Rozdział 114.
„I'm here on the edge again
I wish I could let it go
I know that I'm only one step away
From turning it around"
Wstałam dość późno niewyspana i niezbyt zadowolona z życia. Wszystko mnie drażniło od promieni słońca po własny wygląd, którego nie mogłam doprowadzić do odpowiedniego porządku. Na dodatek Squalo nie było już drugi dzień, a ja utkwiłam w Kwaterze Głównej na jakiś czas i nie wyglądało, żeby sytuacja miała się szybko zmienić.
Nie zwracałam uwagi na witających mnie ludzi. Nauczyłam się, że im mniej poświęcam im czasu w taki dzień jak dziś, tym lepiej dla nas wszystkich. Gwar stołówki też zignorowałam, choć nie było łatwo. Wiedziałam, że muszę szybko uwinąć się z jedzeniem i gdzieś się zaszyć.
Jerry pozostawił mnie w spokoju, gdy tylko na mnie spojrzał. Dostałam swoją tacę i usiadłam na swoim miejscu. Przy stole panowało wesołe rozluźnienie.
– Ktoś tu źle chyba spał – stwierdził Lavi, gdy nie odpowiedziałam na powitanie.
– Odwal się – mruknęłam.
– W porządku. – Wycofał się na bezpieczny grunt.
Byłam mu za to wdzięczna. Nakręcanie się mi nie pomoże. Nie zostałam jednak pozostawiona w spokoju. Chyba niektórzy ludzie nie umieją czytać aluzji.
– Skończyłaś raport? – zapytał Kanda.
– Wieczorem go skończę – mruknęłam.
– Lepiej się pośpiesz. Komui zaczyna jęczeć.
– Mam to gdzieś – warknęłam, choć rozsądek podpowiadał, żeby go zignorować.
– Błąd. Zwłaszcza, że sama ustaliłaś zasady.
– Zasady są po to, żeby je łamać.
– Niczego innego nie można się spodziewać po takich jak ty – stwierdził z jadem.
– Yuu, nie prowokuj jej – ostrzegł Lavi.
Na to było za późno. Hamulce puściły, a ja rzuciłam się na Japończyka. Tylko na to czekał. Uniknął ciosu, złapał mnie za nadgarstek i wykręcił mi rękę. Syknęłam z bólu, gdy przestał zważać na to, czy mnie zrani. Mogłam się pieklić, ale i tak nie zamierzał puścić.
– I po co to robisz?! – krzyknął Lavi. – Puść ją.
– Jak się uspokoi. Inaczej wlezie nam na głowy i będzie tylko zawadzać.
Starałam się skupić na uspokojeniu, ale to nie było proste. Wewnętrzna bestia szalała pod skórą, nie dając wytchnienia.
– I w ten sposób na pewno nad nią zapanujesz – zironizował Lavi. – Puść ją.
Poszukiwacze szeptali pomiędzy sobą, jakby zapominając, że mam wyostrzone zmysły. Słyszałam każde słowo wypełnione nienawiścią i pogardą. Drażnili mnie tylko jeszcze bardziej.
– Puść mnie – poprosiłam. – Nie będę atakować.
Rozluźnił chwyt. W innych warunkach wykorzystałabym to jako początek kolejnej rundy potyczki, ale w tym momencie było to zbyt niebezpieczne. Mogłabym komuś zrobić krzywdę. Czekałam więc, aż puści mnie całkowicie. Wiedziałam, że sprawdza, jak postąpię dalej.
– Yuu. – Lavi był nieprzejednany.
– Daj spokój – powiedziałam. – Sama do tego doprowadziłam.
– Ale...
– Przestań – warknęłam. – Zajmij się swoimi sprawami.
Ręka Kandy zniknęła, a ja podniosłam się chyba zbyt gwałtownie, bo Mugen wylądował pod moim gardłem. Spojrzałam na Japończyka.
– Przecież nic nie robię.
– Nie ufam ci w tym stanie, Noah.
– A czy kiedykolwiek mi ufałeś? – zapytałam, kątem oka obserwując patrzącego na mnie Jensa.
– Noah? – zapytał.
– Tylko on mnie tak nazywa, bo jestem córką Czternastego Noah – odpowiedziałam.
– Więc co tu robisz?
– Jest egzorcystką – powiedział Lavi. – Wyjaśnię ci to, bo Vivian nie jest w stanie dzisiaj spokojnie rozmawiać.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie. Dzisiejszy dzień wolałam spędzić samotnie i uspokoić się trochę. Spojrzałam na Kandę, sugerując tym samym, żeby mnie puścił. Wyjątkowo nie miałam mu tego za złe. Wszyscy boli się, że kiedyś dostanę szału i zacznę wszystko demolować. Może jednak uda się to jakoś opanować i trzymać w ryzach.
Po przerwanym śniadaniu poszłam na salę treningową pozbyć się nadmiaru energii. Wszyscy już wiedzieli, że mam zły dzień, więc będą mnie omijać szerokim łukiem. No, niektórzy nie znają słowa „dość" i w ten sposób jakąś godzinę później w drzwiach pojawił się Kanda. Spojrzałam na niego nieprzychylnie.
– Będziesz mnie cały dzień pilnował? – warknęłam.
Nie odpowiedział tylko sięgnął po kij i ruszył do ataku. Przyjęłam wyzwanie. Z nim nie musiałam się hamować, zresztą znał ryzyko walki z bestią gniewu i nienawiści. Nie miał łatwego zadania, uderzałam z całą siłą, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo wymknięcia się spod kontroli. Nasz świat skurczył się do rozmiarów sali treningowej, reszta się nie liczyła, nie istniała, więc nie była zagrożona.
Tym razem to ja przez całe starcie miałam przewagę, bawiłam się jak kot z myszką, choć z minuty na minutę żądza mordu była większa, a pokusa silniejsza. Chyba nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę w tamtym momencie. Bardziej skupiłam się na ciosach niż myśleniu o tym, co robię.
Pchnęłam Kandę na ścianę. Jedną ręką puściłam broń i zacisnęłam ją na jego szyi. Nie zwróciłam uwagi na zaskoczone spojrzenie przeciwnika. Pewnie wydarzyłoby się coś złego, gdybym nie usłyszała skrzypnięcia drzwi i głosu Laviego:
– Tu się schowaliście.
Puściłam gwałtownie Kandę i ze złością spojrzałam na kronikarza. Oparł się o framugę jakby nigdy nic.
– Czego chcesz? – warknęłam.
– Jerry zastanawiał się, czy przyjdziecie na obiad. Nie patrz tak na mnie, Vivian. Przerwa wam się przyda.
– Spływaj, króliku – odezwał się Kanda.
– Najwyraźniej przestało ci przeszkadzać, że musisz się nią dzielić ze Squalo. Swoją drogą, Vivian, to nieładnie grać na dwa fronty.
W myślach policzyłam do dziesięciu, ale nie pomogło. Miałam ochotę rzucić się na niego, ale jeszcze się powstrzymywałam.
– Wynocha – warknął Kanda.
– Jej, ale jesteście drażliwi, a ja wam dobrą nowinę niosę. Jens jest już uświadomiony i nie będzie z nim problemów.
– Lavi, przerywasz nam. Wyjdź. – Starałam się panować nad głosem.
– Już sobie idę. Yuu, Komui wspominał, że będzie chciał cię wieczorem widzieć. No to na razie.
Gdy drzwi się za nim zamknęły się, oparłam się o najbliższą kolumnę i zsunęłam się na podłogę.
– Widział? – zapytałam.
– Nawet jeśli to cię nie wkopie.
– To mnie zaczyna przerażać. Zbyt łatwo przychodzi, zbyt łatwo. Następnym razem mogę nie przerwać w odpowiednim momencie.
– Przestań panikować. To ci nie pomoże.
– Myślisz, że nie wiem? Nie mówi nic Leverrierowi, proszę. Weź sobie zapłatę, jaką chcesz, ale mu nie mów. Chcę jeszcze trochę czasu.
Obudzić się z letargu jest łatwiej niż zmierzyć się z konsekwencjami. Ukryłam twarz w dłoniach, chcąc wymazać to, co mną dzisiaj targało. Sama nie wiem, dlaczego w takie dni zamiast zostać w łóżku i to przespać, wstaję i staram się funkcjonować w miarę normalnie. Przecież to chore, sama stwarzam zagrożenie dla wszystkich wokół, włączając w to mnie. A jednak coś pcha mnie do działania, by wstać i przeżyć kolejny dzień, choć może nie być to proste.
– Wstawaj. Nie skończyliśmy jeszcze. – Usłyszałam.
Spojrzałam na niego. Wyglądał, jakby nie zauważył, że próbowałam go zabić. Może było to dla niego normalnością, każdego dnia mógł zginąć albo po prostu zbagatelizował zagrożenie. Nie wiedziałam, co z tym faktem zrobi, raczej mi tego nie powie. Jak wielu innych rzeczy.
Wstałam i kontynuowaliśmy. Karta odwróciła się z korzyścią dla niego, choć przecież walczyłam tak samo jak poprzednio. Nie zastanawiałam się nad przyczyną tego stanu zbyt skupiona na chwili obecnej. To jednak pomagało, nadwyżka energii i emocji została spalona, moje siły także. W przeciwieństwie do mnie Kanda wyglądał, jakby w ogóle się nie zmęczył.
Upadłam ciężko na podłogę z jego kijem na gardle. Klęczał nade mną całkiem spokojny, bez błysku zwycięstwa w oczach, jak można było się spodziewać. Dyszałam ciężko, marząc już tylko o łóżku.
– Wygrałeś – wyrzuciłam z siebie.
– Zanieś jutro ten raport – powiedział i wstał.
Zostawił mnie tak, jak byłam. To było typowe zachowanie dla niego. Bardzo rzadko litował się nade mną i wracaliśmy razem, ale od pewnego czasu w ogóle tego nie robił. Zresztą pomiędzy nami wszystko się popsuło po tym cholernym balu. Cud, ze potrafimy jeszcze ze sobą rozmawiać jak ludzie.
Byłam zbyt zmęczona, żeby dowlec się do pokoju. Oparłam się o kolumnę i zamknęłam oczy, przysypiając. Przebudziłam się na czyiś rękach, zobaczyłam białe kosmyki nie do końca pewna, z kim mam do czynienia. Złapałam za pasmo i przejechałam po nim palcami. Krótkie, czyli Allen. Oparłam policzek na jego ramieniu, było mi zbyt dobrze, żeby całkowicie się obudzić.
– Zupełnie jakbyś była młodsza – powiedział.
– Przestań robić za starszego – odparłam sennie. – Długo tam spałam?
– Nie wiem, ale Kanda jakąś godzinę temu trzasnął drzwiami swojego pokoju i poszedł spać. Wykończyliście się wzajemnie.
– Szkoda, że tylko ja wyglądam tak żałośnie – westchnęłam.
Wszedł do mojego pokoju i ułożył mnie na łóżku. Już dawno poduszka nie wydawała mi się tak przyjemnie wygodna. Wtuliłam się w nią bez wahania. Poczułam jeszcze, jak Allen okrywa mnie kołdrą i usłyszałam jego słowa:
– Śpij dobrze, siostrzyczko.
Nie wiem, czy to moja wyobraźnia czy rzeczywiście pocałował mnie w policzek, ale to nieważne, bo zasnęłam głęboko zmęczona zmaganiem samą z sobą.
Kolejne dwa dni były nudne i ciągnęły się w nieskończoność. Nie było dla nas żadnego zadania, normalnie ani kawałka akumy do zniszczenia. Drażniące to było, ale to nie tylko nasz problem. Kilku innych egzorcystów też nie miało gdzie się ruszyć i tkwili w Kwaterze Głównej. Czas wypełnialiśmy sobie treningami, odpoczynkiem i nadrabianiem zaległości w relacjach międzyludzkich. W większości siedziałam sama, gdy nie tłukłam się z Kandą na sali treningowej. Świetlicy raczej nikt nie używał w ciągu dnia, gdy wszyscy znajdowali sobie zajęcie, więc mogłam w spokoju poczytać. Lubiłam taką formę relaksu, choć na ulicy rzadko zdarzało się, żebym miała do tego okazję. No chyba, że odpowiednio zapłaciłam, ale akurat książki ceniłam mniej niż informacje o Manie. Jednak biblioteka Czarnego Zakonu była dla mnie całkowicie otwarta, więc od czasu do czasu korzystałam z jej uroków.
Zasnęłam z książką na kolanach, ale chyba miałam prawo po nocnym treningu w deszczu z Kandą. Dobrze nam się walczyło, więc nie zważaliśmy na warunki, a teraz organizm upomniał się o swoje godziny snu. Poddałam się temu, skoro nie miałam nic ważnego do roboty.
– Vivian! – Poczułam uderzenie w ramię.
Ocknęłam się gwałtownie, a książka spadła na podłogę. Tuż obok stał Link i blady Allen. Nie rozumiałam, co się stało, dopóki na ziemi nie zauważyłam czegoś, co było pająkiem. Dużym i jadowitym pająkiem, a obecnie zaś stało się czarną plamą.
– Może mi to ktoś wytłumaczyć? – zapytałam.
– Ten pająk chodził po tobie – odparł Link. – Mógł cię ugryźć.
– Skąd on się tu wziął? Nie jest przecież typowy dla tego miejsca.
– To mógł być przypadek. Komuś uciekł i dotarł aż tutaj.
– Pewnie tak. Allen, przestań już. Nic mi nie jest. – Uśmiechnęłam się do niego.
Mimo to miałam złe przeczucie. Nie mogłam go jednak zbytnio sprecyzować, więc nic nie powiedziałam, żeby nie zdenerwować bardziej Allena. Wystarczy, że wieczorem wszyscy rozmawiali na ten temat i snuli teorie z kosmosu. Najważniejsze, że nic się nie stało.
Tej nocy nie mogłam spać. Może to ta burza za oknem, a może coś innego. Nie wiem. Siedziałam na parapecie okna i obserwowałam szalejący żywioł. Dopiero gdy trochę się uspokoiło, przysnęłam oparta o szybę. Znów śniły mi się płomienie, wrzaski i zapach krwi. Nie miałam pojęcia, o co chodzi i nawet nie starałam się domyśleć po przebudzeniu. To było zbyt trudne i niepokojące, nie chcę o tym myśleć z samego rana.
Wzięłam długi, orzeźwiający prysznic i w pełni obudzona ruszyłam na śniadanie. Na korytarzu minęłam się z Kandą. Wyglądał, jakby całą noc spędził na zewnątrz i nie wątpiłam, że tak właśnie było.
– Że też piorun cię nie trafił – rzuciłam.
– Tch.
Odwróciłam się do niego i oparłam o barierkę, na której uwielbiałam siedzieć. Nie zwróciłam uwagi na skrzypnięcie starego drewna, nie było to przecież nic nowego.
Barierka puściła ku mojemu zaskoczeniu. Wszystko trwało ułamek sekundy, nie zdążyłam nawet krzyknąć. Trzask upadającego drewna i szarpnięcie ramieniem nałożyły się na siebie. Spojrzałam w górę – Kanda wciągnął mnie na piętro. Położyłam się na podłodze nadal w szoku.
– Dzięki – powiedziałam.
– Nic wam nie jest? – Usłyszałam Laviego.
– Żyjemy.
– Komui powinien już dawno kazać wymienić tę barierkę.
Nie odpowiedziałam. Podniosłam się i spojrzałam na resztki drewna. Każdy z nas mógł zostać ofiarą starości tego miejsca. To jednak nie było takie przewidywalne, do tej pory nic nie wskazywało, że coś się wydarzy.
– Vivian?
Spojrzałam na Laviego, wracając do rzeczywistości. Chyba coś do mnie mówił, ale nie usłyszałam.
– Chodźmy na śniadanie – powiedziałam.
– O tym mówiłem. Dobrze się czujesz?
– Tak. Nie martw się. Po prostu jestem trochę zaskoczona.
Po drodze zgłosiliśmy Komuiemu całą sprawę. Wysłał na górę kilku pracowników, którzy mieli sprawdzić, dlaczego tak się stało. Był dość zmartwiony. Kwatera Główna miała dla nas być domem, a nie starym zamczyskiem pełnym pułapek na egzorcystów.
W czasie śniadania nie było innego tematu prócz porannego wydarzenia. W ten sposób dowiedzieli się wszyscy, niektórzy byli bardzo zawiedzeni, że mój wróg numer jeden w Zakonie uratował mi skórę. No cóż, ich pech. Ja tam tego nie żałuję, choć teraz mam dług u Japończyka, a to może rzeczywiście popsuć humor człowiekowi.
– Nie wydaje wam to się dziwne, że barierka puściła? – zapytał Lavi. – Jeszcze kilka dni temu przecież oboje wpadliście na nią i nic się nie stało.
– Może naruszyliśmy wtedy konstrukcję. – Wzruszyłam ramionami.
– To nie to, Vivian – powiedział Reever, zatrzymując się przy naszym stole. – W drewnie były korniki.
– Skąd się wzięły? Przecież tylko na naszym piętrze została drewniana barierka. – To mnie zdziwiło.
– Najwyraźniej jakoś tam dotarły – odparł Reever.
– Albo ktoś je tam przyniósł – dorzucił Lavi.
– Sugerujesz, że ktoś z Zakonu zrobił to specjalnie? – Spojrzałam na niego uważnie.
– Wszyscy wiedzą, że często tam przesiadujesz. Wystarczyło podłożyć korniki i poczekać, aż wpadniesz w pułapkę.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś chciał zabić Vivian? – zapytał Allen, rzucając mi niespokojne spojrzenie.
– To nie jest przypadek, że jednego dnia znajdujecie na jej ramieniu jadowitego pająka, a następnego jedyna drewniana barierka puszcza.
– Przestań, Lavi. Tylko ich niepotrzebnie straszysz – powiedziałam. – Zwykły zbieg okoliczności. Poza tym Kanda wracał rano z treningu i mógł się o nią oprzeć, zanim dotarłabym do schodów. Zresztą, kto by sobie zadał tyle trudu, zamiast poderżnąć mi gardło we śnie?
Patrzyli na mnie niespokojnie, gdy pozornie nie przywiązywałam do tych dwóch wydarzeń wagi. Po prostu nie chciałam dopuścić do myśli, że ktoś rzeczywiście próbuje mnie zabić i nie jest to Kanda. On nie bawiłby w takie podchody, tylko wyciągnąłby przeciwko mnie Mugen.
– No już przestańcie – dodałam po chwili. – Nic się takiego nie dzieje, żebyście mieli mnie już opłakiwać.
– Vivian...
– Nie, Allen – przerwałam mu. – Nie ma czego bagatelizować, więc się uspokój. Idę się przejść.
Ruszyłam na zewnątrz, nie poświęcając uwagi tej sprawie. Wolałam się tym nie obciążać za bardzo. Mam zbyt dużo na głowie, żeby dorzucać jeszcze to. Ładna pogoda pomogła zapomnieć o niezbyt udanym poranku. Powietrze było rześkie po nocnej burzy, przyjemnie pachniało, a słońce głaskało skórę swoimi ciepłymi promieniami spomiędzy koron drzew.
W ten sposób dotarłam na jedną z polanek, gdzie dość często urządzałam sobie samotne treningi, a gdzie Kanda w ogóle się nie zapuszczał. Tak było od początku naszego pobytu tutaj, podzieliliśmy pomiędzy siebie teren wokół, żeby sobie nie przeszkadzać. Wiele połaci lasu było nadal nieużywanych, nie zapuszczaliśmy się aż tak daleko, bo nie widzieliśmy w tym sensu.
Samotny trening był tym, czego potrzebowałam. Przy okazji uwolniłam frustrację związaną z nieobecnością Squalo. Pojechał i przepadł na któryś dzień z kolei. Co on tam tyle robi? Mógłby już wrócić, ale zapewne zjawi się, kiedy ja będę musiała jechać użerać się z Kandą i akumami. Durna ryba. Potem będzie mówił, że go zaniedbuję i starał się nie wypuścić mnie z łóżka. Po jaką cholerę mi taki związek? Tylko uwagę muszę mu poświęcać, a jak coś jest nie tak, jak on chce, to się obraża i dąsa.
Przynajmniej on mówi, o co chodzi w przeciwieństwie do Kandy, bo z Japończyka nie można wyciągnąć, co mu po głowie chodzi. Dwa uparte osły. Najbardziej wkurzające jest to, ile mają wspólnych cech i chyba nawet o tym nie wiedzą. Oczywiście jedno wspomnienie o tym i zacznie się wrzask, że tak nie jest, że gadam bzdury, że jeden jest lepszy od drugiego. Obaj są jak dzieci, tak samo wkurzający, irytujący i nieznośni. Za dumę daliby się poszatkować. Czy to jest cecha wszystkich szermierzy niezależnie od rasy, narodowości i charakteru?
Usłyszałam świst nadlatującej strzały, ale nie zdążyłam się uchylić. Wbiła się w moje plecy. Na szczęście niezbyt głęboko, ale bolało, przy czym upuściłam sztylet. Odwróciłam się do napastnika stojącego z piętnaście metrów dalej. Mimo to widziałam go doskonale.
– Co ty wyprawiasz, Jens? – zapytałam.
W odpowiedzi wypuścił kolejną strzałę, przed którą już się uchyliłam. Czułam działanie obcego innocence na własny organizm. Nie łapałam za upuszczony sztylet, nie było na to czasu. Zresztą za bardzo się nie przyda w walce na taką odległość. Ruszyłam do ucieczki, syknęłam z bólu, gdy próbowałam aktywować innocence, które dałoby mi przewagę i czas do ustalenia kolejnych ruchów. Jens jednak uszkodził mięśnie bezpośrednio połączone z innocence. Sukinsyn. Słyszałam pościg. Wypuszczał kolejne strzały, dwie śmignęły obok mnie, trzecia utkwiła głęboko w moim udzie. Nie powstrzymałam krzyku bólu. W mig zrozumiałam, że to on podłożył pająka i korniki. Ewidentnie chciał mnie zabić. Tylko pytanie: dlaczego?
Ze zgrozą stwierdziłam, że oddalamy się od Kwatery Głównej. Sukinsyn zaszedł mnie tak, żebym nie mogła ukryć się w budynku. Przeklinałam się za zignorowanie narzekań Komuiego, żebym nosiła za sobą golema, ale nie byłam też pewna, czy to nie Zakon zlecił mu zabójstwo. Pozostało mi tylko uciekanie i liczenie, że po drodze uda mi się jakoś skontrować. Na zgubienie pościgu nie liczyłam. Był myśliwym, więc z łatwością mnie wytropi.
Trzecia strzała utkwiła w moim ciele, bardzo blisko kręgosłupa. Byłam zmęczona ucieczką, innocence Jensa mnie osłabiało. Im więcej miałam go w organizmie, tym mocniej działało. W biegu powyrywałam strzały, narażając się na większą utratę krwi. To jednak nie pomogło, gdy pod moim kolanem znalazła się kolejna strzała.
Potknęłam się o wystający korzeń. W normalnych warunkach by się to nie zdarzyło, ale teraz upadłam. Był tuż za mną. Cholera, nie tak wyobrażałam sobie koniec. Odwróciłam się do niego. Chciałam, żeby zapamiętał moje spojrzenie, gdy to się skończy. Zatrzymał się parę kroków ode mnie.
– Ucieczka nie ma sensu – powiedział. – Prośby o litość także.
– Nie należę do osób, które boją się śmierci, chociaż lubię swoje życie – odpowiedziałam hardo.
Wycelował prosto w moje serce. Nie miał wątpliwości, co do kolejnych ruchów. Naciągnął cięciwę.
– Poczekaj. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego. Leverrier poszedł z tobą na układ?
– Nie. Decyzję podjąłem sam – odpowiedział z rozbrajającą wręcz szczerością. – Jesteś Noah, więc zasługujesz na śmierć jak oni.
A więc zemsta. Poczułam, że na usta wpłynął mi gorzki uśmiech. Byłam Noah Zemsty i od strzały zemsty miałam umrzeć.
– Lavi był pewny, że ci wyjaśnił.
– Owszem. Wyjaśnił mi twoją sytuację, ale wy jesteście tacy sami. Prędzej czy później i tak zaczniesz bezmyślnie zabijać. Nie pozwolę ci na to.
Nie chciałam umierać, ale wiedziałam, że przez jego innocence jestem zbyt wolna, żeby go zaatakować. Poza tym przemawiała do mnie jego logika. Była chłodna, precyzyjna i możliwe, że słuszna. Czekałam na ostatni strzał.
– Ani się waż! – Usłyszeliśmy.
Spomiędzy drzew wyszedł Lavi z aktywowanym innocence. Powstrzymałam się przed ruchem i ucieczką za niego, mogłam tylko sprowokować Jensa do ataku.
– To nie jest twoja sprawa – odpowiedział mu Niemiec.
– Nie zmuszaj mnie, żebym z tobą walczył.
– To Noah! Dlaczego ją bronisz?!
– Bo to egzorcystka i nasza przyjaciółka. – Za nim pojawiło się jeszcze kilku egzorcystów. – Poza tym nie jest winna tego, za co chcesz ją sądzić.
– Będzie taka sama jak oni. Sam widziałeś kilka dni temu. Rzuciła się na Kandę bez wyraźnego powodu.
– Tłumaczyłem ci to przecież.
– Nie wierzę.
– Cokolwiek powiedział ci Lavi, mówił prawdę – odezwałam się. – Kanda zabiłby mnie, gdyby miał ku temu powód.
– Zamknij się – warknął na mnie.
Lavi już był tuż obok. Atmosfera napięła się do nieznośnych rozmiarów. Pewnie można by ją kroić nożem.
– Jens, będziemy jej bronić, czy ci się to podoba czy nie – powiedział cicho Lavi. – Póki co jest takim samym egzorcystą jak ty i ja. Nie możesz jej tak po prostu zabić.
To był jeden upiorny moment, gdy strzała została wypuszczona, a łuk podbity do góry. Gwałtownie zacisnęłam powieki, ale nie oberwałam. Strzała wbiła się tuż nad moim ramieniem, zaś Jens został pozbawiony broni i skrępowany.
Wywinęłam się. Tylko tyle przychodziło mi do głowy. Kolejny raz żegnałam się z tym światem, a jednak udało mi się przeżyć. Jak jeszcze wiele szczęścia mam w zapasie? Przecież wiem, że kiedyś kostucha mnie dopadnie, to tylko kwestia czasu. Ile go zostało?
Lavi podał mi rękę i pomógł usiąść. W milczeniu obserwowałam, jak zabierają niedoszłego mordercę do Kwatery Głównej. Komui pewnie pociągnie go do odpowiedzialności, ale czy będę mogła czuć się bezpiecznie we własnym domu? Zabiłby mnie bez wahania, gdyby nie odsiecz. Przez niego wszystko się skomplikuje. Jak mam spokojnie spać, wiedząc, że ktoś dybie na moje życie? On nie spocznie, dopóki mnie nie zabije tylko za to, kim jestem.
– Skąd wiedziałeś? – zapytałam.
– Zgubiłaś. – Wyciągnął mój sztylet. – To znaczyło, że coś się stało. Dlaczego nie uciekałaś?
– Uciekałam.
– Do tego miejsca. Tu się poddałaś – odpowiedział z pretensjami w głosie.
– Innocence zrobiło swoje. Nie jestem w stanie nawet zacisnął pięści na twoim gardle, żebyś przestał mieć jakieś głupie wyrzuty. Wolę spojrzeć śmierci w oczy niż dostać tchórzliwie w plecy.
– Ta wasza durna duma – warknął. – Naprawdę warto dla niej umierać?
– Lavi, to nie jest tak, jak myślisz.
– Nieważne. Pokaż tę nogę.
Gdy tylko dotknął strzały, syknęłam z bólu, a do oczu napłynęły mi łzy. Powstrzymałam go przed dalszym działaniem.
– Krzywo weszła – stwierdził i z pomocą sztyletu przyciął ją. – Lekarze wyciągną resztę. Właź na plecy.
Nie oponowałam. I tak nie dałabym rady wrócić do Kwatery Głównej o własnych siłach. Oparłam podbródek na jego ramieniu i pozwoliłam się zanieść do domu.
– Dziękuję.
– Nie mogliśmy cię zostawić. Mówiłem ci tyle razy, może teraz uwierzysz, choć pewnie stwierdzisz, że po prostu jesteś nam jeszcze potrzebna.
– Jesteś o coś zły?
Chciałam, by postawił sprawę jasno. Przecież widziałam, że coś jest nie tak. Na co dzień się tak nie zachowywał, to nie był Lavi, którego znam.
– Nie.
– Lavi, przecież widzę. Chodzi ci o to, co się tu rozegrało?
– Mogłaś zginąć.
– Ale nie zginęłam. Lavi, ja go nawet rozumiem.
– Nie może mścić się na kimś, kto nie miał z tym nic wspólnego. Nie miałaś na to wpływu.
– Nie on jedyny nienawidzi mnie tylko za to, że jestem córką Czternastego.
– Ale on próbował cię zabić. Tego nie można zignorować. Jeśli Komui nie przemówi mu do rozsądku, jedno z was będzie musiało przenieść się do innego kwatery, a to jest już problem. Nie będziecie mogli przebywać w swoim towarzystwie, bo naprawdę komuś stanie się krzywda. Twoje konflikty z Yuu czy Squalo to przy tym pikuś. Wiecie, kiedy przestać, a tu?
– Lavi, wszystko będzie dobrze.
– Nie pocieszaj mnie w ten durny sposób.
– Przepraszam. Po prostu się nie martw. Jakoś sobie poradzimy.
W Sanatorium już na mnie czekali. Lavi zostawił mnie pod opieką lekarzy i poszedł rozdrażniony. Nie wiem, czy obwiniał się o to, że nie przekonał Jensa, czy miał pretensje o to, że doprowadziłam do tej sytuacji. Mam nadzieję, że ochłonie i wróci do siebie, a sprawa jakoś sama się rozwiąże.
Na szczęście nie było ze mną aż tak źle, jak można było się spodziewać. Zostałam fachowo opatrzona i pozostawiona na obserwacji. Tu miałam przynajmniej spokój, mogłam odpocząć i pozwolić zagoić się ranom. Była też gorsza strona tej sytuacji – jeszcze przez kilka dni nie ruszę się z Kwatery Głównej. W tym stanie Komui na pewno nigdzie mnie nie puści, mam to gwarantowane.
Już dobrą godzinę temu Matron wyrzuciła ode mnie Allena, tłumacząc, że mam odpoczywać. Ta część Kwatery Głównej była już cicha i spokojna, tylko dyżur siedział w swoim gabinecie. Mimo ciemności nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, co wydarzyło się w lesie. Przez to też pochłaniał mnie coraz pochmurniejszy nastrój.
Drzwi otworzyły się cicho, wpuszczając białowłosą postać. Przewróciłam się na bok, obserwując go w milczeniu.
– Śpisz? – zapytał cicho.
– Nie. Jakoś nie mogę zasnąć.
Usiadł wygodnie na łóżku i pozwolił się do siebie przytulić. Tego mi brakowało ostatnimi dniami. Oparłam policzek o jego tors.
– Dawno wróciłeś?
– Dwie godziny temu. Zdążyłem już usłyszeć o zamachu na twoje życie. Czekałem tylko na trochę spokoju.
W jego głosie usłyszałam troskę. Martwił się o mnie, choć było już po wszystkim.
– Nie chciałbym cię stracić – mruknął.
– Nic mi nie będzie.
– Mam nadzieję, że nie spróbuje tego znowu.
– Daj spokój. Rozumiem go. Czasem jestem nieobliczalna i groźna nawet dla samej siebie, a on nienawidzi Noah za zniszczenie mu życia.
– To nie oznacza, że ma winić kogoś, kto nie miał z tym nic wspólnego – sprzeciwił się.
– A jeśli miał rację? Jeśli rzeczywiście jestem dla was zagrożeniem i uczynił słusznie? – Podzieliłam się z nim swoimi wątpliwościami.
– Voi, przestań gadać głupoty. Nie jesteś taka jak oni i dałbym sobie łeb odciąć, że prędzej sama się siebie pozbędziesz, niż zrobisz tu komuś krzywdę dla zabawy. Jesteś Vivian Walker i nie gadaj już głupot – zganił mnie.
Wtuliłam się w niego mocniej. Moja walka jeszcze się nie skończyła. Wciąż jeszcze wszystko jest do zmiany, nic pewnego nie zostało postanowione. Squalo wierzył we mnie, widział moje zmagania z samą sobą i jasno dał mi to do zrozumienia. Tylko czy potrafię mu zaufać w tej sprawie?
– Masz rację – wymruczałam sennie. – Przepraszam.
Pogłaskał mnie po włosach w odpowiedzi. Rozluźniłam się i w ciągu następnych chwil zapadłam w sen. Wiedziałam, że zostanie ze mną do świtu, żeby później odejść w milczeniu i zachować nas w tajemnicy. Najgłośniejszy człowiek w Zakonie nauczył się ciszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top