Rozdział 116.
"ano hi anata ha tasuketanda
watashi ha dakara ima waraeru
sou da yo hito ha nando mo asu wo negaeru"
Obudziły mnie czyjeś ciche kroki. Podniosłam powieki i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dalekie było od miejsc, w których zwykle przebywałam, ale nie to niepokoiło mnie najbardziej. Gdy próbowałam się podnieść na łokciach, poczułam nieznośny ból.
– Proszę nie wstawać, panienko.
W przesuwanych drzwiach pojawiła się młoda, ładna Chinka. Szybko do mnie podeszła i ułożyła z powrotem na poduszce. Zdrową ręką dotknęłam głowy, szukając pod bandażem rany. Wyczułam sporej wielkości guza, więc chyba nie było tak źle, jak myślałam.
– Gdzie jestem? – zapytałam.
– W domu księcia Xang.
– Gdzie mój towarzysz?
– Pije herbatę z księciem na werandzie.
– Chciałabym do nich dołączyć.
– Powinna panienka odpoczywać.
– Pomóż mi się ubrać.
Moje uparte spojrzenie sprawiło, że dziewczyna ugięła się. Gdy usiadłam, poczułam dokładnie każdą z ran. Najgorzej bolała złamana ręka, ale została fachowo złożona, więc mogłam odetchnąć. Gorzej, gdyby okazało się, że źle się zrośnie i nie mogłabym na niej polegać.
Chinka pomogła mi się ubrać, rozczesała moje włosy i przygotowała temblak, żebym nie uszkodziła ręki. Potem zaprowadziła mnie na werandę, gdzie siedzieli Azjaci i jeden z naszych poszukiwaczy.
– Nie powinnaś wstawać – mruknął Kanda.
– Zbytek twojej troski mi szkodzi – odparłam, siadając obok niego.
– Jesteś ryzykantką – odezwał się książę.
– Po prostu nie lubię leżeć w łóżku, gdy jest robota.
– Chyba nie zamierzasz wrócić do jaskini i wykończyć demona?
– Nie, książę. Nie ujmując nic twojej gościnności, im szybciej wrócimy do Europy, tym więcej egzorcystów będzie miał Zakon do dyspozycji.
– Ze złamaną ręką nigdzie nie pojedziesz – odparł Kanda. – Reszta twoich ran też na to nie pozwala.
– Nic mi nie jest. Za kilka godzin będę gotowa do walki. Co z tobą?
– Goją się – odparł niedbale.
Chinka, która mnie przyprowadziła, przyniosła dla mnie herbatę. Ujęłam kubek w dłonie, ale tylko go trzymałam, zastanawiając się nad czymś.
– Coś cię niepokoi? – zapytał Xang, widząc moja minę.
– Zastanawiam się, dlaczego demon ze mnie zrezygnował. Byłam nieprzytomna, mógł wykorzystać mnie bez przeszkód – powiedziałam.
– Chyba wyczuł tamtego z Finlandii – odezwał się Kanda.
Wróciłam myślami do misji sprzed kilku miesięcy, która tak niefortunnie przypomniała o sobie w jaskini. Demon Lodu porwał mnie jako kandydatkę na przedłużenie jego życia. Najadłam się wtedy strachu, mało nie zginęłam, a demon sobie na mnie poużywał.
– Szczęście w nieszczęściu, co? – Westchnęłam. – Nigdy bym nie pomyślała, że gwałt może mnie ochronić przed kolejnym upokorzeniem.
Odwrócili ode mnie wzrok i spojrzeli w stronę góry, gdzie znajdowało się więzienie demona. Parę chwil później ziemia się zatrzęsła, a w powietrzu uniósł się łoskot. Zrobiło się zamieszanie. Xang poszedł sprawdzić, co z jego poddanymi i skąd ten dźwięk, my zostaliśmy na werandzie.
Jakiś dziwny dreszcz przeszedł mi po plecach, przez co rozejrzałam się nerwowo, alarmując przy okazji Kandę. Spojrzał na mnie pytająco. Był to tylko moment, więc odpowiedziałam:
– Chyba mi się wydawało.
Xang wrócił do nas godzinę później. Wyglądał na uspokojonego, ale widziałam, że coś go niepokoi.
– Coś się wydarzyło? – zapytałam.
– Nie, nie. W wiosce wszystko jest w porządku. Nikt nie ucierpiał podczas tego wstrząsu.
– A jednak coś cię niepokoi – drążyłam temat.
– Jaskinia częściowo się zawaliła. To trochę dziwne.
– Może tak miało być. Przynajmniej nikt już nie padnie ofiarą demona.
– Masz rację. To jednak jest dziwne wydarzenie. I tak aura, która unosiła się w powietrzu chwilę później. Miejmy nadzieję, że to tylko początek czegoś lepszego.
Uśmiechnęłam się lekko. Czyli to nie było tylko moje wyobrażenie, coś się tu wydarzyło, co przekracza granicę naszego postrzegania. Może lepiej nie pytać o szczegóły, czasem niewiedza jest zbawienna.
Pojawił się drugi poszukiwacz wraz z wieściami.
– Arka zostanie otwarta za pięć minut na tyłach domu – powiedział.
Słowo „dom" ostatnio nabrało dla mnie nowego znaczenia. Tak chyba jest, kiedy człowiek znajduje sobie powód, aby przebywać w tym miejscu jak najdłużej. Tak, odejście teraz z Zakonu byłoby dla mnie kompletną abstrakcją i głupim żartem. Właśnie tak będzie, dopóki w Kwaterze Głównej czeka na mnie pewna białowłosa rybka.
Tym razem jednak musiałam sobie na razie odpuścić słodkie powitanie. Komui nalegał, aby zobaczył mnie lekarz, więc dla świętego spokoju powędrowałam do Sanatorium. Usłyszenie, że czeka mnie kilka dni przymusowego urlopu, sprawiło, że miałam ochotę rozwalić komuś łepetynę. To jednak nie rozwiąże problemu. Tylko odpoczynek przyśpieszy regenerację. I tak pewnie z tydzień mam z głowy. Żeby chociaż Squalo też był w Kwaterze Głównej, to jakoś się spożytkuje ten czas.
Na szczęście nie musiałam zostawać na obserwacji, lekarze w przeciwieństwie do Komuiego wiedzieli, że potrafię o siebie zadbać. Złamanie w dwóch miejscach to nie przelewki. Im mniej ruszam ręką, tym lepiej. Jakoś dam sobie radę, nie z takich opresji się wychodziło.
Wróciłam do siebie i od razu pomyślałam o kąpieli. Tego trzeba mi było, żeby spięte mięśnie mogły się rozluźnić. Plan wcieliłam w życie od razu, przygotowując sobie luźne ciuchy do przebrania. Ciepła woda zrobiła swoje, niewiele brakowało mi do osiągnięcia pełnego odprężenia.
Drzwi łazienki otworzyły się bez pukania i do środka wszedł Squalo. Spojrzałam na niego, zastanawiając się, czy wie, jaka jest pora dnia.
– Co ty tu robisz? – zapytałam. – Ktoś może nas przyłapać.
– To akurat najmniejszy problem – odparł. – Czemu ściągnęłaś opatrunki? Ręka musi się zrosnąć.
– A jak inaczej miałam się wykąpać, mądralo? Nie chciałam ich zamoczyć.
Pokręcił głową i zabrał się za opatrywanie mnie. Gdy usztywnił mi rękę, wtuliłam się w niego, opierając głowę na jego ramieniu. Dotknął śladów po kłach demona. Westchnęłam, wiedząc, co myśli.
– Nic nie mów, Squalo. Chcę cię po prostu mieć – wyszeptałam.
Ujęłam jego dłoń i przyłożyłam ją do swoich ust, całując delikatnie opuszki palców. Były szorstkie od broni. Oczami wyobraźni widziałam, jak obejmuje rękojeść miecza i trenuje przez wiele godzin, walczy z wrogiem i z samym sobą. Wtedy jego dłoń niosła zniszczenie, teraz daje mi rozkosz. Poprowadziłam go dalej: szyja, ramiona, dekolt, piersi, brzuch, wewnętrzna strona ud. Chciałam odciąć się od myśli o Heikim, poczuć, że oddaję się tylko jednemu mężczyźnie i nikomu innemu.
Niespodziewanie wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju na łóżko. Przekręcił klucz w zamku, żeby nikt tu niespodziewanie nie wpadł, odkrywając naszą tajemnicę i przerywając miłosną grę. Byliśmy tylko my dwoje, świat przestał się liczyć na kilka kolejnych godzin.
Squalo powstrzymał się przed pewnymi rozwiązaniami, pozostaliśmy jedynie przy sugestywnych zaczepkach. Nie chciał bardziej uszkodzić mi ręki i zmęczyć, bez tego potrzebowałam odpoczynku. Ograniczenia tego typu nie przeszkadzały nam jednak dobrze się bawić i nasycić sobą nawzajem. Dzięki niemu rozluźniłam się całkowicie, przez co jakiś czas później przytuliłam się do niego, ułożyłam usztywnioną rękę na jego torsie i zasnęłam.
W ten sposób przespałam czas do rana. Obudziłam się rześka i wypoczęta, a przez to skora do zaczepek. Nie musiałam się długo prosić, Squalo wciąż było mało mnie. Ścieraliśmy się ze sobą na intensywność pieszczot. Pełno było uśmieszków, chichotów, westchnień i tłumionych jęków. Tak nam było dobrze. Można nas nazwać złodziejami chwil, a te momenty zakazanym niebem. Z każdym jego dotykiem, pocałunkiem, uśmiechem, słowem, a nawet spojrzeniem zakochiwałam się jeszcze bardziej. Chwilami przestawałam być czujna, nie pilnowałam każdego ruchu, zatracałam się w nim i w tym spokoju, który z sobą niósł.
Poruszyłam sugestywnie biodrami, gdy odsunął się lekko po spełnieniu. Do tego uśmiechnęłam się cwaniacko, dobrze wiedziałam, czego chcę.
– I kto tu jest niewyżyty? – zamruczał mi do ucha.
– Oboje wiemy, że tylko czekasz na zaproszenie – odparłam.
– Diablica.
– Złościsz się, bo cię rozgryzłam. – Pociągnęłam go pieszczotliwie za włosy.
– Kiedyś się doigrasz – ostrzegł.
– A kiedy to „kiedyś"?
Zanim odpowiedział, uaktywnił się mój golem. Skrzywiłam się, zastanawiając się, czego mogą ode mnie chcieć o tej porze, skoro nie dostanę misji. Położyłam dłoń na ustach Squalo, żeby nikt go nie usłyszał.
– Co jest?
– „Kierownik chce cię widzieć w swoim gabinecie".
– Zaraz przyjdę.
Czego ta pokraka ode mnie chce? Najpierw robi mi kazanie, że nigdzie się nie ruszę przez kolejny tydzień, a teraz ściąga mnie z łóżka z samego rana. Pogięło go?
– On to ma wyczucie. – Usłyszałam pomruk Squalo.
– Może to nic wielkiego. Im szybciej go spławię, tym szybciej będę mogła do ciebie wrócić. – I pocałowałam go krótko.
– Zorganizuję śniadanie.
– Tylko po cichu.
Rzucił mi spojrzenie pełne wyższości i pozwolił, żebym zeszła z łóżka. Ubrałam się szybko, co jednak było sztuką z usztywnioną ręką, palcami przeczesałam włosy i poszłam do gabinetu Komuiego.
Trochę mnie zdziwiła obecność Kandy, Laviego i Lenalee. Najwyraźniej ruszali na misję, więc po co mnie tu? Dziwne.
– Chciałeś mnie widzieć, Komui.
– Jak twoje rany? – zapytał.
– Zagojone, jedynie złamania jeszcze się zrastają. Coś się dzieje?
– Cóż, chyba nie mam innego wyjścia. – Westchnął. – Znasz dobrze struktury organizacyjne w świecie ulicy, prawda?
– Tak – odparłam zbita z tropu.
– Vivian, kości muszę się zrosnąć. Nie wysyłałbym cię, gdyby nie to, że duch, który może być przejawem innocence, porusza się po slumsach, a poszukiwacze prawdopodobnie wdali się w konflikt pomiędzy gangami. Trzech już zginęło.
– Stawiasz mnie przed trudnym zadaniem, ale postaram się przypilnować, żeby nie wciągnęli nas w swoje wojny. O rękę się nie martw, raczej nie będzie mi potrzebna.
– Dobrze. Przygotujcie się i do dzieła.
Wróciłam do pokoju, gdzie na łóżku czekał Squalo z podprowadzonym żarciem. Pochyliłam się nad nim i pocałowałam go, ale nie pozwoliłam się objąć.
– Mam robotę – powiedziałam.
– Z tą ręką?
– Mam wprowadzić egzorcystów na teren uliczników i wyciągnąć ich w jednym kawałku. Do tego nie potrzebuję ręki.
Skrzywił się wymownie. Misja oznaczała, że śniadania nie będzie, a ja muszę się pośpieszyć. Zabrałam czysty mundur do łazienki, wzięłam szybki prysznic i zaczęłam się ubierać. Z tym jednak miałam problem.
– Chodź do mnie.
Wiedziałam, że usłyszy. Do ust włożył mi kawałek pomarańczy, żebym nie jechała całkiem głodna.
– Możesz mi pomóc?
– Wolałbym cię rozbierać – powiedział.
– Wiem, głupku. Możesz?
Z jego pomocą pozapinałam wszystko, co było do zapięcia. Buziak na „do widzenia", jeszcze jedna cząstka pomarańczy i torba zakończyły przygotowania. Zostawiłam go samego, niezadowolonego z decyzji Komuiego, ale nie mogliśmy tego kwestionować. Nie bardzo mi się chciało jechać, ale to jest właśnie ironia losu, im bardziej się czegoś nie chce, tym bardziej się to staje.
Czekali na mnie pod Arką. Nikt mi nawet słowa nie powiedział, że tak późno. Ręka na temblaku była niezłym wytłumaczeniem, nawet jeśli ktoś podejrzewał prawdziwe powody wydłużenia moich przygotowań. To akurat teraz nie jest ważne. Istotniejsze jest zadanie.
W Lille świeciło słońce. Ocalały poszukiwacz opowiedział nam o ostatnich wydarzeniach, wyjaśnił też o jaki teren chodzi. Nerwowo zerkał na moją rękę, ale nie zwracałam na to uwagi. Gdy skończył, zeskoczyłam z murku, na którym siedziałam.
– Duch wybrał sobie najgorszy teren z możliwych – powiedziałam. – Gdzie dwa gangi się tłuką, lepiej nie wchodzić.
– Nie mamy wyjścia – odezwał się Lavi.
– Wiem. Do zmierzchu będzie raczej spokojnie. Potem natomiast zacznie się rzeź. Musimy postarać się omijać zarzewia konfliktów. Wtedy damy radę. Chodźmy.
Poprowadziłam ich przez ulice Lille. Nie czułam akum, atmosfera też była w porządku, ale to akurat zmieni się, gdy wejdziemy w slumsy. Tam swoje główne kryjówki miały praktycznie wszystkie gangi. Obcych zwykle nie ruszali, bo tylko mały procent chciał pozostać wśród nich, ale czas wojny zmieniał zasady. Niewykluczone, że będziemy musieli z nimi walczyć o przetrwanie.
Czułam, że jesteśmy obserwowani praktycznie ze wszystkich stron. Sprawdziłam, czy sztylet jest dobrze schowany tak, abym w każdej chwili mogła go dobyć lewą ręką. Owszem, będę słabsza, ale najwyraźniej Kanda ma mieć nade mną pieczę. Jemu więc zostawię silniejszego przeciwnika.
Atak akum nastąpił dość niespodziewanie. Początkowo trzymałam się blisko Kandy, osłaniał mnie z prawej strony. Zostaliśmy jednak rozdzieleni. Wzbiłam się w powietrze, niszcząc przy okazji trzy demony. Z łatwością dostosowałam się do Lenalee, biorąc na siebie lewą stronę. Nieźle się z nią współpracowało, bez ręki dominującej obniżyłam trochę swój poziom. Bardzo szybko pozbyłyśmy się przeciwników, dopiero wtedy zauważyłam cięcie na ramieniu, na szczęście niegroźne.
– Trzeba poszukać chłopaków. – Usłyszałam Lenalee.
– Nic im nie będzie.
Usłyszałam jednak coś, co mnie zaniepokoiło na tyle mocno, że pociągnęłam Lenalee za rękaw. Ruszyłyśmy prawie biegiem. Im byłyśmy bliżej, tym wyraźniej słyszałam podniesiony, kobiecy głos. Gestem uspokoiłam towarzyszkę i zwolniłam. Obraz jednak nie był taki spokojny – Kanda i Lavi stali otoczeni przez kilkanaście dziewczyn uzbrojonych w pistolety i celujących do nich.
– Ann, oni są w porządku – odezwałam się. – Opuśćcie broń.
Dziewczyna o kasztanowych włosach i brązowych oczach spojrzała na mnie jak na ducha. Uśmiechnęłam się do niej, gdy podchodziła bliżej.
– Vi, co ty tu robisz? – zapytała.
– Przyjechaliśmy w sprawie ducha. Każ im opuścić broń.
– Słyszałyście, co Vi powiedziała.
Ann nadal miała posłuch wśród swoich dziewczyn. Nic się nie zmieniła, używała nawet tych samych perfum, które kradła na potęgę pewnej damie. Poczułam to, gdy się do mnie przytuliła. Zawsze była bardzo bezpośrednia, miała gdzieś zasady prócz tych, które sama ustalała. Dlatego wcale mnie nie zdziwiło, kiedy jej usta musnęły moje.
– Nie za dużo sobie pozwalasz? – zapytałam.
– Nic się nie zmieniłaś, Vi.
– O tobie mogłabym powiedzieć to samo.
– Chodźcie, nie jest bezpiecznie tak stać na środku ulicy. Niedługo zapadnie zmierzch i zmieni się rozkład sił.
– Egzorcyści nie boją się nocy – odparłam.
Ujęła mnie za zdrową rękę i zaprowadziła nas do swojego baru. Tu też nic się nie zmieniło. Ten sam wystrój, atmosfera, te same trunki za ladą.
– Rozgośćcie się.
Usiadłam na barze jak dawniej, egzorcyści zajęli miejsca przy jednym ze stolików. Ann nalała nam soku. Dobrze wiedziała, że gdy pracuję, nie piję. Zajęła miejsce tuż przy mnie, złożone ręce położyła na moich kolanach. Egzorcyści musieliby być ślepi, żeby nie zauważyć, że coś nas kiedyś łączyło.
– To wy zabiliście naszych trzech poszukiwaczy? – zapytałam.
– Jak wyglądali?
– Szare płaszcze z herbem takim jak na naszych mundurach. Prawie jednakowi.
– To akurat ludzie Blanca. Próbują przejąć nasz teren. Blanco zaczyna podskakiwać, lada chwila dojdzie do starcia chyba, że ktoś go utemperuje. Zgwałcili trzy moje dziewczyny. Do dziś nie mogą się pozbierać.
– Sukinsyn – mruknęłam.
– Ale mów, co u ciebie. Złamana?
– Lada dzień będzie sprawna jak dawniej. – Uśmiechnęłam się. – Jak widzisz, uganiam się za akumami i dziwnymi zjawiskami.
– Znalazłaś ojca?
– Nie. Tylko Allena. Zresztą wpadł w podobne bagno jak ja. Szkoda gadać.
– Zostaniecie? – zapytała z nadzieją.
– Opowiedz nam o duchu.
Skrzywiła się, gdy zmieniłam temat. Dobrze wiedziałam, że moi towarzysze chcieliby ruszyć do działania. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.
– Pojawia się tu od kilku tygodni. Nie atakuje wszystkich, ale wybrane osoby, choć nadal nie wiemy według jakiego klucza. Na szczęście moich dziewczyn jeszcze nie ruszył. Twarze jego ofiar są strasznie wykrzywione bólem, ale ciał nie narusza. Vi, nie szukaj go.
– Ann, pomóż nam go znaleźć.
Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami. Wiedziałam, że ma ochotę mi tego zabronić, ale to nie te czasy. Pokręciłam głową, nie zrezygnowała jednak. Wskoczyła na blat, ujęła mnie za podbródek i usiłowała pocałować. Odepchnęłam ją delikatnie.
– Negocjacje skończone, Ann. Jeśli nam nie pomożesz, pójdziemy sami. Dobrze o tym wiesz.
– Miałam rację, że nic się nie zmieniłaś – westchnęła.
– Was coś łączyło? – zapytał Lavi.
– A nie widać? – Ann spojrzała na niego. – Vi była najbardziej niepokorną stroną zdominowaną, jaką znam. Zawsze ustalała swoje reguły.
Mina kronikarza była w tym momencie bezcenna. Przez moment nie umiał się wysłowić i tylko wskazywał to na jedną, to na drugą.
– Nie, Lavi, nie jestem – powiedziałam rozbawiona. – To była po prostu miła odmiana po męskim traktowaniu jak przedmiot.
Nadal nie mógł sklecić logicznego zdania. Jednocześnie wybuchłyśmy śmiechem. Jego reakcja niezmiernie nas rozbawiła. Nieczęsto się zdarza, żeby Lavi poruszał ustami i nie mówił jednocześnie.
– Chodźmy już szukać tego ducha – powiedziałam po chwili.
Nadal rozbawiona wyszłam pierwsza z baru. Teraz musieliśmy się skupić na swoim zadaniu. Z tyłu Ann nadal chichotała. Zawsze ją to bawiło, bo nieszczególnie mnie pociągała, a jednak potrafiłyśmy dać sobie sporo przyjemności.
– Vivian, ty naprawdę z nią...? No wiesz. – Lavi dogonił mnie.
– Tak. Co w tym dziwnego?
– Nic, tylko wydawało mi się, że...
– Bo wolę mężczyzn. – Weszłam mu w słowo. – Ann była pewnego rodzaju odmianą, sposobem na zachowanie poczytalności i chwilą zapomnienia. Tamten czas był dla mnie trudny.
– Trafiła do nas w strasznym stanie – kontynuowała Ann. – Byłyśmy pewne, że nie przeżyje albo wpadnie w szaleństwo. Nie przypominała siebie i nikomu nie ufała.
– Tobie zaufałam. – Uśmiechnęłam się.
– I na nowo stała się diablicą, ale każdą noc spędzała w moim łóżku. Po czterech miesiącach dostała wiarygodną informację i skończył się nasz romans. Wspominam jednak ten czas bardzo miło i niczego nie żałuję.
Kątem oka obserwowałam, jak Lavi patrzy na Ann. Wręcz uwielbiał poznawać fakty z mojego życia, o których słowem nawet nie pisnęłam. Chciał wiedzieć wszystko, interesowały go nawet pierdoły. Pokręciłam głową z politowaniem. Bawiło mnie takie zachowanie rudzielca.
Wyczułam akumy i odepchnęłam Ann, lądując z nią na bruku. W miejsce, gdzie przed chwilą stała, uderzył pocisk akumy. Syknęłam, gdy poczułam ból złamanej ręki, ale nie było na to czasu. Pomna słów Komuiego pociągnęłam Ann w bezpieczną stronę, pozostawiając resztę pozostałym. Nie było to jednak skuteczne rozwiązanie, bo kilka demonów zaczęło nas ścigać.
– Schowaj się gdzieś – poleciłam Ann.
Sama ściągnęłam na siebie uwagę akum i sprowokowałam je do pościgu. Gdybym była w pełni sił, nie stanowiłyby dla mnie problemu, ale tak musiałam dostosować zamiary do sił, którymi dysponowałam. Upierdliwe to, ale zadanie było zbyt proste, żeby dać się tak po prostu zabić.
W ten sposób oddaliłam się od pozostałych. Akumy zabiłam, same mi się podstawiły, więc nawet lewą ręką nie miałam z tym problemu. Pojawił się za to inny kłopot – wyczułam obecność któregoś z Noah. Rozejrzałam się uważnie. Zza zakrętu padała delikatna poświata. Na myśl przyszło mi, że Noah dorwał innocence. Trochę się tego wystraszyłam, nie chciałam pozwolić im zdobyć przewagi i wbrew rozsądkowi ruszyłam w tamtą stronę.
Nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. Pod jednym z budynków stał Tyki Mikk z bolesnym wyrazem twarzy, w ogóle się nie ruszał. Naprzeciw niego zobaczyłam ducha dziewczyny z ręką w ciele Noah. Zupełnie nie rozumiałam całej sytuacji. Nieopatrznie podeszłam bliżej.
– Uciekaj – wycharczał Tyki.
Wtedy druga ręka ducha przeszła przez moje ciało. Początkowo poczułam tylko chłód, ale po chwili się zaczęło. Ból rozpłynął się po całym moim ciele. To było, jakby tysiące drobnych igieł mnie przebiło. Każdy organ spinał się niezwykle mocno, czułam nierealny wręcz ucisk. Powoli organizm przestawał pracować. Trudno było złapać oddech, płuca ściśnięte do granic możliwości nie spełniały swojej funkcji. Traciłam kontakt z rzeczywistością. Wiedziałam jedno – umrę tej nocy.
Walczyłam. Nie było to zbyt efektywne, ale nie zamierzałam się poddać. Nie wiem, ile to trwało. Może sekundy, może minuty. Mój opór słabł, oddechy były coraz płytsze, ból coraz większy. Umrę. Tak głupio umierać tu i teraz, a ironią umrzeć wraz ze swoim wrogiem. Tyki przecież z pewnością przeżywa to samo. Już nie wiedziałam, co się dzieje. Wszystko przestało mieć znaczenie. Ból to jedyne, co było wyraziste. Nic więcej.
***
Walkę o życie obserwowała pewna dziewczyna. Miała długie do połowy uda, czarne włosy z jednym krwistoczerwonym pasemkiem z przodu, ciemne oczy obserwujące ze spokojem sytuację. Poruszała dłońmi w odpowiednich sekwencjach. Ktoś mógłby pomyśleć, że dziwnie się zachowuje, ale to miało określony cel. Nie przypadkiem przecież sylwetka ducha przypominała tę czarnowłosą dziewczynę.
Do takiego wniosku doszli egzorcyści, gdy przybyli na miejsce. Noah Przyjemności nie interesował ich zbytnio. Bardziej obawiali się o Vivian, która nie reagowała na żadne bodźcie. Atak Kandy na ducha nic nie dał, żadnej reakcji.
– Odwołaj go – warknęła Ann, przystawiając dziewczynie broń do głowy. – Bo ci łeb rozwalę.
– Oni muszą umrzeć – odparła czarnowłosa. – Mają w sobie zło.
– Puść Vivian.
– Nie.
Lavi próbował odciągnąć Vivian, ale nic to nie dało. Egzorcystka ledwo oddychała, jeszcze chwila i umrze.
– Rób, co mówię – warknęła Ann, odbezpieczając broń. – Odwołaj tego ducha. Vi nie jest taka jak on.
Nie zamierzała ustępować. Uliczne życie pozbawiło ją litości, zawsze chroniła swoich bliskich i nie wahała się przed morderstwem w imię rodziny.
Czarnowłosa słyszała w jej głosie zdecydowanie. Przyciągnęła do siebie dłonie, co zaowocowało uwolnieniem ofiar od ducha. Tyki ześlizgnął się po murze, Vivian została złapana przez Laviego.
W tym momencie doszło do ataku akum. Duch okazał się być bardzo pomocny w zabijaniu demonów. Minęła chwila i już było po wszystkim.
– Możemy wracać – oznajmił Lavi.
– Gdzie ta cholera? – mruknął Kanda.
Tyki zniknął. Było to na tyle dziwne, że z pewnością miał problem z poruszaniem się po takiej dawce tortur. Najwyraźniej akumy miały odwrócić od niego uwagę.
– Nieważne – stwierdził Lavi. – Wracajmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top