Rozdział 119.

„I'm on the road that leads me nowhere

Shattered, but I don't care

I knew the truth awaits me out there

Don't try to reach I've gone somewhere"


Squalo spał zmęczony po moim nocnym występie. Na ustach miał zadowolony uśmiech, który tylko utwierdzał mnie, że zaspokoiłam go aż nadto. Przez chwilę przyglądałam się jego twarzy, myśląc o nas. Nie chciałam dopuścić do siebie pobudek, które mnie pchnęły do takiego zachowania. To byłoby niesprawiedliwe wobec Squalo, przecież to jego kochałam, on był dla mnie najważniejszy i chciałam mu to podarować. Więc dlaczego nie miałam tej pewności teraz, gdy organizm przetrawił alkohol i rozjaśnił mi się umysł?

Porzuciłam te bezwartościowe przemyślenia i wstałam po cichu. Squalo mógł jeszcze spać. Dopiero wstał dzień, a alkohol chyba nie służył mojej rybce. Wymknęłam się do łazienki i doprowadziłam się do porządku. Rana na ręce zagoiła się już, na skórze pozostały mi jedynie malinki w kilku miejscach. Tak jakbym miała zapomnieć, z kim sypiam.

Buty założyłam dopiero na schodach i zbiegłam na dół. Zignorowałam głód i lekkie objawy kaca spowodowane mieszaniem alkoholi. Teraz priorytetem było znalezienie naszych poszukiwaczy. Gdzieś powinni być.

Spotkałam ich w pobliżu pola walki z poprzedniego dnia. Oglądali ślady starcia, jakby coś chcieli tym osiągnąć.

– Dobrze, że was znalazłam – odezwałam się. – Mam dla was bardzo ważne zadanie. Pójdziecie do Pałacu Mirabell i poprosicie dla nas o spotkanie z księciem Francem. Pamiętajcie, żeby powiedzieć, że z egzorcystami jest Vivian. Odpowiedź przynieście do baru Gregora Hofera. Wiecie, gdzie to jest?

– Znajdziemy.

– Dobra. Idźcie już. Zależy mi na czasie.

Gdy wysłałam ich do księcia, wróciłam do baru. Gregor był już na nogach, jego pomocnik także. Usiadłam przy ladzie.

– Poranny spacer? – zagaił Hofer.

– Można tak powiedzieć. Możesz zrobić mi mocnej kawy?

– Kac?

– Bardziej moralny. Niepotrzebnie mieszałam alkohole, a muszę być jak najbardziej żywotna. Mam robotę.

– Jasne.

Parę minut później dostałam kubek porządnej kawy i treściwe śniadanie. Może nie tak wspaniałe jak przygotowane przez Jerry'ego, ale również dobre.

Zwykle bar spał do południa. Jego rezydenci odsypiali noc, a Gregor miał czas na sprzątanie, zakupy i przygotowywanie składników na potrawy danego dnia. Czasem zdarzyło się, że od rana już ktoś zaczyna pić jak dzisiaj, ale ci nie zwracali na nikogo uwagi pochłonięci swoimi problemami i złotym trunkiem najgorszego gatunku, na który nie zawsze było ich stać.

Moi towarzysze zeszli na dół. Osobno, gwoli ścisłości. Choć próbowali to ukryć, byli zadowoleni z nocy. Może nikt inny tego nie zauważy, ale mnie nie oszukają. Zwłaszcza, że jestem przyczyną stanu jednego z nich.

Dłonią wskazałam im stół, przy którym po chwili krzątał się młody barman, żeby ich obsłużyć. Niespecjalnie spieszyło mi się informować ich o swoim planie.

W końcu na dół zwlekła się także Elsa. „Zwlekła" to dobre określenie, bo ledwo chodziła. Jednak gdy mnie zobaczyła, ból zniknął z jej twarzy na rzecz zadowolenia. Poczekałam, aż podejdzie. Z jednej strony bawiło mnie, że Kanda ją tak urządził. Musiało być ostro, co tylko potwierdzało moje przypuszczenia o brutalność Japończyka w łóżku. Z drugiej jednak strony czułam gniew, że do tego w ogóle doszło.

– Boli, co? – zakpiłam.

Obeszła mnie i szepnęła mi do ucha z całą zajadłością, na jaką ją było stać:

– Ale było warto. Nawet nie wiesz, co tracisz. To demon, nie facet.

Była z siebie taka dumna, że aż się prosiła o porządne skopanie obolałego tyłka. Jeszcze kilku części ciała także.

– Spieprzaj – warknęłam.

– I czemu się wkurzasz? Zazdrosna, że go miałam? Przynajmniej nie udaję świętej jak ty.

Zerwałam się z miejsca i rzuciłam się na nią. Wykręciłam jej boleśnie rękę, pchając dziewczynę na bar.

– Elsa, Vivian, nie tutaj. – Gregor stał w drzwiach na zaplecze ze ścierką w dłoniach. – Jak chcecie się bić, to na zewnątrz.

– Nie trzeba, bo Elsa właśnie wychodzi – odparłam i syknęłam do rudej: – Wynoś się i nie pokazuj mi się na oczy, zdziro, bo obolała dupa będzie twoim najmniejszym problemem.

Pchnęłam dziewczynę w stronę drzwi. Niezadowolona musiała odpuścić i po chwili stała już na progu. Odwróciła się do mnie rozeźlona.

– Zapłacisz mi za to, Vi. – I tyle ją było.

– Suka – warknęłam.

– Nie powinnaś jej prowokować, Vivian. Wiesz, że jest mściwa.

– To ona pierwsza mnie sprowokowała. Poza tym wiesz, że ja też jestem mściwa, Gregor. Zrób mi jeszcze jedną kawę.

Usiadłam przy stole moich towarzyszy, którzy obserwowali wszystko w milczeniu.

– Nie mamy czasu na kolejną kawę – odezwał się Kanda.

Czy mi się wydaje, czy nie spodobało mu się, jak potraktowałam jego dziwkę? Bo chyba inaczej nie można zinterpretować tego spojrzenia.

– Mamy. – Uśmiechnęłam się do niego. – Akum nigdzie nie wyczuwam, resztę zostaw na razie w spokoju.

– Trzeba iść po innocence. Samo do nas nie przyjdzie.

– Wyluzuj. Wszystko mam pod kontrolą.

Nie wyjaśniłam im jednak swojego planu. Jeszcze nie czas na to. Poczekam do powrotu poszukiwaczy, żeby wiedzieć, na czym stoję. Jednak o sprawę innocence jestem spokojna, nie zniszczyło tego nawet starcie z Elsą.

– Czy mi się wydaje, czy nie pałacie do siebie sympatią? – zapytał Squalo.

– Elsa zawsze była moją rywalką. I tak potraktowałam ją łagodniej, niż może powinnam. Ma szczęście.

– Czym ci tak zalazła za skórę? Wydawało się, że wczoraj całkiem nieźle się dogadywałyście.

– Pozór i chłodna uprzejmość. Elsa zrobiła mi paskudny żart i mnie upokorzyła, a jak wiesz, Squalo, nie jestem osobą, która pozwala się tak po prostu upokarzać.

– A co ci dzisiaj powiedziała?

– Rybko, czy ty aspirujesz do zostania królikiem?

– Voi, nie nazywaj mnie tak.

Gregor postawił przede mną świeżo zaparzoną kawę, a w drzwiach stanęli poszukiwacze. Przeniosłam na nich całą swoją uwagę.

– Macie? – zapytałam.

Jeden z nich podał mi zdobioną na złoto kopertę. Wiedziałam, co w niej jest. Najlepszej jakości papier pachnący drogą wodą kolońską zapisana starannym, ale pełnym zawijasów pismem czarnym atramentem za pomocą gęsiego pióra, które ściąga aż z Portugalii.

– Macie tam być w południe. Chciał wcześniej, ale ma jakieś spotkanie, którego nie da się przełożyć – wyjaśnił poszukiwacz.

– Kto i dokąd mamy iść? – zapytał Kanda.

– Z Van Bolezlami negocjacje będą trudne. Potrzeba nam pomocy. O dwunastej mamy spotkać się z księciem Francem Habsburgiem, który mieszka w Pałacu Mirabell. Liczę na jego współpracę – wyjaśniłam.

– Dlatego nie chciałaś się śpieszyć?

– Tak, Squalo. Jesteście wolni. Sami skontaktujemy się z Kwaterą Główną, gdy zdobędziemy innocence.

Poszukiwacze odeszli, a ja rozłożyłam list. Jak zwykle pełno nikomu niepotrzebnych formuł i komplementów. Najistotniejsza informacja zawarta była w jednym zdaniu. Nic się nie zmienił. Tylko czy nadal mój czar na niego działa w takim stopniu, jak powinien?

W południe stawiliśmy się w Pałacu Mirabell. Była to przepiękna budowla o barokowym charakterze otoczony wspaniałym, rozległym ogrodem z posągami mitologicznych bohaterów i pięknymi kwietnikami, wśród których nieuważny spacerowicz mógł się łatwo zgubić.

– Vivian, cóż za niespodzianka. – Usłyszeliśmy jeszcze w drzwiach.

Na schodach stał około czterdziestoletni mężczyzna o krótko przystrzyżonych, czarnych włosach, nieskazitelnej cerze i granatowych oczach. Uwagę zwracały też jego ładnie wykrojone usta, o których głoszono już legendy. Ubrany był zgodnie z obowiązującą modą. Na mój widok uśmiechnął się szeroko i ruszył w naszą stronę.

– Witaj, książę – przywitałam się bez entuzjazmu. – Cieszę się, że mnie pamiętasz.

– Jakże mógłbym zapomnieć?

Podałam mu dłoń i szybko wyślizgnęłam się z jego uścisku. Był nader rozentuzjazmowany, co nie wpływało zbyt dobrze na mój nastrój.

– Pozwól, że przedstawię ci moich towarzyszy, książę. To Squalo Superbi i Yuu Kanda, pracują razem ze mną. Panowie, stoi przed wami książę Franc Habsburg, który nigdy nie zostanie cesarzem.

– Jestem cesarzem na swoim terytorium. Wciąż możesz zostać moją cesarzową.

– Nadal nie jestem zainteresowana – odparłam.

Zaczynałam żałować, że pomyślałam o jego pomocy, ale teraz już za późno, żeby się wycofać.

– Jak zwykle okrutna i zimna. Cała Vivian.

– Nie obiecuj sobie zbyt wiele, książę. Należę do Czarnego Zakonu, więc nie jestem już tą, za którą mnie masz.

– Oczywiście. Zapraszam do salonu. Nie będziemy stać w holu.

Dawniej hol mu nie przeszkadzał. Wolałam się jednak nie odzywać na ten temat, bez tego moi towarzysze zerkali na mnie podejrzliwie. Chyba domyślali się, jakiego rodzaju była maja znajomość z księciem. Trudno jednak nie dojść do takiego wniosku po słowach naszego gospodarza. Już zapomniałam, ile potrafi gadać.

Usiadłam wygodnie w jednym z foteli, chłopakom zostawiając sofę.

– Anno, podaj kawę.

– Tak, Wasza Wysokość.

Dziewczyna wyszła bezszelestnie wykonać polecenie. Książę natomiast rozsiadł się naprzeciw mnie. Zachowywał się tak, jakby nie dostrzegał moich towarzyszy. Muszę go powstrzymać przed kolejnymi bzdurami, bo nigdy stąd nie wyjdziemy, a Squalo gotów go zabić z zazdrości.

– Będziesz mi nadal robił zbereźne aluzje, czy możemy przejść do sprawy, książę? – zapytałam chłodno. – Trochę się nam śpieszy.

– Powinnaś być milsza, skoro czegoś ode mnie oczekujesz. – Uśmiechnął się. – Dobrze. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Van Bolezlowie mają pewien klejnot, który bardzo nas interesuje.

– Rozumiem, że miałbym być twoim argumentem w negocjacjach.

– Nie do końca. Słyszałam, że mają pewien kłopot i nie chcą układać się z innymi. Twój prestiż bardzo by nam pomógł.

Służąca postawiła na stoliku pokrojone ciasto i kawę. Książę uśmiechnął się do mnie w znaczący sposób.

– Wszystko ma swą cenę, moja droga – odpowiedział.

– Tego nie dostaniesz – odparłam. – Mówiłam, Zakon mnie ugrzecznił.

– Nie wierzę.

Wstał i obszedł mnie, zatrzymując się tuż za moimi plecami. Czułam, jak się pochyla i owiewa mi policzek oddechem. Squalo aż się zjeżył na ten widok.

– To uwierz. Trochę się zmieniło od tamtego czasu.

– Czyżbyś zapomniała, jaki byłem skuteczny w poszukiwaniach Many Walkera?

– Pamiętam aż za dobrze, jak trzymałeś dla siebie najistotniejsze fakty. Mam nadzieję, że w negocjacjach z Van Bolezlami będziesz bardziej skuteczny, książę.

– Najpierw musisz mnie przekonać – zamruczał mi do ucha.

Westchnęłam ciężko. Miałam ochotę odepchnąć go od siebie, ale nie mogłam. To by zniweczyło moje plany. Zastanawiałam się, jak go podejść, omijając łóżko.

– Tęskniłem za twoim zapachem – szepnął.

Kanda odchrząknął znacząco. Squalo ledwo się powstrzymywał przed atakiem, a i Japończyk nie miał najszczęśliwiej miny. Książę podniósł się i zrobił krok, abym mogła zobaczyć jego niezadowolenie.

– Pertraktować będę tylko z tobą. Pozwolisz? – Wyciągnął do mnie rękę.

– Zgaduję, że nie mam wyboru. Twardy z ciebie przeciwnik.

– Doskonale o tym wiesz. – Uśmiechnął się.

– Nie o tym mówiłam. – Podniosłam się z miejsca. – Poczekajcie tu na mnie. I poproszę o kredyt zaufania.

Nie mieli wyjścia, bo ja i tak wyszłam z księciem. Zaprowadził mnie znaną mi drogą do jednego z pokoi – jego sypialni. To akurat było do przewidzenia. Dla niego tylko takie negocjacje wchodziły w grę. Erotoman.

W pomieszczeniu nic się nie zmieniło od mojego ostatniego pobytu tutaj. Nawet ulubiony fotel Franca stał w tym samym miejscu odwrócony do okna.

– Przywodzi wspomnienia, prawda? – Usłyszałam tuż za sobą.

Wyślizgnęłam się, zanim zamknął mnie w swoich objęciach i odwróciłam do niego, opierając się o fotel.

– Postawię sprawę jasno. Związałam się z kimś i nie zamierzam go zdradzać – powiedziałam twardo.

– Dawniej ci to nie przeszkadzało – odparł.

– Nie jestem już ulicznicą, książę.

– Nadal jednak wszyscy cię pożądają. Myślisz, że nie widziałem ich spojrzeć, kiedy cię uwodziłem? Pewnie zżera ich niepewność, co teraz robimy.

– O to martwić się nie muszą.

Franc podszedł do mnie i położył mi dłoń na policzku.

– Kim jest ten twój kochanek, że tak się go boisz? Nie musi się o niczym dowiedzieć.

– Nie będę handlować własnym ciałem – powiedziałam twardo.

– Oj, Vivian, Vivian.

Nie pozwoliłam mu się pocałować. Siłowaliśmy się na spojrzenia, żadna ze stron nie chciała ustąpić. Rozzłościło mnie to. Byłam pewna, że pójdzie lepiej, a książę tylko mnie zwodził.

– On tu jest, prawda? – zapytał.

– Tak, jest.

– To dlatego się tak upierasz.

– To nie ma znaczenia. Nosząc ten mundur, muszę zachować pewien poziom. Nie mogę wciąż być czyjąś dziwką.

– Dobrze wiesz, że miałem wobec ciebie plany.

Parsknęłam śmiechem, wymijając go i podchodząc do okna.

– Nie chcę być twoją zabawką, dopóki się nie znudzisz. Mam do siebie trochę więcej szacunku niż pozostałe dziwki. Pomożesz nam czy nie?

– Nie zaproponowałaś nic w zamian.

– Negocjacje skończone, książę. Żegnaj.

Wyszłam z sypialni rozeźlona. Chłopcy czekali w salonie z krzywymi minami. Nie dziwię im się, zostali potraktowani jak zbędny balast.

– Możemy iść – powiedziałam.

Nie wiedzieli, czy do czegoś doszło czy nie, a ja nie zamierzałam z nimi o tym rozmawiać. No dobrze, nie z Kandą, ale Squalo powinien mi zaufać. Naprawdę mógłby sądzić, że go zdradzę tuż pod jego nosem i to po wczorajszej nocy? Bo przestanę w niego wierzyć.

Wstali i ruszyliśmy do wyjścia. Trzeba samemu spróbować z Van Bolezlami. W najgorszym wypadku trzeba będzie zastosować uliczne metody, choć pewnie Komuiemu się to nie spodoba. Najwyżej zełga się w raporcie. Ważny jest cel, nie środki.

– Vivian, poczekaj. – Usłyszałam, gdy byliśmy tuż przy drzwiach.

Odwróciłam się, mając nadzieję, że książę zmądrzał i chce mnie przeprosić. Jednak miałam o nim zbyt wysokie mniemanie. Nim zdążyłam zareagować, ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie rozwiąźle.

– Do zobaczenia – powiedział, gdy mnie puścił.

Na usta cisnęło mi się parę niecenzuralnych słów, które jednak zachowałam dla siebie. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z wysoko uniesioną głową. Niech sobie nie myśli, że może sobie ze mną robić, co chce. To miała być zemsta? Co za kretyn.

– Chyba dobrze się bawiliście. – Usłyszałam złośliwy komentarz Kandy.

– Zamilcz, jeśli ci życie miłe – warknęłam.

Gdy się odwróciłam, zobaczyłam wściekłe oblicze Squalo i rozbawienie na twarzy Japończyka. Dobrze się bawił, a ja miałam kłopot. Włochem targała zazdrość. Myślał, że go zdradziłam. W obecności Kandy trudno będzie mu wyjaśnić, że się myli.

– Czyżbyś nie chciała się przyznać, jak zdobyłaś poparcie? – kpił dalej.

– Poradzimy sobie bez niego, więc się przymknij. Nie jestem sprzedajną dziwką, więc tą „walutą" nie płacę za innocence – odpowiedziałam, sugerując mu coś.

Zrozumiał aluzję, bo skrzywił się paskudnie i zamknął paszczę. Co z tego, że wyjaśniliśmy to sobie? W takiej walce wszystkie chwyty dozwolone. Najważniejsze, że ucięłam jego głupkowate komentarze.

– Idziemy po innocence – poinformowałam ich.

O ile spacer po Salzburgu można jeszcze nazwać przyjemnym, to w rezydencji Van Bolezlów powitała nas awantura pomiędzy głową rodziny a najstarszym synem. Nie dość, że mieli kłopoty finansowe, popadli w niełaskę na dworze, to jeszcze zawisło nad nimi fatum. Na to ostatnie mogliśmy zaradzić, bo może to być związane z kawałkiem innocence w pierścieniu.

– Czego tu? – warknął Józef Van Bolezl.

Zbliżał się do pięćdziesiątki, był siwy i niebieskooki. Patrzył na nas wściekłym spojrzeniem.

– Jesteśmy z Czarnego Zakonu. Przybyliśmy po pierścień, który ściąga szaleństwo na członków waszej rodziny – odparłam.

– Wynocha, bo psami poszczuję.

– Kochanie, nie powinieneś ich tak traktować. Idź odpocznij. Wybaczcie, ale to nie jest dobry moment. Najlepiej zrobicie, jeśli odejdziecie.

I w ten sposób zostaliśmy odprawieni z kwitkiem. Wróciliśmy do baru Gregora w paskudnych humorach. Nawet nie chciałam zastanawiać się, co myśli sobie Squalo. Siedział nachmurzony i zupełnie na mnie nie patrzył. Gdyby nie obecność Kandy, już bym z nim porozmawiała, ale pozory musieliśmy zachować.

– Gregor, możesz poprosić mojego białowłosego towarzysza, żeby ci pomógł na zapleczu, a potem upilnować tego drugiego, żeby tam nie właził? – zapytałam po cichu.

– Jasne.

Sama wstałam od baru i wślizgnęłam się na zaplecze. Czekałam cierpliwie, oparta o zlew. Squalo skrzywił się na mój widok. Szybko zrozumiał, że to moja sprawka.

– Nie spałam z księciem – powiedziałam.

– A ten pocałunek? W ogóle nie zareagowałaś. Dlaczego miałbym ci wierzyć? Nie przysięgałaś mi wierności.

– Gdybym zdobyła poparcie księcia, wykorzystałabym je u Van Bolezlów. Jednak nie zgodziłam się na jego warunki. Naprawdę myślisz, że po takiej nocy z tobą zrobiłabym coś takiego?

– Nie wiem, co mam myśleć. Gdy tylko cię zobaczył, robił wszystko, żeby zaciągnąć cię do łóżka. Chyba mam prawo być zazdrosny.

– Nie masz o co. Książę nigdy nie był dla mnie nikim ważnym, a teraz mam ciebie. Nie zwykłam zdradzać swych kochanków. Możesz nie wierzyć. Decyzja należy do ciebie.

Nie zamierzałam mu nadskakiwać. Wyjaśniłam sytuację, kwestię wiary pozostawiam Squalo. Nie będę go przecież zmuszać.

Miałam zamiar wyjść, ale zatrzymał mnie w połowie drogi i wycisnął mi na ustach mocny pocałunek. Odpowiedziałam tym samym. Nie przerywając, poprowadził mnie do stołu i posadził na jego blacie. Dałam się ponieść tej chwili, ale nie do końca.

– Nie możemy – szepnęłam gardłowym głosem. – Nie tutaj.

– Jeśli jeszcze raz zobaczę, że ktoś cię dotyka, zabiję go – odpowiedział i wrócił na główną salę.

Uśmiechnęłam się sama do siebie. Konflikt zażegnany. Jeszcze tylko trzeba wymyśleć sposób na odzyskanie innocence. Negocjacje na nic się zdadzą, potrzebujemy czegoś innego. Chyba, że po prostu zabiorę go bez pytania. Zanim się zorientują, będziemy już w domu. Przed tym jakoś nie mam oporów.

Na zaplecze wszedł Gregor. Zeskoczyłam ze stołu, ale nie zwrócił na to uwagi.

– Posłaniec od księcia przyjechał do ciebie – oznajmił.

– A czego ta łachudra chce? – Zdziwiłam się.

– Wiedziałem, że zmięknie, jak tylko cię zobaczy.

Wróciliśmy do sali głównej, gdzie czekał posłaniec od księcia. Chłopcy obserwowali go z uwagą. Usiadłam wygodnie na barze, pytając:

– Czego ta pokraka zwana księciem ode mnie chce?

Mężczyzna skrzywił się odrobinę na mój brak szacunku, ale nie zwrócił mi uwagi. Nie taką misję otrzymał.

– Książę pragnie renegocjować warunki umowy – poinformował.

– Nie jestem zainteresowana.

– Książę przewidział taką odpowiedź. Wie o pani niepowodzeniu i jest skłonny do ustępstw.

– Nie bądź głupia, Vivian – odezwał się Gregor. – To jest dobry moment i dobrze o tym wiesz.

Chciałam zrobić księciu na złość i zmusić go do jeszcze większej uległości, ale to mogłoby się odwrócić przeciwko mnie. Poza tym chodziło o innocence, a nie prywatne porachunki.

– Zbierajcie się. – Zeskoczyłam z baru.

– Zaproszenie dotyczy tylko pani osoby.

– No tak. Czego ja się spodziewałam? – Uśmiechnęłam się krzywo.

Przecież książę nie będzie załatwiać interesów z mężczyznami, skoro może to zrobić ze mną. Wszystko sobie dokładnie zaplanował. A to sukinsyn.

– A moja niania mnie puści? – Spojrzałam na Kandę.

Jakbyśmy żyli bez kłód rzucanych pod nogi? Byłoby nudno i szaro. To jednak komplikowało sytuację.

– Jedź – mruknął niechętnie.

Zalepienie dziury weźmie na siebie. Czasem mnie dziwią te jego ustępstwa, ale nie narzekam. Przynajmniej nie dyszy mi nad karkiem nawet przy prozaicznych czynnościach. Nie zazdroszczę Allenowi, choć Link nie jest takim wrzodem na tyłku.

– Powinnam niedługo wrócić. W razie czego jesteśmy w kontakcie.

Wyszłam z posłańcem, wsiadłam do podstawionego powozu i pojechałam do księcia. Zastanawiałam się, co wymyślił tym razem. Ustępstwa w jego wykonaniu często sprawiają jeszcze więcej kłopotów, ale musiałam zaryzykować. Wiele na tym nie stracę.

Kamerdyner zaprowadził mnie na górę, lecz nie do sypialni księcia, jak się spodziewałam, ale do biblioteki. Tu też wszystko było jak dawniej, nawet zapach książek nie zmienił intensywności. Książę siedział w fotelu z jakimś tomem na kolanach, ale wiedziałam, że nie przeczytał ani słowa – to tylko poza.

– Biblioteka?

– Przytulniej i mniej oficjalnie – odparł. – Zawsze lubiłaś to miejsce.

– Bo były tu książki. – Skrzywił się na moją odpowiedź. – Chyba nie myślałeś, że to z twojej przyczyny. Egocentryk.

– Jesteś okrutna, Vivian. A ja ci chcę pomóc.

– Doceniam, lecz dobrymi chęciami piekło jej wybrukowane. – Usiadłam naprzeciw.

– Co ja z tobą mam? – westchnął.

– Przejdźmy do sprawy. Podobno chcesz renegocjować warunki współpracy. Słucham, co masz mi do zaoferowania?

– Dostaniesz klejnot, którego tak pragniesz. W zamian pójdziesz jutro ze mną na bal.

Zastanawiałam się, gdzie tu jest haczyk. Niewątpliwie coś kombinował. Na razie podchodził mnie z innej strony, ale nie zamierzałam stracić czujności. Zbyt dobrze go znałam, żeby dać się tak po prostu złapać.

– W charakterze? – zapytałam.

– Mojej towarzyszki, oczywiście. O strój i dodatki się nie martw. O wszystko zadbam.

– W to nie wątpię, książę. Mam jednak warunek: żadnego seksu.

– Dobrze. Nie dotknę cię w ten sposób chyba, że zmienisz zdanie.

– Nie zmienię.

– Umowa stoi. Opowiedz mi o tym klejnocie.

Przekazałam mu wszystkie szczegóły. Wiedziałam, że zwłoka nie jest nam na rękę, ale czasem trzeba wybrać mniejsze zło. Ważne, że innocence trafi do nas.

Parę minut później wstałam z zamiarem powrotu do moich towarzyszy. Z pewnością zastanawiają się, co się ze mną dzieje. Kanda ma powód do kpin, Squalo pewnie znowu zżera zazdrość.

– A ty dokąd? – zapytał książę.

– Zapominasz, że nie jestem w Salzburgu sama.

– Ach, no tak. Każę po nich posłać. Tu wam będzie dużo wygodniej, poza tym unikniemy zamieszania związanego z balem.

– Myślisz o wszystkim – stwierdziłam.

– Oczywiście, moja droga. – Uśmiechnął się.

Na chłopaków czekałam w salonie, zajadając się ciastem z kremem. Patrzyli na mnie z dozą podejrzliwości. Posłaniec zapewne nie wyjaśnił im sytuacji. Książę uwielbiał takie zabawy. Dla niego całe życie było grą.

– Wszystko załatwione – oznajmiłam.

– Za jaką cenę? – zapytał Kanda.

– Jutrzejszego balu. Bez dodatkowych atrakcji. – Znowu mu to zasugerowałam.

– Tch.

Squalo patrzył na nas z niezrozumieniem. Nie miał pojęcia, o co nam chodzi. Trudno mu się dziwić, skoro o wybryku Kandy po balu w Rzymie wiedziałam tylko ja i sam zainteresowany. Owszem, wyjaśniliśmy to sobie, ale to nie znaczy, że zapomniałam. Przynajmniej miałam dobry sposób, żeby zamknąć mu gębę.

Do kolacji odpoczywaliśmy, wręcz mieliśmy już dość lenistwa. Aż się boję pomyśleć, do czego może jutro dojść. Ja będę zajęta przygotowaniami, a chłopcy chyba zwariują. Trzeba im znaleźć jakieś zajęcie, bo gotów się pozabijać z nudów.

– Książę, możemy jutro skorzystać z twojej sali do szermierki? – zapytałam przy kolacji.

– Będziesz miała na to czas?

– Chodziło mi raczej o moich towarzyszy.

– Oczywiście, nie ma problemu. Możecie poruszać się po całym pałacu jak i po ogrodach.

Do jadalni wszedł kamerdyner z niewielkim pudełeczkiem, które podał księciu. Ten się tylko uśmiechnął i gestem wskazał, żeby mężczyzna postawił je przede mną.

– Moja część spełniona – powiedział.

Zajrzałam do środka, choć wiedziałam, co znajdę – pierścień z innocence. Podsunęłam pudełko Kandzie.

– Jesteś za nie odpowiedzialny – stwierdziłam.

Książę nie był zbyt zadowolony moim brakiem zainteresowania „prezentem". Poczułam za to mściwą satysfakcję. Odegrałam się trochę za jego głupie zagrywki. Nie był mi dłużny następnego dnia, gdy flirtował ze mną przy chłopakach i obsypywał drobnymi upominkami. Zachowałam jednak chłodną uprzejmość, odpowiadając kpiąco i nie zwracając uwagi na prezenty. Chyba zapomniał, że nie jestem do kupienia. Jedyne, co osiągnął, to ciskanie się Squalo. Włocha jednak zostawiłam na głowie Kandy, bo nie miałam czasu na zabawę z nimi. Musiałam się przecież przygotować do balu. Złośliwie poświęciłam temu pół dnia, żeby wyglądać na gorący kąsek, którego książę nie dostanie. Będzie musiał obejść się smakiem.

Ubrana w złotobrązową suknię z gorsetem, upiętymi częściowo włosami i starannie umalowana weszłam do salonu, gdzie na mnie czekali. Całości dopełniały buty na obcasie, długie rękawiczki i biżuteria. Dygnęłam przed nimi lekko.

– Boska. – Usłyszałam księcia. – Brakuje tylko jednego, maleńkiego szczegółu.

Z pudełka wyciągnął srebrną kolię z diamentami, które skrzyły się w świetle. Obszedł mnie, zabrałam włosy na bok i pozwoliłam założyć sobie naszyjnik. Spojrzałam na błyskotkę i uśmiechnęłam się.

– Diamenty są najlepszymi przyjaciółmi dziewczyny – stwierdziłam.

– Pasują idealnie. Będziesz królową dzisiejszego balu.

– A jak wam się podobam? – zwróciłam się do egzorcystów.

Patrzyli na mnie w sposób, który nawet mnie zawstydził. Czułam, że się rumienię. Lepiej, żeby nie przyznawali się głośno do swoich myśli. Wolałabym tego nie słyszeć. Bez tego znałam odpowiedź.

– Hans, peleryna dla Vivian. Noce są tu jeszcze chłodne.

– Rano wyruszamy do Kwatery Głównej – oznajmiłam.

Kareta zabrała nas do Pałacu Arcybiskupiego, gdzie odbywał się bal. Kolorowy tłum gości – arystokracja i najznamienitsze mieszczaństwo bawiło się, ale też załatwiało interesy. Mało mnie to interesowało, miałam jedynie towarzyszyć księciu. Mimo to zwracałam uwagę swoim wyglądem – zasługa genów Noah, które utrzymywało moje ciało w doskonałym zdrowiu przez cały czas. Tylko dzięki temu blizny były praktycznie niewidoczne.

Takie imprezy nudzą mnie niezmiernie. Tym razem też tak było, dopóki nie zauważyłam pewnej znajomej sylwetki. Zdziwiło mnie to, ale w sumie dawno się nie pokazywał, więc chyba najwyższa pora.

Przez parę minut obserwowałam, jak kręci się po sali, pijąc i flirtując z kobietami. Nagle zniknął mi gdzieś w tłumie. Nie mogłam go dostrzec, rozglądając się nieznacznie.

– Można prosić? – Usłyszałam za plecami.

– Cross. – Odwróciłam się z kpiącym uśmiechem. – Cóż za niespodzianka.

– Mógłbym powiedzieć to samo, gdybyś nie obserwowała mnie od kilkunastu minut.

A więc zauważył. Ciekawe, co tu robi. Nie dowiem się tego, jeśli z nim nie zagram. Podałam mu rękę i poprowadził mnie z gracją do walca. Było to przyjemne doświadczenie, choć nie zapomniałam mu jego grzechów. Na to nie ma co liczyć.

– Gdzie twoja obstawa? – zapytał.

– Czeka w Pałacu Mirabell.

– Towarzyszysz Habsburgowi?

– Drobna przysługa.

– Kandzie się to nie spodoba. – Uśmiechnął się kpiąco. – Że też pozwolił ci iść. Habsburg nie jest mężczyzną, który przepuści ładnej dziewczynie.

– Znam księcia dużo lepiej, niż ci się wydaje, a Kanda nie ma nic do gadania. Nie jestem jego własnością.

Roześmiał się, czym mnie zirytował. Nie ma go w Kwaterze Głównej, a wyciąga bezsensowne wnioski. Co za kretyn.

– Myślę, że on na to patrzy inaczej – odparł rozbawiony.

– A ja myślę, że chyba czas spełnić obietnicę, którą ci złożyłam – odpowiedziałam wściekle.

– Widziałem was parę razy podczas waszych misji. Kanda jak na obiektywnego obserwatora zachowuje się bardzo subiektywnie wobec ciebie. Pociągasz go.

– A ty pociągasz mój sztylet. Przestań już pieprzyć o Kandzie.

– Jeszcze tylko jedno pytanie. – Uśmiechnął się czarująco. – To on zostawił ten znak na twoim obojczyku?

Zmieszałam się. Sama nie zauważyłam, że ślad Squalo sprzed trzech dni był jeszcze widoczny. Niedbałym ruchem ręki przełożyłam włosy, żeby ukryć odbarwienie.

– Nie – odpowiedziałam. – Nie powinieneś pchać nosa w nieswoje sprawy.

Utwór się skończył. Ukłoniliśmy się sobie, jak należało i Cross wyprowadził mnie z parkietu, a potem skierował nas na piętro. Weszliśmy do jednego z pokoi, gdzie było trochę ciszej i spokojniej. Usiadłam w fotelu z niezadowoleniem na twarzy.

– Nie rób takiej miny. To nie przystoi damie – powiedział.

– Nie jestem damą – odparłam.

Otworzył wino, które zostało przygotowane dla gości. Tradycją było, że niektóre pary wychodziły w czasie balu na górę pogrzeszyć. Ile można tańczyć? Gospodarz zawsze przygotowywał pokoje na tę okazję i zostawiał alkohol.

– Ależ jesteś. Może trochę nieokrzesaną, ale damą. Pochodzisz z arystokratycznego rodu. Anna była członkiem bardzo poważanej rodziny – odpowiedział, rozlewając wino do kieliszków.

– Szkoda tylko, że ojca miałam degenerata – mruknęłam.

– Pieniądze z kiesy Milenijnego bardzo mu ułatwiały.

–Skończ opowiadać bajki o tym, jak mnie bardzo kochał, bo niedobrze mi się robi, jak to słyszę.

– Przebudził się już?

– Nie w pełni. Czasem go widać w oczach Allena, ale nie zawładnął nim jeszcze.

– Jego przebudzenie wiele zmieni.

– Wiesz, jak się go pozbyć? – zapytałam.

Pokręcił głową. Może kłamał, w końcu ze sobą współpracowali. Może nawet byli przyjaciółmi. Nie umiałam tego określić. Ile wiedział o całej sprawie Cross? Czy kiedykolwiek się tego dowiem? Tylko to powstrzymuje mnie jeszcze przed dokonaniem na nim zemsty. Czy na pewno? Może fakt, że jest egzorcystą, ma jakieś znaczenie. A może po prostu nie potrafię tego zrobić.

– Leverrier bardzo ci się naprzykrza? – spytał po chwili.

– Chyba tylko dowództwo powstrzymuje go jeszcze przed zamknięciem mnie w celi śmierci – odpowiedziałam. – Myślisz, że jest zdolny do skrzywdzenia egzorcystów, żeby mnie sobie podporządkować?

– Leverrier jest chory na punkcie poszukiwań Serca. Odkąd Milenijny wprowadził w życie przedostatnią fazę swego planu i pojawił się klan Noah, to jest to jego największy koszmar. Zrobi wszystko, żeby trzymać cię pod kontrolą. Skoro ci groził, nie ufa do końca osądowi Kandy. Musisz uważać.

Czyli to tak wygląda sytuacja. Niedobrze, grunt mi się sypie pod nogami, a ja nadal nie wiem, kim tak naprawdę jestem.

– Cross, co za dokumenty są w szkatule? Znasz ich treść?

– Jeszcze ich nie przetłumaczyli? – Zdziwił się.

– Co tam jest? Wiem, że wiąże się to z Aniołem Lucyfera. Powiedz mi.

– Prawda o tym, kim się staniesz. Te dokumenty mogą sprowadzić na ciebie zagładę, więc ich nie pożądaj – ostrzegł. – Możesz tego nie wytrzymać.

Roześmiałam się ironicznie. Co to za rada? Nie miał pojęcia, o czym mówi.

– Pieprzysz. Nawet nie wiesz, jak się czuję bez odpowiedzi. Trzymają mnie w niewiedzy, a Noah próbują mnie zabić. Nawet nie wiem, za co tak naprawdę.

Cross odstawił pusty kieliszek, wstał, podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie. Patrzył mi w oczy.

– Twój ojciec próbował chronić cię przed tym brzemieniem. Nie udało mu się. Musisz się z tym zmierzyć sama. Nikt z nas nie potrafi ci pomóc, choćbyśmy bardzo chcieli. Jeśli ci tego nie powiedzieli, muszą mieć określony powód. Zaufaj im.

– Nie potrafię – odpowiedziałam cicho. – Boję się popełnić błąd, działam po omacku i czuję, że mi nie ufają. Traktują mnie jak dziecko, które nic nie musi wiedzieć.

– Froi potrafi być nadopiekuńczy. – Uśmiechnął się. – Ale nie pozwoli, żeby stała ci się krzywda. Możesz mu powierzyć swoje życie. Porozmawiaj z nim.

– Dostanę tylko zapewnienie, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie. Tego nie potrzebuję.

– Nie mogę ci inaczej pomóc.

Uwolniłam się od jego dotyku. Była jeszcze jedna rzecz, o którą chciałam go zapytać. Coś, o czym nie miałam czasu ostatnio pomyśleć.

– Czy Niszczyciel Czasu jest bardzo związany z Aniołem Lucyfera?

– Według legendy to oni odgrywali główne role w poprzedniej wojnie z Milenijnym – odparł.

– Czyli?

– Podobno to Niszczyciel Czasu przyniósł Aniołowi Lucyfera Kostkę.

– Co ty insynuujesz?

– Czternasta zdradziła Milenijnego i to zostało w genach Czternastego Noah. Myślisz, że dlaczego Nea zdradził? Nie zrobiłby nic takiego, gdyby było inaczej. Odebrałby ci innocence i wychowałby jako wroga egzorcystów.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Tego się nie spodziewałam. Co mam teraz sądzić o tym wszystkim? Gdzie leży prawda? Czy to rzeczywiście był Niszczyciel Czasu?

– Chcesz powiedzieć, że to nie przypadek, że spotkałam się z Allenem? – wykrztusiłam.

– Hevlaska już dawniej zapowiadała, że spotkanie Niszczyciela Czasu z Aniołem Lucyfera zakończy wojnę z Milenijnym. Nie zastanawiało cię, dlaczego Noah ujawnili się właśnie teraz? Czemu tak nagle Milenijny zainteresował się Sercem?

– Mana wiedział o Allenie?

– Nie. Ja też nie, gdy brałem go na ucznia. Najprawdopodobniej to wy razem z Sercem doprowadzicie sprawę do końca.

Przypomniałam sobie słowa wieszczki. Ona także łączyła mnie z Niszczycielem Czasu. On ma mnie ujarzmić, a ja dać mu Serce Innocence. Tylko, że w grę wchodzi Czternasty, który może zniszczyć Allena od środka i wtedy do niczego nie dojdzie.

– Jak wiele wiesz o Niszczycielu? – zapytałam.

– Niewiele. Od czasu pierwszego pojawiają się egzorcyści, którzy kogoś szukają. Dokonują rzeczy, które wydają się poza możliwościami ludzi. Hev jednak nie rozpoznała ich wszystkich.

– „Szukają kogoś"? – powtórzyłam.

To mi przywiodło pewne skojarzenie zwłaszcza po tym apokaliptycznym śnie. Coś tu nie gra. Przecież nie może być dwóch. To by było nienormalne.

– Tu akurat nie widzę związku – powiedział.

– Powinnam wracać na salę. Książę będzie się niepokoił.

W głowie mi się to nie mieściło. Przecież on nie może mieć z tym nic wspólnego. Jego to nie dotyczy. Nie może. W tej historii nie ma dla niego miejsca. A jeśli Mugen jest Sercem? Jeśli mam je pod samym nosem i tego nie wiem? To zbyt pokręcone.

– Na pewno chcesz przerwać? Pragnęłaś odpowiedzi.

– Książę czeka. – Uczepiłam się tej wymówki.

Tak naprawdę chciałam uciec od tego wszystkiego. Myślenie teraz o tym mnie przerasta.

– Rozumiem. Porozmawiaj szczerze z Froiem. On nie pozwoli cię skrzywdzić.

Nie odpowiedziałam. Nie ufałam generałom, bo mimo ich dobrych chęci, nie chcieli mi nic powiedzieć. Wiem, że trzymają mnie jeszcze przy życiu, ale to trochę za mało.

Zostawiłam Crossa w pokoju i zeszłam do sali balowej, gdzie wszystko trwało nadal tak samo jak wcześniej. Oparłam się o jedną z kolumn, nie mając ochoty szukać księcia. Nie miałam sił słuchać jego złośliwych zagrywek.

– Tu jesteś. – Zatrzymał się przy moim boku. – Nie mogłem cię nigdzie znaleźć.

– Byłam w łazience.

– Coś blado wyglądasz. Źle się czujesz?

– Chyba wino mi zaszkodziło. Możemy wracać?

– Tak. Znudził mnie ten bal. Chodź, trzeba się pożegnać.

Książę zamienił jeszcze parę słów z kilkoma ważniakami i wróciliśmy do Pałacu. Starałam się nie pokazywać po sobie, że coś mnie gnębi. Nie chciałam, żeby zaczął drążyć temat.

– Hans, czy moi goście śpią? – zapytał książę, gdy wchodziliśmy na piętro.

– Tak, Wasza Wysokość.

– To dobrze. Pomóc ci z suknią, Vivian?

– Nie trzeba, książę. Wystarczy jedna świeca.

Kamerdyner ściągnął sztukę ze ściany, odpalił od świecznika, który trzymał w ręce, i podał mi, gdy byliśmy pod moim pokojem.

– A więc śpij dobrze, Vivian.

– Wzajemnie, książę. Pamiętaj, że rano wyjeżdżamy.

Kiwnął mi głową i wraz z Hansem poszedł dalej. Wsunęłam się do pogrążonego w mroku pokoju i westchnęłam ciężko. Rozmowa z Crossem trochę rozjaśniła mi w głowie, ale przyniosła też sporo zamieszania. Anioł Lucyfera powinien mieć przydomek Zdrady – to lepiej pasuje. Zaskoczyło mnie to, że oryginalnie Noah Zemsty powołała do życia egzorcystów. Teraz zobaczyłam to w trochę innym świetle. Kim naprawdę jest Anioł Lucyfera? Jej historia jest szara jak skóra Noah. I jeszcze Niszczyciel Czasu. Jeszcze do niedawna nie miałam wątpliwości, że chodzi o Allena. Tylko dlaczego, do cholery, w moim śnie wyglądał właśnie tak? To wina mojej podświadomości, czy coś jest na rzeczy? Ale nawet nie widzę miejsca na jego rolę w tej historii. A może rzeczywiście zajmuje pozycję Serca. To jednak nie wyjaśnia wyglądu Niszczyciela w moim śnie. Gdyby nie białe włosy i skrzydła, wypisz, wymaluj Kanda. Dlaczego?

W zamyśleniu odstawiłam świecę na świecznik przy łóżku i zaczęłam się rozbierać. Wystraszyłam się, kiedy usłyszałam ruch, a potem słowa:

– Pomóc ci?

Odwróciłam się gwałtownie. W moim łóżku leżał białowłosy, szczerzący się jak głupi do sera mężczyzna. Każda inna dziewczyna na moim miejscu podniosłaby larum.

– Squalo – wykrztusiłam zaskoczona. – Co ty tu robisz?

– Poduszka pachnie tobą.

– Głupia ryba.

Pozwoliłam, by rozwiązał mi gorset, bez którego czułam się o niebo lepiej. W samej bieliźnie wsunęłam się do łóżka i spojrzałam mu głęboko w oczy.

– Jak było? – zapytał.

– Jak to na balu: tańce, alkohol, drogie stroje.

– Seks – dorzucił.

– Nie było z kim, a książę mimo swego charakteru jest człowiekiem honoru.

– Więc co cię niepokoi?

Że też tak łatwo dostrzega moje troski. Wbrew pozorom nie przeraża mnie to tak bardzo jak rzeczywistość wokół nas. Bez niego byłabym jeszcze bardziej pogubiona niż jestem.

– Nie chcę teraz o tym rozmawiać. Przytul mnie i chodźmy spać. Rano trzeba wracać do domu.

Spełnił moją prośbę. Wtuliłam się w niego mocno i zasnęłam z policzkiem na jego obnażonym torsie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top