Rozdział 122.

„I znów nie ufasz mi

i nic nie jestem wart

i nie wierzysz w żadne moje słowo

gdy odwracasz wzrok

nie chcesz widzieć mnie

ja tylko znów chcę cię mieć przy sobie"


Walka ustała, gdy przebrzmiały jego słowa. Moi towarzysze patrzyli na mnie z niepokojem. Wiedzieli, jak bardzo pragnę prawdy o własnym losie. To o to wciąż się wykłócałam z generałami i Komuim. Rozwiązanie zagadki nagle znalazło się na wyciagnięcie ręki.

– Naprawdę możecie to zrobić? – zapytałam, patrząc na niego.

– Oczywiście. Nie ukryjemy przed tobą ani jednego szczegółu. Jesteśmy rodziną.

– Ani jednego? – Zrobiłam krok w jego stronę.

– Vivian, co ty robisz? – zapytał Allen. – On gra na twoich pragnieniach.

– Cicho, Walker. Nie kantujesz?

– Nie. Cała prawda o Aniele Lucyfera. Żadnego kantowania jak Czarny Zakon.

– Oni nie chcą mi nic powiedzieć. – Z każdym słowem byłam bliżej Wisley'a.

– Wiem o tym. Ukrywają przed tobą prawdę, kłamią bez wyrzutów sumienia. Bliscy nie powinni tak robić. Wystarczy, że staniesz po naszej stronie.

– Vivian, nie rób tego! – krzyknął Lavi. – On cię zwodzi!

Nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem. Pewnie właśnie doszli do wniosku, że odwróciłam się od Czarnego Zakonu. Nie jest jednak ważne, co myślą, bo nie spuszczałam oka z czytającego w myślach Noah. Skąd wiem o jego zdolności? Prosty wniosek płynący z jego słów.

– Tak, chodź. Dowiesz się całej prawdy – zachęcał mnie.

– Dowiem się prawdy. – Zatrzymałam się krok przed nim. – Kiedyś na pewno.

Wymierzyłam mu celny cios w brzuch, zaś palce drugiej ręki wsadziłam w jego dodatkowe oczy. Wrzasnął z bólu, a ja atakowałam dalej. Dla nich nie ma litości.

– Myślisz, że jestem głupia? – warknęłam. – Gówno wiecie. Nie jesteście moją rodziną, a ja nie zamierzam zdradzać bliskich.

Kolejny cios powstrzymała akuma, która mnie zaatakowała. Musiałam na nią przerzucić swoją uwagę. Ten czas Wisley wykorzystał na pozbieranie się z ziemi. Oberwał dość mocno, w ogóle nie znał się na walce. Jedyne na co mógł liczyć, to swoje moce psychiczne, ale jakoś z nich nie korzystał. Najwyraźniej uszkodzone oczy mają z tym coś wspólnego.

– Zapłacisz za to, królewno – zagroził. – Znam twoje słabe punkty. Zniszczymy twoje serce i będziesz błagać o litość.

Zanim zabiłam akumę, zniknął w Nowej Arce. W innych wypadku mógłby się witać ze śmiercią, którą miał gwarantowaną. Nie ma bata, żebym mu odpuściła. Jego ucieczka i tak komplikuje sprawę. Te zdolności są niepokojące. Jeśli z moich myśli wyczytał wszystko, wielu ludzi z mojego otoczenia może stać się celami intryg Klanu Noah. Tego się obawiałam, ale czy mam teraz na to jakiś wpływ?

Z akumami uwinęliśmy się szybko. Czekała nas jednak dużo gorsza sprawa. Ziwa wciąż nie mogła się uspokoić. Brutalne zerwanie połączenia z innocence bolało. Podeszłam do niej.

– Ziwo.

Wpadła na mnie i zaczęła mi moczyć mundur łzami. Głaskałam ją uspokajająco po plecach. To była nasza wina. Zawiedliśmy, pozwalając zniszczyć jej innocence.

– Już dobrze – powiedziałam cicho. – Nie trzeba płakać.

– Ale to było dla was ważne.

– Ciii – uciszyłam ją. – Przepraszam, że musiałaś to przeżyć. Powinniśmy je ochronić przed tamtym Noah, ale może tak jest lepiej. Nie będziesz musiała opuszczać swojego taty. Macie dużo czasu, żeby nadrobić stracone lata.

– A co z moim długiem?

– Długiem? Dawno go spłaciłaś. Zresztą nie ma, czym się martwić. To tylko pieniądze. W życiu są ważniejsze rzeczy.

W końcu się uspokoiła i wróciła do ojca. Miło było na nich popatrzeć. Przynajmniej miałam poczucie, że zrobiliśmy coś dobrego. To było pocieszające w perspektywie spieprzenia zadania.

Wioska przestała znikać i bez problemów z niej wyszliśmy. Problem został rozwiązany, a my wróciliśmy do Larnaki. Ojciec Ziwy zaprosił nas na śniadanie i głupio byłoby odmówić, skoro tak bardzo nalegał. Poza tym Allen był jak najbardziej za. Dzięki temu nasze humory trochę się poprawiły, choć nie czułam się dobrze. Najwyraźniej pojawienie się nowego Noah źle na mnie wpłynęło.

Wróciliśmy do domu, zdaliśmy wstępne raporty i porozchodziliśmy się do swoich zajęć. Wzięłam prysznic, przebrałam się i poszłam na dach. Musiałam odpocząć od ludzi. Zresztą nie miałam najlepszego humoru i wolałam zejść wszystkim z oczu.

Promienie słońca ogrzewały twarz, lekki wiatr rozwiewał włosy. Pogoda była idealnie letnia i rozleniwiająca. Moje myśli jednak poszły w całkiem innym kierunku. Nie, nie żałowałam decyzji odrzucenia propozycji Wisley'a, ale pragnienie prawdy wciąż we mnie było wraz z poczuciem zdrady po podsłuchanej rozmowie. Dlaczego Tiedoll mnie okłamał? Czy dla nich naprawdę jestem taka głupia, że niczego nie rozumiem? Ani Cross ani Hevlaska nie mieli racji, gdy odsyłali mnie do generałów. Postąpiłam głupio, dając się na to namówić. Karmiłam się nadzieję, że coś zrozumiem, a jak zwykle dostałam po głowie. Dlaczego? Co takiego zrobiłam, że ciągle każą mnie brakiem zaufania i kłamstwami?

Mogłabym to jakoś zaakceptować, gdyby nie Niszczyciel Czasu. Nie, nawet to byłoby do akceptacji, gdyby nie jego wygląd. Nawet nie mogę z nikim o tym porozmawiać, nawet ze Squalo, bo doprowadzę do tragedii. Przecież Superbi jest o niego tak chorobliwie zazdrosny, że tego nie wytrzyma. Już teraz ciągle coś wietrzy, doskonale zauważa, kiedy Japończyk wyprowadza mnie z równowagi. Wolę sobie nie wyobrażać, co zrobi, jeśli się dowie o bohaterze moich snów i tym, co wyprawialiśmy w ostatnim. Czemu świat jest ciągle przeciwko mnie? Co mu takiego zrobiłam?

Zeszłam na późny obiad, mając nadzieję, że ten dzień szybko się skończy. Chciałam się znaleźć w ramionach Squalo i zapomnieć o całym złu tego świata. Coś w powietrzu mówiło mi jednak, że nie będzie tak dobrze. Potwierdziło się to, gdy zostałam wezwana do gabinetu Komuiego i zastałam tam Leverriera. Jeszcze jego mi brakowało, a dopiero uciszyłam wewnętrznego potwora i to bez walki. Jednak na widok Szatana wszystko szlag trafił. Od razu poczułam rozdrażnienie.

– Ciasta z truskawkami, Wiwianno? – zaproponował.

– Przyszedł się pan chwalić swoimi słodyczami? – zapytałam niegrzecznie.

– To powód, żebyś się złościła?

– Nie zauważył już pan, że ciśnienie mi się podnosi na pański widok, kiedy przychodzi pan ze swoimi wydumanymi zarzutami?

– Vivian – zwrócił mi uwagę Komui.

– Jesteś dziś wyjątkowo niegrzeczna.

– Trafił pan na mój zły dzień. Kobiety tak czasem mają. – Wyszczerzyłam się wrednie.

– Vivian, uspokój się – kazał Komui i wskazał mi fotel.

Usiadłam i skierowałam spojrzenie na Leverriera. Miałam ochotę rozszarpać go gołymi rękoma mimo obecności Kruków, które gdzieś tu sterczą. Uczucie było intensywniejsze niż zwykle.

– To co znowu zrobiłam? – zapytałam. – Albo czego nie zrobiłam?

– Chodzi o tego nowego Noah. Co o nim wiesz?

– Tyle, co wszyscy. Uprzejmie się przedstawił i próbował mnie przeciągnąć na swoją stronę. No i czyta w myślach.

– To wyglądało, jakbyś skusiła się na jego propozycję. Czyżbyś rozważała to, skoro dał się oszukać?

– Przyznam, że byłoby miło poznać prawdę, o którą toczy się gra, ale są pewne granice. Zwykle działam instynktownie, więc się nie zorientował.

– To jednak dowodzi, że nie ufasz członkom Zakonu.

– Trudno, żebym ufała komuś, kto mnie ciągle oszukuje – warknęłam. – Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawicie moim kosztem, bo to mnie wcale nie śmieszy.

Jeszcze chwila i wybuchnę. Nawet ten jego wyraz twarzy był bardziej irytujący niż zwykle. Naprawdę trafił w zły dzień, a czuję, że Komui mnie nie powstrzyma przed atakiem furii.

– Sądzisz, że wojna z Milenijnym jest dla nas zabawą? Tylko ty podchodzisz do tego niepoważnie i nie starasz się dowieść swojej wierności.

– Wierności komu? – zapytałam, podnosząc się. – Ludziom, którzy traktują mnie jak gratyfikację wojenną i swoją osobistą marionetkę? A może ideałom, które mnie w ogóle nie obchodzą?

– Nie widzę powodu, żebyś wstawała.

– Zmuś mnie – rzuciłam wyzwanie.

– Vivian, powściągnij nerwy – odezwał się Komui. – Nieudana misja nie oznacza, że masz się obnosić ze swoim niezadowoleniem.

Podeszłam do okna, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. To powinno mnie uspokoić.

– No właśnie. Innocence, które zostało zniszczone.

– Byłam zbyt wolna – przyznałam.

– A gdyby to było Serce?

– Byłoby już po wszystkim.

– A może wiedziałaś, że to nie jest Serce – zasugerować Leverrier.

– Ile razy mam powtarzać, że nie wiem, które innocence jest Sercem? – warknęłam. – Nie dociera?

– Może po prostu nie mam powodu, żeby ci wierzyć – odparł.

– I vice versa.

– W twojej sytuacji nie powinnaś tak stawiać sprawy. Może się to dla ciebie źle skończyć albo dla kogoś z twojego otoczenia.

– Karanie egzorcystów nie byłoby mądre w sytuacji Zakonu. Chyba, że ma pan kogoś na zastępstwo. Nie? A to szkoda.

– Twój ton jest tu niepotrzebny.

– Będę mówić, jak mi się podoba, bo jeszcze jestem wolnym człowiekiem, a nie zabawką Zakonu. Nie żałuję, że odrzuciłam propozycję Wisley'a, ale nie zamierzam nadskakiwać kłamcom, którzy tylko mnie zwodzą. Nie ma prawa mnie pan do niczego zmuszać.

– Egzorcyści są własnością Zakonu, więc ty, nosząc mundur, też.

– Więc przestanę. Nie zależy mi.

– Vivian.

– Mam tego dość, Komui. Wciąż jestem tylko oskarżana o rzeczy, których nie robię. Traktujecie mnie jak więźnia, a nie jedną z was. Lada chwila czara się przeleje i wtedy będziecie tego żałować.

Nawet na nich nie spojrzałam. Po prostu wyszłam, trzaskając drzwiami. Nie będę niczyją marionetką. Chcą mojego zaufania, niech okażą mi swoje. Nie ma nic za darmo. Nie pozwolę się wykorzystywać, dopóki jestem potrzebna. Potem co ze mną zrobią? Zabiją jako wroga? Zamkną jako jeńca? A może się jeszcze pobawią w eksperymenty? Nie pozwolę na to. Nie będą kierować moim życiem.

Zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju i oparłam się dłońmi o biurko. Oddychałam ciężko, próbując się uspokoić. Ile jeszcze tak wytrzymam? Sami doprowadzają do moich ataków, a w efekcie przebudzenia. Przekleństwo znowu piecze – czuję, jak się rozrasta. Jak długo jeszcze? Jak wiele mojego ciała jeszcze zabierze? Do czego to doprowadzi? Już tak dłużej nie mogę, nie wytrzymam tego psychicznie.

Usłyszałam otwierające się cicho drzwi i kroki, które ustały tuż za mną. Jego białe włosy opadły po moich bokach, gdy mnie przytulił. Zwykle dawało ukojenie, dziś tylko bardziej mnie rozdrażniło. Zacisnęłam palce na krawędzi biurka, aż pobielały mi kostki. Wytrzymałam tak chwilę, dwie, trzy. Z każdą sekundą było coraz gorzej.

– Powinieneś iść – wyszeptałam.

– Zostanę – odparł. – Potrzebujesz mnie.

– Ja nikogo nie potrzebuję. Idź.

Odepchnęłam go na tyle mocno, że odczuł to jako atak. Odwróciłam się do niego z grymasem wściekłości.

– Chcesz grać na moich emocjach? Oszukujesz mnie tak jak oni wszyscy?

Milczał. Zaprzeczanie mi w tym stanie tylko sprowokowałoby mnie do ataku.

– Czemu nic nie mówisz? Jak mam to wszystko znieść, co? Przychodzisz tu sobie i wydaje ci się, że uspokoisz mnie przytuleniem? A może liczysz, że łatwiej zaciągniesz mnie do łóżka i pozwolę ci na więcej?

– Tego nie oczekuję i dobrze o tym wiesz – powiedział. – Powiesz mi, o co poszło tym razem, czy będziesz się tylko wściekać?

– Nawet mi się wściekać nie wolno? Za kogo ty się uważasz?

– Za kogoś, kto cię kocha.

– Bzdura. Nie ma czegoś takiego jak miłość. Zwodzisz mnie jak oni wszyscy. Ja tak dłużej nie wytrzymam. Myślisz, że te chwile zapomnienia z tobą coś mi dają? Nic, kompletnie nic. Nie nadajesz się do niczego.

– Dobrze, że ty się nadajesz do łóżka – odpyskował mi bezczelnie.

Musiał czymś rozładować to, co poczuł, gdy ruszyłam jego dumę. Spoliczkowałam go w odpowiedzi. Byłam na granicy wściekłości i rozpaczy. Pragnęłam, aby mimo wszystko został, nawet jeśli go zranię, ale wiedziałam, że posuwam się za daleko.

– Tylko? Ty przynajmniej mówisz czasami prawdę, żałosna rybo.

– To ty jesteś żałosna, kiedy nie potrafisz pomyśleć, zanim coś powiesz.

– Jak ci się nie podoba, to wyjdź.

– Voi! Doskonały pomysł i jedyny dobry na jaki dziś wpadłaś – warknął.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Zostawił mnie samą ze wszystkimi moimi upiorami. Opadłam na kolana. Limit złości się wyczerpał, a ja znowu próbowałam go nastawić przeciwko sobie, jakby zapominając, że jest moją ostoją. Łzy same pociekły, gdy uświadomiłam sobie, że ma rację. Jestem żałosna, najpierw robię, później myślę. Wszystko potrafię rozpieprzyć.

Wstałam i pobiegłam za nim. Nie miałam nic na swoją obronę, ale może samo to, co pomiędzy nami było, wystarczy. To nie może się tak skończyć. Nie zgadzam się na to. Niech świat mi go jeszcze nie odbiera. Bez niego zwariuję. Już i tak mam wystarczające kłopoty po tym, co powiedziałam Leverrierowi. Błagam, tylko nie Squalo.

Nie pukałam, od razu weszłam. Spojrzał na mnie z gniewem, ale nie odtrącił, gdy do niego przylgnęłam. Czułam, że jest zły za to, co powiedziałam, miał napięte mięśnie.

– Potrafisz mi wybaczyć to, że jestem żałosna? – wyszeptałam.

– Powiedz mi wszystko.

Zrelacjonowałam mu całą rozmowę z Leverrierem, powiedziałam o podsłuchanej rozmowie, o kłamstwach Tiedolla, ale zabrakło mi odwagi na Niszczyciela Czasu. Bałam się go stracić. Byłam pieprzoną egoistką, która nie chciała pozwolić zabrać sobie ostoi. Sama go raniłam, wyzywałam od najgorszych, niepierwszy raz uderzyłam. Mówił, że wybacza, ale czy było tak naprawdę? Może chował urazę, by w stosownym momencie mi o niej przypomnieć? Czy Squalo był tak okrutny?

– Już dobrze. – Przygarnął mnie bliżej. – Komui widział, w jakim jesteś stanie. Z pewnością cię wybroni. Jak zawsze.

– Boję się, że Leverrier dowie się o tobie. Allen da sobie radę, Abby Kanda nie pozwoli ruszyć, ale ty? Nie chcę cię stracić.

– I nie stracisz. Leverrier nie stanowi dla mnie zagrożenia.

Pocałowałam go w policzek, który uderzyłam. Był lekko opuchnięty i pewnie bolał. Składałam delikatne pocałunki, żeby oddalić ból. Chciałam mu wynagrodzić swój atak, zapomnieć o tym całym dniu, o wszystkich kłopotach, z którymi muszę się zmierzyć. Niech to wszystko odejdzie i zostawi mnie w spokoju.

– Wybaczam ci – powiedział w moje włosy. – Tu ci już nic nie grozi. Nie pozwolę cię skrzywdzić.

– Wiesz, że znowu stoję nad przepaścią?

– Więc ja ściągnę cię znad jej krawędzi w swoje bezpieczne ramiona.

– Nie chciałam tego wszystkiego.

– Wiem. Nic już nie mów. To minęło.

Pociągnął mnie na łóżko. Przestało mieć znaczenie, czy robi to bardziej dla mnie czy dla siebie. Najważniejsze, że odwraca moją uwagę od problemów. Całowałam go delikatnie i czule w geście przeprosin, co przyjmował w ciszy, w której tonęłam coraz bardziej. Przed tym nawet nie próbowałam się bronić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top