Rozdział 12.
„To, co wokół gorzko mnie nastraja.
Nie za bardzo jest się przecież z czego śmiać"
Ze względu na atak Noah Żądzy, Lulubell Kwatera Główna musiała zostać przeniesiona w bezpieczniejsze miejsce. Podobno bardzo szybko znaleziono nową lokalizację i mieliśmy się niedługo do niej przenieść. Oczywiście najpierw wszyscy, którzy ucierpieli w ataku, musieli wrócić do pełni sił. Ofiar było sporo, Kwatera Główna stała się jakaś cichsza, a wszystko z powodu fabryki-jaja. Na szczęście chociaż to udało się zniszczyć, choć koszty były zbyt wysokie, jak na mój gust.
Innocence Lenalee ewoluowało w coś, co nazwano typem kryształowym. Na kostkach miała bransoletki z własnej krwi. Stała się silniejsza, ale za jaką cenę? Obciążenie organizmu musiało być nawet większe niż u pasożyta. Czy to oznaczało, że Lenalee również nie ma przed sobą długiego życia nawet, jeśli uda jej się wyjść cało z tej wojny?
Przeprowadzka trwała w najlepsze. Coś jednak nie chciało nas stąd wypuścić. Stosy książek wciąż się przewracały, naczynia w kuchni rozbijały się same z siebie, włosy Kronikarza zamieniły się w królicze uszy, Allen oblał się szamponem na porost włosów, a Kanda i Lavi skurczyli się o połowę. Nie bardzo ich to bawiło. Mnie przeciwnie. Nabijałam się z nich niemiłosiernie.
Siedziałam na najwyższej półce w bibliotece. Sądziłam, że tu będę niewidoczna i odpocznę, do tego większość wypadków zdarzało się w sekcji naukowej, a ja nie pragnęłam kłopotów. Na dole siedziała Black na stosie książek. Pojawił się Kanda.
– Gdzie Noah? – warknął.
– Tu jestem, podkurczu. – Spojrzałam na niego z góry. – Stęskniłeś się?
– Odpoczywasz, kiedy my harujemy? Jak tam w ogóle wlazłaś?
– Po pierwsze: nie ujadaj jak szczeniak udający dorosłego psa, a po drugie: od czegoś ma się to innocence. Mów, czego chcesz.
– Reever kazał cię zawołać do sekcji naukowej, jak skończyłaś z książkami.
– Jasne. I co jeszcze? To tam wciąż się coś dzieje. Komui wie, że jego słodka siostrzyczka miauczy jak kotka zamiast mówić?
– Nawet mu o tym nie wspominaj. – Wyciągnął palec, jakby chciał mi grozić.
– Uważaj, bo się przestraszę.
Zachichotałam. Jeśli Kanda jako dzieciak tak wyglądał, to jakim cudem jeszcze ktoś się go boi. Chyba, że ciął wszystkich Mugenem. Jak to miał w zwyczaju teraz.
– Vivian, wystarczy tego odpoczynku – odezwała się Black. – Wszyscy powinniśmy się wziąć do roboty, jeśli mamy się stąd wynieść jak najszybciej.
– Oj, już dobrze, nianiu. Schodzę. Tylko trzymaj tego "rozkosznego szkraba" z daleka.
Ześlizgnęłam się lekko z półki. Dzięki skrzydłom opadłam z gracją obok obydwojga. Drzwi się otworzyły. Stanął w nich Reever.
– Tu jesteście. – Po chwili jego twarz stężała. – Vivian, uważaj!
Zanim jednak cokolwiek zrobiłam, poczułam szarpnięcie. Upadłam na podłogę, rozrzucając stosy książek. W powietrze uniósł się kurz drapiący w gardło. Gdy opadł, zobaczyłam obok siebie Black z ręką na moim ramieniu i Kandę. Regał, na którym siedziałam, leżał na podłodze. Od tego widoku zakręciło mi się w głowie. Co by było, gdyby Black nie zareagowała w porę? A gdybym jeszcze siedziała na szczycie?
Wstałam, otrzepując się energicznie. Spojrzałam na Kandę.
– Przyniosłeś ze sobą to cholerstwo! – krzyknęłam na niego.
– To ty siedziałaś na szczycie! – Nie był mi dłużny.
– Ej, spokój. Nic wam nie jest?
– W porządku, Reever. Ale ja nie kiwnę więcej palcem w tej przeprowadzce. Życie mi jeszcze miłe. Chodź, nianiu.
Wyniosłam się do swojego pokoju. Wszystkie rzeczy miałam już spakowane, nie było tego zresztą jakoś dużo. Ot kilka ubrań i książek. Nie zdążyłam tu jeszcze niczego pozbierać, a i nigdy nie przyzwyczajałam się do rzeczy. Im mniej, tym łatwiej spakować się i odejść – zasada ulicy, która nieraz uratowała mi życie.
Po jakimś czasie moją uwagę przyciągnęły wrzaski. Spojrzałam na Black.
– Tylko mi nie mów, że to znowu sprawka Noah – warknęłam.
Wzruszyła ramionami. Ostatnio w ogóle się nie odzywała, kiedy nie musiała. Nie, żebym potrzebowała rozmówczyni.
Postanowiłam sprawdzić, co znowu zmalowali. Nie przejęłam się towarzystwem Black, w końcu towarzyszyła mi wszędzie. Na dole nikogo nie zastałyśmy. Krajobraz jak po przejściu huraganu.
– Gdzie są wszyscy?! – zawołałam do pustych ścian.
– Noah, zwiewaj!
Wzbiłam się w powietrze, obejmując Black. Większość zachowywała się jak krwiożercze zombie, a reszta przed nimi uciekała. Wiedziałam, że to nie sprawka Kreatora, ale tego czegoś, co strąciło na mnie regał. Nie wiedziałam tylko, co to było.
Obciążona Black szukałam Komuiego, który pewnie będzie coś wiedział. Jest przecież mistrzem destrukcji Kwatery Głównej. Zaklnęłam pod nosem. Dziewczyna była ciężka, a Kierownika ani widu ani słychu. W końcu opadłam na podłogę.
– W ten sposób nigdy go nie znajdziemy – odezwałam się.
– Co chcesz zrobić?
– Pewnie ukrył się w jakiejś dziurze. Założę się, że to jeden z jego piekielnych wynalazków.
– Jak chcesz go znaleźć?
– Nie wiem. Zdam się na intuicję.
Zaglądałyśmy w każdy kąt, ale nigdzie nie znalazłyśmy Komuiego. Nagle Black zesztywniała.
– Stoją za mną? – zapytałam.
Kiwnęła głową. Wyrwałam się ku sufitowi, ale Black tym razem nie miała tyle szczęścia. Cała banda ruszyła w pościg za mną, chyba tylko cudem udało mi się ich zgubić, ale sytuacja nadal była ciężka. Trzeba było coś z tym zrobić.
W końcu trafiłam na Komuiego. Tuż nad nim pochylała się Lenalee, choć czułam, że to nie ona. Obok kucał Krory z dziwnym wyrazem twarzy. Kierownik recytował listę nazwisk.
– Nie widziałem wszystkich nagrań Leverrierów, ale pamiętam nazwiska wszystkich, którzy zostali tutaj poddani eksperymentom. Nie zamierzam zostawić tu ciebie ani nikogo innego. Chociaż tyle mogę zrobić dla tych, którzy zostali poświęceni przez Zakon – dodał.
Wtedy zrozumiałam. To duch jednej z ofiar nie pozwalał nam odejść. Tylko że jego satysfakcja nie oznaczała końca kłopotów. Skupiona na scenie przede mną zupełnie zignorowałam hordę zombie za mną i Kandzie udało się mnie ugryźć.
Jakoś udało mi się go zrzucić. Cokolwiek spowodowało u nich ten stan, nie działało na mnie. W końcu miałam trochę inny organizm. Zostawiłam rodzeństwo Lee na pastwę oszalałych członków Zakonu i salwowałam się ucieczką. W Kwaterze Głównej nie byłam bezpieczna jako jedyna osoba, która jeszcze nie oszalała.
Właśnie dlatego przekradłam się do Arki i przeszłam do Azjatyckiego Oddziału. Sama sobie przecież z tym nie poradzę, a Bak i jego oddział naukowy powinien coś zaradzić.
– Bak! – zawołałam, zwracając uwagę wszystkich dookoła.
Przeszłam może kilka kroków, kiedy zrobiło mi się ciemno przed oczami. Cholera, chyba straciłam zbyt dużo krwi przez tego japońskiego gówniarza. Nie wiem, kto mnie złapał, bo nie poczułam upadku, ale po chwili nieświadomości leżałam na podłodze, a Bak mnie opatrywał.
– Nie ruszaj się. Co się stało?
– Jakiś dziwny wirus ich zaatakował. Wszyscy zachowują się jak zombie.
– A ty?
– Jak zdążyłeś zauważyć, próbowali mnie zainfekować, Nie zapominaj jednak, że jestem Noah.
Opowiedziałam mu o objawach tego czegoś. I to, że prawdopodobnie zaczęło się od Krory'ego. Bak od razu wziął się do roboty. Odwrócił wszystkie skutki działania ducha, nawet wzrost Kandy. Ku mojemu żalowi. Japończyk jednak pragnął się odegrać.
– Stój, głupcze. – Podniosłam ręce w obronnym geście. – Opiłeś się mojej krwi, więc na razie ci wystarczy.
– W życiu nie napiłbym się twojej brudnej krwi.
– Dowód mam na szyi – wysyczałam.
– Dość tego! Kanda, idź pomóż Allenowi z tymi pudłami, a ty, Vivian, do łóżka. Powinnaś odpocząć.
– Bak już na mnie doniósł? – warknęłam na Komuiego.
– Przecież chciałaś odpoczywać. Trochę czasu minie, zanim się stąd wyprowadzicie.
Co miałam zrobić? Wykonałam polecenie. Nie wiem, skąd pojawiła się Black. Nieważne. Zasnęłam, gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki.
Następnego dnia padał deszcz. Wstałam dość późno. Wszystko było już gotowe do przeprowadzki. Komui wyjechał do nowej Kwatery Głównej, wraz z nim część sekcji naukowej, Lenalee i Allen. To mnie trochę zdziwiło. Reever wyjaśnił, że chodzi o Arkę. Allen miał pomóc dostosować ją tak, aby Zakon mógł otwierać jej bramy bez jego czy mojej pomocy.
– Ciekawe, dlaczego mnie nie zaprosił na zwiedzanie – sarknęłam.
– Spałaś. Zasłużyłaś na odpoczynek po tym wszystkim co się stało wczoraj.
– O, dzięki – powiedziałam z ironią. – Pewnie Bak naopowiadał wam niewiadomo co.
– Ja nic nie wiem. A, właśnie. Komui kazał ci się zgłosić do Sanatorium na zmianę opatrunku.
– I co jeszcze? Reever, przesadzacie. Sama sobie zmieniam opatrunki. Niepotrzebna mi pomoc.
W końcu brama do nowej Kwatery Głównej została otwarta. Na razie jednak mieliśmy zostać na miejscu. Nie wiadomo dlaczego. Nowe stroje egzorcystów bardzo nam się podobały, nowy krój różnił się od poprzednich dwóch, zresztą zmienialiśmy je całkiem niedawno, a tu już sekcja naukowa przygotowała coś nowego. Ale to dobrze, potrzebowaliśmy wsparcia. Walka z Lulubell i czwórką uświadomiła nam, z jaką łatwością Kreator mógłby zmieść Zakon z powierzchni ziemi.
Deszcz tłukł w okna niemiłosiernie. Angielska zima, więcej deszczu niż śniegu. Mimo wszystko wyszłam na spacer. Oczywiście z Black na ogonie. Na razie nie było szansy, by się jej pozbyć. Przez dłuższą chwilę dyskretnie obserwowałam trening Kandy. Nie tylko ja z resztą. Wiewiórki siedziały jedna obok drugiej wpatrzone w Japończyka. Przez tyle lat musiały się do niego przyzwyczaić. Nie uciekły, kiedy wyciągnął do nich dłoń. To był całkiem przyjemny widok, choć nie zamierzałam w niego ingerować.
Niedługo później wróciłyśmy do Kwatery Głównej. Mokre włosy zaplotłam w warkocz, słysząc za sobą charakterystyczne kroki. Zerknęłam przez ramię, Lavi był gotowy do wyjazdu.
– Przenosimy się w końcu? – zapytałam.
– Wasze trójka zostaje. Na razie idę ja i Staruszek. No i sekcja naukowa.
– A w czym ty jesteś lepszy od nas, co rudzielcu? – zadrwiłam.
– Tak się składa, że mamy tam robotę. – Uśmiechnął się i dodał: – Nie pozabijajcie się tylko.
I poszedł. Odwróciłam się do Kandy. Z jego twarzy nic nie wyczytałam. Był bardziej mokry niż ja.
No cóż... Musieliśmy czekać. Później dowiedziałam się, że Allen spotkał się z Crossem. Nie wiem, o czy rozmawiali. Walker milczał, Crossa już więcej nie widziałam. Tej samej nocy zniknął. Ludzie z Centrali mówili, że nie żyje, ale ciała nie odnaleziono.
– Znowu zwiał – powiedziałam, zwracając na siebie uwagę. – Zrobił Zakon w balona. Już tu nie wróci.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Po co miałby się zabijać? Jest cenny dla nas, ale także dla Kreatora. To najlepsze rozwiązanie. Zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach.
– A może ty go zabiłaś? Co? – Leverrier naprawdę mnie wkurzał.
– I co? I zabrałam ciało? Gdybym go zabiła, wszyscy w Zakonie wiedzieliby o tym. Nie miałabym potrzeby ukrywania tego faktu.
– Jesteś pewna?
– W Arce było kilka osób, które mogą potwierdzić. Chciałam go zabić i się z tym nie kryję. Spaprał mi życie. A poza tym wczoraj mnie tu nie było.
Nikt naprawdę nie wiedział, co rzeczywiście stało się z Crossem. To były tylko domysły. Mało mnie to obchodziło. Byłam zła, że mi się wymknął. Zostawiłam zemstę na kolejne spotkanie. Tak łatwo się nie wywinie.
Z biegiem czasu życie wracało do normy. Kwatera Główna została przeniesiona w okolice Londynu. Układ "apartamentów" egzorcystów był, o dziwo, ten sam. Nadal tkwiłam na początku korytarza, mając za ścianą Kandę, a w ogóle na piętrze samych facetów. Co tam? Ludzie podchodzili do mnie z większym spokojem. Wciąż byli świadomi mojego pochodzenia, ale jakoś to ignorowali. Przynajmniej niektórzy. Allen traktował mnie jak siostrę. Odwzajemniłam to, nazywając go swoim bratem. Tak naprawdę był jedyną rodziną, która mi pozostała. Do Klanu Noah się nie zamierzałam się przyznawać. Może płynęła w nas ta sama krew, ale to nic nie znaczyło. Przyrzekłam sobie, że nigdy nie stanę po ich stronie. W przeciwnym razie ktoś z Czarnego Zakonu miał mnie zabić. Zresztą to samo dotyczyło Allena, gdyby w pełni zamienił się w Czternastego i stał się zagrożeniem.
Wciąż kłóciłam się z Kandą. Nie było dnia, abyśmy nie zasypali się obelgami. W jego oczach widziałam nienawiść. Nic więcej. Nawet to słowo, „Noah", w jego ustach miało bardzo negatywne znaczenie. Było gorsze niż cokolwiek innego. Żadna obelga nie była tak straszna. Porównywałam ją do gorzkiej pigułki, którą musiałam przełknąć. Spokój miałam dopiero, kiedy Kanda z Allenem i Mariem pojechał do Paryża po innocence.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top