłam, odwracając się do niego plecami. – Zamknij za sobą drzwi z drugiej strony.
Tak łatwo odczytał z mojego głosu obawę, że mówi prawdę, a nie tylko sobie gdyba. Przecież to by tłumaczyło te wszystkie dziwne wyskoki Kandy, ale nie chciałam w to wierzyć. Ten człowiek nikogo nie kochał, więc czemu miałby mnie obdarzyć jakimś uczuciem? To niedorzeczne. Kanda mnie nienawidzi. Zabiłby mnie z byle jakiego powodu. Donosi na mnie Leverrierowi i generałom. Nie, to były tylko próby przytrzymania mnie przy Zakonie. Iluzja. W tym nie było żadnego uczucia.
– Vivian, a nie jest czasem tak, że zrobiłaś sobie ze Squalo tarczę przed Yuu? Sama mówiłaś, że w pewnych kwestiach są identyczni.
Strąciłam go z łóżka i przyłożyłam sztylet do gardła ze wściekłą miną. To już chyba lekka przesada.
– Jeszcze jedno słowo, a stracisz tu życie – warknęłam. – Myślisz, że sypiam ze Squalo tylko po to, żeby Kanda nie dostał mnie w swoje łapy? Za kogo ty się uważasz, że wydajesz takie wyroki? Kocham Squalo, a Kanda nie ma z tym nic wspólnego, zrozumiano?
– Tak. Już sobie idę.
Wypuściłam go i zostałam sama z podkopaną wiarą w szczerość własnych uczuć. A to podobno Noah mają utrudniać mi życie. Szkoda, że robi to też mój przyjaciel, którego cenię i szanuję.
Rano okazało się, że towarzyszyć nam będzie jakiś wysokiej rangi urzędnik ze swoją świtą – zasługa Raffiego. Podobno ma nas to uchronić przed szpiegami brytyjskimi i rosyjskimi oraz atakami różnych grup, którym moglibyśmy przeszkadzać. Ormianin urządził nas pięknie. Aż do Yazdu będziemy musieli znosić towarzystwo niezwiązanych z naszą sprawą ludzi. Nic tylko oszaleć ze szczęścia. Chcę już do domu. Dodatkowo sama załatwiłam sobie ciężką atmosferę po wczorajszej kłótni z Lavim. Gorzej już być nie może.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top